Wczoraj
mijał u Bezy termin ważności szczepienia przeciw wściekliźnie.
Pojechaliśmy zatem do naszego servicemana. W lecznicy królował
wielki wilczur, z tych bardzo futrzastych i misiowatych. Bezka,
zazwyczaj bojowa na swoim terenie, przycupła u kolan Jaskóła i
tylko zerkała boczkiem na „misia”. A ten głucho powarkiwał,
ale nie rwał się do działania. Do towarzystwa dołączył(ła?)
maleńki shih tzu. No nie wiem, ta kokardka na łepetynce i to
strzyżenie. Jakoś tak nie lubię, kiedy pisakowi odbiera się
tożsamość (czytaj-godność) realizując przygłupie zachcianki
właściciela. Nawet, jak jest to rasa „prowokująca” takie
zbiegi. Pani od czasu do czasu całowała pieseczka po główce i coś
do niego szczebiotała. Ogólnie widok przyjemny, ale mnie trochę
odpychał. Tym bardziej, że już na wstępie pisuńcio spojrzał mi
głęboko w oczy czarnymi, wielkimi, wyłupiastymi ślepiami, w
których odczytałam wyraźny przekaz: „Spadaj!”. Widocznie też
mu nie przypadłam do gustu. Weszliśmy do zabiegowego. Naszego
servicemana nie było. Po pokoju miotał się inny, w jednej ręce
trzymając słuchawkę, w drugiej jakiś świstek i próbował
równocześnie załatwić sprawę przez telefon oraz naszą.
Zapytałam o naszego weterynarza. Owszem, jest- czy ma go zawołać?
Nie podważam kompetencji lekarzy, jak jest ten, to znaczy, że szef
ma do niego zaufanie. Zaprzeczyłam, nie nie trzeba. Wziął do ręki
książeczkę szczepień Bezy i od razu stwierdził, że niestety,
ale nie może psa zaszczepić szczepionką skojarzoną, bo takowej
nie posiada aktualnie. Owszem, może zaszczepić przeciw
wściekliźnie, ale na dwie inne trzeba poczekać ze dwa dni, bo nie
ma ich na stanie. Taaaaaaaaaaaaa….trochę dziwne, bo ta lecznica ma
ogromna renomę i coś takiego nie powinno (chyba) zaistnieć.
Zadzwonił telefon i lekarz przeszedł do drugiego pomieszczenia.
Jaskół lekko zdenerwowany stwierdził, że jednak należało
poprosić o naszego. Nie miałam odwagi. Weterynarz wrócił i
jeszcze raz stwierdził, że może Bezę zaszczepić tylko przeciw
wściekliźnie.
-
Dobrze, w zasadzie zależy nam na wściekliźnie, przede wszystkim,
bo jak chcemy z Bezką na przykład do Czech jechać, to tam pilnują
tego- mówię zrezygnowana.
-A
paszport państwo dla psa macie?- weterynarz spojrzała na mnie
pytająco.
-Paszport?
To trzeba mieć paszport? Książeczka nie wystarczy. Kompletnie nie
mam o tym pojęcia- przyznam, że byłam zaskoczona.
-
I dobrze wszczepić czip trzeba- dodał weterynarz i nagle gdzieś
się stracił. Ale za to z szumem weszła sama energia w postaci
naszego weta. Od razu wszystko nabrało właściwego tempa. Najpierw
stwierdził, że może zaszczepić szczepionką skojarzoną, bo sobie
ją sam w proporcjach stworzy. Tak też zrobił i po paru minutach
Beza była zaszczepiona na wszystko, co potrzebne. Stała cichutko
przy klęczącym obok niej Jaskóle i spokojnie słuchała, wpatrując
się w weterynarza z natężeniem. Zawsze uważałam, że ona
doskonale łapie o czym ludzie rozmawiają.
-
To teraz proszę nam powiedzieć, o co chodzi z tym czipem i z
paszportem dla psa. - poprosiłam.
-
Paszport jest potrzebny do tego, żeby mógł pies jeździć za
granicę, a czip to jego numer identyfikacyjny. Jak go wszczepimy,
zarejestrujecie psa na stronie w internecie i od tej pory pies będzie
mógł być identyfikowany po jego numerze.
-
No dobra, to proszę nam jeszcze powiedzieć, czy to boli psa, to
wszczepianie czipa i ile cała impreza kosztuje?- trochę niewyraźnie
się poczułam, bo wyobrażałam sobie, że to jakieś nacięcia,
szycie może...Jaskół też był przekonany, że to trzeba
zabiegowo, z szyciem, przytulił Bezkę i czekał, co powie
weterynarz.
-
To się wszczepia tak, jak szczepionkę. Po protu jest grubsza igła,
a czip jest bardzo mały- serviceman zaczął się śmiać, widząc
nasze niepewne miny.
Decyzja
była szybka- no dobra, wszczepiamy. Przyklękłam przy Jaskóle i
Bezce, bo tym razem trzeba było ją mocniej przytrzymać. Trzeba….
Guzik trzeba. Psia dama siedziała spokojnie, nawet nie pisnęła,
kiedy została naznaczona. Wszystko znosiła z wielką, niewzruszoną
psiom godnościom osobistom. Tylko wodziła zakochanym wzrokiem za
wetem. Tak, ona naprawdę go kocha. Jeszcze tylko tabletka przeciw
kleszczom i pchłom. Droga jak cholera, ale ponoć bardzo skuteczna i
długotrwale działająca (3 miesiące). Zanim wyszliśmy, weterynarz
jeszcze sprawdził, czy da się czip odczytać. Pisnęło i pokazał
się na czytniku numer Bezki. Paszport zostanie dostarczony wprost do
domu:)
Przez
cały dzień Beza na wszystkich spoglądała ze stoickim spokojem.
-
No tak, ważna, bo ma paszport- stwierdziła Młoda.
Jasne,
gdyby dodatkowo wiedziała, że nasze są już nieważne, to chyba
przez tydzień nie raczyłaby na nas spojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz