Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 23 lipca 2021

Bo była zbyt dobrą sprinterką- o Ewie Kłobukowskiej

Tokio, ach Tokio. Nareszcie odbywają się Igrzyska Olimpijskie, które miały być już rok temu. Wszyscy sportowcy oraz kibice do ostatniej chwili śledzili informacje, czy Japonia potwierdzi, że Igrzyska się odbędą, a kiedy potwierdziła, to w jakim trybie będą przebiegały poszczególne dyscypliny sportowe. Igrzyska Olimpijskie to wielkie sportowe święto, to czas radości, pokojowych zmagań sportowych, to czas triumfu i skrywanych łez porażki.

Ale za kulisami wielkiego sportu nieustająco trwają dramaty sportowców, toczy się walka, ale już nie ta honorowa. Często jest to walka nierówna, a bardzo często przegrywają w niej kobiety.

W 1964 roku  Olimpiada odbywała się również w Tokio. Wtedy to nasze sprinterki zdobyły złoty medal w sztafecie 4X100m. Jedną z nich była Ewa Kłobukowska- jedna z największych naszych sprinterek. W Tokio zdobyła jeszcze brązowy medal na 100 metrów w biegu indywidualnym. A potem... 

„Zostanie wycofana pod pozorem ciężkiej kontuzji”. Jak zniszczono Ewę Kłobukowską

 

Draństwo. Upodlenie. Odarcie z intymności. Z człowieczeństwa. Kiedy złamano Ewie Kłobukowskiej życie, bo chodziło już o to, nie tylko o karierę sportową, lat miała zaledwie 21, a na bieżniach całego świata szybszej od niej nie było. Obawiano się najgorszego. Rehabilitacji mistrzyni olimpijska i rekordzistka świata nie doczekała się do dziś.  

Rok 1967, połowa września, Kijów. Finał lekkoatletycznego Pucharu Europy kobiet.

 Ze wspomnień Teresy Sukniewicz-Kleiber, późniejszej rekordzistki świata w biegu na 100 m przez płotki:

 "Gdy tylko przyjechałyśmy do hotelu, wszystkie polskie lekkoatletki zostały natychmiast zawezwane do kontroli płci. Zgromadziłyśmy się pod drzwiami pokoju, gdzie się to wszystko odbywało. Każda z nas tam kolejno wchodziła, musiała rozebrać się do naga i usiąść na fotelu ginekologicznym rozłożywszy nogi. Wokół nas chodziła bodaj 16-osobowa komisja, przypatrując się anatomicznym szczegółom. O ile pamiętam, do takiej kontroli wzięto jedynie Polki. Wiedziałyśmy już, że to wszystko po to, żeby wyeliminować Ewę, która od lat załatwiała nam zwycięstwo w każdym biegu sztafetowym". 

Kłobukowska do startu dopuszczona nie zostaje. Nie będzie rywalizować z kobietami i już, koniec, kropka.

 Płacze, jest na skraju załamania nerwowego. Koleżanki i trenerzy obawiają się najgorszego, w hotelowym pokoju zamieszkuje z nią zatem Maria Kwaśniewska, 54-letnia wtedy wielka postać światowej lekkoatletyki, brązowa medalistka w rzucie oszczepem igrzysk roku 1936 w Berlinie, miss tamtej imprezy. Zrobione jej wtedy zdjęcie z Adolfem Hitlerem w czasie wojny wykorzysta do ratowania ludzi, wyprowadzając ich z obozu przejściowego w Pruszkowie. Teraz, w Kijowie, jest dobrym duchem reprezentacji. Ewy nie odstępuje na krok. Tłumaczy, że życie nie kończy się na sporcie. Rozmawia, przytula. 

Kłobukowska na bieżni więcej już się nie pojawi. Zostaje zmuszona do zakończenia kariery, zbliżając się do 21. urodzin, kiedy jest najszybsza na świecie.

Tokio 1964- Ewa Kłobukowska wpada na metę. Polki zostają mistrzyniami olimpijskimi.
 

Do kobiecości Kłobukowskiej zastrzeżeń nie było.

 Do szokujących wydarzeń doszło już rok wcześniej w Budapeszcie, tuż przed startem mistrzostw Europy. Do historii przejdą jako "Parada Golasów", choć to określenie oburzające. Nagie stanęły przed komisją medyczną 243 zawodniczki. To tam po raz pierwszy lekkoatletki poddano badaniom ginekologicznym. Do kobiecości Kłobukowskiej zastrzeżeń nie było.

 Wyrok na siebie podpisała prawdopodobnie 4 września 1966 roku o godzinie mniej więcej 16.40. W finale sztafet 4x100 m do rywalizacji jak zawsze ruszała na zmianie kończącej. Znowu zachwyciła, znowu zadziwiła. Pokazała, że niemożliwe w sporcie nie istnieje. Z miejsca ostatniego wyprowadziła Polskę na pierwsze. 

- Rywalki biegły już do mety, a ja jeszcze czekałam na pałeczkę. Gdy ją porwałam, wiedziałam, że muszę wykrzesać z siebie wszystkie siły. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że my możemy przegrać - opowiadała potem w tygodniku "Sportowiec". 

Wykrzesała. Na ostatnich metrach dopadła nawet prowadzącą zawodniczkę z RFN, która wcześniej miała nad nią 10 metrów przewagi. Takiego biegu świat jeszcze nie widział - nikt nigdy na tak krótkim odcinku nie odrobił takiej straty. 

To wtedy szef zachodnioniemieckiego związku lekkoatletycznego Max Danz zaczął szukać sposobu na wyeliminowanie ze świata sportu tej najszybszej z Polek. Badań antydopingowych jeszcze nie było, pozostawało zatem zakwestionowanie kobiecości, czemu przyklasnęli towarzysze radzieccy, bo ich sztafeta od tej biało-czerwonej baty też dostawała. 

Do Budapesztu, na wieść o możliwych badaniach, zawodniczki innych krajów oskarżane o nadmiar męskich hormonów nie pojechały. Kłobukowska tak. Uważała, że nie ma czego się obawiać. Po badaniach sprawa wydawała się być zamkniętą, raz na zawsze.

Tata, inżynier, o bieganiu nie chciał słyszeć.

 Kwiecień 1962. 

Państwo Kłobukowscy nie chcą słyszeć o żadnym sporcie. Regina Morawska, nauczycielka WF-u, przekonuje i przekonuje. Tata, pan Stefan, poważny inżynier, nie zgadza się na to, by jego córka zajmowała się jakimś bieganiem. Mamie, pani Halinie, pomysł też się nie podoba. To prawda, sama jeździła kiedyś na łyżwach, grała w siatkówkę i w tenisa stołowego, ale żeby traktować to aż tak poważnie, poświęcać temu tyle czasu? Nie, nie, nie.

Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska- na bieżni rywalki, poza nią przyjaciółki
 

Dają się w końcu uprosić i Ewa, mieszkająca w warszawskiej dzielnicy Włochy, jedzie z Morawską do Budowlanego Klubu Sportowego Skra, gdzie trenowaniem młodzieży zajmuje się Józef Iwaniuk. 

Dziewczyną jest nieśmiałą do przesady, skrytą i małomówną. Wstydzi się na stadionie, onieśmielona tymi wszystkimi zawodniczkami i zawodnikami, tak zbudowanymi, tak umięśnionymi, tak skąpo ubranymi. 

Przytakuje - tak, chce tu zostać, chce spróbować. Z nieśmiałością wciąż nie daje sobie rady, na kilka pierwszych treningów odwozi ją zatem pani Regina. Jedzie na obóz do Przesieki, gdzie ze swoją grupą przebywa też Andrzej Piotrowski. Iwaniuk o Ewie już mu opowiadał - że talent nieprawdopodobny, że musi ja zobaczyć. Piotrowski uważnie więc śledzi jej zachowanie.

Przyjmuje Kłobukowską pod swoje skrzydła, ruszają do obóz do Grudziądza. Tam Ewa poznaje starszą o kilka miesięcy Irenę Kirszenstein - później Szewińską - która z Piotrowskim już trenuje. Zaczyna się przyjaźń, choć lata potem Kłobukowska powtarzała, że Irena od początku była dla niej nie tylko wzorem, ale i idolką. Tak, była w nią zapatrzona. 

Trener na jedną i drugą mówi "Mała", inaczej się do nich nie zwraca. 

Kirszenstein o Kłobukowskiej: "W życiu codziennym Ewa okazywała się bardzo koleżeńska, wykazując dużą delikatność w sposobie bycia. Uważałam ją za osobę, na której można polegać. O cokolwiek ją poprosiłam, od razu spieszyła z pomocą". 

Postępy dziewczyny robią piorunujące, dogadują się przy tym bez słów. Jak twierdziła Kłobukowska, atmosfera na treningach była tak wspaniała, że żal było kończyć zajęcia i wracać do domu, gdzie czekało je odrabianie lekcji. Ewa uczyła się w Technikum Ekonomicznym, Irena w Liceum Ogólnokształcącym im. Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie.

Ewa Kłobukowska i Irena Kirszenstein (Szewińska) czyli duet K-K w akcji
 

"Tymczasem nasza przyjaźń kwitła - to już wypowiedź Kłobukowskiej. - Muszę przyznać, że bardzo lubiłam Irenę, mająca pogodny, wesoły charakter. Choć tak naprawdę to były dwie różne Ireny. Jedna - w zachowaniu na co dzień, otwarta, zawsze uśmiechnięta, koleżeńska, przyjemna. I druga - w momencie startu skupiona, podekscytowana, wyizolowana z otoczenia już na rozgrzewce". 

Na obozach, jeżeli pokój był dwuosobowy, zawsze mieszkały razem. 

W 1964 obie wystartowały w Warszawie na Stadionie Dziesięciolecia w pierwszych europejskich igrzyskach juniorów. Zbliżał się wylot do Tokio, gdzie miały debiutować w igrzyskach, zaszczepiono je zatem na cholerę. Kłobukowska gorączkowała, nie znosiła tego najlepiej. Nic to - wygrała, na 100 m uzyskała znakomite 11,6. Irena na dystansie dwukrotnie dłuższym rywalki zdeklasowała, co więcej - czasem 23,6 o 0,1 s poprawiła przedwojenny jeszcze rekord Polski Stanisławy Walasiewicz. 

Tak dużych rozmiarów butów w Japonii niestety nie ma.

 Na igrzyska do Tokio w roku 1964, otwierane przez cesarza Hirohito, obie leciały jako 18-latki. Irena przywiezie stamtąd złoto w sztafecie 4x100 m i dwa srebra - na 200 m i w skoku w dal. Ewa do sztafetowego złota dorzuci brąz w stumetrówce. Będą już znane jako Duet K-K, siejący postrach na stadionach jak świat długi i szeroki.

 Do Japonii lekkoatleci ruszyli 1 października, czyli w dniu, w którym Ewa uzyskała pełnoletniość. Po wejściu na pokład samolotu dostała od załogi tort, odśpiewano jej sto lat, życzono sukcesów.

Tokio 1964 finał sztafety 4x100 metrów, Kłobukowska odbiera pałeczkę od Góreckiej
 

W wiosce olimpijskiej na każdego czekał rowerek, by przemieszczać się na nim chociażby na stadion. Kobiety mieszkały w blokach 10-piętrowych, mężczyźni w niższych. Kobiety mężczyzn odwiedzać mogły, mężczyźni kobiet - nie. Taki regulamin.

 Działały kluby muzyczne, gdzie Irena i Ewa regularnie zaglądały w jednym celu - posłuchać niedostępnych w Polsce płyt. Wyskakiwały na zakupy, choć akurat to bywało uciążliwe, bo wśród miejscowych zainteresowanie wzbudzały gigantyczne - głównie wzrostem, górując nad miejscowymi. Kiedy chciały kupić buty, sprzedawczyni bezradnie rozłożyła ręce - tak dużych rozmiarów w Japonii nie było. 

W finale sztafety biegły na torze czwartym. Zaczynała Teresa Ciepły, od niej pałeczkę odbierała Kirszenstein. Na trzeciej zmianie pędziła Halina Górecka. Ewa kończyła, za rywalkę mając Amerykankę Edith McGuire.

 Na metę wpadła pierwsza. Zerknęła na wynik - 43,6 s, rekord świata.

Złotej pałeczki sędziemu nie oddadzą, sprezentują ją Piotrowskiemu, a ten zabierze ją do domu. Po pół wieku przekaże ją MKOl-owi, a ten Muzeum Sportu i Turystyki. Trener opowie potem, że z tamtego finału zapamiętał tylko Polki i Amerykanki, wpatrywał się tylko w te dwie sztafety. Palił papierosa, o którym z nerwów zapomniał, aż poparzył mu palce. Przed dekoracją medalową Kirszenstein wcisnęła mu aparat fotograficzny, prosząc, by zrobił im zdjęcie na podium. Nie zrobił, nie dał rady, poparzone palce wciąż bolały. 

Po powrocie do Polski Ewa z miejsca wróciła do szkolnej ławy, a Irena rozpoczęła rok akademicki, na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego.

 Na obrady nie wpuszczono profesor ginekologii

 Po upokarzających badaniach z roku 1966 w Budapeszcie wybuchł skandal - krajowe federacje wysyłały protesty i słowa oburzenia do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Władze światowego sportu wprowadziły zatem badania chromosomów, przyjmując, że o płci decydują dwa, więc jeśli są to chromosomy XX, to człowiek jest kobietą, jeśli XY - mężczyzną. Nikt nie przejmował się wtedy tym, że natura jest o wiele bardziej skomplikowana. Że sprawa nie jest tak prosta. "Jeśli wierzyć w badania z lat 60-tych ubiegłego wieku, wzięcie pod mikroskop tej najważniejszej kombinacji chromosomowej wykazało, iż w organizmie Ewy stwierdzono układ mozaikowy, bo w części komórek chromosomy decydujące o płci pozostawały jako XX, w części zaś jako XXY. Oficjele IAAF (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych, dzisiaj World Athletics - red.) stwierdzili potem, że "Kłobukowska ma o jeden chromosom za dużo" - napisał w książce "Prześcignąć swój czas. Kariera Ireny Szewińskiej od kulis" Maciej Petruczenko.

Dekoracja złotych medalistek olimpijskich w sztafecie 4x100 m, Tokio, rok 1964
 

Bugała wyjaśniał, że nagonka na Kłobukowską, ale i na Kirszenstein, zaczęła się już po igrzyskach w Tokio. W niemieckich bulwarówkach pytano "Ewa czy Ewald?". - Były to przypuszczenia całkowicie bezpodstawne i szokujące tych, którzy znali obydwie jako sympatyczne, subtelne, stuprocentowe kobiety - mówi trener. Kiedy po Budapeszcie sprawa wydawała się być zamkniętą, w sezonie następnym, czyli 1967, polska reprezentacja lekkoatletyczna zawitała do Wuppertalu na półfinał Pucharu Europy. Tam - prawdopodobnie z dwiema zawodniczkami z innych krajów - Kłobukowska wywieziona została na kolejne badania. A władze europejskiej federacji na jej start w tym półfinale zgodzić się miały pod warunkiem, że zaraz po nim karierę zakończy w trybie natychmiastowym.

Medalistki olimpijskie na 100 m, ( od lewej): Edith McGuire, Wyomia Tyus, Ewa kłobukowska, Tokio, rok 1964
 

Sport nie miał już wtedy znaczenia - teraz decydowała polityka. Na bieżni ścierały się potężne interesy, daleko poza nią wybiegające. O tym, co się w Wuppertalu działo, w autobiografii napisał Jan Mulak, twórca legendarnego Wunderteamu. Po powrocie z Niemiec wręczył Włodzimierzowi Reczkowi, ówczesnemu przewodniczącemu PKOl-u, wyniki badań Kłobukowskiej, które przekazał mu Danz.

"Ustaliliśmy (w Wuppertalu - red.) następujący scenariusz bezszmerowego zejścia naszej Ewy ze światowej sceny sportowej. Wystartuje ona tu bez przeszkód, a następnie weźmie udział w zbliżającym się meczu kobiet Polska - Wlk. Brytania w Szczecinie. Pobiegnie tam tylko pierwszego dnia, po czym zostanie wycofana pod pozorem ciężkiej kontuzji i w ten sposób pożegna się czasowo z czynnym życiem zawodniczym (...). O tym wszystkim powiadomiłem Ewę i zdawało mi się, że akceptuje ona takie rozwiązanie, które było właściwe dla jej zdrowia psychicznego".

 Mulak dodał, tłumacząc sformułowanie "czasowo", że liczy na szybką zmianę przepisów międzynarodowych, po których Kłobukowska mogłaby wrócić na bieżnię. Pisze, że - zgodnie z ówczesnymi standardami sportowymi - wyniki badań Ewy nie pozwoliły jej zakwalifikować ani jako kobietę, ani jako mężczyznę, chociaż psychicznie i fizycznie jest kobietą. "Był to absurd. Zdecydowano jednak, że byłoby odstępstwem od zasady fair play, gdyby dopuszczono ją do startów z kobietami".

 Kłobukowską na finał Puchar Europy do Kijowa jednak wysłano. Przed podjęciem ostatecznej decyzji w tej sprawie Reczek zadzwonił jeszcze do swojego odpowiednika w ZSRR i otrzymał zapewnienie, że problemów nie będzie. Ewa była szczęśliwa, Bugała wyjazd jej odradzał, bo - jak argumentował - "Rosjanom nie wierzy". 

Miał rację. Komisja, w skład której wchodziło trzech lekarzy z ZSRR i trzech z Węgier uznała, że Kłobukowska do startu dopuszczona nie zostanie. Na obrady nie wpuszczono profesor ginekologii Małgorzaty Serini-Bulskiej, którą do Kijowa wysłał PKOl.

Ewa Kłobukowska w biegu indywidualnym sięgnęła w Tokio po brąz w biegu na 100m.
 

"Do dziś nie została zrehabilitowana"

 Maria Kwaśniewska obiecała Ewie, że nigdy nie będzie publicznie na ten temat rozmawiać. - Powiem tylko, że (...) z niedowierzaniem i wstrętem obserwowałam czołowych dziennikarzy sportowych, jak między sobą mówili otwarcie: "patrzcie, idzie ten Ewa Kłobukowski" - wyznała.

 

W roku 1992 MKOl przyznał, że stosowane przez niego kryterium chromosomowe było błędne. W Barcelonie, w czasie trwających wtedy igrzysk olimpijskich, komunikatu tego wysłuchał Petruczenko. 

- Nikt jednak nie przeprosił Ewy Kłobukowskiej, największej ofiary błędu komisji medycznej MKOl, a przecież zrujnowano jej całe życie. Co gorsza, Ewa nie została do dziś zrehabilitowana. Uważam to za największe naruszenie reguły fair play w historii ruchu olimpijskiego - twierdzi Petruczenko. 

Rekordy Kłobukowskiej skasowano, medale jej pozostawiono. 

Skończyła studia ekonomiczne, pracowała w Przedsiębiorstwie Montażu Elektrowni i Urządzeń Przemysłowych "Energomontaż Północ" oraz jako księgowa w polskiej firmie w Czechosłowacji.

 Rehabilitacji przyjaciółki, uczciwości i przyzwoitości w jej sprawie, chciała Szewińska, MKOl odpowiedział jednak, że potrzebne będą nowe badania. Sama Kłobukowska do sprawy wracać nie zamierza. Mieszka w Warszawie, podupadła na zdrowiu po tym, jak w szpitalu zarażono ją żółtaczką. Wywiadów od kilku dekad konsekwentnie nie udziela, nie uczestniczy też w życiu publicznym, wyjątkowo przyjmując zaproszenia kierowane przez PKOl. Ma 74 lata. 

Rok 1977, "Lekka Atletyka", wywiad Henryka Sozańskiego. "Sport dał mi tylko to, co mógł dać. Radość, medale, zadowolenie, satysfakcję, ciekawe podróże, emocje". To ostatnia wypowiedź Kłobukowskiej dla mediów. 

Korzystałem z książek: "Olimpijki", Anna Sulińska. "Prześcignąć swój czas. Kariera Ireny Szewińskiej od kulis", Maciej Petruczenko.  

Tekst i zdjęcia:

 https://eurosport.tvn24.pl/lekkoatletyka,128/lekkoatletyka-ewa-klobukowska-jak-wybitnej-sprinterce-zlamano-kariere-i-zycie-zostanie-wycofana-pod-pozorem-ciezkiej-kontuzji-igrzyska-olimpijskie,1061241.html

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz