Diabli
nadali. Wczoraj wietrzysko, dujawica, śnieg przeganiany wiatrem, z
jednej strony na drugą, tworzył zaspy w tempie rekordowym.
Niedziela, nie niedziela, parking trzeba odśnieżyć, żeby w ogóle
móc się poruszać. Do tego długaśny chodnik do domu i chodnik do
małej bramki. Odśnieżamy, wiatr wieje, nanosi nowy śnieg.
Odśnieżamy, ale czuję, jak mnie przewiewa. Polar, na to drugi polar, na
to kurtka. Nie da rady- czuję na plecach zimne podmuchy. Jaskół
bierze się do ośnieżania dachu na sklepie. Stoi z jednej strony
rozkładanej drabiny, ja, jako przeciw waga, na najniższym
szczeblu, z drugiej strony. On zgrzany, zgarnia śnieg szuflą, ja
stoję i zamieniam się w sopel lodu. Tylko -3 stopnie, a odczucie na
-20. Idę do domu po drugą kurtkę. Nakładam. Mam na sobie dwa
polary i dwie kurtki. Staję na szczeblu drabiny i po 5 minutach
czuję lodowaty wiatr na plecach. Noż, kurcze. Idę do domu i
zakładam kurtkę Jaskóła- puchacz docieplany. I… po 5 minutach
czuję, jak mnie przewiewa. Na szczęście dach jest ośnieżony, a
na niebie pokazuje się słońce. Na krótko, ale śnieg przestaje
padać.
Dzisiaj
rano- wszystko zasypane. Jaskół idzie do piwnicy robić ogień w
piecu CO, ja do łopaty. Na szczęście śnieg jest lekki, puchaty i
łatwo się go zgarnia. Oczyściłam najważniejsze szlaki,
zostawiając resztę na potem. Potem czyli, jak Jaskół pojedzie po
towar. Pojechał gdzieś około 9tej. Po 10tej wzięłam się za
ośnieżanie. Wszystko od nowa, bo zdążyło zasypać to czyste. 40
minut machania i parking z dodatkami wyczyszczony. Ale cały czas
pada śnieg i wracam do domu po znów lekko zaśnieżonym chodniku.
Narasta we mnie bunt. A śnieg sypie. Po 14 wychodzę przed dom i
szlag o mało mnie nie trafia. Wszystko śniegiem wyrównane. Nie
widać chodnika, równa płaszczyzna na parkingu. W ciągu 3 godzin
nasypało 10 cm świeżego puchu. No to do łopaty, bo ciągle sypie,
a jak nie będę na bieżąco czyścić, to potem mogiła. 40 minut
machania szuflą. Kurcze, jakieś dziadostwo się na mnie uwzięło.
Jak nie machanie łopatą przy wybieraniu wody z piwnicy, to machanie
łopatą przy odśnieżaniu. A może ja miałam zostać górnikiem
przodowym i szypą odgarniać urobek spod kombajnu? I jakoś sobie
nie przypominam, żeby mnie rajcowała zabawa łopatką w
piaskownicy.
Najgorsze,
że już nie ma już miejsca na zgarnięty śnieg. Wokół parkingu
rosną białe hałdy. Wysokie na 1,50m. A śnieg sypie. Jedynym
plusem w całym tym zimowym szaleństwie jest brak mrozu. Przed
godziną zakończyliśmy ostatnie w tym dniu odśnieżanie. Tym razem
już było gorzej. Śnieg jest teraz mokry, ciężki i lepi się do
łopaty. W dodatku zaczął mżyć deszcz. Jutro może być niezła
jazda.
Wczorajsza dujawicaNasypana hałda wieczorową porą
Hałda przy ścianie garażu
Nasypana hałda- widok dzienny:):):)
A takie sobie klimaty
"Chodniczek" (20 metrów) do odśnieżania
PS.
Nie macie pojęcia, jaki piękny jest zimowy lasek o zmierzchu. Nie
cierpię tego białego świństwa, ale muszę przyznać, że ogród
dzisiaj wyglądał bajkowo.
W sumie śniegu w ogrodzie jest 30 centymetrów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz