Wejście w nowy rok takie zwyczajne, bez wystrzałów życiowych, normalne. Wyrosłam już dawno z ekscytowania się, że z każdym nowym rokiem coś musi być innego, nowego, że „teraz to się zmieni”. W Sylwestra byłam bardziej skupiona na opanowywaniu bezsilnej wściekłości z powodu kretynów, strzelających już od południa. Niby godzina policyjna miała być od 19 i chyba była, ale ludzie opacznie zrozumieli te zakazy i jedni strzelali od 16 do 19, a drudzy zaczęli równo przed nadejściem północy. W sumie były dwie (pomijając pomniejsze) główne kanonady. A Beza? Wiadomo. Trzęsąca się, szukająca miejsca, O północy siedziałam z nią w łazience i smyrałam po futerku, od mówienia głos mi zachrypł. No i co z tego, że przeżyliśmy Sylwestra, kiedy do 4 stycznia równo, z różnych stron, o różnych porach, dochodziły huki. Mamy takiego sąsiada, który nie popuści i przez 4 dni puszczał fajerwerki po południu. Górnik, 500+ na dwoje dzieci to i forsę ma na takie durnoty.
Nigdy nie robiłam postanowień noworocznych i gdyby nie dyskusje o tym na blogach, w ogóle nie przyszło by mi do głowy o czymś takim myśleć. Dodatkowo teraz, kiedy nie zna się jutra, jakiekolwiek postanowienia, czy plany, w ogóle nie wchodzą w rachubę. Ja mogę siebie coś założyć, ale wiązać z tym jakieś nadzieje jest teraz bezcelowe. Pewnikiem jest to, że muszę w końcu pomalować drzwi, kredens, wykleić nowe tapety w łazience i w holiku. No i ogród też jeszcze dopracować. A reszta? Jak będzie tak będzie. Ważne, że wynaleziono szczepionkę, że ludzie szczepią się i że jest nadzieja pokonać to cholerne koroniaste paskudztwo. Wszelkie afery szczepionkowe spłynęły po mnie, jak woda po kaczce- już dawno doszłam do wniosku, że Polacy to wredny, zazdrosny, bezinteresownie zawistny naród i zawsze będzie się im coś nie podobało, bez względu na okoliczności danej sytuacji. Blog nadal trzymam zamknięty, a w dodatku nie mam ochoty w ogóle na jakimkolwiek blogu komentować. Mało tego, czytam pobieżnie wpisane posty i idę dalej. Niektóre blogi przestałam odwiedzać. Z radością spostrzegłam, że nie mam już potrzeby wchodzić w świat blogowy i w związku z tym uspokoiłam się oraz nie mam już gonitwy myśli, że ktoś napisał to i to, a przecież jest tak i tak, a inna skomentowała tak i tak, co kompletnie nie przystaje do rzeczywistości. Mam wrażenie, że jakąś furtkę zamknęłam i nie ciągnie mnie, by ją otworzyć. Na tym blogu piszę posty, ponieważ wzięłam sobie poważnie do serca radę Pantery- zlikwidować łatwo, a potem pozostaje żal, że zrobiło się głupstwo. Fakt, nie potrafię się z blogiem rozstać- z moim blogiem. Gdzieś muszę, od czasu do czasu, przelać myśli, zanotować jakiś fakt, wkleić pamiątkową fotkę, która jest pod ręka, bo grzebanie w folderach domowych jest czasochłonne.
Ze świątecznego wypadu nad jezioro