Lodowo, bardzo lodowo. Mroźno. Zima się rozkręciła.
W poniedziałek ślisko do zabicia. Od rana gołoledź. O… gołoledź- w piątek
posłuchałam sobie „Trójki”, a w niej „pani od polskiego” tłumaczyła etymologię
słowa gołoledź. No i w poniedziałek, pojawiła
się jak na zawołanie. Sam lód, wszędzie.
Rano było mglisto, a potem, przy minusowej temperaturze zaczął padać deszcz,
który przeszedł w mżawkę. Zalodziło świat. Najgorzej, że całe drzewa zalane są
szklistą powłoką. Niedobrze, bardzo niedobrze, bo one duszą się w takim lodowym
kokonie. A poza tym są bardziej podatne na łamanie się. Ciężar lodu zrywał też
linie elektryczne. W poniedziałek trzy razy zaliczyliśmy brak prądu. Wczoraj
już było trochę lepiej- zaczął prószyć śnieżek. I tak sobie prószy aż do dziś.
A dzisiaj rano… akcja odśnieżanie. Jak pomyślę, że to tak będzie się kręcić jeszcze z
półtora miesiąca, to mi tu przy kompie nogi i palce u rąk mrozi. Jednak jest
mała, malutka zapowiedź wiosny- wczoraj dwa rudzielce ganiały się po świerkach
i nocą słychać pomiaukiwania kocie. Ptaki też już zaczynają inaczej się nawoływać.
Jutro pójdę naciąć leszczyny do wazonu. Mam nadzieję, że nie będzie zmrożona.
Forsycja, którą przed świętami nacięłam, jakoś się słabo udała. Rozkwitła
marnie i po dwóch dniach musiałam ją wyrzucić, bo kwiatki opadły.
Lodowo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz