sobota, 3 sierpnia 2024

Opowieści o odchodzeniu...

Niedawno zadzwonił nasz dobry kolega motocyklista i mówi do mnie:

-Ty wiesz, mam takiego kumpla, który napisał książkę o odchodzeniu. Mówię ci to, bo przecież ty się tym tematem zajmowałaś i chyba ci się książka spodoba. Ja ją łyknąłem jednym tchem. Dobrze się czyta. Przeczytaj i potem podyskutujemy, jak ją odebrałaś.

Słuchałam i narastał we mnie bunt- o nie, ja już nie chce w to wchodzić i wczuwać się w czyjeś przeżycia na łożu śmierci. Za bardzo mnie to dotyka, nie i już. No, ale ja nie potrafię w takich sytuacjach odmawiać i być  asertywną.

- Dobra, powiedziałam- Kupimy, przeczytam.

 I kupiłam.

Śmierć- temat trudny, ale bardzo wymagający „oswojenia”, zwłaszcza w kontekstach, w jakich ja go umieściłam w swojej pracy naukowej. Po jej obronie przez kolejne, co najmniej, 10 lat dosłownie „rzygałam” problematyką śmierci. Wszystko mi się kojarzyło, wszędzie ją widziałam, ciągle tkwiła mi w głowie. Byłam w depresji, a taka „pamiątka” nie sprzyjała wychodzeniu z niej. Przeżyłam w tym czasie (a przedtem śmierć męża) śmierci ojca i matki, śmierci teścia i teściowej, śmierci koleżanki  oraz  kolegi z klasy licealnej, śmierci kuzyna, kuzynki i jej męża, odchodzili również sąsiedzi. 15 lat i tyle śmierci wśród bliskich. Czy się oswoiłam? Nie wiem. Czy mi ta ogromna wiedza (multum przeczytanych pozycji z dziedzin towarzyszących problemowi) na ten temat pomaga w podejściu do śmierci w ogóle oraz do własnej śmierci? Być może, ale chyba nie różnię się w moim podejściu do niej od ludzi, którzy mają na temat śmierci wiedzę potoczną- czasem się jej boję, częściej jest mi to już obojętne. Wiem jedno- sama muszę to przejść, jakby nie wiem jak to śmiesznie zabrzmiało. Nie unikam tematu śmierci, ale też specjalnie się do niego nie garnę. I tyle.

Książka.

 



 Czyta się bardzo dobrze. To jest w zasadzie zbiór rozmów- opowieści, związanych z umierającymi pacjentami w hospicjum lub opowiadań o śmierci bliskich, o ich odchodzeniu. Z autorem książki rozmawiają różne osoby- ksiądz, opiekunki w hospicjum, rodzice, oraz inne osoby, które zetknęły się z umieraniem i śmiercią niekoniecznie bliskich.


 

Kiedy czytałam pozycje z różnych dziedzin na temat umierania i śmierci, nabierałam coraz większego dystansu do życia i coraz większej pokory wobec losu. Po przeczytaniu tej książki ta pokora stała się jeszcze większa.

Napisałam swoją pracę naukową, ale takie prace są zazwyczaj dla innych naukowców. Wydałam książkę na podstawie tej pracy, jednak zdaję sobie sprawę, że nie jest ona dla wszystkich. 


 

Dobrze, że książka, którą polecam, została napisana; dobrze, że dotrze do przeciętnego czytelnika.  Każde zdanie, zawarte w niej, jest warte uwagi, każda wypowiedź czegoś nas uczy o  umieraniu i śmierci. Jest w niej tyle wskazówek, że każdy, dosłownie każdy, powinien się z nimi zapoznać.

 


Przełamie wiele stereotypów oraz mitów, związanych z podejściem do umierania oraz śmierci. Na pewno podpowie, jak zachować się w sytuacji umierania innej osoby, jak z nią rozmawiać, jak radzić sobie z własnymi emocjami.


 

Ta książka mówi jeszcze o jednym- mówi o nas, o ludziach jako jednostkach, a cechy tych jednostek często tworzą stereotypy- mówi o egoizmie, zadufaniu, nie liczeniu się z drugą osobą, podkreślaniu własnych emocji, a nie braniu pod uwagę emocji umierającego, jego praw, jego marzeń, czy wreszcie prawa do godnego umierania.

 

Ale ta książka mówi również o innych cechach ludzkich- o umiejętności poświęcenia swojego czasu, umiejętności przebywania i rozmów z człowiekiem w stanie terminalnym, o poskromieniu własnego egoizmu, o umiejętności uczenia się żyć ze świadomością nadchodzącego kresu innych i swojego.

Natomiast w kontekście mojej pracy doktorskiej oraz końcowych wniosków w niej zawartych, gdyby wtedy istniała ta książka, to także zaleciłabym ją jako obowiązkową do przeczytania w ramach edukacji  dzieci oraz młodzieży ( 8 klasa oraz klasy licealne) w zakresie wiedzy o umieraniu i śmierci.

 


A teraz, na już- chłonąć, chłonąć ten piękny świat całą sobą, rejestrować obrazy, zapachy, kolory, dźwięki, gromadzić wrażenia, sycić się przelotnymi pięknymi chwilami, by potem, w końcowej chwili, przywołać najpiękniejszy obraz i z nim, w głowie, umrzeć. Jeżeli świadomość na to pozwoli.

Wszystkie cytowanie pochodzą z tej książki.

P.S. Parę razy, podczas czytania, pękłam i się poryczałam. No cóż…

Długo szukałam tytułu tego posta, wszystkie były banalne i jakieś nieprzystające...

 


 

33 komentarze:

  1. Jeszcze nie mogę czytać o śmierci. Boję się panicznie i to jest strach nie do oswojenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic na siłę. Książka jest dobra, ale jak nie możesz to tego nie czytaj. Przyjdzie czas, to oswoisz temat.

      Usuń
    2. Głupio mi tu pytać, ale domyślam się najgorszego z Twoim ojcem. Pisałaś tu, że chorował.

      Usuń
    3. Pytaj spokojnie. Tata ma nowotwor prostaty, ale nie ma potrzeby operacji, leki wystarczą. Ale oczywiście coraz mniej może kondycyjnie. Jest mój syn na miejscu, na szczęście, więc powoli planujemy wyjazd do nas w październiku.
      Ja po prostu panicznie boję się śmierci, i swojej i cudzej, nie potrafię oswoić, wolę unikać.
      A dzisiaj mam urodziny i Novak zdobył złoty medal:)))

      Usuń
    4. Powiem szczerze, czekałam na Twój wpis z wielkim niepokojem i jak przeczytałam, to naprawdę mi ulżyło. Dobrze, że ma opiekę. Ty też pewnie musisz znowu po lekarzach się przelecieć. Kurcze, jakie to wszystko dołujące.
      Jak się boisz, to trzeba przeczekać. Też miałam taki etap, że na samą myśl o swojej śmierci zbierało mi się na wymioty. A potem, jak pisałam pracę, kiedy czytałam te wszystkie książki, to byłam struta tym tematem i myślenie o śmierci powodowało we mnie straszny dół. I przeszło. Okazuje się, że wiedzieć wcale nie znaczy pozbyć się tych wszystkich uczuć, jakie się ma bez tej wiedzy. Mogę rozmawiać o odchodzeniu, o śmierci, mogę prowadzić wykłady i to jest jakby obok mnie. Jak przyjdzie do sfery osobistej to d…. blada. Raz się boję, raz nie, jest mi obojętne z naciskiem na to obojętne, które coraz częściej się pojawia. Może też dlatego, że niedawno byłam pod narkozą, przeżyłam to „zapadnięcie się w nicość” i ta nicość jest we mnie. No… zamknę oczy i świat się skończy.

      Usuń
    5. No właśnie narkozy też panicznie się boję a propos operacji.
      Ale pod koniec sierpnia jadę do Gdańska na zlot Depeszy i już jest radość. Oby jak najwięcej takich małych radości.

      Usuń
    6. :):):):) Depeszy, ale miałam przez chwilę zagwozdkę:):):):) Depeche Mode tak? Eeeeee, no to fajna perspektywa:):):)
      Narkozy też się bałam, ale nałożono mi maskę, dwa razy zaciągnęłam i wpadłam w "NIC" . A potem nagle się obudziłam, ale to NIC zostało we mnie. Ciągle to czuję.

      Usuń
    7. Tak, Depeche Mode. Mamy taką fajną, zamknięta grupę fanów z przymrużeniem oka i spotykamy się 30 sierpnia w Gdańsku przy naszej muzyce i nie tylko.
      Boję się tego NIC, ale był czas przecież, że mnie nie było i ja tego nie pamiętam! A teraz jestem dla siebie taka ważna....

      Usuń
    8. Cudnie mieć taką paczkę znajomych, których łączy jakieś fajne zainteresowanie. My mamy taką wśród motocyklistów. Nie tylko zloty, ale i spotkania w mniejszym gronie odchodzą
      W dodatku spotkacie się w klimatycznym Gdańsku. Miejsce spotkania też jest ważne.
      Czyli spędzisz bardzo przyjemnie czas, przyda Ci się, bo widzę, że zmartwień masz po kokardy..
      To NIC nie jest taki straszne, ale byłam zszokowana, bo kompletnie się straciłam- pustka, żadnej myśli, żadnego wspomnienia, po prostu NIC i to tak nagle-wdech- już mnie nie było, a ja myślałam, że jeszcze coś tam poopowiadamy, pomyślę…
      Każdy dla siebie powinien być ważny, lubić siebie, dbać o siebie, o swoją psychikę głównie, dopieszczać się. Gdyby ludzie tak postępowali, było by mnóstwo ludzi szczęśliwych a nie zgorzkniałych i z pretensjami.

      Usuń
    9. Repo, wszystkiego najlepsiejszego, Kochana.

      Usuń
  2. Nie boję się śmierci, nie porusza mnie ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodzi o to, by kogoś ekstra "poruszyć". Chodzi o to, by móc o odchodzeniu i śmierci normalnie rozmawiać, bez traktowania tematu jak tabu.

      Usuń
    2. U mnie nie ma z tym problemu.

      Usuń
    3. Nie ma problemu z podejściem do śmierci własnej, bliskich, czy w ogóle? Nie masz problemu właściwie rozmawiać o niej z ludźmi ekstremalnie chorymi lub bliskimi śmierci? Rozmawiać, a nie tylko być obserwatorem?

      Usuń
    4. Nie mam problemu, byłam w takich sytuacjach.

      Usuń
  3. Nie wiem, czy to dla mnie nie za wcześnie
    Muszę ochłonąć po śmierci taty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi tu coś powiedzieć, bo to są sprawy bardzo indywidualne. Ta książka może być bardzo pomocna, ale może też "struć". Jest pozycja, moim zdaniem potrzebna, można w każdej chwili do niej sięgnąć, ale nic na siłę.

      Usuń
  4. Gdybym wcześniej znała tę książkę, może łatwiej by mi było rozmawiać z mamą o Jej odchodzeniu? Tato odszedł nagle...
    Temat trudny, także dla osoby zajmującej się tym zawodowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, moi rodzice umierali już po mojej obronie. Ja taka obcykana w temacie, ze spora wiedza, jak do śmierci podejść, jak o niej rozmawiać, nie miałam okazji w ogóle z tego skorzystać. Tata umarł w szpitalu, nieprzytomny po wylewie. W zasadzie wiadomo było co dalej. Matka umarła w ZOL niespodziewanie dla wszystkich. Dzień wcześniej pomagałam jej zjeść obiad, nic nie wskazywało na to, że odejdzie. Dla personelu też był to szok. Była w takim stanie, że może rozmawiać o śmierci z nią to nie, ale była dosyć kontaktowa, spokojna.
      Tak , potrafię rozmawiać o śmierci i odchodzeniu, niemniej każdego człowieka dotyka to inaczej. No i dochodzę do wniosku, że należy robić to, co chce umierający człowiek, on wie najlepiej, jak chce umrzeć.

      Usuń
  5. Wydaje mi sie, ze to bardzo "intymne" przezycie z kazdej strony. Czlowiek jest zlepkiem roznych wczesniejszych doswiadczen i za kazdym razem jest to cos innego. Rowniez pojecie godnego umierania jest przez kazdego inaczej interpretowane (zaleznie od wyznania lub jego braku). Smierc jest czyms realnym (nie da sie jej ominac) i ostatecznym. Chyba to najbardziej przeraza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżycie tak, ale nam- autorowi książki i mnie, głównie chodzi o to "przemilczanie" tematu odchodzenie i śmierci, a jak nie przemilczanie, traktowanie, jak tabu, to "bagatelizowanie", często uciekanie od tematu, wypieranie itp. Mnie chodziło o rozmowy o odchodzeniu i śmierci z dziećmi i młodzieżą- generalnie nie robi się tego porządnie, a autor książki też ma różne przemyślenia na ten temat.
      Prowadziłam badania wśród rodziców, nauczycieli, studentów, czy i jak rozmawiać z dziećmi na temat śmierci- większość twierdziła, że nie rozmawia, bo nie potrafi, nie chcą dzieci narażać na stres i w ten deseń. Z kolei badane przez mnie dzieci i młodzież mówiły, że brakuje im takich rozmów, że nie mają z kim (nawet z księdzem) o tym rozmawiać. To tak ogólnie piszę, bo przecież nie będę tu podawać wyników.
      I jeszcze dodam, że badania z psychologii rozwojowej, prowadzone prze różnych psychologów, pokazały jak dzieci i młodzież pojmuje śmierć i na jakim etapie ( zgodnie z rozumowaniem) można już o niej z nimi mówić. jednym słowem, twierdzenie, że należy chronić dzieci i młodzież przed takimi rozmowami jest nieporozumieniem i wynika bardziej z nieprzygotowania dorosłych niż niechęci dzieci.

      Usuń
    2. A co zrobic jak dziecko nie chce rozmawiac o tym? Mam przyklad z ostatniego roku. Nie mam pojecia jak smierc bliskiej osoby oceni pozniej w sensie doswiadczenia. Mysle, ze czasem lepiej przemilczec, pozwolic dorosnac do tego faktu, poczekac az samo zapyta lub doczyta. Tylko czy trafi na odpowiednia pozycje? Starsze osoby tez niechetnie rozmawiaja o odejsciach, ufaja tym mlodszym (stad testamenty i inne decyzje w sprawie na ostatnie godziny) lub obojetnieja zupelnie. To nie tabu to raczej kod rodzinny, miejscowy, kulturalny.

      Usuń
    3. Ja nie piszę, że trzeba na siłę z nimi rozmawiać. Dzieci pojmują śmierć bardzo naturalnie i często zadają pytania tak, jak pytają o inne codzienne sprawy. Chodzi o to by nie robić wtedy uników, co jest bardzo częste.
      Piszesz, zaczekać, aż samo zapyta. Tak, ale jak zapyta, to niech dostanie konkret na jego poziomie. Dorośli nie wiedzą, na jakim poziomie myślenia jest dziecko- konkretne czy abstrakcyjne, nie wiedzą, co udźwignie a co nie i na wszelki wypadek zbywają pytanie dzieciaka, by nie zrobić mu krzywdy. Powinna być edukacja w tym kierunku, taka normalna jak o narodzinach, o których w pracy również pisałam ( robiłam takie same badania jak na temat śmierci )jako zjawisko „równoważące” śmierć.
      Owszem, istnieją kody kulturowe, rodzinne, ale w każdej kulturze są zadawane pytania o odchodzenie i śmierć, niezależnie od etapów postępowania z umierającym i niezależnie od jego decyzji. To jest temat uniwersalny, ponad te kody. Jedne społeczeństwa mają kod- żałoba na biało, inne- żałoba na czarno, ale w tych społeczeństwach pytania o umieranie i śmierć istnieją takie same.

      Usuń
  6. W listopadzie 2009r., gdy zobaczyłam własnego męża po operacji na otwartym sercu to byłam pewna, że widzę Go po raz ostatni, ale nie - przeżył, choć aż do kwietnia 2010r nie wyglądało to dobrze, ale się z tego wygrzebał. A za sześć dni będzie już piąta rocznica Jego śmierci- cichej, spokojnej podczas snu. O północy życzyliśmy sobie dobrej nocy, a następnego dnia o 9 rano już nie żył. Psychicznie "doszłam do siebie" dopiero w tym roku. Może to nic dziwnego, byliśmy razem całe 55 lat i 2 dni. Swojej śmierci się nie boję, nie chciałabym tylko by mnie dorwała gdzieś na ulicy. Moja przyjaciółka była przy śmierci swej mamy - Jej mama odeszła z tego świata trzymając jej rękę w swej dłoni- zdaniem mej przyjaciółki nie było w tym wszystkim lęku ani z jej strony ani ze strony matki- do końca była cisza i jak to określiła "niebywały spokój, bez lęku i łez", choć obie wiedziały, że śmierć może nastąpić w każdej chwili. Podejrzewam, że ludzie boją się śmierci głównie z powodu różnych przekonań religijnych- wiesz- rozliczanie za grzechy itp.- piekło, czyściec i inne "rozrywki" w ramach kary. A nikt jakoś nie pomyśli, że po prostu rozpadniemy się na miliardy atomów i w pewnym sensie będziemy istnieć wiecznie, co prawda w mniej atrakcyjnej formie. Ze mną rozmawiano w dzieciństwie o śmierci i nie odbierałam tego zjawiska jako negatywnego, ale wiedziałam, że niesie z sobą smutek i często nieukojoną nigdy tęsknotę, ale jednocześnie jest w pewnym sensie jedyną sprawiedliwością - wszystko co żyje po pewnym czasie umiera. Jedyne co zawsze babcia (która mnie wychowała) dodawała- śmierć jest tragedią tylko wtedy gdy to rodzice odprowadzają swe dziecko na cmentarz. Zamówię sobie tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko, jak po tylu latach bycia razem jedno odchodzi, bardzo ciężko. Chyba najgorsza jest ta nagła pustka.
      Najgorszym z zachowań rodziny jest wypłakiwanie przy umierającym, Tragizowanie by nie odchodził- to przeszkadza mu w spokojnej śmierci. A kiedyś było to na porządku dziennym, bo im większy lament tym większy wyraz bólu i żalu choćby było inaczej.
      Od dziecka stykałam się ze śmiercią na gospodarstwie. Nikt ze mną nie rozmawiał, ale ja czułam, że tak "musi" być. Dopiero później przyszedł strach.
      Masz racje, religia robi ze śmierci misterium strachu. I nie pomaga pocieszanie, ze "Tam u bozi już komuś lepiej". Straszenie piekłem robi tę złą robotę i powoduje ten okropny lęk przed śmiercią. Zwłaszcza u wielu dzieci.

      Usuń
  7. Śmierć dotknie każdego z nas. Nie potrafimy o niej mówić, boimy się jej. Nie oswajamy jej, bo śmierć boli.
    Zawodowo nie boję się śmierci, oprócz śmierci dzieci i młodych ludzi. Oswoiłam ja, ale ona zostaje we mnie.
    Prywatnie staram się. Ale kiepsko mi idzie. Oj bardzo kiepsko.
    Dziękuję za polecenie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się co czarować, ludzi, którzy boją się śmierci jest więcej niż tych , którzy się nie boją. A i nie wiemy, czy ci niebojący się, nie poczują strachu w ostatecznym momencie. Podobno organizm się wycisza przy odchodzeniu, zamiera, ale taka do końca jest to tylko „podobno”.
      Można się ze śmiercią ( cudza, innych)oswoić, można się z tematem oswoić- przyjąć do wiadomości, że jest to kres życia, ale… I może nie o niwelowanie strachu chodzi, a bardziej o to minimalizowanie jego poprzez dostarczanie wiedzy ( na ile się da) i nie unikanie tego tematu. Przecież wiadomo, że człowiekowi łatwiej jak wie więcej. Inna sprawa czy ta akurat wiedza da mu uspokojenie. Jak mam takie etapy, kiedy wręcz sztywnieję w środku , kiedy myślę o swojej śmierci i buntuję się, ale mam też momenty, kiedy mam już wszystkiego dosyć i w ogóle nie czuję strachu. Pewnie ma tak każdy.

      Usuń
    2. Własna śmierć mnie nie przeraża, jakoś nie mam z nią problemu. Po prostu przyjdzie. Jedyne marzenie to, żeby była szybko, żeby nie bolało.

      Usuń
    3. Chyba wszyscy mamy takie "marzenie'- szybko i bezboleśnie. Bezboleśnie to da się zrobić, bo są mocne środki, ale to szybko...tu chyba niezbyt da się działać. Chyba, że praw pozwoli na eutanazję.

      Usuń
  8. Czytam Twój blog z dużym zainteresowaniem a dzisiejszy wpis bardzo mnie poruszył. Niby wiem, że taka jest kolej : rodzimy się i kiedyś nasze życie się skończy. Mnie najtrudniej jest pogodzić się z tym i zgodzić się na to, że pewnego dnia po prostu przestanie się być. Zamówię tę książkę.

    OdpowiedzUsuń