Letnie upały raczej już za nami. Te sierpniowe były jednak inne od poprzednich. Dni są krótsze, słońce krócej nagrzewa taras i powietrze. Noce są chłodniejsze, a rano jest obfita rosa na roślinach. W domu mamy opuszczone rolety na oknach i zasunięte zasłony przy drzwiach balkonowych, drzwi wejściowe przymknięte, bo tam też słońce sień nagrzewa. Gorąco ma solidną zaporę. W domu chłód. Wczoraj podlałam wodą z węża cały ogród kwiatowy. Jest bardzo sucho. Deszcz ma spaść dopiero w ostatni dzień sierpnia.
Generalnie te sierpniowe upalne dni łatwiej mi było znieść, niż te poprzednie. A na samą myśl, że już takich nie będzie, robi mi się smutno. Mimo wszystko lato jest latem- według mnie, zbyt krótko trwa nawet tutaj na południu. A potem już grubsze ciuchy, wilgoć, palenie w piecu i coraz krótsze dni.
Od tygodnia nie słychać wilg. One odlatują w połowie sierpnia, a tu już tydzień przed nią zrobiło się cicho. Ciągle się łudzę, że może te upały spowodowały, iż wilgi przeniosły się do chłodniejszych lasów i jeszcze przylecą, niemniej chyba się tylko łudzę. Wilgi, potem bociany, szpaki, jaskółki, żurawie, a na koniec gęsi- odlecą i zrobi się późna jesień.
Ostatnie poranne koncerty wilg. Stałam pod brzozami i prawie nie oddychałam z zachwytu.
Żniwa w tym roku bardzo późne. Jeszcze słychać kombajny na polach, a w niektórych gminach już po dożynkach.
Kombajn na polu za drogą- ależ przeciągnął gospodarz czas koszenia. jeszcze trochę i ziarno zaczęłoby się wysypywać z kłosów.
Pracujący kombajn- bardzo nowoczesny, bardzo zabudowany, opływowy.
I złote rżysko.Zdjęcia robiłam o 6,30 rano, kiedy była obfita rosa.
Klamerka wśród liści ogórków, w porannym słońcu, też ładna.
Pierwsze muchomory na dolnej miedzy. Innych grzybów, na razie, nie ma, Jest zbyt sucho.Resztka trytomii, a obok trawa w porannym słońcu. Lubie robić takie podświetlane zdjęcia. Są bajkowe.
Czytałam niedawno, że budleja to krzew inwazyjny i w niektórych krajach jej uprawa jest zakazana.W Polsce można jeszcze ją uprawiać, a niektóre sklepy ogrodnicze oferują sporo gatunków tej rośliny.
Jest to roślina toksyczna- jej liście i nasiona zawieraj glikozydy trujące dla ludzi oraz zwierząt. Kontakt z nimi może powodować podrażnienia skóry.
Ponieważ sypie bardzo lekkimi nasionami, zasięg nowych wysiewów jest duży. Nasiona mogą dostać się dosłownie wszędzie, „zasiać” się w każdej szczelinie i niszczyć mury, powodując ich pęknięcia, niszczenie podłóg w oranżeriach, na tarasach.
Jej system korzeniowy jest włóknisty, nie ma głównego korzenia palowego i właśnie ten system powoduje, że gdzie się zasieje, tam łatwo się rozrasta i „wyżera” wszystkie składniki odżywcze z gleby. Mało wymagająca, szybko się przystosowuje do warunków.
Nie ma wrogów naturalnych i błyskawicznie się rozprzestrzenia.
Nie planowałam sadzić budlei w ogrodzie, chociaż nie miałam zielonego pojęcia o jej szkodliwości. Chyba 15 lat temu, syn przywiózł z Anglii 2 sadzonki- wtedy ten krzew był u nas rzadkością. Ucieszyłam się, posadziłam Ładnie wyrosły, zakwitły- jeden krzew na biało, drugi na fioletowo. Po czym nie przetrwały zimy, zamarzły, choć je okryłam. Dałam sobie spokój z nowymi nasadzeniami, mając na uwadze wrażliwość tych krzewów na mróz.
W tym roku, na wiosnę, dostałam sadzonkę budlei jako bonus. Nie chciałam tego bonusa, wkurzyłam się, bo widzę, jak u siostry budleje rozrastają się i tworzą duże kępy. O takie.
Owszem podobają mi się bardzo, ale nie mam już miejsca na duże krewy, zwłaszcza, że takie kwitnące chciałabym widzieć z tarasu. Nasadzenie w jakimkolwiek miejscu, blisko tarasu, przysłoniłoby widok na resztę ogrodu, a tego nie chciałam. Czyli taki bonus pasował mi jak pięść do oka i w dodatku był jakimś wybrakowanym jednopędowym boroczkiem. Nie potrafię wyrzucić rośliny, po wielkich poszukiwaniach miejsca dla niego- wyobrażaniu sobie, ile zajmie przestrzeni i gdzie go będę widziała- wybrałam grządkę na skraju trawnika- roślinkę posadziłam. Potem kupiłam budleję miniaturową (wyrasta do 0,5 m) i posadziłam na skraju długiej rabaty- widzę jej piękne kwiaty z tarasu. Boroczek się wzmocnił, wyrósł dosyć ładnie i zakwitł na fioletowo.
Faktycznie, przyrost ma rekordowy. Przetrwa zimę, w przyszłym roku będzie już spory krzaczek.
Kurcze... wyrzucić kwitnące rośliny dekoracyjne to dla mnie duży problem. Postanowiłam obcinać przekwitłe kwiaty, zanim się rozsieją. Dzisiaj, chcąc się upewnić, czy to nie blef z tą inwazyjnością, przeczytałam, że faktycznie jest to wielki szkodnik i przeczytałam, że te przekwitłe kwiatostany pod żadnym pozorem nie należy zostawiać w ogrodzie- żaden kompost, żaden kompostownik, najlepiej spalić, albo wyrzucić do kubła z resztkami zmieszanymi. Nie miała baba zmartwień, kupiła se kozę.
A żeby było śmieszniej- siostra posadziła nowy krzaczek zaraz obok naszego płotu, a jej trzy ogromne budleje kwitną jak oszalałe. No i co teraz? Wyrzucić nasze? Zostawić?
Jeszcze rudasek młody, przyłapany na modrzewiu. Wiewiórka jest z wiosennego miotu, bo widziałam sporo mniejsze, czyli te z ostatniego.
W tym roku posadziłam, na dużym tarasie, nową odmianę begonii. Namówiła mnie na nie znajoma ogrodniczka. Miały być "mamucie" no i są. Każda ma po 50 centymetrów wysokości. Kwitną ładnie, ale okropnie śmiecą.
Zdjęcie z samolotem i księżycem zrobiłam wcześnie rano.