Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 12 grudnia 2015

Bo ja złą kobietą jestem, czyli jak w Jaskółkowie wymieniano rury kanalizacyjne (cz.3)

 Prolog

Ja kobietą jestem małą, drobną, ale zdecydowaną i umiejącą walczyć o swoje. W związku z tym nierzadko muszę walczyć pyszczyskiem. Jednak zanim do tego dojdzie, to można mi długo nudle na uszach wieszać i nie reaguję. A jak ktoś przegnie.... nie ma zmiłuj...., bo ja złą kobieta jestem.... wtedy...
 I.... pan Franciszek... taki uczynny, taki słodki..kochany misio..majster nad majstry... a ja złą kobietą jestem i tyle...
 
Wtorek
Przyjechał po dziewiątej i od razu mnie poinformował, że zamówił ten zawór.
-To świetnie, ale jaki pan ten zawór zamówił, bo wie pan, są dwuklapowe i jednoklapowe- mądra byłam, bo przestudiowałam kilkanaście stron internetowych i parę dyskusji na forach- Bo wie pan, jak zawór dotyczy kanalizacji z fekaliami, to musi być dwuklapowy i jest tam jeszcze takie urządzenia, które tym steruje, a jak jest kanalizacja tylko burzowa, to wystarczy zawór jednoklapowy. To jaki pan zamówił?- dokończyłam słodziutko. Taki cios na wstępie. Pan Franciszek w milczeniu przetrawiał informacje, wkręcając wiertło do wiertary.
- Co teraz pan będzie robił- zapytałam po chwili.
- Teraz wykuję pod rurkę od pralki- odpowiedział nienaganną polszczyzną pan Franciszek.
- No dobra, ale niech pan uważa, bo tu jest cienka ścianka- rzuciłam jeszcze i zamknęłam drzwi do łazienki. Po chwili rozległ się straszny hałas wiertary. Zajęłam się obiadem. Potem poszłam do sklepu na chwilę. Wracam, wiertara warczy, drzwi do łazienki otwarte, pełno kurzu. Zamykam drzwi i idę do kuchni. Warczało mi okrutnie w kuchni. Przez chwilę wiertara umilkła, a potem jakby bardziej się wściekła. Nie no, poszłam do łazienki. Akurat zrobił przerwę w wierceniu.
- I jak idzie?
- Bardzo pjyknie, jeszcze tylko kapke, o widzi pani, jak to wyglóndo?- pan Franciszek przyłożył rurkę do wywierconego kanału- Jeszcze tylko tu trocha podwiercym.
-Ale niech pan naprawdę uważa, bo ta ścianka jest cienka. Nie chcę, żeby mi pan w kuchni kafelki zniszczył.
Pan Franciszek się tylko uśmiechnął i włączył wiertarę. Ewakuowałam się do kuchni.
Po chwili przyszedł na herbatę. Jaskół też miał chwilę oddechu- usiadł za stołem. Pan Franciszek wsypał cukier do szklanki, zamieszał i z namaszczeniem zapytał:
-A pani to jakjygo je wyznania? Niy, żebych chcioł wiedzieć, ale jo je katolik, wjy pani?-
dodał odkładając łyżeczkę na obrus. Jaskół zastygł i trzymając szklankę z herbatą prawie przy wargach, czekał w niemym zdumieniu, co pan Franciszek „ma na myśli?”. A ja z rozpędu odpowiedziałam.
- Ewangeliczka, panie Franciszku, ale czy to ważne?- nagle dotarło do mnie, że to kawał wścibusa i narusza pewne granice. Już w poniedziałek próbował uciąć sobie pogawędkę na tematy polityczne, ale go ostudziłam i powiedziałam, że w tym domu o polityce się nie dyskutuje, to i z nim też nie będę. Jednak zaraz na wstępie mnie wkurzył stwierdzeniem, że nareszcie PiS zrobi porządek. Teraz też chciałam go ukrócić, ale nie zdążyłam.
- Bo wjy pani, jo je katolik, ale tyn dekorz, co to jo panióm zsnim umówił, to ón je jehowa, wjy pani? Ón je porzóndny człowiek, jak ón robił dach u mojygo syna, to ón porzódnie to robił- pan Franciszek cmoknął z zachwytem.
- Panie Franciszku, znam kilku „jehowych” i są to bardzo wierzący, pracowici i uczciwi ludzie, ale mnie nie obchodzi, kto kim jest. Ma mi to porządnie i szybko zrobić- starałam się stanowczo zakończyć tę rozmowę. Jaskół spokojnie pił herbatę, a potem opowiedział o swoim pracowniku tego wyznania. Był z niego  bardzo zadowolony.
- No jo chcioł tylko pani powiedzieć, że ón je jehowy, ale niech mu pani tego nie mówi.-pan Franciszek kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki jest nietaktowny i w sumie wredny, opowiadając w ten sposób o dekarzu.
-Jeszcze raz panu mówię, że mnie to nie interesuje. Mnie interesuje dobrze, szybko i tanio położony nowy dach- ucięłam stanowczo. Pan Franciszek, widząc, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę, dopił herbatę i zniknął w łazience.
Po chwili mogłam oglądać zmontowany odpływ z pralki. No proszę. Szybko, zwinnie i bez marudzenia. Od razu rurkę zapiankował. Popatrzyłam na lekko wystającą rurkę ze ściany (na całej długości był wybrzuszone) i pytam, czy nie można było głębiej jej schować.
- Na dyć mi pani mówiła, że tu postawicie ścianke, żeby wyrównać, to wtedy nie bydzie tego widać.- pan Franciszek popatrzył na mnie z wyrzutem, że coś mi się nie podoba.
- Ale zanim te ścianki będą, to jakoś to musi teraz wyglądać- mówię rozżalona-No niech pan zobaczy, jakie wybrzuszenie tu jest?- przesunęłam ręką wzdłuż wystającej rurki.
- Na dyć jo to pjyknie pani zamażym.- pan Franciszek znowu jest pełen dobrych chęci. Nie rozumie, że spartaczył robotę, a najgorsze, że do czasu remontu (ze dwa lata) to wybrzuszenie będzie widoczne. Wyszłam zdenerwowana.
Nie minęło 10 minut, gdy z łazienki dobiegł mnie ryk rozpaczy. Matko boska! Coś sobie zrobił! Lecę, otwieram drzwi i widzę, jak pan Franciszek wyciera zalaną głowę w ręcznik. No, zemsta za wczorajsze się dokonała. Jak się jest roztrzepanym, niefrasobliwym i zapominalskim, to potem tak to wygląda. Nieświadoma Młoda, bo nikt jej nie powiedział, że rurka został przecięta, spuściła wodę z umywalki wprost na pana Franciszka.
-Panie Franciszku- zaczęłam patetycznie, a w środku skręcona ze śmiechu- Dlaczego pan nie powiedział, że teraz robi ten pion. Nie byłoby prysznica.
- Nic się nie stało, ale niech pani jeji powjy, żeby teroz wody nie loła- pan Franciszek ze stoickim spokojem wrócił do skręcania rurek. Od tego momentu każdy z nas pytał, na wszelki wypadek, z którego sanitariatu może teraz korzystać, bo to zmieniało się jak w kalejdoskopie. Otóż niewątpliwą wadę tego fachowca było rozpoczęcie kilku robót naraz i przeskakiwanie od jednej do drugiej, nie kończąc poprzedniej. Ja rozumiem, że np. piankę trzeba położyć i zostawić, żeby zastygła, a w tym czasie robi się coś innego, ale pan Franciszek rozkręcił umywalkę, zaraz potem poszedł wykuwać rurę od muszli, a umywalka nie do użytku, bo odpływu nie miała itp. W końcu wściekłam się i zaczęłam dyrygować. Najpierw zrobić do końca umywalkę, potem wykuć rurę i założyć tak, by z tej ubikacji można było korzystać, potem ewentualnie poprawić syfony, a jutro robimy górę i to tak, żeby można było się w niej wieczorem umyć. Jak ja takiego czegoś nie lubię. Człowiek siłą rzeczy robi z siebie heterę, jędzę. Nie znoszę takiej szarpaniny. Ktoś przychodzi coś zrobić, naprawić, robi szybko, sprawnie, czysto, ja płacę i już. To jest układ klient-usługodawca, bez zbędnych sentymentów, a tu gawędziarz się trafił, który nie lubi w domu siedzieć i chodzi na fuchy. Sam mi to powiedział. I jak tu teraz egzekwować, kiedy to taki miły, usłużny człowiek? Do cholery z takimi. Po raz kolejny wpadłam we własne sidła i zaufałam fachowcowi „z doświadczeniem”. W dodatku miłym, spokojnym, a że tempo jego pracy jest ganc wolne, a w porywach wolne, że to bałaganiarz, człowiek niepozbierany, z krótką pamięcią i próbujący przeforsować swoje widzi mi się, to już pestka. No PIKUŚ!
O 14 przyszedł umówiony przez pana Franciszka dekarz. Poszliśmy przed dom, powyjaśniałam, o co nam chodzi, co ma być zrobione. Pan dosyć rzeczowo pytał, rzeczowo odpowiadał. Umówiliśmy się, że zadzwonię, bo obiecał zrobić wstępny kosztorys.
Na razie staram się nie myśleć, czy to też będzie taki „fachowiec”, jak ten od chodnika czy pan Franciszek. Przyznam szczerze, że jak dotąd najlepiej spisywali się ludzie młodzi. Konkretni, nie opowiadający o pierdołach,szybko robotę robili i nie fuszerowali jej. O 16tej pan Franciszek swoją pracę „na dziś' zakończył. Pojechał, a ja zabrałam się do usuwania gruzu. Cholera, cholera, cholera… babrok i tyle. Jak on potrafi pracować w takim bajzlu? Tu wykuje- gruz zostawi na podłodze, tam zakłada cybanty, nie pasują, rzuci na podłogę. Tu leży uszczelka, tam kawałek starej rurki…
Po zamknięciu sklepu Jaskół pojechał po towar, a ja zabrałam się do posprzątania kuchni. Zabrałam talerze z suszki i włożyłam do szafki. Zamykając drzwi zauważyłam, że w rogu, przy ścianie jest jakiś proszek. Proszek, pyłek...Sory, teraz już nie wyhamowałam- noż ku...a… gruz! Ja naprawdę przepraszam, ale… ludzie!!!!!. Jeszcze miałam nadzieję, ruszam szafką, osypuje się. Ruszam mocniej, dalej się sypie. Wkładam nóż w szczelinę i czuję opór, a potem znowu sypie się na podłogę za ścianką. Przebił się, Nasz Ptyś wybił dziurę w ścianie. Na razie szafki nie odsuwam, bo to bardziej skomplikowane. Trzeba najpierw wysunąć jedną wielką szafkę z garami na środek kuchni, a potem dopiero tę. Nie mam teraz czasu, muszę jeszcze parę rzeczy rozważyć, a poza tym, nie mogę blokować szafkami kuchni. Zrobię to rano. Waham się też, czy powiedzieć Jaskółowi. Nie jestem pewna jego reakcji. Jak w banku, że się wścieknie i może naszemu milusińskiemu kazać zabrać się z tym całym kramem w cholerę.
W końcu powiedziałam, a Jaskól stwierdził, że pan Franciszek wiedział, że się przekuł, bo od razu poleciał do kuchni zobaczyć, co tam jest. Jaskół siedział przy kompie, widział to, ale nie skojarzył. Wychodziło mi, że pan Franciszek liczył na to, iż się uda zatuszować sprawę, a jak już się wyda, to jego dawno tu nie będzie. Wściekła poszłam spać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz