poniedziałek, 15 marca 2021

Zaczynam życie w roli "Plecaczka" - (pierwszy zlot u nas- rajdy i wycieczki motocyklowe 2)

Zastanawiam się, gdzie podziały się wszystkie moje posty ze zlotów motocyklowych. To jest mój trzeci blog. W pierwszym, który mam zamknięty, nie ma ani słowa o zlotach, drugi… chyba w tym drugim były, a cały wyleciał w powietrze. Nic z niego nie zostało. Szkoda, zatem ratujmy, co się da i na ile pamięć pozwoli. Zdjęcia mam prawie ze wszystkich, tylko jak to wszystko ogarnąć i przypomnieć sobie? 

Formuła zlotów, którą przyjęliśmy w gronie miłośników oraz posiadaczy motocykla Royal Enfield, była następująca: w piątek po południu dojazd na miejsce noclegowe, w sobotę całodzienny rajd po okolicy- zwiedzanie zabytków i interesujących miejsc, zapoznawanie się z ich historią, wieczorem ognisko, ewentualnie grill, wspólna kolacja, pogaduchy, dyskusje na temat motocykla; w niedzielę, po śniadaniu, powrót do domów. W ciągu sezonu były (coroczne) 4 trzydniowe zloty- w maju, w okolicach Kielc; w czerwcu nasz, tutaj na południu, pod koniec sierpnia na Zamojszczyźnie i pod koniec września lub w październiku w okolicach Sanoka. Ja brałam udział w naszych i w tych na Roztoczu. Nie mogłam, we wszystkich, bo ktoś musiał pilnować interesu. Motocyklistą był Jaskół, dlatego sprawa była jasna. 

 


 Jaskół, po kupnie motocykla, organizował zloty u siebie, w Tychach. Na początku royalistów było kilku, potem grupa się powiększyła, zaczęli na zloty przyjeżdżać motocykliści z całej Polski. Dołączyli również do naszej grupy motocykliści, którzy posiadali motocykle klasyczne. Taki był warunek uczestnictwa w zlotach- mieć motocykl klasyczny. Ale kiedy pojawiły się Enfieldy- Effi, które już miały elektroniczny zapłon, też z nami jeździły. To była, przede wszystkim, grupa posiadaczy motocykli Royal Enfield. 

W 2008 roku zorganizowaliśmy pierwszy zlot u nas. Najpierw poszukaliśmy w okolicy miejsca na nocleg dla grupy motocyklistów. Niedaleko są dwa gospodarstwa agroturystyczne. Wybraliśmy jedno z nich i zaklepaliśmy noclegi wraz ze śniadaniami na dwa dni. 

 To bardzo popularne tutaj, i nie tylko tutaj,  gospodarstwo. Zjeżdżają tu wędkarze z całego Śląska, ponieważ na jego terenie jest kilka stawów zarybianych sukcesywnie. Można sobie złowić karpia, szczupaka, odpocząć, zrobić grilla, pójść w teren na wycieczkę. Jest mały bufet, można przenocować.

Takiego karpia złowił nasz kolega, po przyjeździe na miejsce, w piątek.

Wprawdzie warunki noclegowe wtedy były jeszcze marne, ale udało nam się wynająć domek „Brda”, kilka osób spało w budynku, spano również w namiotach. 


Potem opracowaliśmy trasę sobotniego rajdu. Jako miejsce docelowe wybraliśmy Terchovą na Słowacji, gdzie jest imponujący pomnik Janosika. To zdjęcie zrobiłam podczas innej naszej wycieczki- w Diery

Sobota rano, omawianie trasy rajdu.
 
Nasz motocykl gotowy do drogi


Takie motocykle miały z nami również jechać. Full wypas maszyny, które rżną 130 i więcej kilosów na godzinę.

Harley czarny

Harley czerwony
 
Niestety, potwierdziła się nasza niezbyt dobra opinia o charakterze polskich harleyowców- zadufani egoiści, którzy tylko siebie i swoje wypasy widzą. Tak się jakoś złożyło, że po śniadaniu, w sobotę, główna grupa, wyjeżdżając na drogę powiatową, skręciła w prawo, natomiast koledzy na harleyach, którzy trochę zaspali, stwierdzili, że nas dogonią, potem skręcili w lewo. Niestety, jeszcze jeden nasz kolega T. wyjechał  (sam) trochę później i też skręcił w lewo. W dodatku rozładował mu się telefon, co spowodowało, że potem do nas już nie dołączył. Cała trójka spotkała się w Cieszynie. Kolega T. zapytał, dokąd pojechaliśmy, na co usłyszał, że oni nie wiedzą i wracają do Rzeszowa, skąd przyjechali. Nie zdążył im powiedzieć, że mu siadł telefon. Zawarczało, zafurczało i tyle ich widział. Jaskół kilkakrotnie do niech i do T. dzwonił, ale ich telefony milczały. Dopiero na którymś postoju, dowiedzieliśmy się, że Harleye są już niedaleko Rzeszowa, a co z T. to oni nie wiedzą. Żaden z naszych nie zostawiłby kolegi na trasie.

I jeszcze jeden widok na krajobraz agroturystyki


 Zaplanowaliśmy zwiedzanie muzeum zabytkowych motocykli "Rdzawe Diamenty" w Ustroniu, a obiad gdzieś na Słowacji. 


 
Zdjęcia wzięłam z internetu, bo jeszcze wtedy nie wpadłam w manię fotografowania i mieliśmy tylko jeden aparat Jaskóła, z którego korzystaliśmy na zmianę, na zasadzie-daj, daj, bo mam fajne...

Tu jest strona muzeum

https://rdzawe-diamenty.com/muzeum-motocykli-zabytkowych/ 

Jaskół poprawia kufry, wypinając przy tym swój.

Czekał mnie sprawdzian jako plecaczka, bo to był mój pierwszy dłuższy wypad na motocyklu. Po wspięciu się na Kubalonkę, przejechaniu przez Koniaków, kiedy zaliczyliśmy wąski z wielkim zakrętem, nieciekawy szutrowy odcinek drogi łączącej Zwardoń z Koniakowem (ciekawostka taka- asfalt się kończy w połowie zjazdu z niewielkiej górki, na dole widać mocny zakręt, przejeżdżamy ten zakręt po szutrze i w połowie podjazdu na pagórek zaczyna się droga asfaltowa), nasz motocykl zaczął kichać, silnik przerywać i…. stop. Dobrze, że to było obok jakiejś knajpy przed Zwardoniem i mogliśmy spokojnie, całą grupą stanąć na placu przed budynkiem. Mamy w naszej grupie dobrego mechanika, który zajmuje się, podczas rajdów, wszystkimi awariami motocykli (o ile jedzie z nami). Zresztą, wszyscy royalowcy mieli jakieś awarie motocykli i raczej się orientują, co jest grane, sami sobie, o ile da się, naprawiają maszyny. W naszym rozregulował się gaźnik. Kolega poustawiał go i mogliśmy jechać dalej. Niestety pół godziny nam uciekło.

Tak teraz wygląda S1 ze Zwardonia Myto do Czadcy i dalej na południe. Jednak ta piękna droga była wtedy jeszce w planach i już częściowo w budowie.


To są tunele, sprzed których zawróciliśmy na obiad.

Tamtego lata, ze Zwardonia do Czadcy, jechaliśmy starą, krętą, wąską, leśną drogą, wijącą się na zboczach wzgórz. Już wjazd na Kubalonkę, dostarczył mi emocji (serpentyny) a ta droga dała mi popalić, bo akurat zbocza były po prawej stronie i widziałam, przy krawędzi pobocza, dosyć spore stromizny (przy moim lęku wysokości, czułam się nieciekawie). Potem, podczas jazdy, kilkakrotnie nasz motocykl odmawiał posłuszeństwa, kolega regulował gaźnik i jechaliśmy dalej. A czas uciekał. W rezultacie stwierdziliśmy, że już do Terchovej nie dojedziemy, zawracamy- szukamy knajpy z obiadem. Ale to była Słowacja, a na Słowacji restauracje i bary wydają obiady do 15tej. Po tej godzinie możesz o obiedzie zapomnieć- knajpy się zamykają (tak było wtedy, nie wiem, jak jest teraz). Poza tym, wcale tych barów nie było tak wiele na naszej trasie. Dojechaliśmy do tunelu  w Świrczynowcu, z zamiarem przejechania nim, a potem przez granicę słowacko-czeską i gdzieś po tamtej stronie znaleźć jakąś restaurację. Kiedy dojechaliśmy do świateł przed tunelem, dowiedzieliśmy się, że jest on na pół godziny zamknięty. Wszyscy byliśmy już porządnie głodni. Postanowiliśmy zjechać do Ćerni i w nich poszukać knajpy.

 No i udało się- dostrzegliśmy restaurację oraz samochody przed nią. Znak, że chyba otwarta. Podjechaliśmy pod budynek, Jaskól poszedł zapytać o obiad. Tylko dlatego, że było tam wesele, mogliśmy obiad zjeść (kuchnia działała).

Widok sprzed restauracji na słowackie pagórki

Nasze motocykle na parkingu

Same Enfieldy i jeden Moto Guzzi

 Proszę, jaki stylowy kask "gutka".


Dowód, że tam byłam. Chyba coś strasznie hałaśliwego przeleciało, bo to mój odruch, by zatkać wtedy uszy


Po obiedzie zrobiło się późno, dlatego postanowiliśmy wracać do Polski. Przejechaliśmy przez tunel, potem granicę czesko- słowacką i przez Jabłonków, Trzyniec, Cieszyn wróciliśmy do agroturystyki. 

Kiedy już wszyscy ogarnęli się po długiej trasie, zaczęły się „nocne rodaków rozmowy”.


 Bardzo lubiłam ten czas, kiedy spokojnie można było o wszystkim i o niczym rozmawiać. Wtedy, na tym moim pierwszym zlocie, poznałam bardzo fajnych ludzi, z którymi do teraz się przyjaźnię. 

Zdjęć z tego zlotu jest mało, ponieważ cały czas byliśmy w trasie. Oprócz zwiedzania "Rdzawych Diamentów", nie planowaliśmy innych atrakcji. Mieliśmy zajechać do Terchovej, tam zjeść obiad i wrócić do Polski. W dodatku na Słowacji popsuła się pogoda, zaczął padać drobny deszczyk, no i awarie naszego motocykla, wprawdzie krótkie, mocno nadwyrężyły czas przeznaczony do jazdy. 

Sam rajd bardzo mi się podobał, jazda na motocyklu była super i nie widziałam żadnych przeciwwskazań, do zaliczania następnych rajdów. Musieliśmy tylko bardziej dostosować w motocyklu (podnieść) tylne podnóżki do długości moich nóg oraz dorobić oparcie dla mnie, bo się zsuwałam z siedzenia  na bagażnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz