Prolog
Ja kobietą jestem małą, drobną, ale zdecydowaną i umiejącą walczyć o swoje. W związku z tym nierzadko muszę walczyć pyszczyskiem. Jednak zanim do tego dojdzie, to można mi długo nudle na uszach wieszać i nie reaguję. A jak ktoś przegnie.... nie ma zmiłuj...., bo ja złą kobieta jestem.... wtedy...
I.... pan Franciszek... taki uczynny, taki słodki..kochany misio..majster nad majstry... a ja złą kobietą jestem i tyle...
Zbliżają
się święta i zgodnie z prawem Murphiego coś w domu powinno
trzasnąć. A jak powinno to i trzaśnie, a jak ma być zupełnie
zgodnie z prawem Murphiego, to powinna być seria trzaśnięć. Mój
dom jakimś dziwnym trafem temu prawu corocznie podlega. To i
trzasło- seryjnie, żeby nie było.
Ale
trzeba wrócić do zeszłorocznych spraw. Montowaliśmy wtedy tablicę
reklamową. Mamy znajomego magika od tych spraw. W zeszłym roku
pomagał mu przy montażu pan Franek. I tu się zaczyna opowieść o
naszym głównym bohaterze. Pan Franciszek- mężczyzna pod
siedemdziesiątkę, potężny, barczysty w stylu ciepłego misia.
Zgodliwy, spokojny, uśmiechnięty. A przede wszystkim, chętny do
pomocy w załatwianiu spraw. Jak problem to pan Franciszek już
gotowy szukać rozwiązania, albo sam wykonać robotę. W tym samym
czasie, kiedy stawialiśmy tablicę, byliśmy przed montażem oczyszczalni i szukaliśmy dobrego
hydraulika, żeby wymienił rury kanalizacyjne w piwnicy. Koniec
języka za przewodnika- pytamy o takiego, a pan Franciszek na to:
-
Przeca jo wóm te rury wymienię.
-
Pan umie takie rzeczy robić?- zapytałam z niedowierzaniem. Teraz
wiem, że pytanie było źle postawione. Należało zapytać od razu,
czy jest hydraulikiem. Przeszłość, nie wracam.
-
Umjym, niech mnie pani zaprowadzi do piwnicy, to zobaczymy.
No dobra,
poszliśmy. Pan Franciszek pooglądał, popukał w rury, pokręcił
głową:
-
Tu dómy kolanka, tu się zaszprajcuje, tu dokręci, tu rewizja, potem
zapiankujemy. Ni ma sprawy, to kiedy móm być?- nie widział
problemu. Zatem i jak go też nie widziałam. Po zamontowaniu
oczyszczalni przyszedł, wymienił wszystkie rury. Sprawnie, szybko,
czysto, tanio - pół dnia i po sprawie. Cud, miód, a nie majster.
Po przeprawach z „miszczem chodnikowym”, to była oaza sprawności
i spolegliwości.
Oczyszczalnia
działa sprawnie, ale od pewnego czasu, zaczęło nam w domu cuchnąć
szambem. Smród wydobywał się wszystkimi „otworami”
kanalizacyjnymi- pod wannami, z umywalek, z nieszczelnych rur za
sedesami. Kupiliśmy wentylatory do obu łazienek- zero poprawy. Nic
nie pomagało, żadne wietrzenie, zalewanie syfonów. W domu po
prostu śmierdziało. Co robić? Do kompa- szukałam, czytałam i
wyczytałam, że pomaga zainstalowanie zaworu zwrotnego na głównej
rurze odpływowej do szamba. Żeby być ścisłym, pomaga także
wyciągnięcie odpowietrznika ponad dach (grubej rury podłączonej
do pionu kanalizacyjnego-kucie trzech stropów-rany), ale to u nas
odpadało, bo nikt nie będzie teraz montował rzeczy nad dachem, a
póki co trzeba szukać innego wyjścia. Stanęło na tym zaworze
zwrotnym. No dobra, ale kto go zainstaluje? Jak to kto? Pan
Franciszek przecież to umie. Jednak zanim zadzwoniłam do pana
Franciszka, to doszliśmy do wniosku, że trzeba w końcu wywalić
starą wannę z naszej łazienki, bo ciasna, nas kolana bolą- trudno
wchodzić i wychodzić, śliska, niewygodna i w ogóle BE- na razie
zainstalujemy prysznic- nawet bez kabiny. Kratka na podłodze,
zasłonka, a za dwa lata zrobimy łazienkę w całości (kafelki,
kabina i inne bajery). Poza tym, nie montujemy kabiny, bo boimy się,
że przy demontażu potrzebnym przed remontem, kabina się wypaczy,
uszkodzi i nie będzie się nadawała do ponownego zainstalowania.
Idąc dalej tym tropem, postanowiliśmy wymienić wszystkie elementy
kanalizacyjne w naszej łazience, a potem doszła łazienka górna.
Niech już chociaż to będzie zrobione przed remontem, no i może
ustanie główna przyczyna całego zamieszania- okropny smród z
kanalizacji. Jak już dopięliśmy plan, zadzwoniłam do pana
Franciszka. Oczywiście, nie ma sprawy. Pojawił się w środę w
zeszłym tygodniu. Obeszliśmy obie łazienki, spisałam dokładnie
zapotrzebowanie materiałowe podyktowane przez pana Franciszka-
syfony, rurki, rury, kształtki...no i ten zawór. Omówiliśmy też dokładnie, co ma on zrobić- pan Franciszek, nie zawór... w łazienkach...zrobić... i w piwnicy.
-A
po co pani ten zawór? To nic nie da.- Pan Franciszek do sprawy
montowania zaworu podszedł sceptycznie- Jak długo robjym, żodnych
zaworów jo nie móntowoł. Zamontuje wam rurę odpowietrzającą. Wie
pani, tu ją wmontuję i przez strop wyprowadzymy ją nad dach.- Pan
Franciszek wskazał na rurę odchodzącą z ubikacji w górnej
łazience i ręką poprowadził szlak rury wzdłuż ściany za
ubikacją, do sufitu.
-
Panie Franciszku, nie będzie żadnej rury odpowietrzającej,
zamontuje pan zawór w piwnicy.- Byłam zdecydowana- A już na pewno
żadne wiercenie w stropie.
Pan
Franciszek popatrzył na mnie, potem raptownie zakręcił się na
pięcie i zaaferowanym głosem rzekł- No to tu, za tym bojlerem może
ta rura iść do góry, w samym rogu, tu jej nie bydzie widać- znowu
zamachał rękę w stronę stropu.
O matko, hmmm… ciężko będzie.
-Panie
Franciszku, nie będzie pan nigdzie montował tej rury, ani
tu- machnęłam ręką w stronę ściany, ani tam pokazałam na róg
łazienki- NIGDZIE!
Jeszcze
chwilę stał zawiedziony.
-Za
to zamontuje pan zawór zwrotny w piwnicy.- Dobiłam stanowczo.
Wróciliśmy na dół do łazienki.
-
To tu chce pani postawić brodzik? Wie pani co, ja móm taki brodzik,
nie potrzebujym go, to wam go tu zamontujym.
No
i czy nie słodki jest pan Franciszek? Brodzikiem chce dzielić się…
-Nie
będzie brodzika. Na razie będzie foliowa kabinka i kratka na
podłodze. Jak będziemy robić wszystko, to wtedy całą kabinę
zamontujemy- tłumaczę spokojnie.
-
Wie pani co, ja ten brodzik przywiozę, a pani sama zobaczy, że to
będzie fajne- pan Franciszek jest niezmordowany.
-
No dobra, niech pan przywiezie, ale wcale nie jest powiedziane, że
pan go będzie montował- uległam – I panie Franciszku, mówił
pan o jakimś dobrym dekarzu. Ma pan jego telefon?
-
Pani, jo pani mówiym, ni ma lepszego. Łón robił u mojigo syna,
mówjym pani- pan Franciszek zajechał taką gwarą, że aż mnie z
podziwu ścisnęło. Cały szczęśliwy, szukał numeru w telefonie.
No boski, po prostu boski.
-Wjy
pani co? Jo do niego zadzwóniym i go umówiym z panią, dobra?- pan
Franciszek nadal świecił dobrymi chęciami.
Zabrał
kartkę ze spisem rzeczy do kupienia i umówiliśmy się na
poniedziałek rano, na godzinę dziewiątą.
W
piątek, kiedy zadzwonił z informacją, że na pewno będzie, Jaskół
powiedział mu, żeby brodzika nie przywoził. Problem w tym, że jak
włożę zasłonkę nylonową do brodzika, żeby woda po niej
spływała do miski, to można ją przydepnąć i zerwać. Kiedy
zasłonkę wyrzucę za brodzik, to woda spływająca po niej będzie
płynęła wprost na podłogę koło miski, a tam nie będzie
odpływu. I tak, i tak do bani- nie chcę takiego brodzika.
-A
ja chciołech dać wóm brodzik za pół litra- podobno zawód w głosie
pana Franciszka był ogromny. Jasne, tym razem chyba jednak chodziło
o pozbycie się niepotrzebnego grata. No ale… taki dobry ten pan
Franciszek, no nie?
Nie
pytajcie o Jaskóła. On ma swoją działkę do upilnowania- sklep, a
że jest ruch jak cholera, to już go do domowych spraw nie ciągnę.
Zresztą, on się wprowadził do tego domu, a ja go znam od momentu
zalania ław, przez całą budowę, dlatego wszelkie remonty
przechodzą przez moje ręce. On się lepiej zna na handlu, ja na
remontach. I tak naprawdę jest dobrze.
c.d.n.
A teraz co by tu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz