Ja
kobietą jestem małą, drobną, ale zdecydowaną i umiejącą walczyć o
swoje. W związku z tym nierzadko muszę walczyć pyszczyskiem. Jednak
zanim do tego dojdzie, to można mi długo nudle na uszach wieszać i nie
reaguję. A jak ktoś przegnie.... nie ma zmiłuj...., bo ja złą kobieta
jestem.... wtedy...
I.... pan Franciszek... taki uczynny, taki słodki..kochany misio..majster nad majstry... a ja złą kobietą jestem i tyle...
Wtorek
Przyjechał
po dziewiątej i od razu mnie poinformował, że zamówił ten zawór.
-To
świetnie, ale jaki pan ten zawór zamówił, bo wie pan, są
dwuklapowe i jednoklapowe- mądra byłam, bo przestudiowałam
kilkanaście stron internetowych i parę dyskusji na forach- Bo wie
pan, jak zawór dotyczy kanalizacji z fekaliami, to musi być
dwuklapowy i jest tam jeszcze takie urządzenia, które tym steruje,
a jak jest kanalizacja tylko burzowa, to wystarczy zawór
jednoklapowy. To jaki pan zamówił?- dokończyłam słodziutko. Taki
cios na wstępie. Pan Franciszek w milczeniu przetrawiał informacje,
wkręcając wiertło do wiertary.
-
Co teraz pan będzie robił- zapytałam po chwili.
-
Teraz wykuję pod rurkę od pralki- odpowiedział nienaganną
polszczyzną pan Franciszek.
-
No dobra, ale niech pan uważa, bo tu jest cienka ścianka- rzuciłam
jeszcze i zamknęłam drzwi do łazienki. Po chwili rozległ się
straszny hałas wiertary. Zajęłam się obiadem. Potem poszłam do
sklepu na chwilę. Wracam, wiertara warczy, drzwi do łazienki
otwarte, pełno kurzu. Zamykam drzwi i idę do kuchni. Warczało mi
okrutnie w kuchni. Przez chwilę wiertara umilkła, a potem jakby
bardziej się wściekła. Nie no, poszłam do łazienki. Akurat
zrobił przerwę w wierceniu.
-
I jak idzie?
-
Bardzo pjyknie, jeszcze tylko kapke, o widzi pani, jak to wyglóndo?-
pan Franciszek przyłożył rurkę do wywierconego kanału- Jeszcze
tylko tu trocha podwiercym.
-Ale
niech pan naprawdę uważa, bo ta ścianka jest cienka. Nie chcę,
żeby mi pan w kuchni kafelki zniszczył.
Pan
Franciszek się tylko uśmiechnął i włączył wiertarę.
Ewakuowałam się do kuchni.
Po
chwili przyszedł na herbatę. Jaskół też miał
chwilę oddechu- usiadł za stołem. Pan Franciszek wsypał cukier do
szklanki, zamieszał i z namaszczeniem zapytał:
-A
pani to jakjygo je wyznania? Niy, żebych chcioł wiedzieć, ale jo
je katolik, wjy pani?-
dodał
odkładając łyżeczkę na obrus. Jaskół zastygł i trzymając
szklankę z herbatą prawie przy wargach, czekał w niemym zdumieniu,
co pan Franciszek „ma na myśli?”. A ja z rozpędu
odpowiedziałam.
-
Ewangeliczka, panie Franciszku, ale czy to ważne?- nagle dotarło do
mnie, że to kawał wścibusa i narusza pewne granice. Już w
poniedziałek próbował uciąć sobie pogawędkę na tematy
polityczne, ale go ostudziłam i powiedziałam, że w tym domu o
polityce się nie dyskutuje, to i z nim też nie będę. Jednak zaraz
na wstępie mnie wkurzył stwierdzeniem, że nareszcie PiS zrobi
porządek. Teraz też chciałam go ukrócić, ale nie zdążyłam.
-
Bo wjy pani, jo je katolik, ale tyn dekorz, co to jo panióm zsnim
umówił, to ón je jehowa, wjy pani? Ón je porzóndny człowiek,
jak ón robił dach u mojygo syna, to ón porzódnie to robił- pan
Franciszek cmoknął z zachwytem.
-
Panie Franciszku, znam kilku „jehowych” i są to bardzo wierzący,
pracowici i uczciwi ludzie, ale mnie nie obchodzi, kto kim jest. Ma
mi to porządnie i szybko zrobić- starałam się stanowczo zakończyć
tę rozmowę. Jaskół spokojnie pił herbatę, a potem opowiedział
o swoim pracowniku tego wyznania. Był z niego bardzo zadowolony.
-
No jo chcioł tylko pani powiedzieć, że ón je jehowy, ale niech mu
pani tego nie mówi.-pan Franciszek kompletnie nie zdawał sobie
sprawy z tego, jaki jest nietaktowny i w sumie wredny, opowiadając w
ten sposób o dekarzu.
-Jeszcze
raz panu mówię, że mnie to nie interesuje. Mnie interesuje dobrze,
szybko i tanio położony nowy dach- ucięłam stanowczo. Pan
Franciszek, widząc, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę, dopił
herbatę i zniknął w łazience.
Po
chwili mogłam oglądać zmontowany odpływ z pralki. No proszę.
Szybko, zwinnie i bez marudzenia. Od razu rurkę zapiankował.
Popatrzyłam na lekko wystającą rurkę ze ściany (na całej
długości był wybrzuszone) i pytam, czy nie można było głębiej
jej schować.
-
Na dyć mi pani mówiła, że tu postawicie ścianke, żeby wyrównać,
to wtedy nie bydzie tego widać.- pan Franciszek popatrzył na mnie z
wyrzutem, że coś mi się nie podoba.
-
Ale zanim te ścianki będą, to jakoś to musi teraz wyglądać-
mówię rozżalona-No niech pan zobaczy, jakie wybrzuszenie tu jest?-
przesunęłam ręką wzdłuż wystającej rurki.
-
Na dyć jo to pjyknie pani zamażym.- pan Franciszek znowu jest pełen
dobrych chęci. Nie rozumie, że spartaczył robotę, a najgorsze, że
do czasu remontu (ze dwa lata) to wybrzuszenie będzie widoczne.
Wyszłam zdenerwowana.
Nie
minęło 10 minut, gdy z łazienki dobiegł mnie ryk rozpaczy. Matko
boska! Coś sobie zrobił! Lecę, otwieram drzwi i widzę, jak pan
Franciszek wyciera zalaną głowę w ręcznik. No, zemsta za
wczorajsze się dokonała. Jak się jest roztrzepanym, niefrasobliwym
i zapominalskim, to potem tak to wygląda. Nieświadoma Młoda, bo
nikt jej nie powiedział, że rurka został przecięta, spuściła
wodę z umywalki wprost na pana Franciszka.
-Panie
Franciszku- zaczęłam patetycznie, a w środku skręcona ze śmiechu-
Dlaczego pan nie powiedział, że teraz robi ten pion. Nie byłoby
prysznica.
-
Nic się nie stało, ale niech pani jeji powjy, żeby teroz wody nie
loła- pan Franciszek ze stoickim spokojem wrócił do skręcania
rurek. Od tego momentu każdy z nas pytał, na wszelki wypadek, z
którego sanitariatu może teraz korzystać, bo to zmieniało się
jak w kalejdoskopie. Otóż niewątpliwą wadę tego fachowca było
rozpoczęcie kilku robót naraz i przeskakiwanie od jednej do
drugiej, nie kończąc poprzedniej. Ja rozumiem, że np. piankę
trzeba położyć i zostawić, żeby zastygła, a w tym czasie robi
się coś innego, ale pan Franciszek rozkręcił umywalkę, zaraz
potem poszedł wykuwać rurę od muszli, a umywalka nie do użytku,
bo odpływu nie miała itp. W końcu wściekłam się i zaczęłam
dyrygować. Najpierw zrobić do końca umywalkę, potem wykuć rurę
i założyć tak, by z tej ubikacji można było korzystać, potem
ewentualnie poprawić syfony, a jutro robimy górę i to tak, żeby
można było się w niej wieczorem umyć. Jak ja takiego czegoś nie
lubię. Człowiek siłą rzeczy robi z siebie heterę, jędzę. Nie
znoszę takiej szarpaniny. Ktoś przychodzi coś zrobić, naprawić,
robi szybko, sprawnie, czysto, ja płacę i już. To jest układ
klient-usługodawca, bez zbędnych sentymentów, a tu gawędziarz się
trafił, który nie lubi w domu siedzieć i chodzi na fuchy. Sam mi
to powiedział. I jak tu teraz egzekwować, kiedy to taki miły,
usłużny człowiek? Do cholery z takimi. Po raz kolejny wpadłam we
własne sidła i zaufałam fachowcowi „z doświadczeniem”. W
dodatku miłym, spokojnym, a że tempo jego pracy jest ganc wolne, a
w porywach wolne, że to bałaganiarz, człowiek niepozbierany, z
krótką pamięcią i próbujący przeforsować swoje widzi mi się,
to już pestka. No PIKUŚ!
O
14 przyszedł umówiony przez pana Franciszka dekarz. Poszliśmy
przed dom, powyjaśniałam, o co nam chodzi, co ma być zrobione. Pan
dosyć rzeczowo pytał, rzeczowo odpowiadał. Umówiliśmy się, że
zadzwonię, bo obiecał zrobić wstępny kosztorys.
Na
razie staram się nie myśleć, czy to też będzie taki „fachowiec”,
jak ten od chodnika czy pan Franciszek. Przyznam szczerze, że jak
dotąd najlepiej spisywali się ludzie młodzi. Konkretni, nie
opowiadający o pierdołach,szybko robotę robili i nie fuszerowali
jej. O 16tej pan Franciszek swoją pracę „na dziś' zakończył.
Pojechał, a ja zabrałam się do usuwania gruzu. Cholera, cholera,
cholera… babrok i tyle. Jak on potrafi pracować w takim bajzlu? Tu
wykuje- gruz zostawi na podłodze, tam zakłada cybanty, nie pasują,
rzuci na podłogę. Tu leży uszczelka, tam kawałek starej rurki…
Po
zamknięciu sklepu Jaskół pojechał po towar, a ja zabrałam się
do posprzątania kuchni. Zabrałam talerze z suszki i włożyłam do
szafki. Zamykając drzwi zauważyłam, że w rogu, przy ścianie jest
jakiś proszek. Proszek, pyłek...Sory, teraz już nie wyhamowałam-
noż ku...a… gruz! Ja naprawdę przepraszam, ale… ludzie!!!!!.
Jeszcze miałam nadzieję, ruszam szafką, osypuje się. Ruszam
mocniej, dalej się sypie. Wkładam nóż w szczelinę i czuję opór,
a potem znowu sypie się na podłogę za ścianką. Przebił się,
Nasz Ptyś wybił dziurę w ścianie. Na razie szafki nie odsuwam, bo to
bardziej skomplikowane. Trzeba najpierw wysunąć jedną wielką
szafkę z garami na środek kuchni, a potem dopiero tę. Nie mam
teraz czasu, muszę jeszcze parę rzeczy rozważyć, a poza tym, nie
mogę blokować szafkami kuchni. Zrobię to rano. Waham się też,
czy powiedzieć Jaskółowi. Nie jestem pewna jego reakcji. Jak w
banku, że się wścieknie i może naszemu milusińskiemu kazać
zabrać się z tym całym kramem w cholerę.
W
końcu powiedziałam, a Jaskól stwierdził, że pan Franciszek
wiedział, że się przekuł, bo od razu poleciał do kuchni
zobaczyć, co tam jest. Jaskół siedział przy kompie, widział to,
ale nie skojarzył. Wychodziło mi, że pan Franciszek liczył na
to, iż się uda zatuszować sprawę, a jak już się wyda, to jego
dawno tu nie będzie. Wściekła poszłam spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz