Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Byle do wiosny:)

Diabli nadali. Wczoraj wietrzysko, dujawica, śnieg przeganiany wiatrem, z jednej strony na drugą, tworzył zaspy w tempie rekordowym. Niedziela, nie niedziela, parking trzeba odśnieżyć, żeby w ogóle móc się poruszać. Do tego długaśny chodnik do domu i chodnik do małej bramki. Odśnieżamy, wiatr wieje, nanosi nowy śnieg. Odśnieżamy, ale czuję, jak mnie przewiewa. Polar, na to drugi  polar, na to kurtka. Nie da rady- czuję na plecach zimne podmuchy. Jaskół bierze się do ośnieżania dachu na sklepie. Stoi z jednej strony rozkładanej drabiny, ja, jako przeciw waga, na najniższym szczeblu, z drugiej strony. On zgrzany, zgarnia śnieg szuflą, ja stoję i zamieniam się w sopel lodu. Tylko -3 stopnie, a odczucie na -20. Idę do domu po drugą kurtkę. Nakładam. Mam na sobie dwa polary i dwie kurtki. Staję na szczeblu drabiny i po 5 minutach czuję lodowaty wiatr na plecach. Noż, kurcze. Idę do domu i zakładam kurtkę Jaskóła- puchacz docieplany. I… po 5 minutach czuję, jak mnie przewiewa. Na szczęście dach jest ośnieżony, a na niebie pokazuje się słońce. Na krótko, ale śnieg przestaje padać.
Dzisiaj rano- wszystko zasypane. Jaskół idzie do piwnicy robić ogień w piecu CO, ja do łopaty. Na szczęście śnieg jest lekki, puchaty i łatwo się go zgarnia. Oczyściłam najważniejsze szlaki, zostawiając resztę na potem. Potem czyli, jak Jaskół pojedzie po towar. Pojechał gdzieś około 9tej. Po 10tej wzięłam się za ośnieżanie. Wszystko od nowa, bo zdążyło zasypać to czyste. 40 minut machania i parking z dodatkami wyczyszczony. Ale cały czas pada śnieg i wracam do domu po znów lekko zaśnieżonym chodniku. Narasta we mnie bunt. A śnieg sypie. Po 14 wychodzę przed dom i szlag o mało mnie nie trafia. Wszystko śniegiem wyrównane. Nie widać chodnika, równa płaszczyzna na parkingu. W ciągu 3 godzin nasypało 10 cm świeżego puchu. No to do łopaty, bo ciągle sypie, a jak nie będę na bieżąco czyścić, to potem mogiła. 40 minut machania szuflą. Kurcze, jakieś dziadostwo się na mnie uwzięło. Jak nie machanie łopatą przy wybieraniu wody z piwnicy, to machanie łopatą przy odśnieżaniu. A może ja miałam zostać górnikiem przodowym i szypą odgarniać urobek spod kombajnu? I jakoś sobie nie przypominam, żeby mnie rajcowała zabawa łopatką w piaskownicy.
Najgorsze, że już nie ma już miejsca na zgarnięty śnieg. Wokół parkingu rosną białe hałdy. Wysokie na 1,50m. A śnieg sypie. Jedynym plusem w całym tym zimowym szaleństwie jest brak mrozu. Przed godziną zakończyliśmy ostatnie w tym dniu odśnieżanie. Tym razem już było gorzej. Śnieg jest teraz mokry, ciężki i lepi się do łopaty. W dodatku zaczął mżyć deszcz. Jutro może być niezła jazda.
 Wczorajsza dujawica
 Nasypana hałda wieczorową porą
 Hałda przy ścianie garażu
 Nasypana hałda- widok dzienny:):):)
 A takie sobie klimaty
 "Chodniczek" (20 metrów) do odśnieżania
PS. Nie macie pojęcia, jaki piękny jest zimowy lasek o zmierzchu. Nie cierpię tego białego świństwa, ale muszę przyznać, że ogród dzisiaj wyglądał bajkowo.
W sumie śniegu w ogrodzie jest 30 centymetrów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz