„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

04 listopada 2025

Od głowy do połowy...a potem tragedia. I dodatkowo „Morskie opowieści”.

 

Robienie slajdów nie jest dla mnie nowością. Kiedy jeszcze wykładałam, robiłam prezentacje z tekstami. Bardzo pomocny środek nauczania, zwłaszcza, że to jeszcze była era rzutników, projektorów, czyli technicznych „mamutów”, a ja mogłam już robić prezentacje za pomocą laptopa. Trochę pracy kosztowało przygotowanie slajdów z tekstami, ale studenci mieli wyłożony tekst na ekranie i mogli sobie pisać notatki bez zadawania pytań (podczas podawania treści zawsze, ale to zawsze, musiałam kilka razy powtarzać treść). Jasne, że głównie prowadziłam tradycyjne wykłady, a prezentacje (z omówieniem), były tylko dodatkiem.

Wtedy robiłam prezentacje w Power Poincie- nadal mam ten program, ale chciałam nauczyć się czegoś nowego, no i teraz, krok po kroku, oswajam się z tym nowym programem. Ma zupełnie inny układ nawigacyjny i jest po angielsku.

To nie tworzenie prezentacji, w nowym programie, było trudnością, ale możliwość wklejenia jej na blog. Powoli, metodą prób i błędów, dotarłam do tego, jak to zrobić. Przy okazji nauczyłam się robić podkład do filmów z muzyką według mojego pomysłu.

I wygląda na to, że teraz będę was „zamęczała” prezentacjami. Wprawdzie trzeba trochę popracować nad nimi, ale w końcu pokażę wszystko, co chcę, a post nie będzie rozciągnięty do nieprzyzwoitości (zdjęcia, nawet małe dużo miejsca zajmują).

"Morskie opowieści" ( oglądać na dużym ekranie).

 Muzyka: Klincz, "Latarnik"

Zdjęcia z zasobów domowych 

 
 A w domu norma, ciągle coś się dzieje, ale jakoby się nie działo. Jest ruch codzienny, obowiązki codzienne i dalsze kombinowanie nad wymianą pieca CO. Przeczytaliśmy artykuł na temat ogrzewania peletem i trochę nas z decyzją o zakupie pieca CO na taki opał przyhamowało. Okazało się, że ludzie znów zostali zrobieni w konia, podobnie jak przy zamianie pieców na węgiel na piece gazowe. Kupili, zamontowali, a potem ceny gazu poszły drastycznie w górę. No i płacz, bo brak forsy na gaz, a w dodatku domy nie są tak dogrzane, jak przy paleniu węglem. Teraz z ogrzewaniem na pelet zrobiło się tak samo. Po pierwsze, ceny peletu bardzo podskoczyły (tona kosztuje sporo więcej niż tona groszku), po drugie, podobno producenci peletu nie spełniają norm ekologicznych (jakieś badziewne kleje stosuję, zatruwające środowisko) i po trzecie- pelet ma różne klasy kaloryczności i jak klasa jest wyższa, to pelet droższy. O ile mniej więcej można sobie obejrzeć węgiel i raczej widać, że to nie badziewie mieszane z kamieniem, to ja kompletnie nie znam się na kaloryczności peletu- granulki takie same. A słowo napisane na opakowaniu? Zapomnij- papier wszystko przyjmie. Dodatkowo, w naszym przypadku jest konieczność wpuszczenia w komin metalowej rury (podczas palenie peletem ściany przykominowe lubią ”płakać”- łapią wilgoć wydobywającą się podczas spalania granulek), gdybyśmy chcieli palić tym opałem. A to znaczeni podraża wymianę sposobu ogrzewania.

Na razie jestem wkurzona na maksa. Tak państwowi zakręcili tymi wymogami eko w temacie ogrzewania, że zupełnie nie wiadomo, na co się zdecydować.

Z fotowoltaiką jest heca- przestano robić przyłącza tam, gdzie ludzie zainstalowali nowe panele- system już nie przyjmuje takiej ilości prądu. Pompy ciepła wcale nie są tak ekologiczne jak mówiono, bo żrą prąd i w dodatku montaż ich jest szalenie drogi. Wiatraków, małych turbinowych, by zamontować je na dachu, na razie nie można kupić, a pewnie też te pierwsze instalacje będą bardzo drogie. Piec na węgiel i miał- tylko 5 klasy, piec na drewno- to samo. Piec na pelet- ogromne koszty ogrzewania. Piec gazowy- słabo ogrzewa i koszt ogrzewania horrendalnie drogi, poza tym też trudno dostać nowe przyłącze. Został piec na ekogroszek, który wcale nie jest eko.

Zamieniłam firanki w oknach z długich na takie do parapetu, by nie zasłaniały grzejących kaloryferów. W pokoju z dużym tarasem postanowiłam w ogóle nie wieszać firany. Przez drzwi balkonowe (bardzo szerokie) jest tak śliczny widok na busz ogrodowy, że szkoda go przysłaniać firaną. I tak jest cały czas odsłonięta, bo lubię, idąc z kuchni do pokoju, wgapiać się w ogród- to taka naturalna fototapeta. W dodatku ten widok nieustannie się zmienia zależnie od nasłonecznienia i pory roku. Teraz wyprane firany schną na tarasie, potem pójdą na całą zimę do szafy.

Jest słonecznie, ale powietrze jest ostre. Otwieram drzwi na tarasy, przewietrzam dom i choć dom jest z tych suchych, wyganiam z niego wilgoć po ostatnich deszczach. To samo robię z szafami- drzwiczki otwarte i przewietrzanie ciuchów. Złapać jak najwięcej ciepła, powietrza, póki jeszcze aura na to pozwala. Łapać tę namiastkę późnego lata. Potem już będzie tylko zimno, wilgotno i ponuro (oby nie).

 Z Bezy tonami wyłazi futro. Można ją skubać jak owcę. Czeszemy codziennie i jakiś postęp estetyczny jest, ale to orka na ugorze, bo Bezka ciągle wygląda, z tymi sterczącymi na boki kłakami, jak psia sirota. W dodatku nie znosi czesania. Na początku stoi spokojnie, ale potem zaczyna się kręcić i łapać moją rękę zębami. Ciekawe jest to, że futro kłaczy się tylko na tylnej części Bezy. Przód- piękny biały tors, uszka, łapy są gładki, futerko ładnie się układa, a od połowy do tyłu istna tragedia. Beza jest mieszańcem z przewagą szetlanda. Można rzec- od głowy do połowy jest rasowa, a od połowy do ogona „skundlona”. Leży teraz przy biurku i patrzy na mnie uważnie. Może czuje, że trochę ją obgaduję?



 




02 listopada 2025

Meandry, Odra w Olzie i śluza.

 Winieta- Odra-300 metrów wcześniej łączy się z Olzą.

 

Nareszcie znalazłam trochę czasu i udało mi się „połączyć kropki”- nauczyłam się robić prezentację z muzyką. Program jest po angielsku, no... dobra, jakoś sobie radzę. Oczywiście, że pomagaliśmy sobie- raz ja  coś pokazałam Jaskółowi, raz on mi coś podpowiedział. Ale program ma mnóstwo możliwości- jesteśmy na początku drogi.

Doszłam do wniosku, że teraz ludzie są bardziej nastawieni na oglądanie, czyli pokazanie ciągu obrazków w takt fajnej muzy- powinno załapać. Zdjęcia swoją drogą, slajdy, swoją, a filmiki (w końcu z muzą taką, jaka powinna, według mnie pasować, a nie narzuconą przez YT) jeszcze inną. Wszystko będzie wzbogacać moje posty.

Wczoraj zrobiliśmy krótki wypad. Nie, nie na cmentarze, tam chodzę w zupełnie inne dni. Wszystkich Świętych obchodzę cały rok, o ile w ogóle obchodzę, bo raczej nie uznaję tego święta. Wolę Zaduszki, a w ogóle to te pogańskie zwyczaje, które opisałam, bardziej mi się podobają.

Pierwotnie w planie było zobaczenie śluzy w miejscowości Olza (to ta, gdzie Olza wpada do Odry, a zaraz za Olzą, znajduje się miejscowość Odra), ale potem Jaskół znalazł fajne miejsce, skąd można zobaczyć zakola Odry i to był I etap naszej krótkiej wycieczki.

Jechaliśmy przez Czechy, zakładając, że w Polsce, przy drogach, są kościoły i cmentarze- będzie tam tłoczno.

W Bohuminie Sunchyrach skręciliśmy na boczną drogę i zaparkowaliśmy na małym parkingu, z którego do punktu widokowego było około 500 metrów. Zero samochodów, zero ludzi- my, Beza, słońce, cisza i zapowiedź czegoś fajnego. Nie wiem, jak wy, ale ja lubię włóczyć się, tak po prostu, po terenie- polach, lesie, brzegami rowów, potoków, rzek, ścieżkami, ugorami et cetera, et cetera w tym stylu- gdziekolwiek. Nie potrzebuję ekstra bodźców, by cieszyć się wypadem. Cieszą mnie suche badyle, czerwone owoce, zielony poplon i kształty koron drzew. A jak jeszcze jakiś zwierz napatoczy się przed obiektyw, to... no nieważne, tak mam i już.

Doszliśmy do brzegu Odry, a tam wiata wypoczynkowa oraz tablica informacyjna, po polsku oraz po czesku. Na tablicy informacja o miejscu oraz o florze i faunie, jaka żyje w tych okolicach.


 Wycięłam resztę (opis flory i fauny)

I jeszcze z innego źródła:

„Graniczne Meandry Odry to krótki odcinek doliny rzeki Odry, na granicy państwowej między Polską a Republiką Czeską, który jest jednym z dwóch – a jedynym w Polsce (drugi znajduje się w Parku Krajobrazowym Poodří w Czechach) – odcinków Odry z przepływem zbliżonym do naturalnego. Dolina rzeczna wyróżnia się na tym odcinku dużymi walorami krajobrazowymi. Obok głównego koryta z zakolami znajdują się tutaj stare odnogi rzeki na różnym etapie wypłycania. Mozaikę siedlisk tworzą wyspy oraz ławice żwiru, piasku i mułu w strefie przybrzeżnej, a także strome, niemal pionowe brzegi i wyrwy brzegowe. W cieku przeplatają się odcinki wody bystrej i wolno płynącej. Górna Odra, której część stanowi opisywany obszar, charakteryzuje się dużą dynamiką hydrologiczną, tj. znacznymi wahaniami przepływu i częstym występowaniem zjawisk powodziowych. Już przy przepływach większych niż woda dwuletnia Odra występuje bowiem z brzegów i zatapia przyległe obszary zalewowe.”

Oraz taka perełka, aż chce się powiedzieć: Nasi tu byli.


 Mapa- meandry- zaliczyliśmy punkt 2.

Taki widok mieliśmy na Odrę na tym odcinku meandrów.

Filmy i prezentacje oglądajcie na dużym ekranie- mały nie daje takiego efektu. 


My byliśmy w Granicznych Meandrach Odry, po czeskiej stronie. Kiedy jechaliśmy do Polski, by przyjrzeć się śluzie w Olzie, widzieliśmy w Zabełkowie, na parkingu nad Odrą, mnóstwo samochodów i ludzi (z psami też). I tu jest widoczna różnica między Czechami a Polską- tam, przy wiacie, zaledwie jedna osoba przyszła, zrobiła zdjęcia Odry i szybko poszła, a po stronie polskiej multum ludzi. To nawet cieszy, że ludzie chcą oglądać kawałek fajnej przyrody, ale ja wolę miejsca raczej bezludne (oraz bez psów ze względu na piesożerną Bezkę).

Graniczne Meandry Odry rozciągają się od Bohumina/Chałupek, do miejscowości Olza, a potem dalej, już jako Meandry Odry, aż po zaporę w Raciborzu. Chociaż obie nazwy mogą się pojawiać zamiennie jako określenie tego obszaru.

 Muzyka: Ennio Morricone, Chi Mai

Do śluzy dojechaliśmy boczą drogą, którą zamykał dziki parking. Dalej ciągnęły się wały nad Odrą. Aby dostać się nad rzekę, trzeba zejść po stromej skarpie. Raczej nie mieliśmy, z Jaskółem, ochoty by tam się dostać. My nie, ale właśnie tam, nasza kochana psinka, która raczej wybiera wygodne dróżki do dreptania, miała ochotę zejść. Tam i tylko tam. Dobra, zeszłam z nią na dół, prawie jadąc na butach, bo Beza, żwawa babinka, ciągnęła w dół mocno. Odra w tym miejscu jest wąska. Niemniej ma się gdzie rozlewać, bo z jednej strony ciągnie się wzdłuż niej szeroki pas łąki, ograniczonej wałem. Miejsce, w które mnie Beza zaciągnęła, jest bardzo klimatyczne- przede mną Odra, za nią niewysoka skarpa, kolorowa jesiennie, a po lewej wysoki ażurowy most. Lubię takie industrialne elementy w przyrodzie (mosty, wiatraki, słupy wysokiego napięcia, jakieś wieże itp.). To właśnie ten most nadaje miejscu smaczku- niby dziko, a jednak trochę „artystycznej” cywilizacji jest. Ponieważ śluza jest po drugiej stronie mostu, myślałam, że przejdę pod nim. Nic z tego, tam był kanał. Trzeba było drapać się z powrotem na skarpę, gdzie jest parking. I ta nasza psia staruszka znowu dostała takiego cugu, że nie minęła minuta i już byłyśmy na górze. Mój biedny kręgosłup tylko cichutko jęknął i z rezygnacją poddał się dalsze torturze marszu ku śluzie. 

 Muzyka: Tangerine Dream, Code To Zero

Na filmie pociąg z Katowic do Raciborza.

Myślę, że ten kanał oraz śluza, spełniły swoje zadanie podczas zeszłorocznej powodzi- woda zapełniła wtedy cały polder po Raciborzem. W każdym razie wrota są pomalowane i widać, że mechanizm jest sprawny.

I znów można powiedzieć- po kiego was nosi w takie dziwne miejsca- śluza? A co w niej takiego ciekawego? No cóż, takie typy, jak my, już tak mają- nie tylko zamki, pałace, zalewy, skanseny, ale i to, co „techniczne” lubimy oglądać. Dla mnie wszystko, co praktyczne, co ułatwia życie, co ratuje życie, co jest niesamowite technicznie, jest interesujące. Wszak urodziłam się z żyłką techniczną, a mój pierwszy, wybrany świadomie zawód, który chciałam zdobyć, to mechanik samochodowy. I do dziś nie mogę przeboleć, że życie potoczyło się inaczej.

Czyli towarzystwo, most, śluza i jak dodać do tego „okoliczności przyrody”, to miałam wczoraj full wypas serwis wycieczkowy.

https://www.slaskie.travel/poi/3736/graniczne-meandry-odry-w-chalupkach

31 października 2025

Kraboszki i dynie.

Było wczoraj chrześcijańskie, czas na pogańskie.

Dziady cz. 1 Ogień na rozstajach dróg (nie, to nie Mickiewicz😄).

 Zachodni zwyczaj ozdabiania domów dyniami- straszydłami, kościotrupami, duszkami itp. bardzo krytykowany przez KK w Polsce (nie wiem, czy w innych krajach również), ma wspólne cechy z naszą słowiańską tradycją. Może  nie w tak bogatej formie, jak na zachodzie, może nie ozdabianie wejść domów kościotrupami i szczerzącymi w upiornym uśmiechu dyniami, jednak podczas Dziadów słowiańskich były szeroko stosowane charakterystyczne maski.


 

Najpierw o halloweenowej dyni
„Choć dziś dynie na Halloween kojarzą się głównie z uśmiechniętymi (lub przerażającymi) lampionami, dziecięcymi przebierankami i cukierkami, ich korzenie sięgają znacznie głębiej – do czasów, kiedy Europa nie znała jeszcze plastiku, marketów ani elektrycznego światła. Pierwotna symbolika dyni wywodzi się z celtyckiego święta Samhain, obchodzonego w nocy z 31 października na 1 listopada. Dla starożytnych Celtów był to czas przejścia między rokiem starym a nowym, czas wygasającego światła i wzmagającej się ciemności.
Wierzono wtedy, że w Samhain świat żywych przenika się ze światem zmarłych, a duchy przodków – ale też złe byty – mogą swobodnie przemieszczać się po ziemi. Aby ochronić się przed niechcianymi istotami, ludzie palili ogniska, nosili maski i rozstawiali świecące naczynia przed domami. Były to najczęściej wydrążone rzepy, brukwie i buraki, w których umieszczano świeczki – miały one odstraszać złe moce i oświetlać drogę dobrym duszom.

To właśnie te pierwsze “lampiony dusz” dały początek tradycji, którą znamy dziś. Co ciekawe, nie używano jeszcze wtedy dyni – po prostu nie rosła ona w Europie. Pojawi się dopiero kilkaset lat później, po odkryciu Ameryki.Postać, która bezpośrednio łączy dynię z Halloweenem, to Jack – bohater irlandzkiej legendy ludowej. Według opowieści, był to skąpy, cwany i bezbożny mężczyzna, który raz za razem oszukiwał diabła, aż ten poprzysiągł mu, że nigdy nie zabierze jego duszy do piekła. Niestety, gdy Jack zmarł, nie mógł trafić ani do piekła, ani do nieba – i został skazany na wieczne błądzenie po świecie.
Diabeł, chcąc go ukarać i zarazem “nagrodzić” za chytre triki, wręczył mu rozżarzone węgle, by oświetlał sobie drogę w mroku. Jack włożył je do wydrążonej rzepy i odtąd błąka się jako Jack-o’-lantern, nosząc swoją latarnię po ziemi.
Kiedy w XIX wieku irlandzcy emigranci przenieśli się do Stanów Zjednoczonych, nie mogli znaleźć tam rzepy – za to trafili na piękne, pomarańczowe dynie, które nie tylko nadawały się lepiej do rzeźbienia, ale też dłużej zachowywały świeżość. Tak dynia stała się nową latarnią Jacka, a jej związek z Halloween zaczął się na dobre. (…)
Z czasem dynia przestała być tylko straszącą latarnią – stała się także symbolem domowego ciepła, jesiennego obfitości i przemijania. W Stanach Zjednoczonych związano ją również z Thanksgiving, a więc świętem dziękczynienia i wdzięczności za plony. W tym sensie dynia łączy w sobie świat życia i śmierci – światło i cień, śmiech i grozę, co doskonale pasuje do symboliki Halloween.”


A teraz o słowiańskich kraboszkach.

Dziady cz.2- Kraboszki idą w noc. 

 Część biesiadników podczas Dziadów zakładała drewniane maski kraboszki lub ustawiano je wokół domów, by odstraszyć niechcianych gości w postaci złych duchów lub demonów. Kolejnego dnia po Dziadach, maski trafiały do ognia, żeby nie straszyły pozytywnych dusz, wciąż obecnych w okolicy.

 



„Źródła pisane dają nam pewne dowody. Otóż czeski kronikarz Kosmas przytacza dekret księcia Brzetysława z 1092 roku, w którym władca zabrania urządzania pogańskich rytuałów:
„(…) odbywały się po lasach i na polach, i korowody, odprawiane podług pogańskiego zwyczaju, na dwóch i trzech rozstajnych drogach, jakby dla spokoju duszy. Także i bezbożne igry, które wyprawiali nad swoimi zmarłymi, tańcząc z założonymi na twarz maskami [podkreślenie autora] i wywołując cienie zmarłych”1.
Mamy więc potwierdzenie, że używano ich podczas rytuałów ku czci przodków, którzy odeszli. Dowiadujemy się również, że towarzyszył temu taniec. Nie mamy jednak informacji, jak wyglądały owe maski, z czego były zrobione. Kosmas nie podaje też ich konkretnych funkcji. (...)

 


Kolejne źródło pisane zaskakuje nas informacją, że maski podczas obrzędów na cześć zmarłych zakładali duchowni w kościołach archidiecezji gnieźnieńskiej. Jest to list papieża Innocentego III z 1207 roku skierowany do arcybiskupa Henryka Kietlicza, w którym nadawca potępia zwyczaj „przedstawień teatralnych” odbywanych w kościołach (Schmitt 2006, s. 280). Papież wskazuje tutaj nie tylko rekwizyty w postaci „potwornych masek” , ale także „obsceniczne gesty” towarzyszące obchodom (ludi theatrales)2. Maski nazwane są monstris larvarum, czyli maski duchów, potwory, maszkary. Jerzy Burchardt podaje: W obrzędach tych aktywny udział, połączony z recytacją konkretnych ról, brało całe, najczęściej żonate, duchowieństwo: kanonicy, kapłani, diakoni i subdiakoni wraz ze swymi synami3.

 Kolejne źródła to pismo z 1279 roku, w którym legat papieski pod karą ekskomuniki zabrania księżom udziału w korowodach oprowadzanych po cmentarzach i wewnątrz kościołów4. Nie wiemy jednak, czy krytykowany zwyczaj dotyczy na pewno święta zmarłych i czy zakładano wówczas maski.
Natomiast w statucie arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława (1326 r.) czytamy nakaz:
aby jacykolwiek duchowni czy też świeccy, ubrani w maski, nie wchodzili zuchwale do kościołów lub na przyległe cmentarze, zwłaszcza gdy się w nich odprawia służbę bożą5.
(Codex 1878, s. 395)
W powyższym przykładzie mowa jest o zakładaniu masek i braku tolerancji dla tego zwyczaju ze strony wyższych przełożonych stanu duchownego. Nie wiadomo jednak, do jakiego typu obrzędów odnosi się ten zwyczaj (mogły być związane ze świętem zmarłych, ale też mogły być okołonoworoczne).
W każdym razie powyższe źródła pisane pokazują krytykowane przez Kościół obrzędy z użyciem masek i zawsze wiążą się one z sytuacją sakralną.

Maski zatem postrzegane były jako jako przedmioty mające moc transformacji, ale też komunikacji. Używało się ich w sytuacjach mediacyjnych, kiedy człowiek znajduje się na pograniczu dwóch rzeczywistości (Porębska-Kubik, Marcinkowska 1992, s. 3; por. Gunnell 2007, s. 192)8. Tym samym dają możliwość kontaktu ze światem na ogół niedostępnym ludzkiemu poznaniu.
(…) maski jako atrybuty rytualno- obrzędowe miały przede wszystkim pełnić funkcje komunikacyjne, czyli przywoływać zmarłych i zapewniać kontakt z nimi. Taką koncepcję przedstawia Paweł Szczepanik w Słowiańskich zaświatach9. Trudno jednak stwierdzić, czy kraboszki miały też chronić uczestników obrzędu, czy przedstawiać zmarłych. Według kulturoznawcy Leszka Kolankiewicza pierwotnie wszystkie rytualne maski reprezentowały dusze zmarłych: tańce w maskach są zawsze tańcami duchów10.”

 Maski skórzane oraz z kory z okolic Nowogrodu Wielkiego.




Nie zrobiłam kraboszki, ale za to sfilcowałam trzy kolorowe, jesienne dynie. Nawet ich nie ozdobiłam halloweenowo, bo uznałam, że i tak są bogate w kolory, a będą ozdobę na dłużej.

Jak zrobić taką dynię- mój drugi blog- pasek po prawej stronie, góra.
 

Więcej o symbolice dyni na Halloween tu:
https://legolas.pl/dynie-n-halloween/


Więcej o słowiańskich dziadach i symbolice kraboszki tu:
https://www.jestesmyslowianami.pl/kraboszki-maski-w-religii-poganskich-slowian/


Zdjęcia z podanych stron i z Internetu.




PS. Nazwa "kraboszka" pochodzi prawdopodobnie z czeskiego słowa "kraboška", oznaczającego maskę lub demona, które z kolei wywodzi się od prasłowiańskiego rdzenia

"kȏrbъ", oznaczającego "kosz" lub "koszyk". Maski były elementem obrzędów, zwłaszcza związanych ze świętem Dziadów, a ich nazwa może odnosić się do koszowatej formy lub do tego, że były wykonane z plecionki


https://isap.info.pl/2024/10/15/kraboszki-obrzedowe-maski-slowian/


30 października 2025

Pamiątka Reformacji

 

Róża luterańska- Róża luterańska to symbol luteranizmu, który został zaprojektowany przez Marcina Lutra w 1530 roku. Jej symbolika odnosi się do teologii reformacji i składa się z kilku elementów: czarny krzyż na czerwonym sercu symbolizujący ofiarę Chrystusa, na białej róży oznaczającej radość i pokój płynące z wiary, umieszczonej na błękitnym polu symbolizującym niebiańską radość, a wszystko otoczone złotym pierścieniem, który oznacza wieczność

 

 

Tej wiedzy nigdy za wiele.

"31 października jest obchodzony w Kościele Ewangelicko-Augsburskim jako Pamiątka Reformacji.

Święto to nawiązuje do ogłoszenia 95 tez przez augustiańskiego zakonnika ks. dr. Marcina Lutra.

Luter ogłosił tezy 31 października 1517 r. w Wittenberdze, zachęcając do dyskusji na temat pokuty i odpustów. Chciał również przypomnieć ówczesnemu Kościołowi o Bogu i jedynym źródle wiary jakim jest Pismo Święte. Wydarzenie to zapoczątkowało Reformację, czyli odnowę Kościoła chrześcijańskiego.

Przesłanie Reformacji streszcza się w krótkich zasadach: Tylko Jezus Chrystus jest Zbawicielem, Bożym Synem. Nie ma innych pośredników między Bogiem a człowiekiem. Tylko z Bożej łaski przez wiarę człowiek jest usprawiedliwiony.  Tylko Pismo Święte jest źródłem objawienia Boga i drogowskazem w życiu każdego chrześcijanina. Tylko poprzez Słowo Boże głoszone w kazaniu i sakramentach Duch Święty budzi wiarę.

Reformacja przypomniała znaczenie Bożego Słowa i podkreśliła, że Kościół powołany jest do głoszenia Ewangelii. Wskazała na indywidualną relację z Bogiem, odpowiedzialność za siebie, za innych ludzi i świat wokół nas.

Ks. dr Marcin Luter podkreślił, że Boża łaska jest darem, którego nie da się kupić lub pozyskać, a Chrystus jest jedynym pośrednikiem pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Krzyż i zmartwychwstanie wyrywają człowieka z bezsilności i niemocy, wyzwalają każdą osobę, aby mogła prawdziwie służyć Bogu i innym.

Reformacja uruchomiła procesy, które nie tylko zmieniły sytuację religijną Europy, ale zapoczątkowały również głębokie przemiany w przestrzeni kulturowej, społecznej, gospodarczej i politycznej. Ewangelicyzm wpłynął na rozwój kultury, języków narodowych, szkolnictwa, muzyki sakralnej, działalności społecznej oraz świadomości obywatelskiej w Europie.

Z Wittenbergi Reformacja wyruszyła w świat i stała się jego obywatelką. Dzisiaj Kościoły luterańskie na świecie liczą ok. 80 mln członków, a do dziedzictwa duchowego Reformacji przyznaje się kilkaset milionów chrześcijan.

W Pamiątkę Reformacji ewangelicy spotykają się na  okolicznościowych nabożeństwach, podczas których śpiewany jest hymn Kościoła, pieśń Warownym grodem jest nasz Bóg autorstwa ks. Lutra (powstała w 1546 r., a jej tekst oparty jest na słowach z Psalmu 46)."

 


 

 https://www.luteranie.pl/pamiatka-reformacji 2025

Biblia Lutra-pierwsze wydanie w 1534 roku 

Oba zdjęcia z Internetu.
 

 

27 października 2025

Taki sobie post o fajnych bytach.

 Vinieta: z cyklu Duda Gracz Chopinowi: Walc Es-dur op. 18

(źródło: http://www.wychmuz.pl )

 

Skrzydło Anioła- zdjęcie z Internetu (nie podano autora- można sobie zamówić taki obraz)

Ileż to razy ratował mnie przed opresjami, trzepiąc porządnie skrzydłem po łepetynie- „Opamiętaj się, nie idź tą drogą”. Mówił też- „Nic to, olej, zostaw, poboli, poboli, ale będzie potem dużo lepiej”.

Bywało, że wypuszczał mnie, bym mocno się sparzyła i najczęściej była to dobra lekcja- przez własne bóle do „prawdy”. Bo też jestem uparta i zdarza się, działam przeciw swojej intuicji. I zawsze wtedy kończy się „upadkiem”.

Wprawdzie nie wyobrażam sobie go jako faceta z długą, zmierzwioną brodą, ale często czuję jego obecność obok. To taki świetlisty obłoczek, wirujący tysiącami złocistych płyteczek, unoszący się nad ziemią i cichutko sączący do mojej głowy wskazówki- to zrób, tu uważaj, a tego za wszelką cenę nie tykaj.

 Zdjęcie z Internetu

Czasem z tego obłoczka wyłaniają się puchate skrzydełka....Dlaczego akurat skrzydełka? Jakoś tak wbiły się te skrzydełka w postać anielską i bez nich ani rusz.

A może jednak jest to konkretny facet? Może taki?


A może jednak jest kobietą i czasami wygląda  tak?


 

Ach tak... że zabobony? Że dziwne?

Że niewierząca wierzy w Anioła Stróża?

No przestańcie, przecież to takie fajne, myśleć/czuć, że ma się przy sobie przyjazną duszę.

No i w krasnoludki, niebożęta, bożęta, skrzatki, chochliki, czy jak ktoś sobie te małe przekochane ludziki nazywa, też wierzę.

Mało tego, czasami późną nocą słyszę ich delikatny tupot, kiedy przebiegają w pospiechu przez holik. Pewnie lecą przeganiać myszy pod podłogą.




Siedzę i czekam.
Czy jakiś anioł rozmyśla nad moim losem?
I czy wiedzą oni, dokąd zmierzamy, gdy siwiejmy i starzejemy się?
Bo powiedziano mi,
Że zbawienie pozwala rozwinąć się ich skrzydłom.

Tak więc gdy leżę tak w moim łóżku,
myśli przebiegają mi przez głowę,
i czuję, że miłość jest martwa,
Kocham anioły wobec tego.

I przez to wszystko, anioł proponuje mi ochronę.
Dużo miłości i uczucia,
Nie ważne, czy postępuję dobrze czy żle
I wraz z prądem wodospadu
Gdziekolwiek by mnie nie zabrał,
Wiem, że życie mnie nie złamie.
Kiedy zechce ją wezwać, on mnie nie porzuci.
Kocham anioły wobec tego.

Kiedy czuję się słaby
I mój ból spaceruje wzdłuż jednokierunkowej ulicy,
Patrzę do góry
I wiem, ze zawsze będę obdarzony miłością.
I kiedy rośnie to uczucie,
Anioł tchnie ciało w me kości
I kiedy miłość jest martwa
Zamiast tego kocham anioły

I przez to wszystko, anioł proponuje mi ochronę.
Dużo miłości i uczucia,
Nie ważne, czy postępuję dobrze czy żle
I wraz z prądem wodospadu
Gdziekolwiek by mnie nie zabrał,
Wiem, że życie mnie nie złamie.
Kiedy zechce ją wezwać, on mnie nie opuści.
Kocham anioły wobec tego.”

https://teksciory.interia.pl/robbie-williams-angels-tlumaczenie,tr,5567.html

24 października 2025

Żadne kocyki...herbatki...

 

To jest jakiś obłęd po prostu. Robota ciągle się koci, w ilości przyrostu geometrycznego. Na razie nie ma nic z jesiennego: ”kocyk, herbatka, książka i błogie jesienne lenistwo”. Kompletnie nic. Książkę czytam wieczorem, a herbatę piję w przelocie. No może jeszcze wieczorami coś tam potkam, czy wyhaftuje, a w tak zwanym międzyczasie, przelecę się po Necie i coś skrobnę do bloga.

Dostałam na Dzień Matki. Nie wiem, jak ją przezimować. W gruncie może zamarznąć, w piwnicy zmarnować się, w domu nie mam gdzie postawić, by miała światło.
 

Spraw do załatwienia przed zimą jest wiele, prac do zrobienia tyleż samo. Zmiana opon na zimowe w dwóch samochodach- terminy trzeba umawiać. W listopadzie odwieźć Szerszenia na zimowe leże (do kumpla- 60 km w jedną stronę).

Zrobiliśmy kompleksowe badania krwi, wyniki w Necie, ale trzeba teraz pojechać odebrać wyniki na papierze. Powinnam zmienić okulary (do czytania i do jazdy- widzę dobrze, ale wbite w prawo jazdy i muszą być na nosie, kiedy prowadzę), Jaskół musi ratować kolana. Należałoby znowu zrobić inne badania, ale odrzuca mnie załatwienie terminów no i te dojazdy wszędzie. W dodatku boję się teraz latać po przychodniach, bo okres grypowy, a ludziska maseczki nie założą, choćby mieli zapluć cała poczekalnie. Taka to mentalność.

Porządki na cmentarzu, zawiezienie papierów do księgowego, załatwienie ubezpieczenia (tym razem nie przez Internet), zawiezienie jaskółowego kompa do modernizacji, zakup nowego telefonu dla mnie- no tak musiałam kupić nowy, bo w starym bateria siadła. 

A jeżeli już mówię o telefonie, to szlag człowieka może trafić podczas przerzucania wszystkiego co było w starym. Wszędzie zabezpieczenia, hasła, piny, kody....jaciepierdole. Miało być szybko, prosto, bezproblemowo. Dobrze, że mam ten sam model, co stary, tylko nowocześniejszy i poruszanie się po nim mam już opanowane. Ja lubię zgłębiać nowinki techniczne, ale telefon ma być od razu użyteczny i już. Bez majstrowania godzinnego.

 Te wszystkie sprawy wiążą się z częstymi wyjazdami poza wieś, a tu wokół drogi remontują na potęgę- tu zdarta nawierzchnia, na powiatówce robią nowy most, bo modernizują tory pod szybką kolej (remont, czyli zamknięcie drogi ma trwać 2 lata), gdzie indziej sypią pobocza, albo kładą chodniki. Gdzie się nie obrócisz tam pierdylion objazdów, wahadłowa mijanka, światła, ruch jednym pasem, korki, korki, korki. I żeby było weselej, ruszyły jesienne roboty polowe, na drogach ogromne traktory, ciągniki z dopinanymi elementami tnącymi- nożami (bardzo długie- teraz przód kombajnu musi być zdjęty, bo zajmował prawie dwa pasy, to wożą to dopinane lub na naczepach) Cały cyrk z drogami przypomina mi sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy na wskutek bardzo intensywnych ulew, zostały zalane wszystkie drogi wyjazdowe ze wsi oprócz dwóch wąskich przez pola. Teraz też trzeba codzienne sprawdzać w Necie, które drogi są w miarę szybko przejezdne.

Uroki życia na wsi- wszędzie trzeba dojechać- zakupy, lekarz, sprawy urzędowe (do UG mamy 15 kilometrów, do powiatu również tyle). I jeżeli ktoś myśli, że to można załatwić mailowo, to jest w tak zwanym mylnym błędzie. Jak nie mam podpisu elektronicznego, to możesz sobie posyłać maile "na Berdyczów", a i tak musisz papier z podpisem zawieźć. Nie mamy takiego podpisu i raczej się nie spieszę, by go załatwiać. Ale ganiają nas corocznie z rachunkami- czy oddajemy śmieci firmowe, czy opróżniamy oczyszczalnię i w ten deseń.  

Cały ranek kursowała, nosząc w pyszczorku orzechy z ogrodu pod cis, rosnący przy tarasie. Latała po tarasie w te i we wte, od czasu do czasu przystając i zaglądając przez drzwi balkonowe do pokoju. Udało mi się sfotografować jej końcówkę.
 

Przypomniała mi się historia z wycinką bożodrzewu, rosnącego przy głównej przy bramie, który usychał. Pani przyjechała na wizję, wzięła ode mnie pełnomocnictwa współwłaścicieli działki- moich dzieci, spojrzała na nie i kategorycznym głosem stwierdziła, że podpis syna jest sfałszowany. Zatkało mnie, zapytałam po czym poznała. Odpowiedź- Bo pani syn mieszka w Anglii.

Bidula założyła, że skoro mieszka w Anglii, to nie mógł złożyć podpisu, a on go złożył wtedy, kiedy był w Polsce, ponieważ już wtedy te papierzyska zbierałam. No, ale pani wiedziała lepiej. Wydarłam się, bo zarzucenie mi fałszerstwa to jest ten moment, kiedy mnie nie zatyka z oburzenia, tylko od razu reaguję. Wycofała się. Zgodę otrzymaliśmy, ale przy wizji, dotyczącej wycinki schnącej wierzby zgody nie dała, bo: „Tu rośnie bluszcz, a on jest pod ochroną”. Na to mówię, że ten bluszcz delikatnie z korty zdejmę i nic mu się nie stanie. Nie, no NIE. Parę lat wierzba schła, bluszcz rósł pod nią i dopiero w tym roku, innym paniom, bluszcz nie przeszkadzał, wydały zgodę.

Z ta upierdliwą mieliśmy trzy razy do czynienia. Przy trzeciej wizji- pochylony mocno nad grządkami świerk, groził zwaleniem się- przybyła z młodzieńcem, który miał za zadanie sfotografować obiekt do wydania zgody. Stoimy przy świerku, ona z zadumą go ogląda, milczy, coś tam w łepetynie układa, a młody fotografuje. Fotografuje, ale nie świerka, tylko sobie cały ogród cyka. Jak to zobaczyłam, to we mnie zawrzało:

- Co pan robi, kto panu pozwolił?

Zmieszał się, opuścił aparat.

- Pan tu przyszedł na wizję, czy na przeszpiegi- Tym razem nie miałam ochoty być uprzejma. Pani się zaczerwieniła, coś tam bąknęła typu- weź ten aparat, On się zaczerwienił, odwrócili się i poszli w stronę bramki. Nie wiem nawet, czy zdążył zrobić zdjęcie świerka. Zgodę uzyskaliśmy.

No więc tak to jest z papierami, podpisami i urzędnikami urzędów niższego stopnia.

Zatem jesienny nawał prac i spraw do załatwiania trwa sobie w najlepsze (natężenie ruchu w sklepie wzrasta, skończy się dopiero po świętach BN).

Dzień ponury i deszczowy, zabieram się do szycia. A wieczorem może jakaś cieszyńska klimatyczna knajpka?

Miny Kobuszewskiego bezcenne.


 PS. Narzekam na te dojazdy, ale i tak to wolę, niż miejskie wystawanie na przystankach w oparach spalin, jazdę w zatłoczonych tramwajach, autobusach albo stanie w korkach, kiedy ma się samochód. Przerabiałam, dlatego te wiejskie dojazdy uważam, mimo wszystko, za mniej uciążliwe. Biorę pod uwagę, że samochód się psuje, dlatego mamy dwa. No i dwa dają nam większą swobodę. Więcej samochodów w wiejskim gospodarstwie to teraz konieczność, a nie luksus.


22 października 2025

A tymczasem gmeranie, grzebanie, wybebeszanie i jaranie się czyli moje zdanie o blogosferze.

 

No i panie pianistki, które moim zdaniem, grały świetnie, przepadły. W sumie nie tyle przepadły, co „spadły” na niższe pozycje. A szkoda. Wyniki konkursu są szeroko komentowane i budzą ogromne rozczarowanie, moje również. Nie będę o tym pisała, bo już nic się nie zmieni, teraz to już będzie tylko takie mielenie.

Prof. Andrzej Nowak trafnie podsumował konkurs:

„Fryderyk Chopin umarł 17 października 1849 roku w Paryżu. Czy Chopin umarł ponownie w Warszawie 21 października 2025 roku?

Jury XIX Konkursu w swej niezgłębionej mądrości ogłosiło werdykt, który ogłosiło. Jego słuszność - lub nie - będzie można lepiej ocenić za jakieś pół wieku, kiedy pełniej rozwiną się kariery dzisiejszych laureatów.

Może jednak Chopin narodził się właśnie na nowo w Warszawie? Nie, nie wierzę w metempsychozę, ale kiedy słucham obchodzącej dziś właśnie 17 urodziny Tianyao Lyu oraz dojrzalszej o lat 13 Japonki Shiori Kuwahary (a te dwie Pani podzieliły się z łaski Jury IV nagrodą), to nie mam wątpliwości, że to co najpiękniejsze i najbardziej polskie zarazem w muzyce Fryderyka z Żelazowej Woli znajduje wciąż swoje cudowne inkarnacje. I z tego się raduję.”

 I tyle na temat konkursu.


Wysłuchałam „rolki”,w której psycholog tłumaczy, iż nie ma sensu wracać do dzieciństwa w kontekście traum. Jeżeli coś się przepracowało, to nie należy do tego wracać i rozgrzebywać. Staram się właśnie tak żyć, by nie dotykać bolesnej przeszłości, chociaż ona wiąż wraca (przecież to kawał historii mojego życia- nie da się wygumkować do białej karty)- trudno się definitywnie odciąć. Staram się jednak specjalnie nie „dziubać” w to, co mnie bolało i być może na nowo zaboli, choć to, gdzieś w podświadomości, ciągle moli. Kiedy zaczynają mnie nachodzić myśli o złu, które mnie dotknęło w paru etapach życia, wiem, że zbliża się stan depresyjny. A tego chcę za wszelką cenę uniknąć. Uciekam wtedy myślami do czegoś przyjemnego, idę do ogrodu albo całkiem po prostu zaczynam sprzątać, haftować, tkać, robić cokolwiek, by oderwać się od czarnego nastroju.  


 

Moja sister wielkie ucho, jest w sprawach rozgrzebywania przeszłości, ekspertką (nawiasem mówiąc, jest psychologiem)- ona potrafi ciągle i ciągle babrać się w swoim, według niej, nieudanym dzieciństwie, ciągle powtarza te same zarzuty względem rodziców, ciągle mi wytyka to, co jej zdaniem, mnie dotykało na plus, a ją na minus. O tak, ona lubuje się we wspominaniu złej przeszłości, przypominaniu tego, co ją bolało. To jakiś rodzaj masochizmu i pokazywanie ludziom, jaką to ona bidulą była i „żałujcie mnie”, „pocieszajcie mnie”, „utwierdzajcie mnie, że jestem taka biedna”. 

 Widzę w wielu miejscach, w blogosferze, właśnie takie treści, takie wręcz nachalne gmeranie w swojej przeszłości, w podkreślaniu traum i domaganie się współczucia. Widzę też dziwną rywalizację w tym, kto miał gorzej- posty, komentarze.

Ogólny obraz? Chyba same straumatyzowane dzieciństwem osoby piszą blogi- istna wylęgarnia pokrzywdzonych. No chyba, że zagrała tu reguła często na blogach spotykana- ja też, ja też, a u mnie też....

 Wywlekanie, wybebeszanie- no tak, ale jedni właśnie tego potrzebują, by sobie jakoś życie uporządkować, by to przepracować, by się w końcu od przeszłości odciąć, inni robią to dla dziwnego poklasku, zabezpieczając sobie czytelników. Czytanie o czyimś życiu jest przecież takie zajmujące, zastępuje książki. No może jeszcze jakiś serial, tego typu, potrafi równie tak mocno zająć jak posty „o trudnym dzieciństwie/ życiu”. Powiem trywialnie- ludziska lubią jarać się sprawami czyjegoś życia, a jak już są w nim porażki i boleści, to jest pełen sztos. 

Kiedy ktoś pisze optymistyczne posty, często pojawia się ocena- no szpanuje, nadrabia, ściemnia, stara się ukryć, bo ma przechlapane w życiu. Tak, opisywanie na blogach swoich szczęśliwych chwil, pogodnych dni, jest mocno passe. Tu trzeba mieć smarki po pas, migreny, gorączki, bolączki....ojoj jaka jestem schorowana, głaszczcie mnie, głaszczcie. 

Nie powiem, żeby nie pisać o tym, co w życiu uwiera, gryzie, o trudnościach, o zmaganiach z chorobą, z trudnościami w pracy lub potknięciami w życiu towarzyskim, pisaniu o „tu i teraz”, ale „Znaj proporcjum mocium panie”.

Rozumiem traktowanie bloga jako rodzaj pamiętnika, jako rodzaj terapii, ale to się po prostu da wyczuć, kiedy ktoś w ten sposób traktuje pisanie, ma ono naturalny charakter, nie widać silenia się na populistyczne „wyskoki”, a przede wszystkim, trudne sprawy są opisywane z wyczuciem granicy, kiedy ją można, a kiedy nie należy przekraczać.

I zawsze taka sama śpiewka rozbrzmiewa w blogosferze- mój blog, moje życie, moja sprawa, nie chcesz, nie czytaj.

Też stosuję tę zasadę. Uciekam od blogów, gdzie bywa natężenie określonych tematów i powtarzalność do znudzenia, do „zagłaskania”, do „zadeptania”. Szczere do bólu, nierzadko wywołujące zażenowanie tą szczerością. Bywają też często chwaliposty oraz posty, od początku do końca, szalenie narcystyczne- ja, ja, ja, mnie, moim, u mnie- tyle tego, że po przeczytaniu ma się mdłości. 

A wzajemna blogowa adoracja na zasadzie:

- Matko chwalą nas.

- Kto?

- My ich, a oni nas,

może dobić swoją infantylnością. 

Takie blogi, takie posty, dołują mnie, zniechęcają, powodują zmęczenie. Uciekam od blogów boleściwych męczykrup, nawiedzonych dewotek, mściwych adwokatów- obrońców innych uciskanych blogerek, blogów, na których pisze się- „Wiecie, że nie zaglądam, ale ostatnio przeleciałam...” i.... post pełen oburzenia, pełen inwektyw oceniających blogerkę/ blogerki (były co najmniej, dwie takie akcje), a potem fala hejtu w komentarzach wyznawczyń jedynej słusznej. FUJ- obrzydliwość!


Nie znoszę również, kiedy ktoś pisze „półgębkiem”, że coś tam się dzieje w jego życiu, że nie daje rady, że... nie napisze wprost, albo chociaż nie powie krótko, o co chodzi ale oczekuje współczucia i, być może, jakichś rad. Taka "tajemniczość'- wicie, rozumicie- coś się dzieje, jednak nie powiem co, domyślcie się. Ale tu jeszcze dochodzi inna sprawa- takie blogi mają swoje zaplecze w postaci kontaktów telefonicznych, mailowych oraz zamkniętych dodatkowych blogów. Tu robi tajemnicze miny, podnosi ciekawskim ciśnienie, nabija statystyki, a tam na zapleczu odbywa się cały teatr. Leci obrabianie d... blogerom oraz obgadywanie tego, co dzieje się na innych blogach. To jest dopiero obłuda. Jawnie z dziobków sobie piją, na zapleczu pokazują swoją prawdziwą twarz. 


Ok, powiem skąd wiem. Bywałam w takich sytuacjach- bywałam. Odcięłam się i nawet nie mam zamiaru w coś takiego znowu wejść. Tym bardziej, że wy zaufacie danej osobie w realu, a potem gdzieś wasze osobiste sprawy będą obgadywane na blogach (a to mnie kiedyś spotkało). Nikt naprawdę nie wie, z kim ma do czynienia w blogosferze i nawet sporadyczne spotkania w realu tego nie powiedzą.

Wracam do stwierdzenia psychologa- jak chcesz się w końcu uspokoić, to odetnij się raz na zawsze od tego, co bolesne. A ja jeszcze dodam, od tego, co cię wkurza, męczy, zabiera czas i energię.

To jest tak samo, jak z zakończeniem żałoby- jeśli przejdziesz wszystkie jej etapy, w końcu się uspokoisz, pogodzisz ze stratą i zaczniesz żyć dla siebie. Jeżeli pominiesz jakiś jej etap, jeżeli nie przepracujesz jakiegoś jej etapu, twoja żałoba będzie trwać wiecznie, a ty się po prostu zamęczysz.



Mój pierwszy tytuł tego bloga brzmiał: ”Świat w oczach Jaskółki, czyli zapiski małego zgryźliwca”.

Napisałam post adekwatny do pierwotnego tytułu bloga i ani na chwilę nie miałam wątpliwości, by go puścić w eter.

Zgryźliwość nie jest moją dominującą cechą. Pojawia się, kiedy czuję, że coś się przelało. Zgryźliwość to też zawór psychicznego bezpieczeństwa- mojego bezpieczeństwa. O swoje każdy musi się sam postarać.

Swój blog traktuję jako miejsce do opisywania codzienności, podsuwania fajnych rzeczy ze sztuki, muzyki, mody i innych dziedzin artystycznych oraz miejsce do wyrażania swojej oraz innych osób opinii na różne tematy. Również te, które wydają się drażliwe, choćby dzisiejszy o blogach.

Life is brutal and full zasadzkas- kto powiedział, że należy być zawsze eleganckim, kiedy opisuje się pewne zjawiska? A takimi niewątpliwie są blogi. Nie dotykam tu nikogo ad personam. Kto się poczuje dotknięty, ten ma problem- ze sobą problem. Już dawno zauważyłam, że opisuję jakieś zjawisko, zaistniałe na blogach i od razu sporo osób uważa, że to o ich blogu. Parę razy już pisałam- ludzie, nie jesteście sami w blogosferze, a ja naprawdę mam szeroki ogląd na wiele blogów z różnych baniek. Tak więc, poluzować gumki, wypuścić powietrze, zrobić sobie kawę i popatrzeć przez okno, zanim zaczniecie wszystko brać do siebie.

Aha, zapomniałabym.... no i "Moce wam ślę".... 😁😁😁😁😁 



PS. Zablokowanie komentarzy nie jest brakiem szacunku dla czytających mój blog.

Przepraszam, ale powód zostawię do wiadomości tylko sobie.


20 października 2025

Kaczki, futrzaczki, szęśliwe kurki i inne firfifurki...


 

Rano 0 stopni na termometrze, ale na trawie szronu nie było. Niebo czyste, powietrze lekko mroźne. To miała być jedna chłodniejsza noc. Od jutra znów lekkie ocieplenie a w nocy do 6 stopni. Zastanawiam się, po co w ogóle piszę o pogodzie u nas. Komu potrzebna taka informacja? To taka blogowa zapachajdziura i bezpieczny wentyl dla komentujących. Jak nie potrafią się odnieść do istotnych treści posta, to jeszcze mogą skomentować pogodę i tak się najczęściej dzieje. I wilk syty i... wilk syty... komentarz jest? Jest. Zadowolony komentujący, zadowolony właściciel bloga, jest ruch w interesie.

Nie ma włączonych komentarzy, potrzeba informacji o pogodzie znika.

A jednak jest to jakiś łącznik między innymi treściami, wstęp do posta, albo i zakończenie. Jakoś tak wychodzi, że ta informacja króluje na wielu blogach.

 

Podczas spaceru z Bezą widziałam lecące trzy dzikie kaczki. Nad nimi szybująca mewa, a potem leciała czwarta kaczka, goniąc je z krzykiem. Śmieszne takie kaczki w locie. Mają krótkie skrzydełka i podczas lotu machają nimi szybciutko, wydając charakterystyczny świst.

Ptakom wodnym, żyjącym na stawach, niedługo będzie trudniej. W listopadzie spuszcza się wodę ze stawów, odławia ryby, które wpuszcza się do rybników z czystą wodą. Tam mają się „filtrować”, oczyszczać, by na świątecznym stole ich mięso nie cuchnęło glonem. Dziwnie się czuję, kiedy sobie uświadamiam, że ryba się czyści, by potem smakowała.

Ale jest ogromny postęp- najpierw pojawiły się przepisy, by ryb nie transportować w siatkach, reklamówkach itp. bez wody. Potem zakazano chowu klatkowego kur, a na wytłaczankach na jajka, pojawiły się śmieszne informacje: „Jajka od szczęśliwych kurek”, „Jajka z wolnego wybiegu” (ciekawa jestem czy jajka mogą biegać na zamkniętym wybiegu), „Z wolnego chowu”.

Niedawno zabroniono trzymania psów na łańcuchach- tu jeszcze jest dużo do zrobienia, bo zamknięcie psa w klacie, a tak teraz będzie, to też pewien rodzaj znęcania się nad zwierzakiem. Widzę jakie te klaty na okolicznych podwórkach są. Takie 1,5/1,5 metra a w środku ogromny wilczur. Ludziom wydaje się, że jak pies jest w klacie, to już ma ekstra warunki. A tu żadnego puszczania na podwórko, żadnych spacerów, pies w tej małej klacie siedzi całymi dniami i nocami.

W tym tygodniu przegłosowano zakaz hodowli zwierząt futerkowych. To już w ogóle było barbarzyństwo- hodować norki czy szynszyle, by potem ludzki barbarzyńca nosił futro na grzbiecie. W Internecie rozgorzała dyskusja, czy króliki również ten zakaz obejmuje, bo króliki hoduje się głównie na mięsa, a futro to produkt uboczny. Podobnie ze świniami i bydłem, oraz owcami- skóry i futra wykorzystuje się do dalszej produkcji. Nawet kości miele się na mączkę i różnie stosuje. I od razu mówię- wszędzie obowiązuje humanitarny ubój, dlatego mowa wegetarian i wegan o tym, że nie jedzą mięsa, bo nie chcą się przyczynić do cierpienia zwierząt, to taka mowa na wyrost. Nie chcesz jeść mięsa, to nie jedz, ale nie dorabiaj do tego duszaszczypatielnoj teorii. Tym bardziej, że świat jest ogromny i okrucieństwa w różnych wydaniach nie jest się w stanie zlikwidować, a człowiek jadł od dawna mięso i mięso będzie jadł nadal. Należy dalej pracować nad poprawą życia zwierząt hodowlanych i tyle.


Wysłuchałam koncertów chopinowskich w wykonaniu paru pianistów. Najbardziej podobało mi się wykonanie młodziutkiej Chinki „Marysi” (tak ja na polskiej uczelni nazywają)- Tianyao Lyu. Mam nadzieję, że znajdzie się w trójce zwycięzców. 

W tym konkursie wszystko dziwnie się toczy- zaskoczenia samych sędziów oraz krytyków, wynikami po każdym etapie, dziwne zachowania pianistów oraz dziwne interpretacje utworów. Na sam koniec zaskoczenie dla finalistów, ponieważ zaraz przed Finałem orkiestra dostał nową wersję nut do chopinowskich koncertów, z którymi soliści się nie zaznajomili. No i teraz gra pianista swoją partię, obok ma akompaniament orkiestry i nagle słyszy, że ten fragment czy fraza jest grana inaczej. Trzeba mieć stalowe nerwy, by kontynuować grę i nie dać poznać po sobie, że coś, nomen omen, nie gra. Swoją drogą, oburzające jest zachowanie Instytutu Chopinowskiego, który w trakcie konkursu zmienia reguły gry.

Wysłuchałam wczoraj 4 koncerty, dzisiaj będę słuchałam ostatnich pianistów- wydawałoby się te same koncerty, ale gra pianistów naprawdę różni się i to słychać. Nawet niewprawne ucho usłyszy różnice. Dlatego słuchanie mnie nie nudzi, tym bardziej, że wyjęłam z czeluści ogromnego kredensu "niedohaftowane" „ufoki” i po kolei je wykańczam.

Nie mam pojęcia, kto wygra. W poprzedniej edycji konkursu poziom był niższy, ale Soritę typowałam już po II etapie, a teraz? Zupełnie nie wiem, kto wygra.  

Jeżeli kogoś interesuje konkurs, polecam rozmowy krytyków oraz dziennikarzy muzycznych na antenie programu 2 PR- dostępne na YT.

Warto również posłuchać na YT różnych historyków, którzy w sposób interesującym oraz nierzadko barwnie, przedstawiają Chopina- jego życiorys, twórczość, ciekawostki z jego życia itp.  

 Zakwitł grudnik- zawsze o tej porze kwitnie. Nie mam pojęcia, dlaczego nazywa się pospolicie grudnik, kiedy kwitnie pod koniec października.  Jego nazwa to Szlumbergera albo Epifillum. Może ja mam wcześniejszą odmianę? W każdym razie kwitnie i ciągle się rozrasta. Donica już ledwo mieści się na parapecie, a nie mam innego miejsca, gdzie mogłabym ją  postawić.

Jesienne muchomory.


 I plaża, dzika plaża....i kompletnie pusta:)