„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

09 grudnia 2025

W oparach czerwonego wytrawnego wińska.

 

Jak się pieprzy, to się pieprzy, nie mam ochoty na dłuższe pisanie co? gdzie? Kiedy? Jestem dzisiaj cała na NIE!

Mam ochotę na składanie zdjęć, kombinowanie, sklejanie filmów i dobieranie, do tego misz- masz, muzy.

I dalej tkam ten cholerny pasiasty chodniczek. Już nigdy...NEVER... tego typu paseczków. W planie gobelinek nieduży, a potem znów chodnik, ale już w jakiś wzór albo ciapy, bo tej niefajnej, do tkania, włóczki jeszcze pół kosza zostało.

Wysłałam parę kartek świątecznych. Tak się porobiło, że teraz życzenia albo mailem, albo SMSem się podsyła i to jakieś badziewne wklejki. Nie wklejam, odpowiadam długimi życzeniami ”z głowy”. Chociaż tyle szacunku mogę okazać adresatowi. Kartek już nie posyłam, bo ludzie zmienili adresy, a w ogóle co tu dużo mówić- to naprawdę droga impreza jest teraz.

Ostatni raz, kiedy wysłałam sporo kartek, kosztowało mnie to około 100 zeta, a to było jakieś 10 lat temu. No i zwrotnych życzeń w postaci kartki nie dostałam ani jednej. No nie... jak nie to nie, ja też nie muszę, a teraz już nawet nie chcę. I nie chodzi o kasę, a może chodzi też o kasę? Wysłać komuś kartkę to- kupić odpowiednią, bo nie może być byle jaką, potem wypisać interesujące życzenia, nie na odwal się, zaadresować kopertę, kupić cholernie drogi znaczek, pojechać do miasteczka, gdzie jest jedyny urząd pocztowy (15 kilosów) i to wszystko jeszcze wykonać w terminie, by kartka doszła przed świętami. A potem? ZONK, ludzie olewają twoje starania.

Przyznam, że już wtedy mnie wkurzał ten brak reakcji, bo nawet telefonicznego „zwrotu” nie było. No cóż, widać „nie jestem tego warta”. Ale też jakoś specjalnie z tego powodu nie ubolewam.

Moja sister wielkie ucho, pochwaliła się, że zrobiła 60 kartek, a na znaczki zbierała forsę przez cały rok. Ona bawi się w dekupaż i robienie kartek, ma sporo akcesoriów do tego. Tym razem sister podziwiam. 

To tak na marginesie, bo o innych sprawach, na razie, nie mam ochoty pisać.

A jeszcze... przyszedł polarek, z którego uszyję pokrowiec na kocyk Bezy. Wybrałam wzór tygrysi. Były jakieś myszki, mikołajki, kropeczki itp., ale taka dama jak Beza powinna mieć kocyk ubrany w poważniejsze wzory. A tak naprawdę to one były na jasnym tle, natomiast polary jednobarwne miały smutne kolory. Praktyczne, ale smutne.

Teraz czeka mnie wyjęcie maszyny i uszycie mitenek, pokrowca na kocyk, młoda zażyczyła sobie narzutkę na kosz na pranie („Wiesz Mami, koniecznie w kolorze zielonym, ale może być patchwork”) oraz czeka na poprawki dużo ciuchów (trzeba zwężać- super).


Bigos gotuję (o bigosie zakładka- kuchnia polska). Gotuję wielki gar bigosu. Grudzień i styczeń to jedyne miesiące, kiedy nam bigos smakuje najbardziej. W domu podśmierduje wińskiem, jak w jakieś taniej winiarni. Wino, czerwone wytrawne, zawsze daję do bigosu. Tym razem też wlałam szklankę dobrego wina. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat jego zapach przebił się przez inne bigosowe. Nie kapusta, nie boczek, mięso, czy jałowiec. Nie... czuć wińskiem. Gdyby muchy latały o tej porze roku, pewnie by od razu padły.


Kończę czytać tomiszcze o Chopinie „Zaklinacz Dźwięków”. Jestem na 535 stronie, a w sumie jest ich 710. Fabuła mocno zbeletryzowana, ale naszpikowana interesującym informacjami o ludziach epoki (pisarzach, poetach, kompozytorach,malarzach, politykach itd., różnych narodowości), no i o samym Chopinie oraz George Sand.

 I tylko to mnie jeszcze przy książce trzyma. Dialogi są w niej co najmniej dziwne, jakby autorzy silili się na pokazanie bohaterów jako luzaków, dowcipnisiów, język u nich jest  bardziej współczesny, niż z epoki, itp. Podobno Chopin miał poczucie humoru, tylko, że od tych dialogów aż bije sztucznością. Poza tym autorzy wplatają w tekst powiedzonka współczesne, co razi i nie pasuje do całości. Jednak książkę warto przeczytać choćby ze względu na opis świata współczesnego Chopinowi. 

W kolejce

oraz 


i jeszcze

Ta ostatnia interesuje mnie ze względu na tradycje wołoskie w muzyce tego regionu. Bzik na tle Wołochów jeszcze mnie nie opuścił, a wręcz się pogłębia. Tak samo pogłębia się mój bzik na punkcie śląskości. Spoko- oba bziki nieszkodliwe, nie skręcę ku regionalnemu nacjonalizmowi, to mnie nie rajcuje. 

PS 1. +12 na blacie za oknem, jeże latają wieczorem po ogrodzie- spasione,  pewnie dobrze przezimują.
 PS 2. Ani jednego łyka tego wina nie skosztowałam. Odrzuca mnie od alkoholu. Dziwne, ale nie niepokojące, a wręcz dobrze rokujące😁😁😁


06 grudnia 2025

Zrób to sam- alternatywa choinki na BN.

 


 

Bawi mnie wyszukiwanie zdjęć, a potem układanie ich i tworzenie całej prezentacji. Odpoczywam przy tym, odprężam się, wspominam, główkuję. To jest coś podobnego do np. tkania czy innych robótek- najpierw koncepcja, a potem mozolne tworzenie. Zaczynam jednak od podkładu muzycznego. I to nie jest precyzyjnie określony utwór. Przesłuchuję utwory na YT tak sobie, po prostu słucham różności, a potem nagle, przy jednym z nich pojawia mi się pomysł stworzenia prezentacji z tym utworem. Muzyka nasuwa temat. Ale nie zawsze. Do Prerafaelitów szukałam muzyki pasującej do takiego malarstwa. Często wybieram muzykę, która pozornie nie ma z tematem nic wspólnego. Na przykład do prezentacji zimowej powinnam wybrać utwory z związane z zimą, takie „pasujące”. Jakiś Vivaldi może jakieś amerykańskie zimowe piosenki, bo polskie są przaśne i infantylne. Chociaż z drugiej strony te amerykańskie często też są. Kiedy odsłuchuję utwór, zwracam uwagę na słowa. Nie chodzi mi o to, by dokładnie pasował tekst do prezentacji. Chodzi mi o to, by nie było zgrzytu typu- prezentacja o górach, a piosenka o wojnie.

 A kiedy jest odwrotnie- robię prezentację, wybierając najpierw zdjęcia, to staram się dobrać muzykę do klimatu tych zdjęć. Tak było z „Latarnikiem” Klinczu i tematem morskim.

Oglądam muzyczne klipy- często obrazy dobierane są do słów utworu. To jest celowy zabieg, by podkreślić temat utworu. Mnie niezbyt na czymś takim zależy. Bardziej zależy mi na pokazanie obrazu, a muzyka ma być tylko tłem podkreślającym nastrój.

Tworzeniem prezentacji zajęłam się głównie dlatego, że liczba wklejonych zdjęć na blogu jest ograniczona cierpliwością czytającego. By zdjęcie dobrze wyglądało, musi być duże, musi być czytelne, odpowiednio sformatowane i przyciągające uwagę. Na moim blogu muszą te zdjęcia wyglądać porządnie, nie mogą być byle jakie (szanuję czytających), niech oglądanie zdjęć cieszy, a nie męczy. Prezentacja stworzyła możliwość pokazania sporej liczby zdjęć w jednym formacie- obraz w poście nieduży, a liczba do zobaczenia różnych wielka.

Na razie mam prosty program do tworzenia prezentacji, ale zastanawiam się, czy nie kupić bardziej skomplikowanego. Nie jestem pewna, czy w pełni go wykorzystam. Jednak czas mam ograniczony, a takie złożenie prezentacji kosztuje go sporo.

Mój program przetestowałam i na razie najlepiej wychodzi, w prezentacji, przechodzenie zdjęć jedno w drugie oraz ich „przesuwanie” (na boki i w przód oraz w tył). Wydaje mi się to trochę monotonne, ale zdjęcia powinny przechodzić płynnie, by nagłymi przeskokami nie męczyć oczu oglądającego. Problemem w tym programie było umieszczanie tekstu na pojedynczym slajdzie. I tu też znalazłam na to sposób.

Czy ja już mogę nazywać siebie twórcą cyfrowym? Niektórzy umieszczają sobie taką wizytówkę na fejsie. Brzmi to znacznie lepiej niż durne „szlachta nie pracuje”, co od razu wskazuje na wielkiego buca.

Tworzenie prezentacji wymaga trochę kreatywności i to lubię. Natomiast nie mam zamiaru bawić się w „twórczość” przy współpracy AI. Owszem, podoba mi się muzyka przez nią tworzona, podobają filmy, ale to nie dla mnie. Mimo wszystko, jak nazwa wskazuje, jest to sztuczne, odrealnione, choć często niezwykłe, piękne.


A miałam pisać o podłaźniczkach i wyszło, jak zawsze- słowa o prezentacjach same podlazły mi pod palce.


 

Czyli podłaźniczki. O nich pisałam już tutaj- kliknąć w zakładkę święta cykliczne post:

https://poranek55.blogspot.com/2022/12/starsza-siostra-choinki-podazniczka.html

A dzisiaj nowa prezentacja- to trzeba oglądać na dużym ekranie. Zawsze to podkreślam, bo oglądanie w maleńkim wymiarze psuje cały efekt.

Muzyka: soul; ballet: "Am I close enought" 

Zdjęcia, do prezentacji oraz w poście, z Internetu.
 

Kto nie ma pomysłu na wystrój domu, może skorzystać z pokazanych obrazów. 

Film- instruktaż do tworzenia podłaźniczki 


 


 

01 grudnia 2025

Amok

 

Wyszorowałam całą kuchnię. Kurcze, chyba mi odbiło. Całą caluteńką ( no prawie- piec został do wyszorowania)- od lampy przez górne półki do dolnych pomocników. Wszystkie garnki, skorupy, szklanki i co tam jeszcze w tych szafkach siedziało, wygruziłam. Pomyłam półki w środku, okap i nawet w szufladach zrobiłam porządek. Jaskół pojechał po towar, a mnie jakiś amok ogarnął. Szłam, od góry do dołu, ze ścierą i płynem do mycia naczyń (Ludwik najlepiej odtłuszcza powierzchnie- żadne tam ekstra płyny do...) i pucowałam centymetr po centymetrze. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że te półki były w miarę czyste i nie było musu tak bezwzględnie ich potraktować pucowaniem już, teraz i natychmiast. Mogło to poczekać spokojnie do wiosny, ale ja, jak widać, nie mogłam poczekać. Poczułam imperatyw kategoryczny- „sprzątaj” i poooszło.

A jeśli ktoś pomyślał, że to z okazji zbliżających się świąt BN, to jest w tak zwanym mylnym błędzie. Po prostu czasami tak mam, że ni stąd ni zowąd biorę się za pucowanie czegoś, co niezbyt tego wymaga. Ot tak, chyba dla jakiegoś sportu to uprawiam. Fakt, że przy tym sprzątaniu i myciu wszystkie mięśnie moje pracowały na „jeszcze parę kilo przydałoby się zrzucić”, a efekty eksploatowania mięśni, przez ostatnie trzy miesiące, już są. Znowu 1 kg w dół poleciał. I to, jak mówiłam, bez specjalnych wyrzeczeń.

Świąt BN nie obchodzimy, domu nie stroimy, nie pieczemy nie gotujemy ekstra, nie lepimy- nie jesteśmy (już nie) niewolnikami tradycji, która zakłada zaharowywanie się z powodu narzucenia, przez KK, całemu światu „jedynej słusznej” opcji obchodzenia narodzin dzieciaka z nieprawego łoża.

Ale może jakiś wianek, niekoniecznie świąteczny, sobie zmajstruję. Znalazłam w moim ogromnym kredensie, wiklinową podkładkę i ufilcowane kwiaty- czas to wykorzystać. 

Trzeci dzień z rzędu wisi nad nami mgła. Świata nie widać, świata nie słychać- gęste białe mleko nas otula. I fajnie jest- lubię taką mgielną izolację. Czuję się trochę jak w innym świecie. Ciemne bezlistne drzewa tworzą teatr koronkowych cieni- jest jak w bajce. A w mgliste poranki na drzewach srebrzy się szadź i rośliny mają igiełkowe obwódki.

 

Na wszystkich regionalnych stronach, w Księstwie Cieszyńskim, szał ogłoszeniowy- „Zbieram zamówienia na cieszyńskie ciasteczka....”

Obłęd jakiś.

W tym roku 1 kg, mieszanki takich ciasteczek, kosztuje od 100 do 120 zeta. I nie ma się pewności, że są one pieczone tylko z „naturalnych” składników czyli dobrego masła, lekkiej mąki, czystego maku, prawdziwego kakao, domowych jajek, spirytusu, domowego ajerkoniaku itp. Naturalne składniki, nie skażone żadnymi poprawiaczami, gwarantują niepowtarzalny smak tych ciasteczek.  


 

W sklepach można kupić podróby i mają one smak starego tłuszczu. Są zbite, twarde, a ich nadzienia mdłe.

Jeżeli ktoś z Was chce sobie takich ciasteczek napiec, to trzeba kliknąć w zakładkę: przepisy -słodkości i tam są dwa posty z przepisami (dosyć sporo) na cieszyńskie drobne ciasteczka oraz historia ich pochodzenia. Niestety- przepis trzeba sobie przepisać, bo nadal nie mam zamiaru znieść zakazu kopiowania treści na moim blogu. Ale dla chcącego nic trudnego- kto zechce, to skorzysta.

Można również klepnąć w wyszukiwarkę: cieszyńskie drobne ciasteczka i też otworzą się strony z przepisami. 

 

A poza tym, do przesilenia pozostało już tylko 21 dni i moja duszyczka cieszy się przeogromnie. Jeszcze nie planuję wiosny w ogrodzie, ale powoli coś tam mi się w łepetynie lęgnie.

Wczoraj odwiedziło nas nasze klasowo-licealne małżeństwo. Oni są razem od 17 roku życia. My z Jaskółem też wtedy byliśmy klasową parą, ale nie dane było nam przejść tyle lat razem, co oni. Jakieś fatalne zrządzenie losowe rozdzieliło nas na wiele lat. Spotkaliśmy się dopiero po 35 latach. U. i M. Mieszkają w Niemczech. Odwiedziliśmy ich w Ratyzbonie, gdzie mieszkali najpierw, a drugi raz w ich domu na wsi, który kupili i wyremontowali.

Ze zwiedzania Ratyzbony, Monachium, flomarków, z wycieczki statkiem po Dunaju, nie zachowało się ani jedno zdjęcie. Robił je Jaskół, a potem diabeł ogonem zakręcił i nie można tych zdjęć na żadnym z nośników znaleźć. Szkoda.

Goście posiedzieli, pogadaliśmy i pojechali dalej, sprzedać mieszkanie po rodzicach. Było miło, było wesoło. Może zobaczymy się w przyszłym roku.

 Nadal bawię się w tworzenie prezentacji. Mam zamiar wykupić bogatszy program do ich tworzenia. 

Dzisiaj zimowe klimaty ( koniecznie na dużym ekranie)


 Muzyka: Celis babylon: "I Would Still Sacrifice for You"

 

Zdjęcia ciasteczek  z Internetu.

29 listopada 2025

"Dajcie mi losu, szczęścia, miłości."

 Winieta: Świąteczne wróżby, autor: Konstanty Makowski

„Miniaturka filmowa „Rodzanice” to kolejna odsłona cyklu Kalendarz Słowiańskich Baśni, realizowanego przez Siostry Bui dzięki stypendium MKiDN.

Tym razem, w okresie jesiennych długich wieczorów, sięgamy do korzeni jednego z najpopularniejszych polskich zwyczajów – Andrzejek. . To artystyczna wizja spotkania z przeznaczeniem, utkana z ludowych wierzeń i pragnienia poznania przyszłości.

RODZANICE (zwane też Narecznicami, Sudiczkami, Zorzami lub Zorzeczeńkami) – w wierzeniach dawnych Słowian były niewidzialnymi tkaczkami losu. Pojawiały się przy kołysce nowonarodzonego dziecka, by na czole zapisać jego przyszłość i uprząść nić życia. To one decydowały o długości trwania żywota oraz o tym, czy będzie on szczęśliwy. Choć zazwyczaj kojarzone z narodzinami, ich obecność była wyczuwalna zawsze tam, gdzie ważyły się losy człowieka – także w sprawach miłosnych.

ANDRZEJKI A POGAŃSKIE JĘDRZEJKI Współczesne Andrzejki to echo dawnych, pogańskich obrzędów, które odbywały się w okresie przesilenia jesienno-zimowego. Był to czas graniczny, kiedy zasłona między światem ludzi a zaświatami stawała się cieńsza, co sprzyjało wszelkim wróżbom. Kościół, nie mogąc wyplenić tych praktyk, schrystianizował je, wiążąc z postacią św. Andrzeja.

Dla dawnych panien ten wieczór nie był zabawą, lecz śmiertelnie poważnym rytuałem. Wierzono, że odpowiednio zadane pytania i wykonane czynności mogą nagiąć nić przeznaczenia lub przynajmniej pozwolić ją podejrzeć. . LANIE WOSKU I SYMBOLIKA Najsłynniejszy zwyczaj – lanie wosku (ceromancja) – ma głębokie korzenie magiczne. Dlaczego wosk? Jako produkt pszczeli był uważany za substancję czystą, świętą i mającą moc łączenia ze światem duchów. Wylewanie go przez klucz (symbol otwierania tajemnic i bram zaświatów) na zimną wodę miało utrwalić kształt przyszłości.

Cień rzucany przez odlew na ścianę był wiadomością z „drugiej strony”.

W filmie wykorzystano autentyczne zaklęcie – pieśń z prośbą o dobrego męża, skierowaną bezpośrednio do Rodzanic (Zorzy). Tekst ten został odnaleziony i zachowany w zapiskach etnograficznych w Miesięczniku Geograficzno-Etnograficznym „Wisła” (1887/1905). To dowód na to, jak mocno wiara w sprawczość tych mitycznych opiekunek trwała w ludzie, mieszając się z chrześcijańską modlitwą.

ZAKLĘCIE: Zorzyczki, zorzyczki, trzy was jest jedna porankowa, druga południowa, trzecia wieczorowa. Dajcie mi losu, szczęścia, Miłości. i towarzysza mojego Zorze, zorzeczeńki! Wszystkieśta moje siostruczeńki! Siadajta na konia wronego I jedźta po towarzysza mojego. Żeby on nie mógł beze mnie ni spać, ni jeść, ni siadać, ni gadać. Żeby ja mu się spodobała we stanie, w robocie, w ochocie. Żeby ja była wdzięczna i przyjemna Bogu i ludziom, i temu towarzyszowi mojemu.


Realizacja: Siostry Bui Projekt zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. .

WYSTĄPILI: CHŁOPAK: Grzegorz Gastman

DZIEWCZYNA: Kaja Domańska

RODZANICE: Beata Godlewska, Marta Suzin, Gaja Grabowska

GROMADA: Tomasz Poręba, Mia Tejwan, Martyna Tejwan, Karolina Barszczewska, Sylwia Domańska, Taniec z Wachlarzami Bojowymi .

KOSTIUMY: Katarzyna Sałdak, Beata Godlewska, Siostry Bui .

POMOC: Rafał Grabowski, Dorota Borodziuk, Tomasz Poręba, Iwona Czapla. . Podziękowania za udostępnienie Chaty: Fundacja Numinosum .

ZDJĘCIA, REŻYSERIA, SCENARIUSZ, MONTAŻ, SCENOGRAFIA, MUZYKA i wiele innych funkcji: Siostry Bui . „Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego”.”

Autor: CassiopeiaArt
https://blog.slowianskibestiariusz.pl/bogowie/rodzanice/

https://www.youtube.com/watch?v=xQ35Nsmy3V8

obraz na winiecie z:

 https://www.naszeszlaki.pl/archives/53652 

28 listopada 2025

Z sera i z ziarenek ten chleb.

 

Chleb upiekłam. Pierwszy raz piekłam chleb z sera i z różnych ziarenek. To chyba chleb keto. Przepis dostałam od Młodej. Sposób pieczenia prosty jak drut. Najbardziej obawiałam się zakalca, ale w tym chlebie nie sposób zrobić zakalec, bo chleb sam w sobie jest zbity oraz wilgotny. I super smakuje.

Mam wrażenie, że przepis jest ogólnie znany, ale go tutaj podam. Warto według niego pobawić się w pieczenie chlebka.

Składniku na dwa nieduże chlebki:

  • 0,5 kg twarogu (ja miałam twaróg tłusty),

  • 3 całe jajka,

  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia,

  • 1 łyżeczka soli (chyba należy dać więcej, bo mój chleb wyszedł ciut za płony),

  • 30 dag całych płatków owsianych (górskich- nie instant, nie mielonych),

  • 8 dag siemienia lnianego (może być zwykłe, ja dałam złote siemię lniane),

  • 4 dag łuskanych pestek słonecznikowych,

  • 4 dag łuskanych pestek dyni.

    Wykonanie:

  • ser zblendować na gładką masę,

  • dodać do sera jajka, łyżeczkę soli, łyżeczkę proszku do pieczenia i wszystko dobrze wymieszać,

     

  • osobno wymieszać płatki z ziarnami,

     

  • wrzucić płatki z ziarnami do sera (ja dawałam partiami i za każdym razem dobrze mieszałam) i dobrze wszystko razem wymieszać- ciasto powinno stać się gęste (płatki i ziarna wchłoną wilgoć z sera oraz jajek),

     

  • uformować chlebki i położyć je na blasze do pieczenia- ciasto może być trochę lepkie, jednak nie posypywać go mąka, ani nie sypać mąki na blachę pod chlebki (mąki w ogóle tam nie ma być). Lepiej podzielić ciasto na dwa mniejsze chlebki- przepieką się w środku, upieką się równiej i szybciej,  


     

  • piec w temperaturze 180 stopni aż chleby zbrązowieją. Potem zmniejszyć temperaturę do 150-100 stopni i jeszcze zostawić je w piekarniku na jakiś czas. Można użyć termoobiegu.

Ja piekłam bez termoobiegu i dostałam ochrzan, że można z nim piec. Wybór należy do was. Nie należy jednak wkładać chlebów do jakichkolwiek form- szklanych, metalowych czy silikonowych, bo chleb nie odparuje.  


 

Po wyjęciu chlebów z piekarnika, położyć je na kratce lub zostawić na blasze, ale podnieść je na chwilę, by spód ewentualnie odparował. Tego typu chleby są wilgotne i nadmiar wilgoci powinien z nich wyjść. Chleb przechowywać w lodówce.

Nie przejmować się tym, że skóra lekko twarda, a środek wilgotny- tak ma być.

 

Myślę, że wszystkie wypieki pieczywa- chlebów, bułek, powinny obywać się bez jakichkolwiek form. Uformowane bułki lub chleb, najlepiej piec na blasze.

Ja piekłam bułeczki w formie silikonowej i nie były zbyt pulchne, choć piekłam z lekkiej mąki- cała wilgoć zostawała w tych bułkach (silikon nie puszczał). Ona powinna podczas pieczenia parować z pieczywa.

Ale ja piekłam pieczywo tylko na proszku do pieczenia i tu mogę się podzielić tego typu uwagami. Natomiast nie wiem, jak zachowuje się pieczywo na zakwasie i na drożdżach.

Śnieg był i prawie się zbył. Strasznie dużo wody w ogrodzie- w piwnicy też. Oczywiście....co tu się dziwić... w piwnicy też, jak zawsze... ale mało. Postanowiłam się nie przejmować tą wodą.  

  Śnieg narobił trochę strat- dwie duże gałęzie z dwóch jarząbów oraz potężna gałąź z sosny „poszły się paść”. Na chodniku zapora ze zwisających gałęzi pigwowców, przytłamszonych mokrym śniegiem- musiałam szybko ciąć sekatorem, by zrobić przejście. Jak tak dalej pójdzie to kolejne zimy załatwią sprawę „niwelowania” ogrodu. Jeden mokry obfity opad śniegu, potem następny, następny- połamie gałęzie, zerwie wierzchołki, nagnie gałęzie do ziemi i po kolei drzewa, krzewy będzie trzeba wyciąć. I nie kraczę bez sensu, bo przecież nie tak dawno musieliśmy wyciąć sporo tui, połamanych przez mokry śnieg. 

Trawnik, zryty przez krety oraz nornice zapada się pod nogami, woda w nim chlupie. Za każdym razem aura i jej skutki, zaskakują mnie. I za każdym razem powtarzam sobie: „Rany, jeszcze czegoś podobnego tutaj nie było”.

W każdym razie nuda mi nie grozi. Pozostaje tylko ćwiczenie cierpliwości oraz zaprzestanie dziwienia się czemukolwiek.

Często posty piszę na raty. To, co wyżej, napisałam wczoraj, dzisiaj zupełnie inaczej wygląda świat. Rano -5 stopni i dosyć mocno przymrożona ziemia w ogrodzie. Na górze, bo na dole woda w rowku normalnie sobie płynie. Góry sino- szare, dobrze widoczne, wróżą pogodę. Idzie pełnia- pełnia zimą, przy bezchmurnym niebie, to mocne mrozy. Niefajnie.

Od wschodu niebo się zaróżowiło- to wszystko o 7 rano. Może nawet lepiej, że trzyma taki mróz- przyhamuje topnienie śniegu, a to z kolei zahamuje napływ wody do piwnicy.

