Beza
już w porządku. Nie ma trzonowców, nie ma bólu, jest pies
weselszy. Nie ma trzonowców, dlatego musimy ją karmić papkami.
Rozmaczamy suchą karmę, a gotowane mięso z jarzynami miksujemy. Ta
sucha karma jest niesamowicie twarda. Zastanawiam się, jak średniej
wielkości pies, który ma zdrowe trzonowce potrafi te kostki
(przeczytałam, że one nazywają się ekstrudowane krokiety)
rozgryzać. Beza łykała w całości, a potem je w całości
zwracała, bo nawet w części, przez te chore zęby, nie pogryzła
karmy. Niby w żołądku karma rozmaka, ale u Bezy widocznie tak nie
było. No i ta karma moczy się w misce całą godzinę, nawet trochę
pokruszona. Cement psi. Zmieniliśmy jej też karmę „puszkową”.
Dotychczas jadła pedigree, ale jak wet. to usłyszał, skrzywił się
i stwierdził- taki psi fast food- czyli karma do....I sprzedał nam
karmę z dobrej firmy polskiej. Teraz karmimy psa tą karmą puszkową
z dodatkiem gotowanych jarzyn, albo gotowanym filetem z indyka z
jarzynami. Żarcie full wypas 5 gwiazdek Michelin.
Za
dwa tygodnie będzie szczepiona, ale do tego czasu nie możemy iść
z nią „między ludzi”, bo gdyby tak jakaś awantura była, to
nie ma świadectwa szczepienia.
Szukamy
interesujących miejsc, w które moglibyśmy z nią pojechać.
Interesujące dla nas to takie, w których są ciekawe zamki, pałace
lub ich ruiny. Wyczaiłam trzy blisko siebie i w dodatku tylko
godzinę jazdy w jedną stronę. Na zdjęciach widać cud-miód
ruinki lub budynki pałacowe do remontu. Beza wytrzyma dłuższą
jazdę, bo już to przećwiczyliśmy z nią.
A
w ogóle to zaniedbałam blog pod tym kątem. Jeszcze sporo mam do
opisania, tego, co już zobaczyliśmy.
W
ogrodzie nadgoniłam zaległości w odchwaszczaniu i dzisiaj skosiłam
trawnik w części kwiatowej ogrodu. Zdążyłam przed deszczem. Teraz pada i zrobiło się
chłodno.
Każdy
wieczór kończę akcją ”Ślimol”. Niby nie jest ich dużo i nie
w każdym kącie ogrodu są, ale gdyby nie ta akcja, to trochę
roślin pożegnałoby się z pąkami kwiatowymi. Zauważyłam, że do
pewnego momentu ślimaki obgryzają daną roślinę, a potem tracą
nią zainteresowanie. Chyba przed kwitnięciem jakieś soki płyną w
zielenienie, których ślimaki nie lubią. Zaobserwowałam też, że
faktycznie, niektórych roślin te małe „gady” nie tykają.
Odporne na zżeranie są tawułki, orliki, przetacznik, wrzosy,
żurawki, kluczyki, goździki, rozchodnik, pysznogłówka i anemony
oraz jeszcze parę. Z jednorocznych nie tykają begonii i
pelargonii. Innych już nie sadzę. Nie znaczy to, że na tych
roślinach ślimaków nie widuję- są, niemniej tylko pojedyncze
sztuki. Natomiast krwawnik miał być odporny na apetyt ślimaków, a
niestety, włażą na niego i chętnie go degustują.
Ostatnio,
w ogrodzie kwiatowym, zmieniałam rośliny pod tym kątem i liczę,
że w przyszłym roku nie będę już musiała ganiać z latarką i
wyłapywać rude, śliskie wredy.
Wiosną przesadziłam prusznik. Posadziłam go przy tarasie między starymi różami. Przyjął się i pięknie zakwitł, ale jest niefotogeniczny- kwiaty się rozmywają w zieleni.
A
dzisiaj rano, na dachu chłodni, wrony szare urządziły sobie spotkanie
towarzyskie.
Powoli
do mnie dociera, że coraz mniejsze są szanse na to, iż dożyję
czasów, kiedy Polska osiągnie normalność, będzie w niej normalny
przyzwoity prezydent, współpracujący z normalnym rządem. Czy mi
żal? To nie żal, to pogodzenie się z faktem- no nie dostanę tego i już. Ale
rozczarowanie jest ogromne, chociaż mnie już te wszystkie wygibasy
coraz mniej dotyczą, bo co mi jeszcze zostało do osiągnięcia?
Chyba tylko utrzymanie swojego zdrowia w kondycji i dbanie o
bliskich. Żadne zawodowe, ambicjonalnie towarzyskie, żadne awanse
już mnie nie czekają. Ale to nie jest rezygnacja z czynnego życia,
nie jest to wycofanie, może po prostu jest to umocnienie się we
własnych okopach świętego spokoju- jak najmniej złych emocji z
zewnątrz, jak najmniej złych emocji w sobie. Dociera do mnie, że
jezeli ludziom nie zależy na różnych sprawach, to nie ma sensu
„pracować” dla nich lub za nich. I nawet ten mój niepoprawny
optymizm pedagogiczny poszedł się paść. Bo jak się ma świetną
kondycję psychiczną, czuje się jak, powiedzmy czterdziestolatka,
to trudno dopuścić do siebie myśl, że nie musi się kontynuować
„pracy”, będąc na emeryturze. Te Facebook, blogi, na których
intensywnie „pracowałam” na rzecz tuskowych i Trzaskowskiego, to
właśnie obraz takiego działania. A przecież po co to wszystko?
Naiwne myślenie, że jak wytłumaczysz, pokażesz, przemówisz, to
dotrze. I tak, uzmysławiam sobie, pisząc teraz, działało to przez
całą moją karierę nauczycielską. O naiwności ludzka i
jaskółkowa. Czy Wy, nauczycielki, które mnie tutaj czytacie, też
macie w sobie taki optymizm i przekonanie, że nauczycie ogół, mimo
porażek cząstkowych? Człowiek, na początku stażu
nauczycielskiego, leci z głową w chmurach, zbawiać świat- to
nauczycielska, ponoć, misja jest- by na końcu rąbnąć boleśnie
d... o ziemię, bo okazało się, że świat ma nas całkiem po
prostu w wielkim odwłoku. Ale spoko, czuję się zawodowo spełniona i na tyle mi takiej pracy wystarczy.
Po tych wszystkich przemyśleniach spływa na mnie uspokojenie,
ponieważ dotychczas niejako czułam imperatyw, że „muszę” (z
racji zawodu wypada działać na niwie oświaty jakkolwiek by to
zabrzmiało i gdziekolwiek by się to odbywało), a teraz dotarło w
końcu do tej jaskółczej łepetyny, że „mogę”, ale nic nie
„muszę”, a jeszcze lepiej, „jak zechcę to może...”
Uświadomiłam
sobie, że od dłuższego czasu ciągle z czymś się
„żegnam”- najpierw z pracą, potem powoli z dobrym zdrowiem, z
postanowieniami, dotyczącymi domu, ogrodu (remontów, nasadzeń). A
przy tych mniej ważnych „pożegnaniach”, były te trudne do
zniesienia, pożegnania z bliskimi.
Świadomość
przemijania była we mnie zawsze. Urodziłam się i mieszkałam na
wsi, tam to chyba jest bardziej widoczne niż w mieście. W mojej
pracy naukowej temat przemijania i śmierci, był wiodącym (obok
narodzin). Przerobiłam to wszerz i wzdłuż. Przez długi czas, po
obronie, wszędzie widziałam śmierć i umieranie, nasączona byłam
tematem przemijania jak gąbka wodą. Myśli o tych procesach
kotłowały mi się w głowie codziennie. Byłam tym zatruta, było
to męczące, upierdliwe- nie potrafiłam tego zwalczyć. Potem
przyszły życiowe wstrząsy i podnosząc się, po nich, „z kolan”,
odbiegłam w końcu od tematu śmierci i przemijania na tyle, że
mogę je spokojnie analizować.
Teraz
świadomość, że nic nie trwa wiecznie, że wszystko się
codziennie zmienia, świat jest w ruchu, moje życie jest na ostatnim
etapie, jakby się wzmocniła. Może to cecha wieku, a może to
niesamowite przyspieszenie rzeczywistości jest tego powodem?
Z
wieloma ludźmi już się dawno „pożegnałam”. Jedne pożegnania
były w żalu, inne w złości, a jeszcze inne w poczuciu zawodu, że
jednak ta osoba okazała się inna, niż myślałam. Nauczyłam się
wykreślać z życia te osoby, z którymi nie znajduję wspólnego
języka, którym na mnie nie zależy oraz te, które najnormalniej w
świecie mnie wykorzystywały.
Dziwne
to uczucie, kiedy w perspektywie ma się niewiele czasu na dożycie.
No, bo ile jeszcze mogło mi zostać? W najlepszym razie 20 lat, a
ten okres będzie się kurczył i kurczył...
W
maju minęło 50 lat od naszej matury. 50 lat, pół wieku. Ogrom
czasu trudny, przynajmniej dla mnie, do ogarnięcia. I ta myśl-
przeżyłam jako dorosła pół wieku, niesamowite.
No
dobra, nigdy nie byłam sentymentalna, a teraz widzę, że zaczynam
smędzić. Temat przemijania i tego, co za mną zostało w tyle,
pewnie się jeszcze pokaże.
A
na razie- byliśmy u weta skontrolować, jak się goją dziąsła u
Bezy. Pan doktor był bardzo zadowolony, pięknie się zagoiły rany
po trzonowcach. Pan doktor nie wie, że Beza reaguje jak stary
wiarus- był rozkaz, że ma się doskonale zagoić, to się zagoiło.
Ale twardych chrupek już nie potrafi rozgryzać. Mamle je gdzieś
tam w pyszczysku niby bezzębna staruszka. Przechodzimy na dietę
papkowatą.
"Gdy
mówimy dziś "Polska lokalna", w mediach i debatach
publicznych zbyt często pojawia się obraz kobiet uwięzionych w
schematach: konserwatywnych, zamkniętych na świat, nieświadomych.
A jeszcze częściej — obraz pogardliwy. "Zaścianek",
"ciemnogród", "Polska B"... Tymczasem
rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona.
W każdej
gminie, gdzie w wyborach prezydenckich większość głosów zdobył
Karol Nawrocki, głosowały także one: matki, córki, babcie,
nauczycielki, rolniczki, sprzedawczynie w wiejskim sklepie. Kobiety,
które często czują, że Polska z wielkich miast nie daje im prawa
do takiego życia, jakie sobie wybrały. I patrzy na nie z pogardą.
"Ta
głupia wieś"
Halina
ma 64 lata i mieszka w niewielkiej wsi na Podkarpaciu. Jest wdową, a
po śmierci męża została sama z domem i niewielką emeryturą.
Żeby poradzić sobie finansowo, dorabia, pomagając starszym osobom
— robi im zakupy, jeździ z nimi do lekarzy, czyta, wyprowadza na
spacer.
Przez
lata była pielęgniarką środowiskową. — Wtedy się nie
patrzyło, czy ktoś biedny, czy bogaty. Do każdego jechałam —
mówi. Dziś czuje się związana ze swoją społecznością. Chodzi
do kościoła, angażuje się w parafialne akcje charytatywne. Nie
wstydzi się swoich wartości.
W
wyborach prezydenckich głosowała na Karola Nawrockiego. Dlaczego? —
Dla mnie to nie o PiS czy PO chodzi. Dla mnie to ktoś, kto mówi o
rodzinie, o wartościach, które dla mnie są ważne. Chciałabym
Polski, gdzie starszych się szanuje, a nie wyśmiewa — tłumaczy.
Ostatnio,
podczas świątecznej wizyty u córki w Warszawie, po raz pierwszy w
życiu poczuła się "głupia".
— Córka
zaprosiła znajomych, szybko zaczęli rozmowę o polityce. "Cała
ta Polska B, te babcie, co głosują na PiS".
I nagle ja stałam się tą "babcią z Polski B".
Siedziałam jak niemowa, choć mam więcej przeżyć niż oni wszyscy
razem— opowiada. — Ale kogo by to obchodziło?
Zięć
próbował zmienić temat, było widać, że jest mu głupio. —
Potem córka w kuchni mówiła: "Mamo, przepraszam za nich. Oni
tak po prostu mają". A ja się pytam: a ja co, nie mam prawa
głosować tak, jak chcę? Jak mieszkam na wsi, to znaczy, że jestem
gorsza?
— Żyjemy
w bańkach, które się nawzajem obrażają
— mówiła w rozmowie z Onetem socjolożka Dorota Peretiatkowicz. —
Nie słuchamy, nie pytamy, nie próbujemy zrozumieć. Mówimy: to są
durnie. I to nas gubi.
Proboszcz
decyduje za ludzi?
Zofia ma
46 lat, męża budowlańca i troje dzieci w wieku od 7 do 16 lat.
Prowadzi sklep spożywczy w małej miejscowości na Kujawach. W
sklepie zatrudnia pięć kobiet. Jej rodzina prowadzi skromne, ale
stabilne życie.
Zofia
nie ukrywa swojej religijności, ale — jak mówi — nie jest
"fanatyczką". — U nas chodzi się do kościoła, bo to
normalne. Nie
wyobrażam sobie niedzieli bez mszy. Ale to nie znaczy, że ksiądz
mówi mi, na kogo głosować. Ja decyduję — podkreśla.
W
ostatnich wyborach — jak większość w jej okolicy — głosowała
na Karola Nawrockiego.
— Dlaczego?
Bo mówił o Polsce normalnych ludzi. A nie tylko tych z wielkich
miast, którzy chcą, żeby wszyscy żyli jak oni — mówi,
podkreślając, że nie ma kompleksu małomiasteczkowości. Po prostu
chce szacunku. I tego, żeby jej nie oceniano, jeśli nie daje jej
się prawa głosu.
Sytuacja,
która najbardziej ją zabolała, zdarzyła się podczas szkolenia
dla właścicieli sklepów w Gdańsku.
— Usłyszałam:
"U was to tylko proboszcz decyduje za ludzi, prawda?".
Myślałam, że mnie trafi szlag. A przecież ja codziennie podejmuję
setki decyzji — w sklepie, w domu, w rodzinie.
— U
mnie każdy wie, kto, na co głosował. I co? Mamy się nienawidzić?
Ludzie u nas żyją razem, pomagają sobie. A w mediach — tylko
wojna — podkreśla. —
W dużym mieście jestem ciemnogrodem. A u siebie jestem po prostu
żoną, matką, córką.
— Mamy
obsesję na punkcie samoakceptacji, walki o prawa, siostrzeństwa —
ale tylko wtedy, gdy ktoś myśli tak, jak my — tłumaczyła w
rozmowie z Onetem Dorota Peretiatkowicz. — Kiedy kobieta wybiera
inne życie — dom, tradycję, Kościół — uznajemy, że jest
zmanipulowana. A może po prostu żyje inaczej?
— Kościół
wciąż jest realną siłą w dużej części Polski.
W naszej bańce to, że ktoś chodzi do kościoła, traktujemy jak
folklor albo hipokryzję. A dla wielu kobiet to jest prawdziwa
wartość, coś, co organizuje życie — podkreśla socjolożka.
"Koń
zamiast kariery?"
Marta ma
34 lata. Jest doktorem filozofii. Po kilku latach spędzonych na
uczelni w dużym mieście wróciła na Mazury. Dziś prowadzi
agroturystykę i stajnię. Uczy filozofii online i prowadzi warsztaty
rozwojowe dla kobiet. Nie głosowała w ostatnich wyborach.
— Miałam
totalny kryzys wiary w politykę. Ani jedna strona, ani druga nie
mówiła językiem, który mnie przekonuje — tłumaczy.
Nie
czuje się konserwatystką, ale ma poglądy, które nie pasują ani
do lewicy, ani do prawicy.
— Jestem
za wolnością osobistą, ale też za odpowiedzialnością. Nie lubię
skrajności. Wieś nauczyła mnie szacunku do tradycji, ale to ja
wybieram, co mi z tej tradycji odpowiada — mówi.
Znajomi
z miasta do dziś nie mogą zrozumieć jej decyzji.
— Co,
koń zamiast kariery, pytają. A dla mnie koń to nie koniec kariery,
tylko życie, jakie chciałam mieć — opowiada Marta.
U
was sama patologia
Karolina
ma 27 lat i samotnie wychowuje czteroletniego syna. Pracuje w ośrodku
pomocy społecznej w małym mieście w Świętokrzyskiem. Ledwo wiąże
koniec z końcem, ale — jak mówi — to nie powód do wstydu.
Jest
wierząca, choć — jak podkreśla — nie "na pokaz".
Chodzi do kościoła, ale ceni sobie też prywatność. W wyborach
głosowała na Karola Nawrockiego.
— Podoba
mi się jego żona i to, że przysposobił jej syna. Oni bardziej
przypominają takich ludzi, jak ja. A reszta polityków? Nie rozumiem
nawet, o co się kłócą — tłumaczy. — Nie mogę głosować na
kogoś, kogo nie rozumiem.
W
zeszłym roku pojechała na trzydniowe szkolenie i konferencje do
Krakowa. Miasto bardzo jej się spodobało, przez chwilę myślała
nawet o tym, jak to jest żyć w takim wielkim mieście. Aż jedna z
koleżanek ze szkolenia powiedziała "coś głupiego".
To
chyba macie tam same patologie.
Tak skomentowała fakt, że pracuję w małomiasteczkowym OPS-ie.
Strasznie to bolało.
To w Krakowie nie ma patologii?
Codziennie pomagam ludziom. Ale w internecie — jestem "dziewczyną
z prowincji". Boję
się pisać cokolwiek politycznego. Od razu fala hejtu i komentarze,
że jestem "z wiochy" —
puentuje.”
Moje bezdroża.
Zastanawiam
się, w którym miejscu ja się znajduję. Tu we wsi od początku
traktowana jako obca, paniczka z miasta i w dodatku „inteligencja”.
Kiedy zrobiłam doktorat, byłam już 2 lata dyrektorem szkoły,
miała być reorganizacja, ponownie wygrałam konkurs na dyrektora.
Ale... we wrześniu dostałam wymówienie z naruszeniem
przepisów. „Inteligencja” z doktoratem nie spodobała się, mimo
doświadczenia zawodowego, długiego stażu w tej szkole oraz wykształcenia, obca, nie stela, nie
wsiowa (pochodzę ze wsi, przemieszkałam na wsi większą cześć
życia) nadal traktowana jak obce ciało. Ponieważ od dzieciństwa jestem odbierana jako inna czy obca, wypracowałam metody radzenia sobie z takim traktowaniem.
Na
blogach obrażano mnie- wsiora z doktoratem, same inteligentki tak
się woziły. Bo na blogach
panie z wyższym wykształceniem gardzą też ludźmi z wyższym
wykształceniem, a nawet tymi z najwyższym- ileż razy
przeczytałam- phi, profesor a gada głupoty. Ten akurat może i
gada, ale multum profesorów nie gada, jednak opinia o profesorach
już leci- bo to wicie, rozumicie wykształcenie nie świadczy o
mądrości. Kompletne pomieszanie wątków. Im jestem starsza, tym
mniej mnie to rusza. Jakaś wirtualna osoba uznała, że musi mnie/komuś dokopać i trwa w tym przez jakiś czas. Przecież to śmieszne.
Śmieszne są te wszystkie blogowe przecierki. Ale zadziwiające jest
to, że taka osoba znajduje szybko sekundantów, którzy, nie znając
osoby sekowanej, wożą się po niej równie mocno, jak ta atakująca.
Jakby im samodzielne myślenie odjęto. I tak to blogowe życie toczy
się, zwymyślać, obrazić, byle coś się działo, ach, jak lubimy
sensacje, jak lubimy dokopywać, ach....
Nigdy
nie traktowałam kobiet ze wsi z pogardą, nigdy nie gardziłam
osobami niżej wykształconymi- tak mnie wychowano i wtłuczono do
głowy, że należy się wszystkim szacunek. Do tego stopnia, że
nawet próbowałam zrozumieć i tłumaczyć ludzi, którzy robili mi
ewidentną krzywdę- człowiekiem się nie gardzi. Tylko raz odeszłam
od tej zasady- nazwałam kogoś na blogu ruską onucą i zdania nie
zmienię.
Ale
ja dostaję równo za to wykształcenie i od inteligencji, i od
wsiowych.
Nie obchodzi mnie już czyjeś paskudne zdanie na ten temat. Co moje to moje. Natomiast wypowiedzi kobiet w reportażu czuję całą sobą. Bo, mimo tego poczucia wyobcowania, obserwuję
wiejskie kobiety, znam ich życie, znam ich marzenia (mam sporo
znajomych- rozmawiałyśmy jeszcze kiedyś na różne tematy). To, że
zdobyłam takie a nie inne wykształcenie, że uczyłam, że jestem z
inteligencji i jestem inteligencją, nie znaczy, że nie mam „nerwu
wiejskiego” w sobie. I tak sobie myślę, że jeszcze długo ludzie
na wsi będą traktowani z góry przez tych z miast, bo ci miejscy inteligenci wcale nie mają zamiaru zniżać się do poziomu ludu ze
wsi, by go zrozumieć. Jak zawsze łatwiej jest obrzucić epitetem
niż ruszyć mózgiem.
Podkreślenia czerwonym kolorem są moje- to są chyba te punkty, które należy w sobie uczciwie przemyśleć.
No i już jesteśmy po usuwaniu zębów
u Bezy. Po kolei- najpierw ważenie piesy, potem zastrzyki dwa: na
wzmocnienie serca i przeciw wymiotny. No i na krótki spacer, by
zastrzyki zadziałały. Po 10 minutach wróciliśmy do lecznicy, tam
Beza dostała zastrzyk z narkozą. Po kilku minutach zaczęła się
lekko słaniać, po następnych położyła się na podłodze, a po
kilku następnych już dosyć mocno spała. Byliśmy zbędni, no to
pojechaliśmy zrobić zakupy. Beza była skołowana po zastrzykach, a
ja z nerwów, ale jakoś te zakupy zrobiłam. Parę chwil po
władowaniu ich do bagażnika, dostaliśmy telefon, że jest już po.
Wszyscy, którzy mają swoje ukochane
zwierzaki, wiedzą, że w takich chwilach targają człowiekiem
niesamowite emocje i ogromna niepewność. No, bo wieziesz zdrowego
psa do weterynarza na raczej prosty zabieg, ale pies ma szmery na
sercu. A co jak coś pójdzie nie tak????? Był zdrowy pies, który
mógł jeszcze pożyć, nawet z tymi chorymi zębami, a tu nagle nie
ma psa. I kto zadecydował? Mieliśmy tego świadomość. Byłam w
sytuacji, kiedy musiałam podjąć ostateczną decyzję dla 17 Agata.
Ale wtedy nie było wyjścia, bo pies był chory i bardzo cierpiał.
A w sytuacji Bezy? Agata przecierpiałam okrutnie. W domu była już
Zuza, która jakoś kompensowała mi smutek.
Zabieg trwał 40 minut. Kiedy
przyjechaliśmy, Beza leżała na materacyku, przykryta kocykiem i
powoli się wybudzała. Pan doktor opowiedział, co zrobili, pokazał
te paskudne zębiska (trzeba było wyrwać 5 – ropnie się
wytworzyły)- okropny widok, brrrrrrrr...
Potem tupnął, klasnął, krzyknął
„Beza” i psina podskoczyła, wybudzając się ostatecznie. Wstała
dosyć otumaniona, ale zanim dostaliśmy dalsze wskazówki, dotyczące
leczenia i żywienia, już znalazła drogę do wyjścia. Założyliśmy
szeleczki, smycz i Beza chodu do domu, póki się w lecznicy nie
rozmyślą i jeszcze coś wykombinują. Do samochodu (wysoko
siedzenie) wgramoliła się sama przy niewielkiej pomocy Jaskóła. A
potem cichutko siedziała i jak zawsze patrzyła przez okno.
W domu na miskę z wodą nawet nie
popatrzyła, położyła się w ulubionym miejscu obok stołu i
przespała dwie godziny. Dopiero o 18 zjadła trochę papki mięsnej
i wypiła trochę wody. Trochę drzemie, trochę chodzi, poszczekała
też na przejeżdżający rower i macha radośnie ogonem. Wraca do
formy. Teraz przez trzy dni mamy podawać jej antybiotyk i żel
przeciwbólowy do pyszczka. Jedzonko ma być papkowate. Za tydzień do kontroli.
Usunięcie chorych zębów likwiduje
automatycznie ciągłą obronę organizmu przed ropnymi bakteriami i
hamuje ich wpływ na osłabianie serca. Myślę, że decyzja była
dobra.
A w ogóle to przede mną ciężka
praca. Mam nowy komputer, w związku z czym muszę na nowo opanować
programy. Z fiacika przesiadłam się do może nie Mercedesa, ale
dobrego forda. Aktualnie się wściekam, bo program do obróbki zdjęć
jest kompletnie poprzestawiany i w dodatku po angielsku. Taaaaa,
fachowe zwroty po angielsku to jednak nie jest codzienny język
angielski- trzeba metodą prób i błędów jechać z robotą.
Opanowanie nowego programu do
pisania, niby podobnego do Worda, ale jednak rozbudowanego, też
zabiera czas.
Wczoraj przeszły nawałnice, trochę
zalało nam piwnicę- ooooo, nawet mi się rymsnęło. Wichura
połamała gałązki, skotłowała wyższe rośliny, jednak większych
szkód nie narobiła.
Jedno jest pewne- podczas tych dwóch ostatnich lat- od sprzed wyborów do Sejmu do tych wyborów- fraza „ja pierdolę”
utrwaliła mi się na beton i już nawet nie hamuję tego okrzyku przy
bulwersujących mnie treściach, a tych w dwuletnim okresie był nadmiar.
Nawiasem, ta fraza jest tak soczysta i jeżeli wykrzykniemy ją z
odpowiednią intonacją, to już nie musimy nic dodawać na temat targających nas,
w danej chwili, emocji. A kiedy wiadomość, widok, czy co tam jeszcze, dobije nas
do cna, możemy jeszcze słabym głosem wyszeptać ”Ja pierdolę” i zamilknąć czy to
w zachwycie, czy w przerażeniu głębokim.
No dobra, nieelegancko to jest, jednak kto powiedział, że zawsze trzeba
być eleganckim, ślicznym i apetycznym. Zawsze ta fraza lepiej brzmi niż „Ku..a
mać”, co też nierzadko ciśnie się na jęzor pod wpływem skrajnych emocji.
W każdym razie nie mam zamiaru rezygnować z tak pięknie brzmiącego
zwrotu, przynajmniej nie teraz, bo jak już widzę, szykuje nam się dalsza niezła
jazda w polityce. Zresztą nie tylko w polityce, bo kiedy czytam niektóre posty i
komentarze, to naprawdę ciśnie się mi tylko jeden komentarz- „Ja pierdolę, co
tu się wypisuje?????” Skrajności, głupoty, idiotyzmy, sralizmy- margalizmy… No nie da
się, nie da się spokojnie. I to wylatuje z prawej strony jak i z deklarowanej
(?) lewej strony. Dlatego, być może, pojawią się tu posty z zadomowioną już na
moim blogu pierwszą częścią tytułu. No może będzie ona ciut zmieniona, czyli
przywrócę jej oryginalną pisownię z pięknie warczącym r.
A jak już wspomniałam o blogach, to nie rozumiem, dlaczego niektórzy blogerzy/ki uważają,
że wszystko, co jest napisane na blogach (na wielu blogach, nie tylko na moim),
do nich się bezpośrednio odnosi. Ludzie, obok blogosfery toczy się normalne
życie. Blogerzy/ki opisują głównie to życie, a nie to, co gdzieś tam w postach przeczytają i koniecznie muszą o tym napisać.
Opanujcie się przemądrzalcy- świat się nie kręci wokół waszych blogów. A dla mnie, pewnie i dla innych, nie jesteście ani alfą, ani omegą, ja tu mam dosyć wrażeń realnych,
dosyć tematów rzeczywistych, by jeszcze blogowe tykać. Nie muszę się podpierać
czyimiś wpisami, by tworzyć sobie posty- elaboraty.
Jeszcze raz powtarzam- gdyby komuś zechciało się odnieść do siebie treści z moich postów- opisuję zjawiska, fakty, które zaistniały w moim
życiu realnym. A ludzie opisywani? Nie jednemu psu Burek- ludzi o podobnych lub takich samych zachowaniach w określonej sytuacji jest sporo. Zresztą...co tu komu tłumaczyć, kto inteligentny wie, o co chodzi, a kto jest nadętym dupkiem, wszystko przyjmie do siebie i nie ma na to rady.
I jeszcze o imigrantach, bo zamieściłam kilka komentarzy, w różnych
miejscach, na ich temat. Oparłam je na podstawie moich rozmów z kumplami z klasy
licealnej- połowa mieszka za granicą (w Niemczech, we Francji, mam rodzinę w
Anglii). Oni żyją w tamtych realiach i stykają się z różnymi nacjami
imigracyjnymi. Różnie się do tematu odnoszą, ale nie jest on dla nich ekstra
ważny.
A swoją drogą, z przerażeniem patrzę, jak niektóre blogi zamieniają się
w faszyzujące, jak moi realni rozmówcy zaczynają na temat imigrantów pienić
się- „raz sierpem, raz młotem w islamską hołotę”, a ludzie wokół jakby tego w
ogóle nie pojmowali,a komentatorzy na
blogach jakby tego nie widzieli. Zamiast refleksji doping i utwierdzanie rodzimego "faszysty", że ma rację. Wszędzie, wokół nas, przyzwolenie na rodzący się faszyzm i
rasizm. Jak nie Żydzi, to imigranci różnej maści,
są celem niewybrednych ataków z najgorszymi epitetami w tle.
Straszne.
A tymczasem w ogrodzie wiewióry zdobywają doświadczenia, zajadając
sosnowe i modrzewiowe szyszki. Wprawdzie te szyszki wyglądają na twardawe, ale
rude widać lubią i takie wyrośnięte. Spotykam je- wiewióry, nie szyszki,
chociaż szyszki też, bo leżą pod drzewami- podczas porannych spacerów. Są dwie
brązowe i jedna ruda, ognista- wszystkie śliczne, dosyć płochliwe.
Po ostatnich deszczach, wręcz ulewach ogród nabity wodą, pod nogami
chlupie i kląska, a powietrzu mnóstwo ciepłej wilgoci. Słońce praży,
temperatura się podnosi, robi się letni klimat. Obcinam przekwitnięte
kwiatostany bzów, wycinam zeschnięte kwiaty ciemierników i ogławiam kwiatostany
azalii.
W piątek jedziemy z Bezą rwać jej zęby. Czuję już niepokój. Wprawdzie
wszystko z wetem omówione, będę mogła być przy niej do czasu, kiedy zadziała
narkoza, wszystko ma trwać najwyżej godzinę, wet zna wszystkie zalecenia
kardiologów, ale… no boję się i już. Trzeba te zęby wyrwać, ponieważ zżera je
próchnica, szkodzą zdrowiu Bezy. Człowiek stoi przed dylematem, bo i tak źle i
tak niedobrze.
" Taki
tekst przysłał mi mądry i doświadczony przyjaciel. Dodam, że świetnie
wykształcony i rozumiejący współczesny świat. Jego dosyć czarny scenariusz jest
jednym z najrealniejszych i zarazem możliwych do zrealizowania. Oby nie!
Zapnijcie pasy:
To jest mój ostatni felieton na te
nasze „wybory”.
Z
okazji wyboru kandydata obywatelskiego na nowego Prezydenta RP, życzę rodakom
żeby się boleśnie własną dupą po betonie przejechali.**
Część go wybrała bo odzwierciedla
ich cechy narodowe. Szowinizm, zaściankowość, kłamliwość, cwaniactwo, pogardę
dla prawa i przyzwoitości.
Oni też by wyrwali emerytowi
mieszkanie gdyby taka okazja się nadarzyła. Też by zarabiali na prostytucji, bo
czemu nie skoro jest popyt na takie usługi. Też kłamią. Swoim rodzinom,
dzieciom, księdzu na spowiedzi. Kłamią bo im to uchodzi na sucho, więc uznają
kłamstwo za niegroźne koloryzowanie swojego wizerunku.
Ale jest i druga grupa wyborców Nawrockiego.
Ci którzy zagłosowali na niego "dla hecy", z głupoty , przeciwko
Tuskowi i PO, ze strachu albo konformizmu, lub wcale nie poszli na wybory. I na
tych wyborcach skupię się najbardziej.
Hej młodzi ludzie! Zagłosowaliście
na Nawrockiego żeby tak "hecnie" było? Żeby stolik przewrócić? Żeby
pokazać tym platformianym dziadersom że wy macie swoje, odrębne zdanie?
Wybory w polityce to nie wybór
rodzaju kawy w Starbucks'ie. To nie wybór dania w pizzerii.
To jest coś, co będzie rzutowało na
wasze życie. Bardzo źle rzutowało i nie da się już tego odkręcić
Nie da się powiedzieć "proszę
pani. Pomyliłem się. Czy mogę przepisać stronę na nowo?" To nie jest gra
komputerowa. Nie macie pięciu "żyć". Nie da się waszej decyzji
cofnąć.
A zagłosowaliście na antydemokratyczny
reżim dążący do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej i podporządkowania jej
interesom Rosji. I jeszcze przed upływem kadencji Nawrockiego tak właśnie się
stanie.
Skończą wam się Erazmusy, wymiany
studenckie, wycieczki do Wiednia czy Paryża. Odwiedziny u koleżanek w
Barcelonie.
Będziecie stali trzy noce w kolejce
do ambasady Niemiec żeby dostać dwutygodniową wizę turystyczną bez prawa pracy.
Potem kilka godzin na granicy a niemiecki celnik będzie grzebał wam w
walizkach.
Zapomnijcie o wakacjach na Costa
Brava. Wyjedziecie co najwyżej nad Balaton, o ile was na to będzie stać.
A ponieważ reżim to reżim I
wolności myśli nie zniesie, to zniesie wam internet. Ograniczy Facebooka,
zamknie TikToka i Instagrama, a to co pozostawi będzie kontrolował i sprawdzał
co tam piszecie.
Wspominałem że nie będzie was stać
na wakacje nad Balatonem? No, nie będzie bo po wyjściu Polski z UE jej
gospodarka się załamie. Rozleci się misterna konstrukcja europejskich powiązań
gospodarczych, sieci dystrybucji. I przedsiębiorstwa zaczną padać jak muchy
jesienią. Miejsca gdzie teraz wam tak miło płynie czas, knajpy, puby i
dyskoteki wywieszą na drzwiach kłódki wraz z informacją i bankructwie. Po
prostu ich klienci zbiednieją i przestaną się bawić.
Zapomnijcie o możliwości pracy
gdziekolwiek poza Polską. Raz. Nie wyleziecie. Dwa, nikt tam was nie będzie
chciał.
To samo dotyczy młodych, narodowych
"patriotów". Pochodzicie sobie w marszach, pomachacie flarami,
powyciągajcie łapy w nazistowskim pozdrowieniu. Wykrzyczycie kilka haseł i co
dalej?
Przecież będziecie musieli się
wziąć do jakiejś roboty żeby coś do garnka włożyć.
Wasza odrodzona, dumna i
niepodległa w dwa lata poza UE osiągnie PKB Korei Północnej.
Nie nażrecie się waszą
niepodległością. Zresztą, tyle będzie waszej niepodleglości, na ile wam Putin
pozwoli. Cieszcie się jak to będzie na poziomie dzisiejszej Białorusi. Co?
Zdziwieni? Sami zobaczcie co się stanie zaraz po tym jak opadnie wasza euforia
spowodowana polexitem.
Tacy jesteście dzielni? Tacy
radykalni? To niech każdy z was indywidualnie wyrzuci przez granicę ukraińskie
dziecko. Co? Odwagi nie starczy? Mocni w gębie, słabi duchem.
Ach! Idą moi rolnicy kochani!
Nie chcecie UE, bo wam każe
wypełniać niezrozumiałe sprawozdania? Albo grozi porozumieniem z Mercosurem
którego polski rząd Tuska nie zamierza podpisywać?
W porządku. Nowa władza przychyli
się do waszej woli.
Skończa się dopłaty bezpośrednie.
Skończy się dotowanie paliwa rolniczego. Skończą się części do waszych
wypasionych traktorków. Skończy się pomoc z okazji suszy, gradobicia, powodzi.
Będziecie musieli ZAPIERDALAĆ na
tych waszych zagonach jak mróweczki i mocno się nagłowić jak tu sprzedać
te.wasze badyle na ciasnym rynku wewnętrznym. Bo eksportu nie będzie. No, co
najwyżej do Rosji, ale oni biorą i nie płacą.
I co? Będziecie piszczeć w
protestach na skrzyżowaniach. Gówno będziecie. Nowa, dyktatorską władza nie
zawaha sie przed wypałowaniem was przez policję i rozjechania tych waszych
traktorków czołgami. I nikt się za wami nie wstawi bo sami chcieliście się
odciąć od obrońców.
Witam tych nabzdyczonych na PO.
Staliście w kolejkach do wyborów 15
października, a teraz nie poszliście głosować bo rząd Tuska nie rozliczył
pisiorskich złodziei?
Też uważam że mógł to zrobić
sprawniej, ale ja na wybory poszedłem. A przez wasza postawę droga do rozliczeń
została definitywnie zamknięta. Nawrocki już ćwiczy swoje kulfony na podpis pod
ułaskawieniami pisowskich kolesi.
Chcieliście ukarać kotka
klepnięciem, toście mu kark złamali.
Nie akceptuję waszego prawa do
pretensji. Sami jesteście sobie winni.
Podobnie jak wszelkiej maści
konformiści i wioskowi tchórze.
Taki podobno bohaterski naród a
boicie się opinii sąsiada zza miedzy, czy proboszcza. Bo co ludzie powiedzą jak
kieckowy po kolędzie nie przyjdzie? Albo dzieciaka będą w szkole paluchami
wytykać?
Wiecie co? Mam was wszystkich tak
głęboko w dupie, że głębiej się nie da. Z dniem dzisiejszym skończył się
wszelki altruizm. Jakakolwiek pomoc czy życzliwość mojej strony.
Brakuje pieniędzy na chore dzieci?
Niech wam prezydent da.
Nędza dosięga seniorów?
Głosowaliście, to teraz żądajcie.
Będę pomagał tylko zwierzakom, bo
one nie są niczemu winne.
Tak sobie naród wybrał, to niech
sobie naród tak ma.
Mnie to w zasadzie nie dotyczy.
Stary już jestem. Byłem wszędzie tam gdzie chciałem na świecie być.
LGBT mnie nie dotyczy, aborcja też,
ani mnie ani nikogo z mojego otoczenia, podobnie związki partnerskie. Kobiety
wokół mnie cieszą się pełnią praw, swobód i równouprawnienia. Swoją edukację
zakończyłem już dawno. Pracuję hobbystycznie i tylko dlatego aby kupka z
pieniędzmi nie topniała za szybko.
Ja się jestem w stanie nawet
dostosować. Przeżyłem 40 lat bez internetu, to nie umrę z powodu jego braku.
Nie będę mógł napisać smsa? To wyślę list ze znaczkiem.
Wiem jak się obsługuje wrzutowy
automat telefoniczny oraz telefax i dalekopis. Dam sobie radę w przypadku
załamania cywilizacyjnego. A wy młodzieży? Co zrobicie jak się wam bateryjki
skończą?
Znam kilka języków obcych i
doskonale odnajdę się w jakimkolwiek wolnym i demokratycznym kraju. Jak życie
tutaj stanie się zbytnio uciążliwe, to wyjadę I odeślę do konsulatu polski
paszport. Bez cienia żalu.
A wy wymienieni wcześniej?
A pies was...
Zdjęcie ze wspaniałego spektaklu
St.Wyspiańskiego ( to ten który napisał: "Miałeś chamie złoty róg"…)
pt. „Wyzwolenie”, który miał miejsce w gdańskim Teatrze „Wybrzeże” 25.05.2025,
czyli jeden dzień przed wyborami. Analogia do śmierci Piotra Szczęsnego jest
niebywale silna.
Pojawiło się w necie sporo tekstów próbujących ogarnąć to, co się stało podczas wyborów. Są to teksty mądre, analizujące różne przyczyny ich wyniku. To, co je bardzo łączy to rozczarowanie, niepokój o dalsze losy Polski i (jednak) nuta rezygnacji.
Nie chce się już w to bawić, w te analizy, dywagacje... jestem tym razem ogromnie wściekła na Tuska- wiedział z jakim elektoratem przyjdzie się zmierzyć Trzaskowskiemu i po raz kolejny ten elektorat zlekceważył. Zresztą nie tylko on, my wszyscy podkreślając ciemnotę tych ludzi, motywowaliśmy ich do wciekłego ataku na tuskowych i wściekłej obrony własnych wartości. Stare mohery, stare baby, ciemnogród, ciemny lud, wsiory itp. inwektywy latały wszędzie, zamiast podbudowywać ich wartość, jeszcze bardziej ich poniżaliśmy. Już za pierwszym razem PiS wygrał dlatego, bo "docenił" ten ciemny lud. I cały czas go "podbudowywał". Jakimi metodami? Teraz to nieważne. Ważne, że znów ci niedocenieni wygrali, a my wszyscy za to bekniemy. Że oni też? Oni jeszcze nie mają tej świadomości, i pewnie późno do nich dotrze, ale to żadna satysfakcja, bo utoniemy razem z nimi. Tyle.
A teraz idę myć okna- jest ciepło, nie ma upału, pogoda w sam raz na mycie.
Na Facebooku pokazało się urocze zdjęcie z niedzielnego marszu w Warszawie.
Samo przekazanie sznura korali pani Trzaskowskiej przez Joannę Szenyszyn było niesamowite- zawierało mnóstwo ciepła, uśmiechów, radości, życzeń.
A potem ukazało się na FB jeszcze to.
Puściłam dalej i nagle coś mi zaświtało w łepetynie- przecież ja gdzieś też mam czerwone korale.
Były- na najwyższej półce, w dużym plastikowym pudle, w którym schowałam wszystkie "biżutki", bo już ich nie zakładałam.
Przy okazji przejrzałam to, co kiedyś odstawiłam i znalazłam mnóstwo fajnych bransoletek, zakamuflowanych w osobnym pudełku.
Lubię nosić bransoletki, pudełko zostawiłam na dole, resztę (wisiorki, korale, naszyjniki, łańcuszki itp.) wpakowałam na najwyższą półkę, niech sobie tam drzemie do następnego przeglądu.
A korale są takie.
Nosiła je moja mama. Dla mnie są ciut za duże i przyciężkie, to malowane drewno. Za to kolor mają piękny. Tworzą fajny akcent na tym kredensie.
Teraz zastanawiam się, czy je wziąć na wybory. Mogłabym je przytwierdzić do paska torebki, bo na szyję raczej ich nie założę. Ale....
No ale, z jednej strony byłoby fajnie tak zamanifestować, a z drugiej strony, boję się nagrabić we wsi, bo szyby w oknach są drogie, a zwolennicy PiSu to agresywne oszołomy.
W każdym razie moje korale nadają się do porządnego trzaskania- w nich lub nimi,
I na koniec- wczoraj lało, świeciło słońce i znowu lało. Wieczorem zachodnie słońce oświetliło napęczniałe ciemne chmury, przewalające się na wschodnim niebie i pokazała się cudna tęcza.
Doklejam jeszcze jedno- widać korale pani Senyszyn stają się symbolem, jak niedawno błyskawica ze Strajku Kobiet.
Tkałam go 2 miesiące (w przerwach haftowałam bluzkę w kwiaty). To mój pierwszy gobelin tkany na ramie z
gwoździami. Rama ta różni się od ramy z nacięciami gęstością osnowy. Na tej z
gwoździami osnowa jest dwa razy gęściejsza niż na tej z nacięciami. Wymusza to
kompletną zmianę grubości nitki na osnowę oraz grubości wątku. Dotychczas
tkałam na ramie z wcięciami, gdzie osnowa była rzadsza i z grubszej nici, a wątek
też był tkany grubszą przędzą.
W tym gobelinie nie do końca udało mi się dobrać odpowiednie grubości wątku,
stąd te falowania tła na górze gobelinu. Wydaje mi się jednak, że one
korespondują z łukami płatków i jakoś specjalnie nie rażą. Ale można się pośmiać, że kolory są na rauszu. Można też dać tytuł: "Tulipanowa lambada".
Tu jeszcze na ramie. Te brązowe paski to są zarobienia,które będą schowane na lewej stronie gobelinu.
Gobelin tkałam według wzoru położnego na boku.
Coś takiego.
Tak będzie wyglądał po podszyciu osnowy i zarobień. Gotowiec będzie miał 41x27 centymetrów.
Ponieważ dopiero uczę się tkać na takiej ramie, musiałam wiele rzeczy po raz pierwszy przepracować i trochę „przecierpieć”- choćby tkanie pod koniec, u góry, to droga
przez mękę, bo osnowa jest już bardzo naprężona, twarda i ciężko przewijać
przez nią wątek. Większość góry tkałam igłą tkacką, a normalnie tkam tylko za
pomocą palców. Również gorzej ubijał się wątek.
Taki wzór mnie inspirował. Taki grzeczny z równymi łuczkami....no to musiałam to trochę "zepsuć", bo taki ulizany mi się niezbyt podobał. A w ogóle to jest wzór na haft krzyżykowy.
Starałam się dobrać kolory tak, by niektóre w płatkach, w
poszczególnych kwiatach, powtarzały się. Trochę zmieniłam ich odcienie. Liściom
również zmieniłam kształt- nie jest taki, jak we wzorze. Wzórbył tylko inspiracją, podstawą, a resztę
sobie sama dokomponowałam (jak zawsze). Zresztą kolory dobierałam podczas
tkania, co podobno kłóci się z zasadami kolejności powstawania gobelinu, gdzie
należy sobie mądrze dobrać wzór, potem kolorystykę i tkać wiernie według tego.
I jeszcze słyszę głos instruktorki na filmiku: „I pamiętajcie, planowanie wzoru
oraz kolorystyki, jest bardzo ważne, należy o tym pamiętać….” OK., jest ważne,
ale nie aż tak, by potem sobie czegoś nie zmienić, dodać, ująć, a tu już w
„instrukcji” nie ma o tym mowy. Dlatego nawet nie myślę o jakimś kursie
tkackim, bo ja chcę czuć się swobodnie podczas tkania, a nie mieć z tyłu głowy
frazy instruktorskie- „to tak”, „tego nie”.
No nie…nie u mnie coś takiego,
mnie nie zależy na wiernym odtwarzaniu czyjejś pracy, kiedy wzór znajduję w
Internecie. Ja mam swoje wizje i staram się je realizować. Na razie wizja się
zrealizowała, ale technicznie jeszcze dużo mi brakuje.
Technikę tkania można też opanować, kupując kurs u pań instruktorek i
nie bawić się w poszukiwanie wiedzy oraz potem samodzielnie męczyć się tkając i
prując na zmianę. Te kursy często są one line i instruktorka prowadzi krok po
kroku. Ale najtańszy kurs zaczyna się od 50 zeta a kończy np. na 4800 zeta, w
zależności od tego, czego ma nas nauczyć. To dużo, nawet bardzo dużo.
Przejrzałam program kursu i uważam, że jest on wartościowy. Jeżeli ktoś chce
się nauczyć profesjonalnie tkać, to pewnie warto w niego zainwestować. Podstawy
tkania (zakładanie osnowy, ściegi podstawowe, zarobienie i łańcuszek, równe
brzegi gobelinu itp.), mam już, jako tako, opanowane. W grę wchodziłyby te
droższe kursy. Ja rozumiem, że panie artystki tkaczki muszą zarobić, to jest
ich praca, one sprzedają swoją wiedzę, którą też niemałymi kosztami zdobywały.
I tu nie mam żadnego „ale”. To mnie nie stać na takie kursy. Tym bardziej, że
tkam dla przyjemności, żadne wystawy w grę nie wchodzą i nie mam teżzamiaru potem zostać instruktorem
tkania.Nie mam również wyolbrzymionych
ambicji zostania hiper- super tkaczką. Każde samodzielne przebrnięcie przez
trudność sprawia mi ogromną satysfakcję- sama znalazłam wiedzę, pojęłam
orazprzebrnęłam. Zatem, będę tkała
nawet niedoskonałe gobeliny, bo mam takie a nie inne możliwości. I będę się
tkaniem oraz wynikami mojej pracy cieszyła, choćby było w nich multum błędów.
Tak sobie, po prostu, wyobrażam radosną amatorską twórczość.😄
Bodziszek, który sam się wysiał, kilka lat temu, w ogrodzie. Dbam o niego
bardzo, bo ma kwiaty w pięknym kolorze. Bodziszek szlachetny, ogrodowy, jeszcze
nie kwitnie.
Następny gobelin utkam na dużej ramie z wcięciami, bo mi brakuje jeszcze kilku do planowanej "narzuty"/parawanu (?).
Pełno tu drapoli. Tego sokoła pustułkę zauważyłam w momencie, kiedy
zawisł nad polem za drogą. Pobiegłam po aparat i zdążyłam sfilmować jak wcina
upolowanego, w międzyczasie, ptaszka. Trochę ptaszka podżarł, resztę w całości połknął
(?). Pewnie zaniósł tę resztę do gniazda, by nakarmić młode. Nie znam się na zwyczajach
sokołów, ale gdyby chciał się sam nażreć, to kawałkowałby mięcho nadal.
Poleciał, ale nie dlatego, że się mnie wystraszył.
Przeleciał nad ogrodem i tyle go widziałam.
Drugi film nakręciłam trochę później, sokół wrócił i znów zawisł nad
polem.
Trzeci raz zauważyłam go na dole ogrodu- siedział na brzozie. Kiedy mnie
zobaczył, zerwał się i poleciał w stronę chłodni. Pustułki robią gniazda pod
dachami budynków, w starych murach, wieżach… może ta ma gniazdo gdzieś pod
dachem chłodni?