Ja
kobietą jestem małą, drobną, ale zdecydowaną i umiejącą walczyć o
swoje. W związku z tym nierzadko muszę walczyć pyszczyskiem. Jednak
zanim do tego dojdzie, to można mi długo nudle na uszach wieszać i nie
reaguję. A jak ktoś przegnie.... nie ma zmiłuj...., bo ja złą kobieta
jestem.... wtedy...
I.... pan Franciszek... taki uczynny, taki słodki..kochany misio..majster nad majstry... a ja złą kobietą jestem i tyle...
Poniedziałek
Trochę
po dziewiątej pan Franciszek wjechał na parking. Uśmiechnięty,
zadowolony- dusza człowiek. Zaczął wypakowywać z samochodu sprzęt
i rury. Ja Cię….Nosił i nosił te rzeczy do domu, jakby cały
ogromny wieżowiec miał remontować. Miał kupić raptem cztery
syfony, parę rurek małego kalibru, jedną grubą rurę, kilka
kolanek, trochę krótkich grubych rur, dwa małe syfony do pralek i
zawór. W rezultacie jego zakupów, na podłodze wylądowały 2 grube
3metrowe rury, chyba z sześć grubych rur metrowych, wór grubych
kolanek, parę syfonów i jeszcze coś w innym worze. Do tego dwie
spore walizy ze sprzętem, jedna wielka wiertara, jedna mała z
tarczą do cięcia i jedna mała normalna. Długie rury położył na
podłodze we holiku bocznym, co zatarasowało nam dorogę do
magazynku i odtąd musieliśmy je za każdym razem przesuwać nogą,
żeby odblokować drzwi. Większość tego zładował w łazience na
dole. Cztery metrowe rury poustawiał wzdłuż kaloryfera, a pod
zlewozmywak (jest przy samych drzwiach) wywalił pół wora
kształtek, kolanek, postawił dwa opakowania kleju i coś tam
jeszcze było. No tak, pomyślałam, ciekawa jestem, jak on tu teraz
będzie się poruszał. Na wstępie dowiedziałam się, że będzie
tylko do 12, bo musi z żoną jechać do specjalisty. A wszystko to
dobrodusznym, ciepłym głosem. No jakże się tu gniewać na pana
Franciszka i strzelać fochy? W momencie rozbabrał robotę w trzech
miejscach. Zdążył wykuć z podłogi stary syfon i wykuć stare
rurki dochodzące w podłodze do pionu, kiedy oświadczył z
rozbrajającym uśmiechem
-
Kawusi bym się napił. Napije się pani ze mną kawusi, ja?
No
cóż, minęła godzina roboty, może człowieka suszy od tego pyłu?
Nie, przecież na samym wstępie, idąc z piwnicy na parter, zwinął
dużą butlę mineralki, stojącą na schodach.
-
Mogym sie napić, ja?- zapytał i nie czekając na odpowiedź
odkręcił korek, pociągnął porządny łyk.
-
Może pan.- odparłam spokojnie, ale trochę zdziwiona, że tak
bezpośrednio bierze sobie , co chce i wcale go moje przyzwolenie nie
interesuje. Zrobiłam kawę, postawiłam na stole w kuchni.
Przyszedł, usiadł (120kilo żywej wagi), wsypał cukier, zamieszał
-Bo
wjy pani, jo to se tak lubjym pofulać przy kawusi- rozpoczął
monolog- Jo nie lubjym siedzieć w domu. Wolym po fuszkach chodzić,
wjy pani?- popatrzył na mnie pytająco. I wtedy po raz pierwszy
poczułam lekki niepokój. Ale alarm się jeszcze nie włączył.
Pofulać?
-
Pani to tako spokojno kobieta, jo się tu u was dobrze czujym, wjy
pani? A pani kawusi nie pije?- trochę mnie zaczynał irytować tym
gadaniem. Znowu coś mi przeleciało po głowie. Coś mi tu nie
pasowało, jest po dziesiątej, czas leci, on pije kawusię i wcale
nie ma zamiaru brać się do pracy.
-Panie
Franciszku, muszę się zabierać do obiadu- wstałam i podeszłam do
zlewozmywaka w nadziei, że on też się ruszy.
-
A jo też móm pieska- pan Franciszek zaczął głaskać Bezkę po
łepetynie. A ta mała przechera, zadowolona, siadła mu przy nogach
i nie miała zamiaru odchodzić. On też nie miał zamiaru...odejść
od stołu do pracy.
-
A męża nie ma?- wścibstwo faceta było koncertowe
-
Nie ma, pojechał po towar- odpowiedziałam krótko. Coś tam jeszcze
opowiadał, ale słuchałam go jednym uchem, nie mając ochoty na
gadanie i wylewności.
W
końcu podniósł tyłek i poszedł do łazienki.
-
Pani? Niech pani tu przyndzie.- dobiegło mnie jego wołanie po
chwili.
-
To jak to bydymy robić? Jo tu dóm syfon i podciógnym go do piónu,
ja?- pan Franciszek całkiem serio zapytał o to, co już było
uzgodnione.
-
Panie Franciszku, przecież już to uzgodniliśmy przed godziną. Tu
syfon, tu rurki do pionu, potem zamontować syfon pod umywalką, bo
chyba nic pan więcej już nie zdąży- mówiłam z niedowierzaniem-
zapomniał? Wariata ze mnie struga? Nie potrafi zapamiętać trzech
rzeczy po kolei?
-
Ja,ja, zrobiym tak, jak pani mówi- pan Franciszek uśmiechnął się
radośnie- A potym syfón zamóntujym.
Popatrzyłam
na niego i nagle do mnie dotarło, że teraz to ja muszę przejąć
dowodzenie, mocno pilnować i tłumaczyć „fachowcowi', jak ja to
widzę, bo on jakoś ”nie widział”. 15 minut zajęło mi
tłumaczenie jaki syfon ma być w podłodze, bo uparł się, że od
razu brodzikowy założy. Wrrrrrrrr- ma być płasko- PŁASKO! Nie
było oporu. Pan Franciszek z uśmiechem na twarzy wyjął z wora
najpierw mały płaski syfon, a potem duży. Mały włożył do
włożył do wykutej dziury.
-A
teraz może być?- spokojnie zapytał. Kurcze, a nie mógł od razu
słuchać, co się do niego mówi? Ustaliliśmy tak na samym
początku. Jednak coś mnie tknęło.
-A
dlaczego ten mały, a nie ten duży?- zapytałam, ponieważ wydawało
mi się, że większa powierzchnia szybciej zbierze wodę. Tym
bardziej, że duży miał szeroką kratkę, a ten mały okrąg z
dziurek.
-
Ten mały jest lepszy, ten duży jest do dupy- pan Franciszek wrzucił
duży syfon do wora i zaczął mi demonstrować zalety tego małego.
Skoro tak...
Następne
15 minut powtarzałam kolejność montowania rzeczy, bo musieliśmy
mieć możliwość korzystania przynajmniej z jednej ubikacji i
jednej łazienki do mycia się. Pan Franciszek dobrotliwie potakiwał,
powtarzał za mną i ciągle uśmiechał się. No wspaniały
człowiek, nieprawdaż? O dziwo, udzielało się to i mnie, niemniej
z całą siłą powstrzymywałam się, żeby nie tupnąć i nie
wrzasnąć, kiedy kolejny raz zapytał, czy tej rury napowietrzającej
nie dałoby się poprowadzić z dołu. Do obiadu udało mu się
zamontować syfon w dolnej łazience, zamontować część rury do
górnej łazienki (na szczęście idą po ścianie, a nie w
ścianach), podłączyć ją i rurkę od syfonu do głównej rury w
piwnicy- fajrant (w tym czasie wołał mnie parę razy, żeby
„dopytać”). Zjadł kapuśniak i o 12 już go nie było.
Zgrzytnęłam
zębami, zmilczałam. Zwłaszcza, że pan Franciszek słodkim głosem
solennie przyrzekł, że jutro to on na pewno zostanie dłużej. No
dobra, pojechał, a ja zabrałam się do sprzątania gruzu, bo nie
raczył tego zrobić. Już wiedziałam, że trafił mi się fachowiec
z tamtej epoki, kiedy...”ja zrobię, ale sprzątać nie będę”.
Nic nie tłumaczył, nawet się nie zająknął, a poza tym, jak ja
mogłabym tak spokojnemu człowiekowi zrobić wyrzut, że nie
sprzątnął? No gdzieżby?
Zabrałam
się do sprzątania po nim. Beztrosko wlałam ćwierć wiaderka
brudnej wody do zamontowanego syfonu i usłyszałam dziwny dźwięk.
Woda… woda lała się nie tak, jak trzeba. Poleciałam do piwnicy.
O k……! Woda ściekała po ułożonym drewnie na podłogę. No
cóż, próba dotyczyła rury idącej z górnej łazienki, natomiast
o tym, że rura od dolnego syfonu jest nie podłączona jakoś pan
Franciszek zapomniał powiedzieć. Dobrze, że było tego mało i
poszło na piwnicę.
c.d.n.
PS.
Zwracam uwagę, że na razie to ja dobra kobieta jestem:) I zwracam
uwagę, że w ciągu dnia „roboczego” pana Franciszka, który
trwał niecałe 3 godziny, byłam przez niego wywoływana chyba z 6
razy, a może więcej i tyleż razy "konsultowaliśmy", co i jak zrobić ma pan Franciszek? Zamontował parę elementów....
Nietypowo będzie z muzyką...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz