„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

26 grudnia 2025

A tymczasem rozważania poświąteczne o wyzwalaniu się spod presji tradycji oraz szantażu emocjonalnego.

 

Ciepło- miło- niebo- raj- myślała małpa siedząc w kąpieli, a ja, jak ta małpa (nie bronię się przed tym określeniem- jest stosunkowo łagodne w porównaniu do tych, jakimi mnie złośliwie obrzucano, a w dodatku jestem chińską zodiakalną małpą), delektuję się spokojem tych dni. Jest miło, jest ciepło, jest niebo, jest raj. Miałam szyć, nie ruszyłam, na razie, maszyny, miałam tkać- coś tam potkałam, ale palec wskazujący mam uszkodzony, zawinięty plastrem i ciężko nim podbierać osnowę. Tak więc dywanik w paseczki dalej się ślimaczy, robota przy nim utyka co i rusz.

Wczoraj bardzo leniwie, na ogromnym luzie, coś tam czytałam, coś jednak tkałam, przesłuchiwałam YT itp. No i żadnego przejedzenia się, a wręcz odwrotnie mam lekki niedosyt- „coś by się przekąsiło”, ale to jest dobre uczucie. Wszystko przygotowałam w normie- trochę rolmopsów, po dwie rolady nieduże, miskę (średnią) sałatki jarzynowej i po dwa kawałki ryby. Jeszcze po dwa kawałki sernika i trochę ciasteczek, które Młoda upiekła. I to wszystko- żadnym pierogów, uszek, barszczyku, multum rodzajów ryb, tudzież sałatek oraz ciężkostrawnych ciast świątecznych. I to mi się podoba. Moja wątroba, mój żołądek, mój kręgosłup oraz moje kolana dziękują mi serdecznie, że ich nie obciążyłam, powodowana naciskami i fanaberiami w kwestii kuchni świątecznej.


A swoją drogą, teraz, kiedy już nic nie muszę, zastanawiam się, po cholerę te sterty jedzenia? Przy czym każdy, kto zasiada do mocno zastawionego stołu, zdaje sobie sprawę z tego, że zbyt dużo, zbyt tłusto, zbyt ciężko, że mogło być o połowę mniej. I zażera się prawie do nieprzytomności, cichcem podjada sylimarol, by napychać się nadal. I wciskanie gościom „na drogę” tego, co zostało na stole, bo mogłoby się po dwóch dniach zepsuć. Fajnie- zwyczaj obdarowywanie jest nie do przecenienia, ale obdarowywanie „resztkami” (specjalnie piszę w cudzysłowie, bo jest to jednak porządne jedzenie) ze świątecznego stołu odbywa się często z naciskiem- weź, bo co ja z tym zrobię, weź, bo w domu nie macie itp. To po grzyba tyle szykować?

 




To jest moje podejście do świąt, ale rozumiem, że mnóstwo ludzi lubi święta tradycyjne, z przejadaniem się i unieruchomieniem, na długi czas, za świątecznym stołem, z gadkami szmatkami, nawet głupimi uwagami cioć, czy babci albo teściów i lekko agresywnym, po kielichu, wujkiem. Wszystko to rozumiem, kiedyś też taki „sport” uprawiałam. Nie rozumiem tylko, że jak ktoś nie robi tradycyjnych świąt, to sporo dyszy, w ich kierunku, świętym oburzeniem- Jak to? Czemu tak? No wiesz....

Ale.... jest też sporo ludzi, którzy, jak my z Jaskółem, odeszli od tradycji świątecznej i dobrze z tym jest nam wszystkim. A mam takie podświadome przekonanie, że ci „tradycyjni” nierzadko marzą, aby zerwać z tym żarciem spędami, naciskami, sprzątaniem, strojeniem, by na końcu jeszcze zaliczyć awanturę przy stole wigilijnym. A jak sobie przypomnę to rodzinne przemieszczanie się- święta u mamy, nie u teściów, nie- chyba u siostry w tym roku... pakowanie prezentów, walizek, żarcia dodatkowego- no bo w tym roku ja robię sałatkę i piekę makowca... a u nas do tego całego bagażu dochodził jeszcze pies, to....

Każdego roku trwa w najlepsze rodzinny około świąteczny szantaż emocjonalny. Ciężko zaprotestować, ciężko odmówić, ale jak się nie potrafi, to potem się kursuje, gotuje, sprząta i et cetera, et cetera, dookoła świąt Wojtek.

Od miesiąca czytam, w ramach wglądu w rzeczywistość, różne opowiadania o tym, jak ludzie podchodzą do świąt, jak próbują je zorganizować i jakie tworzą się w związku z tym  problemy. Są to problemy wynikające z różnic w obchodzeniu świąt, problemy pokoleniowe, problemy rodzin patchworkowych. I zawsze podstawą tych problemów są różne oczekiwania jednych członków rodziny wobec innych. I najczęściej te oczekiwania zderzają się ze sobą, albo są do siebie nieprzystające. A to młodzi chcą sami organizować święta bez rodziny, albo chcą wyjechać w ciepłe kraje na czas świąt, czego rodzice lub teściowie nie rozumieją. A to matka- wdowa już nie chce całej rodziny na święta, czego nie akceptują jej dzieci z rodzinami. A to młodzi chcą w ciepłe kraje zabrać samotnego ojca, ale on nie chce nigdzie jechać- zostawić go samego też nie chcą. A to jedna siostra organizuje święta przez wiele lat dla czwórki rodzeństwa z rodzinami i kiedy oznajmia, że już świąt nie będzie robić, reszta jest oburzona i prawie wyklina ją z rodziny. A to teściowa przy stole wigilijnym ciągle krytykuje synową i ta już w kolejne święta nie chce tam iść, a teście do nich też nie przyjdą. Można tak mnożyć przykłady.

I to wszystko ma być w kontekście radosnych Świąt B.N.

Aż chce się postawić pytanie- Ludzie, po co wam kolejne takie święta, po co sami sobie stwarzacie takie problemy, dlaczego dajecie sobą manipulować i nie potraficie postawić stanowczo na swoim? Nie każde emocje są pozytywne, nie każde okazane zrozumienie, jest właściwie odebrane, nie każdy dobry gest spotka się z wdzięcznością. Sami sobie fundujecie stresy przedświąteczne i świąteczne. A czasem po prostu wystarczy powiedzieć- sorry, moje, życie, to ja decyduję. Obrazi się? To się obrazi. Będzie się żalić? No to będzie. Będzie obgadywać? Pewnie nie pierwszy raz. Zależy wam na kimś, kto tak reaguje?

Pomijam tu kwestie opieki, to odrębny temat.

To nie jest tekst z żalu za „utraconym rajem” świątecznym. To nie jest tekst dający powód do głupiej gadki „Żal jej, nie może mieć, to odwraca kota ogonem do przodu”.

To jest tekst na pochwałę umiejętności oderwania się od tego świątecznego cyrku, na pochwałę, w pewnym sensie, asertywności, nie poddawaniu się szantażom. I myśmy te umiejętność opanowali i dlatego mamy święty spokój.

 


To jest tekst zachęcający do działania na rzecz spędzania świątecznego czasu w taki sposób, w jaki się chce. Naprawdę można i naprawdę nie ma sensu poddawać się presji rodzinnej, bo w ogólnym rozrachunku i tak ten, który najwięcej się nabiega i napracuje, zostanie z niesmakiem i zmęczeniem, choćby impreza się udała. Coraz mniej wierzę w zapewnienia, że tak, o tak, te święta były udane, o tak... A to zmęczenie w oczach, ten zgaszony głos, a te gorzkie słowa przemycone w tekście o „fajnych świętach”?

Wszystko, co napisałam, jest oparte na moich doświadczeniach. Przez prawie 50 lat ganiałam, z wywieszonym jęzorem, przed świętami, w trakcie świąt i po świętach. W końcu powiedziałam „dość”. Jaskół przyklasnął i mamy teraz „ciepło- miło- niebo- raj”, bez poczucia straty czegoś „cennego” w kwestii świąt BN.