piątek, 28 września 2018

Rozczarowanie? Niedosyt?


To nie jest recenzja, to są wyłącznie moje spostrzeżenia i odczucia.
Wczoraj obejrzałam głośno chwalony film Bajona „Kamerdyner”. Już od początku filmu miałam wrażenie, że niektóre sceny są skądś mi znane i takie wrażenie pozostało do końca. Gdzieś to czytałam, gdzieś to widziałam, a wszystko już było. Cały czas towarzyszyła mi przewidywalność następstw posunięć bohaterów- nie było dla mnie ani jednego zaskoczenia, zwrotu, braku konwencji w postępowaniu. Można by powiedzieć- tak się dzieje w życiu, to jest norma, ale reżyser mógł dodać trochę tego typu „pikanterii”, bo po to są filmy, by ukazywać niejednoznaczność.
Widziałam, że coś się w tym filmie dzieje ważnego, ale jakoś to głównych bohaterów mało obchodzi- takie rozwarstwienie-historia sobie, a ludzie sobie. Za mało było uczucia w grze aktorów, za mało ekspresji, chociaż gra jak najbardziej poprawna. Niektóre sceny zagrane wręcz drętwo. Aktorzy odgrywali sceny, które się kończyły, a potem brakowało czegoś jeszcze, jakiegoś wykończenia, jakiegoś niuansu.  Nie chodzi jednak o celowe zabiegi reżysera- to było niedopracowane- zlepek scen. I nie można  usprawiedliwić tego brakiem czasu, bo film przedstawia dzieje bohaterów na przestrzeni 45 lat. Najbardziej autentyczni byli Kaszubi- genialna gra Gajosa zrekompensowała mi wszystkie ujemne odczucia. A to, że Kaszubi mówili swoją gwarą również niwelowało jakiś niedosyt. Podobno reżyser chciał na początku, by Kaszubi mówili po polsku, jednak Gajos przekonał go, że należy użyć gwary i miał rację. Gdyby nie to, można by odnieść wrażenie, że film nie toczy się na Kaszubach, a w każdej innej części Polski. A najbardziej na Śląsku. Przecież Śląsk też miał podobną historię- Kto ty jesteś? Niemiec? Polak? Nie- Ślązak (Nie- Kaszub). Uważam też, że zbyt pobieżnie ukazano losy oraz walkę Kaszubów o swoją ziemię. I gdyby dokładniej ukazano losy rodziny Karussów, byłoby to jakoś usprawiedliwione. Jednak rodzina Kraussów też jest pokazana migawkowo. Chyba przesadzono wiążąc te dwa wątki. Myślę, że należało nakręcić porządny film o Kaszubach i drugi o ziemiaństwie niemieckim na Pomorzu. Wątek miłości między Mateuszem (Kaszub) i Maritą (Niemka) nie związał fabuły w całość. Również był potraktowany powierzchownie.
Ponieważ bardzo męczyła mnie ta myśl, że ja już to widziałam, że to wiem, tylko skąd? Zaczęłam szukać w Necie, jak powstawał scenariusz, skąd wziął się pomysł.

No i doszłam do momentu, kiedy przeczytałam parę recenzji na temat filmu (musiałam jeszcze raz wrócić do recenzji, by w nich odnaleźć, być może to, co mnie niepokoiło, nie dawało spokoju). W sumie większość z nich niejako „potwierdziła’ to, co intuicyjne czułam. W jednej przypomniano, że Bajon nakręcił  „Magnata” (oglądałam go parę razy, bo to mój ulubiony film, dotyczący ziemi pszczyńskiej, z której się wywodzę) i tu wszystko się mi poukładało. Dobrze kojarzyłam sceny z tamtego filmy ze scenami z „Kamerdynera”. Wiele jest bardzo podobnych, ale często „lustrzanych”, względem siebie, w obu filmach. Końcowe sceny przed pałacem w „Kamerdynerze” też są mi znane z innego źródła. Być może z którejś z przeczytanych książek.
Są w filmie sceny  rozstrzeliwania Kaszubów. Nie rozumiem, dlaczego są one takie drastyczne i takie długie. Przyznam, że nie cierpię takich scen i cały czas trzymałam głowę pod pachą Jaskóła. Jednak słyszałam wszystko, czekając, aby się już to skończyło. A reżyser, jakby z umiłowaniem do takich scen, przeciągał je mocno. Zastanawiam się, czy to w ogóle było potrzebne w czasach, kiedy nakręcono już wiele filmów z takimi scenami i czy trzeba było tak dosadnie je przedstawiać, by widzowie wiedzieli, czym dla ludności skończyło się wkroczenie Niemców na te tereny. Jeżeli Bajon potrafił zagrać półśrodkami w innych scenach filmu, to mógł zastosować taki sam półśrodek w tej części. Nawet Jaskół stwierdził, że za długo i zbyt drastyczne to było. I co ciekawe, tak ukazano wejście hitlerowców, natomiast wejście sowietów przedstawiono łagodniej. I dobrze, ale sposób, w jaki ukazano postępowanie obu okupantów coś widzowi sugeruje.
Tytuł filmu, przynajmniej mnie, podpowiadał, że głównym bohaterem będzie właśnie kamerdyner i wokół niego będzie się akcja toczyła. Owszem, na początku pojawia się stary kamerdyner, jak ta strzelba, co to wisi na ścianie, ale w tym filmie strzelba nie wypaliła. Oczekiwałam, kiedy tytułowy kamerdyner „wypali” i to oczekiwanie też mnie zmęczyło. Nie wiem, czy tytuł jest trafny, myślę, że inny byłby lepszy.
Czy warto film obejrzeć? Zdecydowanie tak. Jest klimatyczny, ukazuje kawałek historii no i, przede wszystkim, warto dla genialnej gry Gajosa.
Natomiast ja się rozczarowałam i chyba trochę zmęczyłam tą oczywistością polskiej kinematografii, dotyczącą ukazywania dziejów Polaków. Zastanawiam się, czy coś mnie jeszcze zaskoczy w filmach „o dziejach tej ziemi”.
Teraz wybieramy się na „Zimną wojnę” i na „Kler”, oczywiście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz