Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 19 maja 2015

Nasza "panna czipowana"

Wczoraj mijał u Bezy termin ważności szczepienia przeciw wściekliźnie. Pojechaliśmy zatem do naszego servicemana. W lecznicy królował wielki wilczur, z tych bardzo futrzastych i misiowatych. Bezka, zazwyczaj bojowa na swoim terenie, przycupła u kolan Jaskóła i tylko zerkała boczkiem na „misia”. A ten głucho powarkiwał, ale nie rwał się do działania. Do towarzystwa dołączył(ła?) maleńki shih tzu. No nie wiem, ta kokardka na łepetynce i to strzyżenie. Jakoś tak nie lubię, kiedy pisakowi odbiera się tożsamość (czytaj-godność) realizując przygłupie zachcianki właściciela. Nawet, jak jest to rasa „prowokująca” takie zbiegi. Pani od czasu do czasu całowała pieseczka po główce i coś do niego szczebiotała. Ogólnie widok przyjemny, ale mnie trochę odpychał. Tym bardziej, że już na wstępie pisuńcio spojrzał mi głęboko w oczy czarnymi, wielkimi, wyłupiastymi ślepiami, w których odczytałam wyraźny przekaz: „Spadaj!”. Widocznie też mu nie przypadłam do gustu. Weszliśmy do zabiegowego. Naszego servicemana nie było. Po pokoju miotał się inny, w jednej ręce trzymając słuchawkę, w drugiej jakiś świstek i próbował równocześnie załatwić sprawę przez telefon oraz naszą. Zapytałam o naszego weterynarza. Owszem, jest- czy ma go zawołać? Nie podważam kompetencji lekarzy, jak jest ten, to znaczy, że szef ma do niego zaufanie. Zaprzeczyłam, nie nie trzeba. Wziął do ręki książeczkę szczepień Bezy i od razu stwierdził, że niestety, ale nie może psa zaszczepić szczepionką skojarzoną, bo takowej nie posiada aktualnie. Owszem, może zaszczepić przeciw wściekliźnie, ale na dwie inne trzeba poczekać ze dwa dni, bo nie ma ich na stanie. Taaaaaaaaaaaaa….trochę dziwne, bo ta lecznica ma ogromna renomę i coś takiego nie powinno (chyba) zaistnieć. Zadzwonił telefon i lekarz przeszedł do drugiego pomieszczenia. Jaskół lekko zdenerwowany stwierdził, że jednak należało poprosić o naszego. Nie miałam odwagi. Weterynarz wrócił i jeszcze raz stwierdził, że może Bezę zaszczepić tylko przeciw wściekliźnie.
- Dobrze, w zasadzie zależy nam na wściekliźnie, przede wszystkim, bo jak chcemy z Bezką na przykład do Czech jechać, to tam pilnują tego- mówię zrezygnowana.
-A paszport państwo dla psa macie?- weterynarz spojrzała na mnie pytająco.
-Paszport? To trzeba mieć paszport? Książeczka nie wystarczy. Kompletnie nie mam o tym pojęcia- przyznam, że byłam zaskoczona.
- I dobrze wszczepić czip trzeba- dodał weterynarz i nagle gdzieś się stracił. Ale za to z szumem weszła sama energia w postaci naszego weta. Od razu wszystko nabrało właściwego tempa. Najpierw stwierdził, że może zaszczepić szczepionką skojarzoną, bo sobie ją sam w proporcjach stworzy. Tak też zrobił i po paru minutach Beza była zaszczepiona na wszystko, co potrzebne. Stała cichutko przy klęczącym obok niej Jaskóle i spokojnie słuchała, wpatrując się w weterynarza z natężeniem. Zawsze uważałam, że ona doskonale łapie o czym ludzie rozmawiają.
- To teraz proszę nam powiedzieć, o co chodzi z tym czipem i z paszportem dla psa. - poprosiłam.
- Paszport jest potrzebny do tego, żeby mógł pies jeździć za granicę, a czip to jego numer identyfikacyjny. Jak go wszczepimy, zarejestrujecie psa na stronie w internecie i od tej pory pies będzie mógł być identyfikowany po jego numerze.
- No dobra, to proszę nam jeszcze powiedzieć, czy to boli psa, to wszczepianie czipa i ile cała impreza kosztuje?- trochę niewyraźnie się poczułam, bo wyobrażałam sobie, że to jakieś nacięcia, szycie może...Jaskół też był przekonany, że to trzeba zabiegowo, z szyciem, przytulił Bezkę i czekał, co powie weterynarz.
- To się wszczepia tak, jak szczepionkę. Po protu jest grubsza igła, a czip jest bardzo mały- serviceman zaczął się śmiać, widząc nasze niepewne miny.
Decyzja była szybka- no dobra, wszczepiamy. Przyklękłam przy Jaskóle i Bezce, bo tym razem trzeba było ją mocniej przytrzymać. Trzeba…. Guzik trzeba. Psia dama siedziała spokojnie, nawet nie pisnęła, kiedy została naznaczona. Wszystko znosiła z wielką, niewzruszoną psiom godnościom osobistom. Tylko wodziła zakochanym wzrokiem za wetem. Tak, ona naprawdę go kocha. Jeszcze tylko tabletka przeciw kleszczom i pchłom. Droga jak cholera, ale ponoć bardzo skuteczna i długotrwale działająca (3 miesiące). Zanim wyszliśmy, weterynarz jeszcze sprawdził, czy da się czip odczytać. Pisnęło i pokazał się na czytniku numer Bezki. Paszport zostanie dostarczony wprost do domu:)
Przez cały dzień Beza na wszystkich spoglądała ze stoickim spokojem.
- No tak, ważna, bo ma paszport- stwierdziła Młoda.
Jasne, gdyby dodatkowo wiedziała, że nasze są już nieważne, to chyba przez tydzień nie raczyłaby na nas spojrzeć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz