czwartek, 10 listopada 2022

O kamiennych kulach i nie tylko (Słowacja 1)

Był maj, piękna pogoda, sobota, a w takie dni to my w teren, za granicę. Tym razem miejsce wybrał Jaskół. Nie zamek, tym razem, nie pałac, a całkiem inne interesujące miejsce, chcieliśmy zwiedzić. I nie w Czechach, ale na Słowacji.

Jaskół uwielbia wymyślać nowe trasy. I za każdym razem udaje mu się pomylić drogi. To stało się już tradycją- jak nie zmyli trasy, to wycieczka nie jest do końca wypełniona. Kiedyś w Czechach zaliczyliśmy trzy razy to samo skrzyżowanie w ciągu pół godziny. Za trzecim razem mówię:

-  Słuchaj, jesteśmy tutaj już trzeci raz.

- Naprawdę?- zdziwił się Jaskół.

- Została Ci na szczęście już tylko jedna droga- zaczęłam się śmiać.

Nie denerwuję się, bo to w końcu jest wycieczka, a na wycieczce mamy się świetnie bawić, a nie dokuczać sobie i mieć pretensje.

Tym razem, na trasie, chciał mi pokazać piękny skrót z Puńcowa (to wieś na wschód od Cieszyna) do Trzyńca (Czechy). Normalnie jedzie się z Cieszyna do Lesznej Górnej i tam przekracza się granicę. Potem zjeżdża się do Trzyńca. No, ale nie było by atrakcji, gdyby nie było malowniczych skrótów. Owszem był on malowniczy, jednak drogi to tam prawie wcale nie było. Bity wąski, dziurawy trakt między pagórkami, z jednej strony rozwalone kurniki, kilka domów po drodze, poza tym głusza. Łąki z pasącymi się krowami (zanikający atrakcyjny obraz), zagajniki i zero widoków na bliskie przecież góry. Potem kilka ostrych zakrętów i wyjeżdża się w Czechach na bardziej cywilizowaną drogę. 20 minut „oj boli” po wertepach i malowniczy skrót został za nami. 

Z Trzyńca pojechaliśmy do granicy ze Słowacją bocznymi drogami (można trasą szybkiego ruchu, ale co to za uciecha?). 


Po przekroczeniu granicy znowu trochę pobłądziliśmy- wjechaliśmy w las, a tam zakaz wjazdu dalej. Potem okazało się, że byliśmy z drugiej strony miejsca, w które chcieliśmy się dostać. Wróciliśmy na główną drogę.

Słowacja jest piękna widokowo. Jest bardziej górzysta niż Czechy i mniej zamieszkała.


Wsie położone są w wąskich dolinach między wzgórzami. W jednej z nich zachował się Moj. Na słowackiej Kysuczy, jest zwyczaj stawiania Moja przy domu, gdzie jest panna na wydaniu. Moja stawia się 1 maja, a stawia go kawaler zainteresowany tą panną- jest to wyraz jego miłości. Moj to jest znak dla innych, że panna jest zajęta, a kawaler jest zobowiązany pilnować, by nikt go nie ukradł. Moj to przyczepiona do wysokiego pala, przystrojona wstążkami, bibułowymi kwiatami, choinka. 

W Zielone Świątki Moja ścina się i pali w ognisku, a dziewczyna jest zobowiązana ugościć kawalera z jego kompanami. 

Za: https://www.blogger.com/blog/post/edit/9093528481983412815/646414371921811861
 

Kiedyś jechaliśmy, w maju, do Orawskiego Podzamcza (Podzamku?) przez wsie na Kysuczy, było tam pełno Moji przy domach. Niestety, padał deszcz i zdjęcia nie wyszły.

Chcieliśmy jednak zobaczyć coś, co się nazywa „Kamenne gule w Megońkach”, dlatego nie zatrzymywaliśmy się- zdjęcie Moja zrobione "w biegu"


Tak o kamiennych kulach pisze jedna z turystek, która zwiedziła to miejsce.

"Czy wiecie że, w niewielkiej wiosce Megoňky w północno-zachodniej Słowacji, w obrębie miasta Čadca na Kysuciach, tuż przy granicy z Czechami znajduje się jedno z najbardziej tajemniczych znalezisk ubiegłego wieku w Europie? Chodzi o unikatowe kamienne kule, które odkryto przypadkowo w latach 80. XX wieku w kamieniołomie podczas wydobycia skał do celów budowlanych.

Geolodzy twierdzą, iż kamienne twory powstały 30-40 milionów lat temu w tym samym czasie, co otaczające je skały piaskowca, dzięki specyficznym warunkom sedymentacji skał i ruchom wody na dnie morza, które tu kiedyś występowało. Inni eksperci z kolei sugerują, że kule powstały przez toczenie skał na miękkiej powierzchni od wielkich wzgórz do doliny. Najbardziej niezwykłe hipotezy mówią, że kule pochodzą z innej planety lub że są jajami dinozaurów.

Powierzchnia kul jest drobnoziarnista, a ich wnętrze wypełnia gruboziarnisty piaskowiec w kolorze szarym, szaro-niebieskim lub szaro-brązowym. Zadziwia jednak fakt, iż w Megoňkach występują też czerwony granit, kwarcyt, rogowiec i inne minerały, których nie znaleziono w pobliżu kamieniołomu. To sprawia, że jako wyjątkowa rzadkość natury są jednym z najważniejszych stanowisk geologicznych na Słowacji oraz ciekawym i intrygującym miejscem dla turystów i  poszukiwaczy wrażeń.”

http://www.polonia.sk/2019/09/03/tajemnica-osady-megonky/

Warto wejść na tę stronę, bo tam są zdjęcia większej liczby kul. Nie weszliśmy  na górę kamieniołomu- fizycznie nie dalibyśmy rady, ale autorka tego tekstu tam weszła i pokazuje zdjęcia innych kamiennych kul.

Podobne kamienne kule występują w kilku miejscach na Ziemi

Dojechaliśmy do niewielkiego parkingu. Stały dwa samochody. Raczej pusto, żadnych ludzi.
 

Do kamiennych kul niedaleko, 20 metrów, ale pod górę

Z lewej strony stromy stok w dół.

Z prawej strony stromy stok w górę. A wszystko dzikie, nieujarzmione- to rezerwat, człowiek nie ma prawa ingerować w przyrodę. I jak widać, nie ingeruje.


Dochodzimy do niewielkiej polany i otwiera nam się widok na kamieniołom. Przyznam, że byłam zaskoczona, bo nie spodziewałam się takiego widoku- zwłaszcza takiej "altanki". Myślałam, że kamieniołom będzie ogromny i nie tak zarośnięty. Wypatrywałam tych kul, a tu ich ani śladu.


 
Wypatrzyliśmy trzy kule, ale gdybyśmy poszli tą wąską ścieżką w górę i wydrapali na szczyt kamieniołomu to znaleźlibyśmy ich więcej. Tylko, że wtedy nie wiedzieliśmy o tym, a poza tym myśleliśmy, że po ścianach kamieniołomu nie wolno chodzić. W każdym razie nawet na myśl nam nie przyszło pchać się w górę, po stromej ścieżce. Pokuta w Słowacji byłaby w euro i to w pokaźnej sumce. Jak zawsze mądry Polak po szkodzie. Resztę kul obejrzałam sobie na zdjęciach, na wymienionej wyżej stronie.
A na miejscu zrobiłam zdjęcia tym.



A i tak jestem pod wrażeniem. Autentyczne kamienne kule w ciosanych prostych skałach. Człowiek patrzy i zastanawia się, jakim cudem coś takiego tam się znalazło. I pierwsza myśl, jaka mi wtedy przyszła do głowy, to porównanie z posągami z Wyspy Wielkanocnej. Nie wiem dlaczego takie. Może dlatego, że i posągi, i kule, w ogóle nie pasują do miejsca, w jakim się znalazły.

Kule są jakby wepchane na siłę między skały, są gładkie, nie ma silnych, to nie może być dzieło natury😀. No bo dlaczego tylko parę kamieni okrągłych, a nie wszystkie?

Pochodziliśmy jeszcze trochę po skałkach, na dole kamieniołomu, ale nic interesującego już nie znaleźliśmy.

Altana-  zaplecze zadaszone dla uczestników imprez, które tu się odbywają. Bo to miejsce służy również do organizowania różnych spotkań, koncertów, można palić ognisko, scena służy do występów  zaproszonych zespołów i artystów.

Weszłam do środka- na ścianach plakaty i mapy. Nie zrobiłam zdjęć, ponieważ były one pomazana sprayem. Zrobiło mi się nijako. Tu też jakiś wandal (mam nadzieję, że nie Polak) nie uszanował miejsca publicznego. Mazidła sprayowe były również na tablicach na parkingu. Komuś wyraźnie nie pasowało to, że są one czyste i czytelne.

Mazania sprayem widziałam w Polsce, no i tam, w Megońkach. Co ciekawe, byłam w wielu miejscach w Czechach, ale takich bazgrołów tam nie widziałam.

 

Rudasek wyszedł z lasu i spokojne szedł w stronę altany. Zrobiłam mu zdjęcie, zawołałam, ale jak to kot, nawet na mnie nie spojrzał, tylko dumnie przeszedł obok. Piękny.

Nie byłabym sobą, gdybym nie sfotografowała przepięknych, olbrzymich świerków, rosnących przy parkingu i kwitnących jak oszalałe.



Niezwykłe są kwiaty świerka.


Zwiedzanie kamieniołomu zajęło nam godzinę, ale na tablicy informacyjnej przeczytaliśmy, ze gdzieś niedaleko znajduje się skansen.

Postanowiliśmy również go zwiedzić.


 Zaraz za kamienną kulą ( wykonaną przez człowieka) jest granica między Czechami a Słowacją. I popatrzcie, jakie piękne mamy czasy- mogliśmy sobie pójść dalej tą drogą, nie niepokojeni przez WOPistów, bez paszportów, bez przepustek, przecież jesteśmy w Unii.

Słowacka asfaltowa droga się skończyła. Minęliśmy kamienną kulę i dalej poszliśmy  traktem  do Czech.

c.d.n.

 

 

 

 

 

12 komentarzy:

  1. Coś niesamowitego te kule, gdybyś nie napisala byłabym pewna, że to rzeźby wkomponowane w naturę.
    Widzę na mapie miejscowość Zakopcie😀
    Ja przez Słowację jeżdżę czesto, chociaż w kółko tą samą drogą od Barwinka przez Prešov i Košice na Węgry, głównie autostradą, ale ten mały odcinek od polskiej granicy do Prešova jest zwykłą dwupasmowką wśród gór z pięknymi widokami, jak jadę za dnia. A Czechy wiadomo, w planach😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś byliśmy w okolicach Przemyśla, Soliny i potem przekraczaliśmy granice w Barwinku, by po południowej stronie granicy wrócić do domu. Masz rację, tamte strony są przepiękne. Te widoki nie do zapomnienia. Słowacja jest piękna i mamy zamiar w przyszłym roku zapuścić się w tamte rejony, w miejsca, których jeszcze nie zwiedziliśmy, bo już sporo znamy:). Kysucza jest malownicza (od czeskiej granicy po Orawę). Namówię Jaskóła byśmy pojechali tam w maju, kiedy przy domach stoi sporo Moji. A każdy jest inny:)

      Usuń
  2. Nie słyszałam o tych kulach, ciekawostka!
    Orawski Podzamok nas zachwycił kiedyś, chętnie bym wróciła.
    Powroty w znane miejsca są fajne, bo zawsze cos innego się znajdzie.
    Obyśmy z tej Unii nie wyszli, bo wrócą paszporty i strażnice...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Orawski Podzamok mam w planach tu wkleić. Tylko, ze my tam byliśmy 8 lat temu, pewnie się pozmieniało trochę. A i tak warto pokazać. Ten brak granic jest cudowny. Zwłaszcza dla nas tutaj, bo czujemy się wolni od ograniczeń blisko domu. Mieszkałam kiedyś w miejscu, gdzie do Olzy i pasa granicznego było 250 metrów, a WOPiści kręcili się ciągle koło ogrodu. I ta świadomość, że nie możesz nawet pójść nad rzekę, bo naruszysz pas, była dołująca. Mieliśmy wprawdzie przepustki jako mieszkańcy pasa nadgranicznego, ale i tak było to wkurzające, te kontrole na mostach granicznych.
      A teraz, kiedy jedziemy do Czech na wycieczkę na pogranicze, to jedziemy po stronie czeskiej, by za chwilę być po polskiej, a po 5 minutach znowu po czeskiej:):):) Ze Słowacją jest inaczej- drogi idą w dolinach, a granica górami:) A i tak możesz sobie szlakami pieszo chodzić, po obu krajach, bez ograniczeń.

      Usuń
  3. byłem w Trzyńcu latach dziewięćdziesiątych na trasie koncertowej pewnego chóru jako ich agent handlowy, celem były Włochy, ale po drodze były trzy koncerty w Czechach: w kościele trzynieckim i i czeskocieszyńskim /akustyka - w starszych kościołach rzymskokatolickich bywa znakomita/ i w domu kultury, też Czeski Cieszyn... z ciekawostek turystycznych pamiętam czerwone wino Zlaty Kahan, bardzo taniutkie, ale nie żaden sikacz, tylko naprawdę zacny trunek...
    ...
    kamiennych kul używano kiedyś do strzelania w czasach początków artylerii, bywały rozmaitych rozmiarów od takich, co to chłop ledwo uradzi, po mieszczące się w dłoni, taką małą nawet kiedyś miałem, znalazłem w lesie(??!), ale czy te megonecke bambule mają coś wspólnego z dawną artylerią?...
    za to na filmie "Hobbit..." jest taka scena, gdy skalne olbrzymy naparzają się takimi bambulami, ale ich kaliber jest taki, że hohoho...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W katolickich kościołach tutejszych nie bywam, ale bywałam w luterańskim w Cieszynie. Tam dopiero jest akustyka. I bardzo często odbywają się tam koncerty. Ale myślę, ze tobie się te koncerty, o których piszesz podobały.
      Mamy zamiar zrobić trasę" Szlakiem drewnianych kościołów" na tutejszych, słowackich oraz czeskich ziemiach. Oczywiście w promieniu 150 kilometrów, bo tak nam czasowo odpowiada.
      To wino... hmmmm... zobaczę, czy jeszcze istnieje. Tu teraz modne są morawskie wina i są one bardzo dobre.:)
      Kamienne kule w Megońkach to jest coś niesamowitego. Słabo przekonują mnie teorie o tym "wymywaniu" kształtu przez wodę. A jeżeli tak, to dlaczego nie ma ich więcej? Skruszały wybiórczo?

      Usuń
    2. jeśli chodzę do jakichkolwiek kościołów, to tylko aby posłuchać muzyki... no, i może sporadycznie z okazji jakiegoś pogrzebu... a muzykę chóralną faktycznie lubię, w dobrym wykonaniu, rzecz jasna, nie samym metalem człowiek żyje :)
      Czechy zwykle kojarzone są z piwem, a wina /czeskie, morawskie, słowackie/ zwykle są przegapiane, choć bywają naprawdę dobre... po tym koncercie w Czeskim Cieszynie było też after party na zaproszenie kierownika miasta /burmistrza?/ i kelnerzy wciąż się kręcili po sali, tacy wyznaczeni do wina, każdy miał w jednym ręku flaszkę białego,w drugim czerwonego i wystarczyło spojrzeć w ich stronę, po czym taki podbiegał i pytał z której garści nalać... było bardzo sympatycznie i bez żadnych przegięć, każdy z nas wypił tyle, żeby było akurat...
      aha, i nie wspomniałem o kocie Marchewie, który jak widać po zachowaniu, mowie ciała zaiste czuje się bezpiecznie, jest u siebie, ale czy przy każdej okazji muszę opowiadać jakiego mam świra na punkcie kotów, przecież cała okoliczna blogosfera o tym świetnie wie :)

      Usuń
    3. Jak zobaczyłam kota, to pomyślałam o Tobie, w ogóle Ty mi się kojarzysz z jakimkolwiek spotkanym kotem. Tak mi się utarło. Kidy były kościoły otwarte (dawno, dawno temu) czasem wchodziłam do jakiegoś (nieważne jakiego wyznania) siadałam z tyłu w ławce i się wyciszałam. Kościół nie kojarzył mi się z walką, zagrożeniem wolności wyznaniowej, narzucaniem swojej racji. Czasem był tam ksiądz, czasem zakonnica- zajęci swoimi sprawami nie narzucali się. Teraz kościoły są zamknięte, a otwiera się je tylko na msze, nabożeństwa, uroczystości, ewentualnie wydarzenia kulturalne. Ale ja już nie mam ochoty nawet w tym brać udział.
      Nie spotkałam się teraz, po otwarciu granic z wrogością, czy z niechęcią Czechów do nas, Polaków., ale przed wejściem do Unii, owszem, bywało coś takiego. Pamiętali rok 68 i wcale im się nie dziwię. Te młode pokolenia już tego nie pamiętają.

      Usuń
    4. podczas tego wspomnianego wyjazdu wracaliśmy przez Asyż, tak specjalnie zmodyfikowano trasę autokaru, aby zwiedzić tą miejscowość... tamtejszy kościół (rz-kat.) ma dość ciekawą strukturę budowlaną: dokładnie to są dwa, jeden na parterze, drugi na poziomie minus jeden... górny jest otwarty zwykle dla turystów, a w dolnym zwykle odbywają się obrzędy i w innym czasie jest zwykle zamknięty... panowie chórzyści jako pasjonaci swojego hobby postanowili sobie zaśpiewać w tym górnym, ot tak, kilka pieśni... znaleźli nawet jakiegoś ciecia, czy zarządcę budynku /obok jest klasztor/ i zapytali o pozwolenie... gość nawet nieźle mówił po polsku, ale nie zgodził się, co dla chórzystów było sporym zaskoczeniem, bo zwykle nigdy nie mieli z tym nigdzie problemów, ani w Polsce, ani na całym świecie... tu jednak usłyszeli "nie, bo nie" i pozamiatane... tak więc same miasteczko /stara część/ było nawet ładne, górny kościół też, ale ze zbyt miłym wrażeniem stamtąd nie wyjeżdżaliśmy, zwłaszcza oni, bo ja nie byłem aktywnym śpiewającym, tylko raczej działaczem,osobą dodatkową w ekipie...
      ...
      ale za to wcześniej był koncert w jakiejś miejscowości niedaleko Udine, też w kościele i tam też było after party na zaproszenie miejscowego proboszcza w salce na plebanii... ta salka była też izbą pamięci po jakimś utytułowanym pięściarzu stamtąd pochodzącym, bo na ścianach wisiało mnóstwo fotek, afiszów i innych pamiątek... a na sam koniec chór dostał prezent: chyba ze dwadzieścia kartonów miejscowego wina, które spakowaliśmy do luków bagażowych autokaru... a wynik finansowy mojego stoiska tuż po koncercie był wyższy, niż po tych trzech koncertach w Czechach razem... ale to zrozumiałe: był początek lat dziewięćdziesiątych, więc różnice przebicia, siły nabywczej lira i złotówki były wtedy dość spore... tak, czy owak chór sporo zarobił podczas całej trasy, a ja na swoją prowizję też wtedy nie mogłem narzekać... a winem, tym włoskim, podzieliliśmy się wszyscy już po powrocie do Warszawy...

      Usuń
    5. To zaliczyłeś kawałek Europy:) Co kraj to obyczaj. Czesi są pragmatyczni, koncerty tak, kościoły już mniej tak. Na początku lat 80. byłam na weselu w Czechach, (kościelny ślub w Cieszynie-katolicki, świecki w Czechch w USC). Wesele w schronisku, na Praszywie (albo to była Mała Praszywka- nie pamiętam), obok stał kościółek. W niedziele Polacy zapragnęli pójść do tego kościółka- gospodarz schroniska otworzył go i.... Polacy w nabożnym milczeniu, Czesi rozgadani, roześmiani, żadnego poczucia świętości. Nawet ja poczułam się trochę nieswojo. po prosty to miejsce nie było już dla nich miejscem kultu. Tym bardziej, ze od pewnego czasu nikt tam nie odprawiał mszy. Ot ciekawostka historyczna, miejscowy folklor, bo kościółek drewniany, ładny.
      Kto by teraz uwierzył, że musieliśmy jeździć za granicę po towar, który był u nas niedostępny i zarabiać, sprzedając inny towar. To nie było w Kauflandzie- zdziwi się teraz młody?
      Morawskie wino jest świetne, niczym nie ustępuje włoskim.

      Usuń
  4. o! Nigdy o tych kulach nie słyszałam. Piękne okolice, zapiszę trasę ;D
    Uściski dla Was, głaski dla Bezuni;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och Miśka, dawno Cię nie było tutaj:):) Cieszę się. Miejsce do zwiedzania dobre, a przy okazji parę innych można zobaczyć. No i Słowacja jest bardzo klimatyczna.

      Usuń