W domu chłodno, ale da się wytrzymać. Przez tę wcześniejszą zimę, obawiam się, że nam zabraknie opału. Palić zaczynamy po południu, by wieczorem było ciepło. Zresztą i tak do południa wszyscy są w ruchu, dlatego zimna nie odczuwamy. Nadal wahamy się, jaki piec CO zamontować- pelet czy groszek i nadal szale tkwią na równym poziomie. Na razie marzną mi tylko wierzchy dłoni. Chyba uszyję sobie mitenki- pełno teraz tutków na YT, jak je uszyć. Bardzo proste i szybkie szycie. Muszę tylko wygrzebać z kredensu jakiś, nadający się na nie, materiał.

Czeka nas też remont schodów zewnętrznych do piwnicy. Kolejna fuszerka przy budowie domu. Ten remont wisi nad schodami już od dawna, ale żadna ekipa dotychczas nie podjęła się go. Schody trzeba skuć do ziemi i zrobić na nowo. A teraz fachowców od groma, ale jak kogoś do konkretu potrzeba, to żaden się nie kwapi. Jaskół wymyślił, że po prostu zrobimy schody na metalowej konstrukcji, zawieszonej nad tymi, co są. Coś na kształt schodów z tarasu. I to jest dobre wyjście, bo nie trzeba nic skuwać. Nowe schody będą prawie leżały na starych (dystans tylko grubości kątowników ze stelaża) i zrobi się je również z desek kompozytowych. Wtedy cały front domu stylistycznie się dopnie. W lutym wrzucimy temat majstrowi, który robił schody z tarasu.



26 listopada 2025

"Cyganka ci powróży" (w zastępstwie andrzejkowych szaleństw)

 


W moim życiu trzy wróżby się spełniły. No tak, można się śmiać, bo z wróżeniem to jest tak, jak z „być”, albo „nie być”, albo się spełnią, albo nie.

A los traktuje nas często jak pies naszego gajowego. Pies na imię miał Arok- pudel królewski o małym rozumku. Szczekał jak najęty całymi dniami i trudno go było uspokoić. Kiedy tak którąś z rzędu godzinę pies darł japę, wychodził przed dom gajowy i wrzeszczał do psa:

  • Arok, bydziesz cicho abo niy!!!!!!!

Pies chwilę milczał, a potem wybierał „abo niy”.

A my jednak nie chcemy wierzyć w to „abo niy” i ciągle szukamy wiedzy o przyszłości we wróżbach, choć los i tak po swojemu nas prowadzi, najczęściej na nie.

W dodatku większość z nas ma świadomość, że wróżenie opiera się na samych ogólnikach i umiejętności „wmawiania” tego, co było, co jest i co na pewno będzie według wizji wróżbity.

Wróżący mają dar przenikliwości i dar manipulowania oraz usypiania czujności. W dodatku trzymają się zasady- tylko dobre mówić, o złym przemilczeć. Rzadko który przepowie nieszczęście, a jak już, to stara się powykręcać „opowieść tak, by potrzebujący wróżby jakoś to przełknął.



Pierwsza wróżba, w moim życiu, została wypowiedziana przez Cygankę, kiedy byłam niemowlakiem. Do dębiny, obok leśniczówki (tej pierwszej, w której mieszkałam 6 lat), jesienią przyjeżdżał cygański tabor. Cyganie ustawiali wozy, palili ogniska. Matka zaprzyjaźniła się wtedy z cygańska rówieśnicą. Tak się złożyło, że ona wtedy też miała malutkie dziecko, syna- mojego rówieśnika. Tę historię znam z opowiadań matki, dlatego traktuję ją z przymrużeniem oka, choć wróżba spełniła się co do joty. Otóż Cyganka, spojrzawszy na mnie, leżącą w łóżeczku zawyrokowała- będzie miała życie niezwykłe trudne, pełne wybojów, ciężkich chwil, będziesz jej strzegła i pomagała, ale niewiele to da. A potem się uspokoi wszystko i będzie dobrze.

Moja matka, owszem, wysłuchała, a moje życie potoczyło się dokładnie tak, jak we wróżbie.

Można powiedzieć- każdy ma ciężkie chwile w życiu, nieszczęścia po drodze itp. No tak, ale ja znam mnóstwo moich rówieśników i nie tylko, którzy mieli normalne trudności związane z życiem, ale dodatkowych „atrakcji”, które mnie spotkały, jednak nie mieli. Moja mocna depresja nie wzięła się z życia usłanego różami, a chory kręgosłup od leżenia godzinami na leżaku.


Drugą wróżbę postawiła też Cyganka.

Stoję sobie pod ogromną starą katedrą w Legnicy, załamana moją sytuacją życiową (utrata pracy, zlecone zajęcia 7 godzin jazdy w jedną stronę od domu, pusto w kieszeni, długi i nikogo do pomocy) i zastanawiam się, czy wejść do katedry (lubię czasem posiedzieć w ciszy w kościele), czy iść do „akademika”. Nagle podchodzi do mnie Cyganka:

  • Daj 10 złotych, powróżę ci.

  • Daj mi spokój- patrzę na Cygankę: długa spódnica, kożuszek (grudzień to był), a na nogach złote balerinki, długi czarny warkocz. Buzia przyjazna, młodsza ode mnie, ma jakieś 35 lat, nie więcej. Te balerinki mnie złamały- śnieg i balerinki na nogach, może potrzebuje forsy?

  • Dobra, wróż- wyciągam dychę i daję jej do ręki. Ona bierze szybko banknot, wkłada do torebeczki i nagle cap, wyrywa mi włos z grzywki.

  • Ała! Co robisz???? - pytam zaskoczona. O mało co, a dostałaby w łepetynę, bo ja, jak jestem zaskoczona jakimś atakiem i w dodatku mnie zaboli, to walę na oślep.

  • Oj, miałaś ty ciężkie życie...- rozpoczyna niezrażona moim protestem- ciężkie, trudne, oj nie zawsze było słońce, oj....

  • Powiedz mi co będzie, a nie co było- powoli przechodzi mi ochota na wiedzę o przyszłości, w dodatku wcale nie jestem zaskoczona jej słowami. Głupia naiwna, zawsze któreś słowo o ciężkim życiu trafia na podatny grunt i one na tym bazują. Cyganicha ciągnie dalej.

  • Daj 10 złotych, to ci jeszcze powiem, co będzie- mówi lekko nachalnie.

  • Dostałaś już swoje, mów....- nie popuszczam, ale ona zaczyna się zbierać do odejścia..

  • Dobra, masz- łamię się koncertowo, wyciągając z portmonetki następną dychę. Prawie wyrywa mi ją z rąk i zamierza odejść. O, nie tak prędko. Łapię ją za rękę z forsą:

  • Albo mówisz, albo wzywam policję- wściekłam się. No to ona wyrywa rękę z mojej i cap, wyrywa mi znów niespodziewanie włos z grzywki. Tym razem się wściekłam na całego. Po cholerę rwie mi te włosy, przecież w ogóle z nich nie wróży. Wyrywa włos, a potem go puszcza z wiatrem bez mrugnięcia okiem. Do dziś nie mam pojęcia, co taki zabieg miał znaczyć.

  • Gadaj- złapałam ją za rękę i przytrzymałam.

  • Dalej to ty będziesz szczęśliwa....- zaczęła pospiesznie- Będziesz miała dobre życie...- przerwała, popatrzyła na mnie chytrze, przez chwilę milczałyśmy i wtem ona:

  • Daj 50 złotych, to powiem więcej- jej bezczelność mnie poraża. Fakt, widziała pięćdziesiątkę, kiedy wyciągałam dychy.

  • Nie ma mowy! Albo gadasz, albo zaraz tutaj narobię wrzasku, że mnie okradasz- rozejrzałam się wkoło, z katedry wychodziło kilka osób, po przeciwnej stronie ulicy stało następne kilka. Tym razem wystraszyła się i zaczęła trajkotać jak najęta:

  • Cyganka prawdę ci powie, będzie wielka miłość, będzie szczęście, będzie dobrze...- nagle milknie i patrzy z natężeniem na drugą stronę ulicy. Patrzę i ja- stoi tam dwóch Cyganów i bacznie nam się przygląda. Oooo.... robi się niebezpiecznie, czuję, że trzeba imprezę kończyć. Ona też jest spłoszona. Chyba bardziej niż ja.

  • Jak masz na imię?- zadaję jeszcze pytanie, kiedy zaczyna odchodzić

  • Larysa....- znika za ścianą katedry.

Potem jeszcze nie raz mijałyśmy się na ulicach Legnicy. Zawsze uśmiechałyśmy się do siebie. Larysa w złotych balerinkach.

Wróżba spełniła się dokładnie tak, jak powiedziała. A przecież, nie każdej kobiecie po 50. (wtedy) jest dana wielka miłość, uspokojenie i dobre życie.



Trzecia wróżba, która mi się spełniła, zawiązana jest z Bożym Narodzeniem. Podobno kiedyś wierzono, że kiedy w Wigilię posłucha się, z której strony naszczekuje pies, z tej strony przyjdzie kawaler lub panna.

Kiedy byłam jeszcze samotną wdową, poszłam wieczorem do ogrodu w Wigilie BN. Przypomniała mi się wtedy ta wróżba i z głupia frant zaczęłam nasłuchiwać, z której to strony świata psy szczekają. Szczekał tylko jeden- z północy. No, a ja wtedy miałam nadzieję (hipotetycznie wszystko się odbywa), że zaszczeka z innej strony. Ale nie, ale NIE. Pies uparcie darł mordę z północy, jakby nie wiedział, że mnie inna strona świata interesuje i z niej życzę sobie usłyszeć szczekanie. Jeden pies, tylko jeden pies wtedy szczekał, a tych sierściuchów dookoła jest sporo. Z północy....No i niedługo potem właśnie z północy przyszło do mnie szczęście i sobie teraz trwa.

 I znów można się uśmiać, że takie wróżby to bery i bojki, a jednak.....

Jak wziąć cuzamen do kupy- wróżbę Cyganki i szczekanie psa (w tym samym roku obie) to już mus uwierzyć, że się spełniły.

Zresztą, nie czarujmy się, wielu ludzi myśli życzeniowo, zwłaszcza jak coś bardzo chce, albo bardzo chce czegoś uniknąć. Zaklinamy wtedy los, a takie wróżby tylko naszą ”życzeniowość” psychicznie wzmacniają. A jak się jeszcze spełnia po naszej myśli... 

W każdym z nas tkwi atawistyczna cząstka zabobonu, ale nie lubimy się do tego głośno przyznawać. Wszak jesteśmy tacy nowocześni i oświeceni.

A ja poszłabym to takiej starej szeptunki i posłuchałbym jej mądrości. Niektórzy mają nadprzyrodzoną zdolność „wnikania” w głąb człowieka i potrafią nim pokierować. Nie, nie myślę teraz o Cygankach i innych „wróżkach”.

No dobra....Jakby nie było, wszystkie trzy wróżby spełniły się i nie wnikam, czy to przypadek był, czy zbieg okoliczności różnych, czy jeszcze coś innego. 

Jednak do wróżki z certyfikatem nie pójdę. Mimo wszystko nie mam ochoty poznawać dalszego mojego losu. Natomiast wszelkie wróżby andrzejkowe, weselne, "z przyrody wzięte" oraz inne, bardzo mi się podobają i od czasu do czasu sobie trochę wróżę, ale z przymrużeniem oka. 

 

Oba klipy z Cyganami pochodzą z filmu "Tabor wędruje  do nieba",  z 1975 roku, w reżyserii Emila Loteanu.

24 listopada 2025

Tragedia Górnośląska- Polak Ślązkowi zgotował taki los.

 

Obóz "Zgoda". ( zdjęcie z Gazety Wyborczej)

Przedstawiciele Ruchu Autonomii Śląska byli obecni 19 listopada podczas obchodów upamiętniających zamordowanych, zamęczonych Ślązaków (i nie tylko ich), w obozie „Zgoda”, w Świętochłowicach.
Kilka słów o samym obozie.
Tragedia Górnośląska, rok 1945, zakończenie okrutnej nieludzkiej drugiej wojny światowej, radość, jednak nie dla wszystkich.
Mieszkańcy Śląska mieli się dopiero przekonać, co znaczy odpowiedzialność zbiorowa. W jeszcze do niedawna niemieckich obozach koncentracyjnych pojawili się nowi zarządzający. Według katowickiego IPN na terenie Śląska po zakończeniu wojny funkcjonowało co najmniej 200 obozów administrowanych przez polskie władze. Oprawcy w obozach posługiwali się językiem polskim, nosili na ramieniu biało-czerwone opaski. Polski rząd na emigracji też nie wyrażał sprzeciwu wobec prześladowań na terenie Śląska. Realizowana z rozmachem wizja jednolitej narodowo Polski była realizowana nie tylko na Śląsku. Wyniszczano także inne mniejszości narodowe: Łemków, Mazurów, Kaszubów. Na Górnym Śląsku akcja ta nie była prosta, ponieważ przemysł potrzebował rąk do pracy i fachowców, którzy mogliby pracować w hutach i kopalniach.
Ilość obozów poraża. Wymienionych powyżej 200 to bardzo ostrożna liczba, mówi się, że obozów mogło być około 500! Jak można było się znaleźć w takim obozie? Na przykład poprzez donos sąsiada, któremu podobało się nasze mieszkanie. Albo było się właścicielem kamienicy lub jakiegoś zakładu, który wpadł w oko napływającym na bogaty Górny Śląsk Polakom. Wtedy robiło się donos, właściciel lądował w obozie, a jego rodzina w piwnicy budynku (przykład z Chorzowa, konkretnie z obecnej ulicy Truchana). Cały ten proceder regulował dokument z dnia 28 lutego 1945 roku, w którym można m.in. przeczytać: „Sąd grodzki orzeka postanowieniem, w którym w razie uwzględnienia wniosku [o rehabilitację], że wnioskodawca posiada pełnię praw obywatelskich i nakazuje zwolnienie jego majątku spod zajęcia, dozoru i zarządu, w razie zaś odrzucenia wniosku postanawia: umieszczenie wnioskodawcy na czas nieoznaczony w miejscu odosobnienia (obozie), poddanie go przymusowej pracy, utratę na zawsze praw publicznych oraz obywatelskich praw honorowych tudzież przepadek całego mienia. Sąd może ponadto postanowić przepadek mienia, żyjących z wnioskodawcą bliskich członków rodziny.”
Jak możemy przeczytać na stronach IPN, przy kierowaniu do obozu stosowano bowiem dosyć niejasne kryteria i jednym z powodów były z pewnością względy materialne, czyli chęć zagarnięcia majątku osoby osadzonej w obozie. Wiele osób zamknięto w obozie jedynie dlatego, że nie posiadały przy sobie dokumentów tożsamości. Obozem w świętochłowickiej Zgodzie kierował Salomon Morel -urodzony w 1919 w Grabowie – funkcjonariusz polskiego aparatu bezpieczeństwa. Morderca, sadysta, bestia w ludzkiej skórze. Zmuszał członków rodzin do wzajemnego katowania się, a nawet do kanibalizmu. Osobiście zatłukł kilkanaście osób nogą od krzesła. Dla zabawy kazał układać piramidy z ludzi, którzy kładli się jeden na drugim. Ci na samym dole umierali w męczarniach. Morel w 1964 roku obronił pracę magisterską pod tytułem „Praca więźniów i jej znaczenie”. Chwalił się współpracą z władzami klubu Ruch Chorzów, w Chorzowie mieszkał na przedłużonej ul. Wolności. W 1996 postawiono mu zarzut ludobójstwa. Zmarł w 2007 roku w Izraelu, którego władze odmówiły ekstradycji Morela do Polski. Do końca życia cieszył się polską wysoką emeryturą.
Obozem w Łambinowicach kierował Czesław Gęborski – urodzony 1924 w Dąbrowie Górniczej – funkcjonariusz polskiego aparatu bezpieczeństwa. Sprawował funkcje komendanta między majem 1945 a październikiem 1946 roku. Poddawał więźniów śmiertelnym torturom, pozwalał na wielokrotne gwałty, mordował kobiety w ciąży, bił na miazgę, zastrzelił dwuletnią dziewczynkę składającą kwiaty na grobie matki, odciął piłą nogę choremu nauczycielowi, pozwolił, aby strażnik przejechał ciężarówką po głowie osadzonego. A przede wszystkim podpalił barak i pod pretekstem tłumienia buntu osobiście zastrzelił 48 osób. Oskarżony o zbrodnie zmarł w trakcie procesu 2006 roku w wieku 82 lat. To tylko sylwetki dwóch oprawców, a było ich około 500, do tego cały personel obozowy. To przedstawia niewyobrażalną skalę prześladowań.
Należy Pamiętać!!!
Ludzie na całym świecie wiedzą o niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych. Jeżeli tylko ktoś nazwie je polskimi, podnoszą się głosy oburzenia. My Górnoślązacy/Ślązacy powinniśmy być oburzeni, kiedy zbrodnie na Górnym Śląsku przypisuje się „beznarodowym” komunistom”.


Kilka komentarzy uzupełniających wiedzę.

"Szymon Niejadlik wszystkie systemowe zbrodnie miały miejsce za zgodą i przyzwoleniem ówczesnej władzy i konkretnych ludzi którzy ją wówczas reprezentowali. Armia czerwona przekraczając rzekę Brynicę, niegdysiejszą granicę między zaborami pruskim i rosyjskim uznała, że jest na terenie wroga! Zapewne nik z nich nie miał świadomości, że Katowice przed wojną były miastem polskim i niezależni

Gabriela Staneke od narodowości i poglądów mieszkańcy w tym mój ojciec przed zbliżającą się wojną zostali powołani do wojska polskiego. Podobnie było na terenie całego Śląska. Decydujący był adres zamieszkania i obywatelem jakiego kraju było się w dniu powołania.

Szymon Niejadlik

to za zbrodnie na nich kto odpowiada? Jakim prawem używa się sformułowania "polskie obozy " skoro ich więźniami byli Ślązacy czyli Polacy. Były to komunistyczne obozy i tyle.

Gabriela Stanek

Szymon Niejadlik systemowo organizowane przez ówczesną władzę polską i konkretnych ludzi, którzy byli Polakami. Po zmianie "systemu" nikt nikogo nie planował pociągnąć do odpowiedzialności mimo, że prześladowania dot. ogromnej liczby osób Ślązaków, Mazurów i Kaszubów.


Agnieszka Hreczuk

Szymon Niejadlik Idac tym tropem, poniewaz przez pierwsze 6 lat wiezniami obozow niemieckich byli Niemcy, nie mozna ich nazywac niemieckimi. Byly to obozy nazistowskie.

Szymon Niejadlik

Agnieszka Hreczuk nazistowskie niemieckie obozy koncentracyjne.


Autor

Ruch Autonomii Śląska koło Chorzów

Szymon Niejadlik Więc analogicznie obóz na Zgodzie był polskim komunistycznym obozem.


Szymon Niejadlik

Ruch Autonomii Śląska koło Chorzów " komunistycznym na pewno. Zwłaszcza że kłamliwie pomijacie że przez tych parę miesięcy jego działalności rządy w Świętochłowicach trzymała Armia Czerwona.

Ale to nie pasuje do waszej antypolskiej narracji.


Ra Pa

Ruch Autonomii Śląska koło Chorzów Nie. Niemcy nazizm i hitlera wybrali sobie w DEMOKRATYCZNYCH wyborach i same społeczeństwo prezentowało nieludzką postawę. Polacy Armii Czerwonej nie zapraszali. Władza, która przyjechała na radzieckich czołgach była władzą okupacyjną i zbrodnie popełniane przez tych ludzi były przygotowane w politbiurach moskiewskich. W komuniźmie narodowość nie miała znaczenia z tytułu budowy nowego wyzwolonego człowieka. I powtórzę to co Szymon Niejadlik już tu napisał wcześniej - dobrze o tym wiecie tyko "nie pasuje to do waszej antypolskiej narracji."


Autor

Ruch Autonomii Śląska koło Chorzów

Ra Pa Jaki był stosunek rządu polskiego na uchodźstwie do wydarzeń znanych dzisiaj jako Tragedia Górnośląska. Skoro rządy po 45 były nielegalne dlaczego do dzisiaj obowiązuje dekret Bieruta o likwidacji autonomii. Dlaczego po 89' roku Morel nadal pobierał polską emeryturę? Nawet po ucieczce do Izraela? NSDAP na Śląsku wyborów nie wygrało.


Andreas Schnurpfeil

Polskie obozy koncentracyjne byly polskie i nie dacie ich rady zwalic, ani na Zydow, ani na Sowietow. Zatepca Morela Wroblewski byl Polakiem, identycznie cala kadra polskiego obozu koncentracyjnego w Lambinowinach komendant Geborski, zastepca Szypula i cala obozowa wierchuszka Furman, Zagablo, Pampuch to Polacy z Zaglebia Dabrowskiego. Nie zaslaniajcie sie tym, ze Polska byla wowczas niesuwerenna, bo Sowieci mieli w d... polskie czystki etniczne. Identycznie Niezalezne Panstwo Chorwackie bylo jeszcze bardziej zalezne od III Rzeszy, niz Polska od ZSRR, ale Chorwaci nie probuja sie wybielac i zrzucac swoich zbrodni na Niemcow. To nie Rosja, ani Izrael, tylko suwerenna III Rzeczpospolita Polska wyplacala zbrodniarzom oskarzonym o ludobojstwo Morelowi i Geborskiemu kombatackie emerytury. Wiezniowie, ktorym udalo sie te obozy opuscic, musieli podpisac deklarację wiernosci narodowi polskiemu, a nie zydowskiemu, ani sowieckiemu.”


Kris Krzysztof Matuszewski

Czy kidykolwiek w państwie polskim ktoś został skazany za te zbrodnie?


Ruch Autonomii Śląska koło Chorzów

Kris Krzysztof Matuszewski

- Nie.”


Pan wpisał błędną nazwę- chodzi o obóz w Łambinowicach na terenie Opolszczyzny.

W czasie II wojny był w nich hitlerowski obóz (potem założono obok tego, drugi obóz), a po wojnie:


„Obozy jenieckie zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną w dniach 17 i 18 marca 1945 roku. Jeszcze w 1945 roku w ich sąsiedztwie powstał zarządzany przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego obóz, w którym przetrzymywano Ślązaków i Niemców oraz byłych członków SS. Do obozu trafiali także powracający do Polski żołnierze armii Andersa, którzy wstąpili do niej po dezercji z Wehrmachtu, do którego wcielono ich wcześniej w ramach volkslisty. Początkowo, zbudowany na terenie poligonu wojskowego, obóz MBP miał status obozu przejściowego, następnie został przekształcony w obóz pracy. Jednym z jego komendantów był Czesław Gęborski. W obozie zmarło i zginęło 1000–1500 Niemców i Górnoślązaków[14]. Pamięć zmarłych i zabitych upamiętnia Pomnik Pomordowanych Jeńców. Istnieje także Centralne Muzeum Jeńców Wojennych, prowadzące badania nad losem jeńców w stalagach oraz ofiar obozu”


O historii Śląska (całego Śląska) pojawią się tu jeszcze posty, bo zakłamanie na ten temat, w reszcie Polski (że nie napiszę- tam, w Polsce), jest ogromne.

Ktoś pisze o antypolskiej narracji Ślązaków. A jaką narrację prowadzą „prawdziwi” Polacy z Polski? Czy „opcja niemiecka” to nie jest antyśląska narracja? Czy nazywanie Ślązaków szwabami, vehrmachtowcami to nie antyśląska narracja? Prawda jest taka, że Ślązacy nie mają za co „kochać” Polski (zdewastowane tereny, eksterminacyjna powojenna polityka, blokowanie Ślązakom awansów, przywożenie władzy z „Warszawki” w teczkach, zakaz używania gwary w szkołach, GOP utrzymujący resztę Polski można jeszcze dużo wyliczać) i nadal są przez Polaków szykanowani.

Kiedy w końcu Polacy zrozumieją, że Ślązak nie jest Polakiem i Ślązak nie jest Niemcem, Ślązak jest Ślązakiem.

Jeszcze raz polecam lekturę „Kajś” Zbigniewa Rokity.

„Przez większość życia uważałem Ślązaków za jaskiniowców z kilofem i roladą. Swoją śląskość wypierałem. W podstawówce pani Chmiel grała nam na akordeonie Rotę, a ja nie miałem pojęcia, że ów plujący w twarz Niemiec z pieśni był moim przodkiem.

O swoich korzeniach wiedziałem mało. Nie wierzyłem, że na Śląsku przed wojną odbyła się jakakolwiek historia. Moi antenaci byli jakby z innej planety, nosili jakieś niemożliwe imiona: Urban, Reinhold, Lieselotte.

Później była ta nazistowska burdelmama, major z Kaukazu, pradziadek na „delegacjach” w Polsce we wrześniu 1939, nagrobek z zeskrobanym nazwiskiem przy kompoście. Coś pękało. Pojąłem, że za płotem wydarzyła się alternatywna historia, dzieje odwrócone na lewą stronę. Postanowiłem pokręcić się po okolicy, spróbować złożyć to w całość. I czego tam nie znalazłem: blisko milion ludzi deklarujących „nieistniejącą” narodowość, katastrofę ekologiczną nieznanych rozmiarów, opowieści o polskiej kolonii, o separatyzmach i ludzi kibicujących nie tej reprezentacji co trzeba. Oto nasza silezjogonia.

Zbigniew Rokita”


Warto również przeczytać książki Kazimierza Kutza- reżysera, który pierwszy zrealizował pełnometrażowe filmy o historii i życiu Ślązaków.


Źródła:

https://www.facebook.com/raschorzow

https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81ambinowice

https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/kajs?gad_source=1&gad_campaignid=23007385881&gclid=CjwKCAiA_orJBhBNEiwABkdmjEDHKOs2kEOtihGsGC8hhXB-p34wfyHn02x9TdjrvluiiH01Wy0-qRoC2zwQAvD_BwE

 https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,22649356,zgoda-polski-oboz-koncentracyjny-na-gornym-slasku-zaraz-po.html