„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Beza, ślimole i wrony siwe, czyli menażeria rozmaita

 


Beza już w porządku. Nie ma trzonowców, nie ma bólu, jest pies weselszy. Nie ma trzonowców, dlatego musimy ją karmić papkami. Rozmaczamy suchą karmę, a gotowane mięso z jarzynami miksujemy. Ta sucha karma jest niesamowicie twarda. Zastanawiam się, jak średniej wielkości pies, który ma zdrowe trzonowce potrafi te kostki (przeczytałam, że one nazywają się ekstrudowane krokiety) rozgryzać. Beza łykała w całości, a potem je w całości zwracała, bo nawet w części, przez te chore zęby, nie pogryzła karmy. Niby w żołądku karma rozmaka, ale u Bezy widocznie tak nie było. No i ta karma moczy się w misce całą godzinę, nawet trochę pokruszona. Cement psi. Zmieniliśmy jej też karmę „puszkową”. Dotychczas jadła pedigree, ale jak wet. to usłyszał, skrzywił się i stwierdził- taki psi fast food- czyli karma do....I sprzedał nam karmę z dobrej firmy polskiej. Teraz karmimy psa tą karmą puszkową z dodatkiem gotowanych jarzyn, albo gotowanym filetem z indyka z jarzynami. Żarcie full wypas 5 gwiazdek Michelin.

Za dwa tygodnie będzie szczepiona, ale do tego czasu nie możemy iść z nią „między ludzi”, bo gdyby tak jakaś awantura była, to nie ma świadectwa szczepienia.

 


Szukamy interesujących miejsc, w które moglibyśmy z nią pojechać. Interesujące dla nas to takie, w których są ciekawe zamki, pałace lub ich ruiny. Wyczaiłam trzy blisko siebie i w dodatku tylko godzinę jazdy w jedną stronę. Na zdjęciach widać cud-miód ruinki lub budynki pałacowe do remontu. Beza wytrzyma dłuższą jazdę, bo już to przećwiczyliśmy z nią.

A w ogóle to zaniedbałam blog pod tym kątem. Jeszcze sporo mam do opisania, tego, co już zobaczyliśmy. 


W ogrodzie nadgoniłam zaległości w odchwaszczaniu i dzisiaj skosiłam trawnik w części kwiatowej ogrodu. Zdążyłam przed deszczem. Teraz pada i zrobiło się chłodno.

 Każdy wieczór kończę akcją ”Ślimol”. Niby nie jest ich dużo i nie w każdym kącie ogrodu są, ale gdyby nie ta akcja, to trochę roślin pożegnałoby się z pąkami kwiatowymi. Zauważyłam, że do pewnego momentu ślimaki obgryzają daną roślinę, a potem tracą nią zainteresowanie. Chyba przed kwitnięciem jakieś soki płyną w zielenienie, których ślimaki nie lubią. Zaobserwowałam też, że faktycznie, niektórych roślin te małe „gady” nie tykają. Odporne na zżeranie są tawułki, orliki, przetacznik, wrzosy, żurawki, kluczyki, goździki, rozchodnik, pysznogłówka i anemony oraz jeszcze parę. Z jednorocznych nie tykają begonii i pelargonii. Innych już nie sadzę. Nie znaczy to, że na tych roślinach ślimaków nie widuję- są, niemniej tylko pojedyncze sztuki. Natomiast krwawnik miał być odporny na apetyt ślimaków, a niestety, włażą na niego i chętnie go degustują.

Ostatnio, w ogrodzie kwiatowym, zmieniałam rośliny pod tym kątem i liczę, że w przyszłym roku nie będę już musiała ganiać z latarką i wyłapywać rude, śliskie wredy.

Wiosną przesadziłam prusznik. Posadziłam go przy tarasie między starymi różami. Przyjął się i pięknie zakwitł, ale jest niefotogeniczny- kwiaty się rozmywają w zieleni. 


 
A dzisiaj rano, na dachu chłodni, wrony szare urządziły sobie spotkanie towarzyskie.
 


 


sobota, 14 czerwca 2025

A tymczasem, gdy opadnie kurz.

 

Powoli do mnie dociera, że coraz mniejsze są szanse na to, iż dożyję czasów, kiedy Polska osiągnie normalność, będzie w niej normalny przyzwoity prezydent, współpracujący z normalnym rządem. Czy mi żal? To nie żal, to pogodzenie się z faktem- no nie dostanę tego i już. Ale rozczarowanie jest ogromne, chociaż mnie już te wszystkie wygibasy coraz mniej dotyczą, bo co mi jeszcze zostało do osiągnięcia? Chyba tylko utrzymanie swojego zdrowia w kondycji i dbanie o bliskich. Żadne zawodowe, ambicjonalnie towarzyskie, żadne awanse już mnie nie czekają. Ale to nie jest rezygnacja z czynnego życia, nie jest to wycofanie, może po prostu jest to umocnienie się we własnych okopach świętego spokoju- jak najmniej złych emocji z zewnątrz, jak najmniej złych emocji w sobie. Dociera do mnie, że jezeli ludziom nie zależy na różnych sprawach, to nie ma sensu „pracować” dla nich lub za nich. I nawet ten mój niepoprawny optymizm pedagogiczny poszedł się paść. Bo jak się ma świetną kondycję psychiczną, czuje się jak, powiedzmy czterdziestolatka, to trudno dopuścić do siebie myśl, że nie musi się kontynuować „pracy”, będąc na emeryturze. Te Facebook, blogi, na których intensywnie „pracowałam” na rzecz tuskowych i Trzaskowskiego, to właśnie obraz takiego działania. A przecież po co to wszystko? Naiwne myślenie, że jak wytłumaczysz, pokażesz, przemówisz, to dotrze. I tak, uzmysławiam sobie, pisząc teraz, działało to przez całą moją karierę nauczycielską. O naiwności ludzka i jaskółkowa. Czy Wy, nauczycielki, które mnie tutaj czytacie, też macie w sobie taki optymizm i przekonanie, że nauczycie ogół, mimo porażek cząstkowych? Człowiek, na początku stażu nauczycielskiego, leci z głową w chmurach, zbawiać świat- to nauczycielska, ponoć, misja jest- by na końcu rąbnąć boleśnie d... o ziemię, bo okazało się, że świat ma nas całkiem po prostu w wielkim odwłoku. Ale spoko, czuję się zawodowo spełniona i na tyle mi takiej pracy wystarczy.

Po tych wszystkich przemyśleniach spływa na mnie uspokojenie, ponieważ dotychczas niejako czułam imperatyw, że „muszę” (z racji zawodu wypada działać na niwie oświaty jakkolwiek by to zabrzmiało i gdziekolwiek by się to odbywało), a teraz dotarło w końcu do tej jaskółczej łepetyny, że „mogę”, ale nic nie „muszę”, a jeszcze lepiej, „jak zechcę to może...”

 Uświadomiłam sobie, że od dłuższego czasu ciągle z czymś się „żegnam”- najpierw z pracą, potem powoli z dobrym zdrowiem, z postanowieniami, dotyczącymi domu, ogrodu (remontów, nasadzeń). A przy tych mniej ważnych „pożegnaniach”, były te trudne do zniesienia, pożegnania z bliskimi.  

Świadomość przemijania była we mnie zawsze. Urodziłam się i mieszkałam na wsi, tam to chyba jest bardziej widoczne niż w mieście. W mojej pracy naukowej temat przemijania i śmierci, był wiodącym (obok narodzin). Przerobiłam to wszerz i wzdłuż. Przez długi czas, po obronie, wszędzie widziałam śmierć i umieranie, nasączona byłam tematem przemijania jak gąbka wodą. Myśli o tych procesach kotłowały mi się w głowie codziennie. Byłam tym zatruta, było to męczące, upierdliwe- nie potrafiłam tego zwalczyć. Potem przyszły życiowe wstrząsy i podnosząc się, po nich, „z kolan”, odbiegłam w końcu od tematu śmierci i przemijania na tyle, że mogę je spokojnie analizować.

Teraz świadomość, że nic nie trwa wiecznie, że wszystko się codziennie zmienia, świat jest w ruchu, moje życie jest na ostatnim etapie, jakby się wzmocniła. Może to cecha wieku, a może to niesamowite przyspieszenie rzeczywistości jest tego powodem?

Z wieloma ludźmi już się dawno „pożegnałam”. Jedne pożegnania były w żalu, inne w złości, a jeszcze inne w poczuciu zawodu, że jednak ta osoba okazała się inna, niż myślałam. Nauczyłam się wykreślać z życia te osoby, z którymi nie znajduję wspólnego języka, którym na mnie nie zależy oraz te, które najnormalniej w świecie mnie wykorzystywały.

Dziwne to uczucie, kiedy w perspektywie ma się niewiele czasu na dożycie. No, bo ile jeszcze mogło mi zostać? W najlepszym razie 20 lat, a ten okres będzie się kurczył i kurczył...

W maju minęło 50 lat od naszej matury. 50 lat, pół wieku. Ogrom czasu trudny, przynajmniej dla mnie, do ogarnięcia. I ta myśl- przeżyłam jako dorosła pół wieku, niesamowite.

No dobra, nigdy nie byłam sentymentalna, a teraz widzę, że zaczynam smędzić. Temat przemijania i tego, co za mną zostało w tyle, pewnie się jeszcze pokaże.

A na razie- byliśmy u weta skontrolować, jak się goją dziąsła u Bezy. Pan doktor był bardzo zadowolony, pięknie się zagoiły rany po trzonowcach. Pan doktor nie wie, że Beza reaguje jak stary wiarus- był rozkaz, że ma się doskonale zagoić, to się zagoiło. Ale twardych chrupek już nie potrafi rozgryzać. Mamle je gdzieś tam w pyszczysku niby bezzębna staruszka. Przechodzimy na dietę papkowatą.




środa, 11 czerwca 2025

Ooooooo, ja cię pierdolę, jestem z wiochy i w dodatku inteligencja, czyli moje bezdroża.

 


 

"Gdy mówimy dziś "Polska lokalna", w mediach i debatach publicznych zbyt często pojawia się obraz kobiet uwięzionych w schematach: konserwatywnych, zamkniętych na świat, nieświadomych. A jeszcze częściej — obraz pogardliwy. "Zaścianek", "ciemnogród", "Polska B"... Tymczasem rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona.

W każdej gminie, gdzie w wyborach prezydenckich większość głosów zdobył Karol Nawrocki, głosowały także one: matki, córki, babcie, nauczycielki, rolniczki, sprzedawczynie w wiejskim sklepie. Kobiety, które często czują, że Polska z wielkich miast nie daje im prawa do takiego życia, jakie sobie wybrały. I patrzy na nie z pogardą.

"Ta głupia wieś"

Halina ma 64 lata i mieszka w niewielkiej wsi na Podkarpaciu. Jest wdową, a po śmierci męża została sama z domem i niewielką emeryturą. Żeby poradzić sobie finansowo, dorabia, pomagając starszym osobom — robi im zakupy, jeździ z nimi do lekarzy, czyta, wyprowadza na spacer.

Przez lata była pielęgniarką środowiskową. — Wtedy się nie patrzyło, czy ktoś biedny, czy bogaty. Do każdego jechałam — mówi. Dziś czuje się związana ze swoją społecznością. Chodzi do kościoła, angażuje się w parafialne akcje charytatywne. Nie wstydzi się swoich wartości.

W wyborach prezydenckich głosowała na Karola Nawrockiego. Dlaczego? — Dla mnie to nie o PiS czy PO chodzi. Dla mnie to ktoś, kto mówi o rodzinie, o wartościach, które dla mnie są ważne. Chciałabym Polski, gdzie starszych się szanuje, a nie wyśmiewa — tłumaczy.

Ostatnio, podczas świątecznej wizyty u córki w Warszawie, po raz pierwszy w życiu poczuła się "głupia".

— Córka zaprosiła znajomych, szybko zaczęli rozmowę o polityce. "Cała ta Polska B, te babcie, co głosują na PiS". I nagle ja stałam się tą "babcią z Polski B". Siedziałam jak niemowa, choć mam więcej przeżyć niż oni wszyscy razem— opowiada. — Ale kogo by to obchodziło?

Zięć próbował zmienić temat, było widać, że jest mu głupio. — Potem córka w kuchni mówiła: "Mamo, przepraszam za nich. Oni tak po prostu mają". A ja się pytam: a ja co, nie mam prawa głosować tak, jak chcę? Jak mieszkam na wsi, to znaczy, że jestem gorsza?

— Żyjemy w bańkach, które się nawzajem obrażają — mówiła w rozmowie z Onetem socjolożka Dorota Peretiatkowicz. — Nie słuchamy, nie pytamy, nie próbujemy zrozumieć. Mówimy: to są durnie. I to nas gubi.

Proboszcz decyduje za ludzi?

Zofia ma 46 lat, męża budowlańca i troje dzieci w wieku od 7 do 16 lat. Prowadzi sklep spożywczy w małej miejscowości na Kujawach. W sklepie zatrudnia pięć kobiet. Jej rodzina prowadzi skromne, ale stabilne życie.

Zofia nie ukrywa swojej religijności, ale — jak mówi — nie jest "fanatyczką". — U nas chodzi się do kościoła, bo to normalne. Nie wyobrażam sobie niedzieli bez mszy. Ale to nie znaczy, że ksiądz mówi mi, na kogo głosować. Ja decyduję — podkreśla.

W ostatnich wyborach — jak większość w jej okolicy — głosowała na Karola Nawrockiego.

— Dlaczego? Bo mówił o Polsce normalnych ludzi. A nie tylko tych z wielkich miast, którzy chcą, żeby wszyscy żyli jak oni — mówi, podkreślając, że nie ma kompleksu małomiasteczkowości. Po prostu chce szacunku. I tego, żeby jej nie oceniano, jeśli nie daje jej się prawa głosu.

Sytuacja, która najbardziej ją zabolała, zdarzyła się podczas szkolenia dla właścicieli sklepów w Gdańsku.

— Usłyszałam: "U was to tylko proboszcz decyduje za ludzi, prawda?". Myślałam, że mnie trafi szlag. A przecież ja codziennie podejmuję setki decyzji — w sklepie, w domu, w rodzinie.

— U mnie każdy wie, kto, na co głosował. I co? Mamy się nienawidzić? Ludzie u nas żyją razem, pomagają sobie. A w mediach — tylko wojna — podkreśla. — W dużym mieście jestem ciemnogrodem. A u siebie jestem po prostu żoną, matką, córką.

— Mamy obsesję na punkcie samoakceptacji, walki o prawa, siostrzeństwa — ale tylko wtedy, gdy ktoś myśli tak, jak my — tłumaczyła w rozmowie z Onetem Dorota Peretiatkowicz. — Kiedy kobieta wybiera inne życie — dom, tradycję, Kościół — uznajemy, że jest zmanipulowana. A może po prostu żyje inaczej?

Kościół wciąż jest realną siłą w dużej części Polski. W naszej bańce to, że ktoś chodzi do kościoła, traktujemy jak folklor albo hipokryzję. A dla wielu kobiet to jest prawdziwa wartość, coś, co organizuje życie — podkreśla socjolożka.

"Koń zamiast kariery?"

Marta ma 34 lata. Jest doktorem filozofii. Po kilku latach spędzonych na uczelni w dużym mieście wróciła na Mazury. Dziś prowadzi agroturystykę i stajnię. Uczy filozofii online i prowadzi warsztaty rozwojowe dla kobiet. Nie głosowała w ostatnich wyborach.

— Miałam totalny kryzys wiary w politykę. Ani jedna strona, ani druga nie mówiła językiem, który mnie przekonuje — tłumaczy.

Nie czuje się konserwatystką, ale ma poglądy, które nie pasują ani do lewicy, ani do prawicy.

— Jestem za wolnością osobistą, ale też za odpowiedzialnością. Nie lubię skrajności. Wieś nauczyła mnie szacunku do tradycji, ale to ja wybieram, co mi z tej tradycji odpowiada — mówi.

Znajomi z miasta do dziś nie mogą zrozumieć jej decyzji.

— Co, koń zamiast kariery, pytają. A dla mnie koń to nie koniec kariery, tylko życie, jakie chciałam mieć — opowiada Marta.

U was sama patologia

Karolina ma 27 lat i samotnie wychowuje czteroletniego syna. Pracuje w ośrodku pomocy społecznej w małym mieście w Świętokrzyskiem. Ledwo wiąże koniec z końcem, ale — jak mówi — to nie powód do wstydu.

Jest wierząca, choć — jak podkreśla — nie "na pokaz". Chodzi do kościoła, ale ceni sobie też prywatność. W wyborach głosowała na Karola Nawrockiego.

— Podoba mi się jego żona i to, że przysposobił jej syna. Oni bardziej przypominają takich ludzi, jak ja. A reszta polityków? Nie rozumiem nawet, o co się kłócą — tłumaczy. — Nie mogę głosować na kogoś, kogo nie rozumiem.

W zeszłym roku pojechała na trzydniowe szkolenie i konferencje do Krakowa. Miasto bardzo jej się spodobało, przez chwilę myślała nawet o tym, jak to jest żyć w takim wielkim mieście. Aż jedna z koleżanek ze szkolenia powiedziała "coś głupiego".

  • To chyba macie tam same patologie. Tak skomentowała fakt, że pracuję w małomiasteczkowym OPS-ie. Strasznie to bolało. To w Krakowie nie ma patologii? Codziennie pomagam ludziom. Ale w internecie — jestem "dziewczyną z prowincji". Boję się pisać cokolwiek politycznego. Od razu fala hejtu i komentarze, że jestem "z wiochy" — puentuje.”


Moje bezdroża.

Zastanawiam się, w którym miejscu ja się znajduję. Tu we wsi od początku traktowana jako obca, paniczka z miasta i w dodatku „inteligencja”. Kiedy zrobiłam doktorat, byłam już 2 lata dyrektorem szkoły, miała być reorganizacja, ponownie wygrałam konkurs na dyrektora. Ale... we wrześniu dostałam wymówienie z naruszeniem przepisów. „Inteligencja” z doktoratem nie spodobała się, mimo doświadczenia zawodowego, długiego stażu w tej szkole oraz wykształcenia, obca, nie stela, nie wsiowa (pochodzę ze wsi, przemieszkałam na wsi większą cześć życia) nadal traktowana jak obce ciało. Ponieważ od dzieciństwa jestem odbierana jako inna czy obca, wypracowałam metody radzenia sobie z takim traktowaniem.

Na blogach obrażano mnie- wsiora z doktoratem, same inteligentki tak się woziły. Bo na blogach panie z wyższym wykształceniem gardzą też ludźmi z wyższym wykształceniem, a nawet tymi z najwyższym- ileż razy przeczytałam- phi, profesor a gada głupoty. Ten akurat może i gada, ale multum profesorów nie gada, jednak opinia o profesorach już leci- bo to wicie, rozumicie wykształcenie nie świadczy o mądrości. Kompletne pomieszanie wątków. Im jestem starsza, tym mniej mnie to rusza. Jakaś wirtualna osoba uznała, że musi mnie/komuś dokopać i trwa w tym przez jakiś czas. Przecież to śmieszne. Śmieszne są te wszystkie blogowe przecierki. Ale zadziwiające jest to, że taka osoba znajduje szybko sekundantów, którzy, nie znając osoby sekowanej, wożą się po niej równie mocno, jak ta atakująca. Jakby im samodzielne myślenie odjęto. I tak to blogowe życie toczy się, zwymyślać, obrazić, byle coś się działo, ach, jak lubimy sensacje, jak lubimy dokopywać, ach....

Nigdy nie traktowałam kobiet ze wsi z pogardą, nigdy nie gardziłam osobami niżej wykształconymi- tak mnie wychowano i wtłuczono do głowy, że należy się wszystkim szacunek. Do tego stopnia, że nawet próbowałam zrozumieć i tłumaczyć ludzi, którzy robili mi ewidentną krzywdę- człowiekiem się nie gardzi. Tylko raz odeszłam od tej zasady- nazwałam kogoś na blogu ruską onucą i zdania nie zmienię.

Ale ja dostaję równo za to wykształcenie i od inteligencji, i od wsiowych.

Nie obchodzi mnie już czyjeś paskudne  zdanie na ten temat. Co moje to moje. Natomiast wypowiedzi  kobiet  w reportażu czuję całą sobą. Bo, mimo tego poczucia wyobcowania, obserwuję wiejskie kobiety, znam ich życie, znam ich marzenia (mam sporo znajomych- rozmawiałyśmy jeszcze kiedyś na różne tematy). To, że zdobyłam takie a nie inne wykształcenie, że uczyłam, że jestem z inteligencji i jestem inteligencją, nie znaczy, że nie mam „nerwu wiejskiego” w sobie. I tak sobie myślę, że jeszcze długo ludzie na wsi będą traktowani z góry przez tych z miast, bo ci miejscy inteligenci wcale nie mają zamiaru zniżać się do poziomu ludu ze wsi, by go zrozumieć. Jak zawsze łatwiej jest obrzucić epitetem niż ruszyć mózgiem.


Podkreślenia czerwonym kolorem są moje- to są chyba te punkty, które należy w sobie uczciwie przemyśleć.

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/w-duzym-miescie-jestem-ciemnogrodem-kobiety-o-pogardzie-dla-polski-lokalnej/3vpe5cl,2b83378a


piątek, 6 czerwca 2025

Zęby z paszczy, piesce lżej

 

No i już jesteśmy po usuwaniu zębów u Bezy. Po kolei- najpierw ważenie piesy, potem zastrzyki dwa: na wzmocnienie serca i przeciw wymiotny. No i na krótki spacer, by zastrzyki zadziałały. Po 10 minutach wróciliśmy do lecznicy, tam Beza dostała zastrzyk z narkozą. Po kilku minutach zaczęła się lekko słaniać, po następnych położyła się na podłodze, a po kilku następnych już dosyć mocno spała. Byliśmy zbędni, no to pojechaliśmy zrobić zakupy. Beza była skołowana po zastrzykach, a ja z nerwów, ale jakoś te zakupy zrobiłam. Parę chwil po władowaniu ich do bagażnika, dostaliśmy telefon, że jest już po.

Wszyscy, którzy mają swoje ukochane zwierzaki, wiedzą, że w takich chwilach targają człowiekiem niesamowite emocje i ogromna niepewność. No, bo wieziesz zdrowego psa do weterynarza na raczej prosty zabieg, ale pies ma szmery na sercu. A co jak coś pójdzie nie tak????? Był zdrowy pies, który mógł jeszcze pożyć, nawet z tymi chorymi zębami, a tu nagle nie ma psa. I kto zadecydował? Mieliśmy tego świadomość. Byłam w sytuacji, kiedy musiałam podjąć ostateczną decyzję dla 17 Agata. Ale wtedy nie było wyjścia, bo pies był chory i bardzo cierpiał. A w sytuacji Bezy? Agata przecierpiałam okrutnie. W domu była już Zuza, która jakoś kompensowała mi smutek.

Zabieg trwał 40 minut. Kiedy przyjechaliśmy, Beza leżała na materacyku, przykryta kocykiem i powoli się wybudzała. Pan doktor opowiedział, co zrobili, pokazał te paskudne zębiska (trzeba było wyrwać 5 – ropnie się wytworzyły)- okropny widok, brrrrrrrr...

Potem tupnął, klasnął, krzyknął „Beza” i psina podskoczyła, wybudzając się ostatecznie. Wstała dosyć otumaniona, ale zanim dostaliśmy dalsze wskazówki, dotyczące leczenia i żywienia, już znalazła drogę do wyjścia. Założyliśmy szeleczki, smycz i Beza chodu do domu, póki się w lecznicy nie rozmyślą i jeszcze coś wykombinują. Do samochodu (wysoko siedzenie) wgramoliła się sama przy niewielkiej pomocy Jaskóła. A potem cichutko siedziała i jak zawsze patrzyła przez okno.

W domu na miskę z wodą nawet nie popatrzyła, położyła  się w ulubionym miejscu obok stołu i przespała dwie godziny. Dopiero o 18 zjadła trochę papki mięsnej i wypiła trochę wody. Trochę drzemie, trochę chodzi, poszczekała też na przejeżdżający rower i macha radośnie ogonem. Wraca do formy. Teraz przez trzy dni mamy podawać jej antybiotyk i żel przeciwbólowy do pyszczka. Jedzonko ma być papkowate. Za tydzień do kontroli.

 Usunięcie chorych zębów likwiduje automatycznie ciągłą obronę organizmu przed ropnymi bakteriami i hamuje ich wpływ na osłabianie serca. Myślę, że decyzja była dobra.

A w ogóle to przede mną ciężka praca. Mam nowy komputer, w związku z czym muszę na nowo opanować programy. Z fiacika przesiadłam się do może nie Mercedesa, ale dobrego forda. Aktualnie się wściekam, bo program do obróbki zdjęć jest kompletnie poprzestawiany i w dodatku po angielsku. Taaaaa, fachowe zwroty po angielsku to jednak nie jest codzienny język angielski- trzeba metodą prób i błędów jechać z robotą.

Opanowanie nowego programu do pisania, niby podobnego do Worda, ale jednak rozbudowanego, też zabiera czas.

Wczoraj przeszły nawałnice, trochę zalało nam piwnicę- ooooo, nawet mi się rymsnęło. Wichura połamała gałązki, skotłowała wyższe rośliny, jednak większych szkód nie narobiła.




środa, 4 czerwca 2025

Zwrot jak wentyl bezpieczeństwa


 Jedno jest pewne- podczas tych dwóch ostatnich lat- od sprzed wyborów do Sejmu do tych wyborów- fraza „ja pierdolę” utrwaliła mi się na beton i już nawet nie hamuję tego okrzyku przy bulwersujących mnie treściach, a  tych w dwuletnim  okresie był nadmiar.

Nawiasem, ta fraza jest tak soczysta i jeżeli wykrzykniemy ją z odpowiednią intonacją, to już nie musimy nic dodawać na temat targających nas, w danej chwili, emocji. A kiedy wiadomość, widok, czy co tam jeszcze, dobije nas do cna, możemy jeszcze słabym głosem wyszeptać ”Ja pierdolę” i zamilknąć czy to w zachwycie, czy w przerażeniu głębokim.

No dobra, nieelegancko to jest, jednak kto powiedział, że zawsze trzeba być eleganckim, ślicznym i apetycznym. Zawsze ta fraza lepiej brzmi niż „Ku..a mać”, co też nierzadko ciśnie się na jęzor pod wpływem skrajnych emocji.

W każdym razie nie mam zamiaru rezygnować z tak pięknie brzmiącego zwrotu, przynajmniej nie teraz, bo jak już widzę, szykuje nam się dalsza niezła jazda w polityce. Zresztą nie tylko w polityce, bo kiedy czytam niektóre posty i komentarze, to naprawdę ciśnie się mi tylko jeden komentarz- „Ja pierdolę, co tu się wypisuje?????” Skrajności, głupoty, idiotyzmy, sralizmy- margalizmy… No nie da się, nie da się spokojnie. I to wylatuje z prawej strony jak i z deklarowanej (?) lewej strony. Dlatego, być może, pojawią się tu posty z zadomowioną już na moim blogu pierwszą częścią tytułu. No może będzie ona ciut zmieniona, czyli przywrócę jej oryginalną pisownię z pięknie warczącym r.

A jak już wspomniałam o blogach, to nie rozumiem, dlaczego niektórzy blogerzy/ki uważają, że wszystko, co jest napisane na blogach (na wielu blogach, nie tylko na moim), do nich się bezpośrednio odnosi. Ludzie, obok blogosfery toczy się normalne życie. Blogerzy/ki opisują głównie to życie, a nie to, co gdzieś tam  w postach przeczytają i koniecznie  muszą o tym napisać.

Opanujcie się przemądrzalcy- świat się nie kręci wokół waszych blogów. A dla mnie, pewnie i dla innych, nie jesteście ani alfą, ani omegą, ja tu mam dosyć wrażeń realnych, dosyć tematów rzeczywistych, by jeszcze blogowe tykać. Nie muszę się podpierać czyimiś wpisami, by tworzyć sobie posty- elaboraty.

Jeszcze raz powtarzam- gdyby komuś zechciało się odnieść do siebie treści z moich postów- opisuję zjawiska, fakty, które zaistniały w moim życiu realnym. A ludzie opisywani? Nie jednemu psu Burek- ludzi o podobnych lub takich samych zachowaniach w określonej sytuacji jest sporo. Zresztą...co tu komu tłumaczyć, kto inteligentny wie, o co chodzi, a kto jest nadętym dupkiem, wszystko przyjmie do siebie i nie ma na to rady.

I jeszcze o imigrantach, bo zamieściłam kilka komentarzy, w różnych miejscach, na ich temat. Oparłam je na podstawie moich rozmów z kumplami z klasy licealnej- połowa mieszka za granicą (w Niemczech, we Francji, mam rodzinę w Anglii). Oni żyją w tamtych realiach i stykają się z różnymi nacjami imigracyjnymi. Różnie się do tematu odnoszą, ale nie jest on dla nich ekstra ważny.

A swoją drogą, z przerażeniem patrzę, jak niektóre blogi zamieniają się w faszyzujące, jak moi realni rozmówcy zaczynają na temat imigrantów pienić się- „raz sierpem, raz młotem w islamską hołotę”, a ludzie wokół jakby tego w ogóle nie pojmowali,  a komentatorzy na blogach jakby tego nie widzieli. Zamiast refleksji doping i utwierdzanie rodzimego "faszysty", że ma rację.  Wszędzie, wokół nas, przyzwolenie na rodzący się faszyzm i rasizm. Jak nie Żydzi, to imigranci różnej maści, są celem niewybrednych ataków z najgorszymi epitetami w tle.

 Straszne. 


 

A tymczasem w ogrodzie wiewióry zdobywają doświadczenia, zajadając sosnowe i modrzewiowe szyszki. Wprawdzie te szyszki wyglądają na twardawe, ale rude widać lubią i takie wyrośnięte. Spotykam je- wiewióry, nie szyszki, chociaż szyszki też, bo leżą pod drzewami- podczas porannych spacerów. Są dwie brązowe i jedna ruda, ognista- wszystkie śliczne, dosyć płochliwe.


Po ostatnich deszczach, wręcz ulewach ogród nabity wodą, pod nogami chlupie i kląska, a powietrzu mnóstwo ciepłej wilgoci. Słońce praży, temperatura się podnosi, robi się letni klimat. Obcinam przekwitnięte kwiatostany bzów, wycinam zeschnięte kwiaty ciemierników i ogławiam kwiatostany azalii. 

W piątek jedziemy z Bezą rwać jej zęby. Czuję już niepokój. Wprawdzie wszystko z wetem omówione, będę mogła być przy niej do czasu, kiedy zadziała narkoza, wszystko ma trwać najwyżej godzinę, wet zna wszystkie zalecenia kardiologów, ale… no boję się i już. Trzeba te zęby wyrwać, ponieważ zżera je próchnica, szkodzą zdrowiu Bezy. Człowiek stoi przed dylematem, bo i tak źle i tak niedobrze.

Busz czeka na ogarnięcie.


 

wtorek, 3 czerwca 2025

Oooooo, ja cie pierdole, no i koniec podróży.

 


Znalezione w internecie opublikował Tomek Koma

Zbieżne z moją oceną... więc kolportuję*

" Taki tekst przysłał mi mądry i doświadczony przyjaciel. Dodam, że świetnie wykształcony i rozumiejący współczesny świat. Jego dosyć czarny scenariusz jest jednym z najrealniejszych i zarazem możliwych do zrealizowania. Oby nie! Zapnijcie pasy:

To jest mój ostatni felieton na te nasze „wybory”.

Z okazji wyboru kandydata obywatelskiego na nowego Prezydenta RP, życzę rodakom żeby się boleśnie własną dupą po betonie przejechali.**

Część go wybrała bo odzwierciedla ich cechy narodowe. Szowinizm, zaściankowość, kłamliwość, cwaniactwo, pogardę dla prawa i przyzwoitości.

Oni też by wyrwali emerytowi mieszkanie gdyby taka okazja się nadarzyła. Też by zarabiali na prostytucji, bo czemu nie skoro jest popyt na takie usługi. Też kłamią. Swoim rodzinom, dzieciom, księdzu na spowiedzi. Kłamią bo im to uchodzi na sucho, więc uznają kłamstwo za niegroźne koloryzowanie swojego wizerunku.

Ale jest i druga grupa wyborców Nawrockiego. Ci którzy zagłosowali na niego "dla hecy", z głupoty , przeciwko Tuskowi i PO, ze strachu albo konformizmu, lub wcale nie poszli na wybory. I na tych wyborcach skupię się najbardziej.

Hej młodzi ludzie! Zagłosowaliście na Nawrockiego żeby tak "hecnie" było? Żeby stolik przewrócić? Żeby pokazać tym platformianym dziadersom że wy macie swoje, odrębne zdanie?

Wybory w polityce to nie wybór rodzaju kawy w Starbucks'ie. To nie wybór dania w pizzerii.

To jest coś, co będzie rzutowało na wasze życie. Bardzo źle rzutowało i nie da się już tego odkręcić

Nie da się powiedzieć "proszę pani. Pomyliłem się. Czy mogę przepisać stronę na nowo?" To nie jest gra komputerowa. Nie macie pięciu "żyć". Nie da się waszej decyzji cofnąć.

A zagłosowaliście na antydemokratyczny reżim dążący do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej i podporządkowania jej interesom Rosji. I jeszcze przed upływem kadencji Nawrockiego tak właśnie się stanie.

Skończą wam się Erazmusy, wymiany studenckie, wycieczki do Wiednia czy Paryża. Odwiedziny u koleżanek w Barcelonie.

Będziecie stali trzy noce w kolejce do ambasady Niemiec żeby dostać dwutygodniową wizę turystyczną bez prawa pracy. Potem kilka godzin na granicy a niemiecki celnik będzie grzebał wam w walizkach.

Zapomnijcie o wakacjach na Costa Brava. Wyjedziecie co najwyżej nad Balaton, o ile was na to będzie stać.

A ponieważ reżim to reżim I wolności myśli nie zniesie, to zniesie wam internet. Ograniczy Facebooka, zamknie TikToka i Instagrama, a to co pozostawi będzie kontrolował i sprawdzał co tam piszecie.

Wspominałem że nie będzie was stać na wakacje nad Balatonem? No, nie będzie bo po wyjściu Polski z UE jej gospodarka się załamie. Rozleci się misterna konstrukcja europejskich powiązań gospodarczych, sieci dystrybucji. I przedsiębiorstwa zaczną padać jak muchy jesienią. Miejsca gdzie teraz wam tak miło płynie czas, knajpy, puby i dyskoteki wywieszą na drzwiach kłódki wraz z informacją i bankructwie. Po prostu ich klienci zbiednieją i przestaną się bawić.

Zapomnijcie o możliwości pracy gdziekolwiek poza Polską. Raz. Nie wyleziecie. Dwa, nikt tam was nie będzie chciał.

To samo dotyczy młodych, narodowych "patriotów". Pochodzicie sobie w marszach, pomachacie flarami, powyciągajcie łapy w nazistowskim pozdrowieniu. Wykrzyczycie kilka haseł i co dalej?

Przecież będziecie musieli się wziąć do jakiejś roboty żeby coś do garnka włożyć.

Wasza odrodzona, dumna i niepodległa w dwa lata poza UE osiągnie PKB Korei Północnej.

Nie nażrecie się waszą niepodległością. Zresztą, tyle będzie waszej niepodleglości, na ile wam Putin pozwoli. Cieszcie się jak to będzie na poziomie dzisiejszej Białorusi. Co? Zdziwieni? Sami zobaczcie co się stanie zaraz po tym jak opadnie wasza euforia spowodowana polexitem.

Bohaterowie tłumnego skandowania kibolskich zaśpiewek.

Tacy jesteście dzielni? Tacy radykalni? To niech każdy z was indywidualnie wyrzuci przez granicę ukraińskie dziecko. Co? Odwagi nie starczy? Mocni w gębie, słabi duchem.

Ach! Idą moi rolnicy kochani!

Nie chcecie UE, bo wam każe wypełniać niezrozumiałe sprawozdania? Albo grozi porozumieniem z Mercosurem którego polski rząd Tuska nie zamierza podpisywać?

W porządku. Nowa władza przychyli się do waszej woli.

Skończa się dopłaty bezpośrednie. Skończy się dotowanie paliwa rolniczego. Skończą się części do waszych wypasionych traktorków. Skończy się pomoc z okazji suszy, gradobicia, powodzi.

Będziecie musieli ZAPIERDALAĆ na tych waszych zagonach jak mróweczki i mocno się nagłowić jak tu sprzedać te.wasze badyle na ciasnym rynku wewnętrznym. Bo eksportu nie będzie. No, co najwyżej do Rosji, ale oni biorą i nie płacą.

I co? Będziecie piszczeć w protestach na skrzyżowaniach. Gówno będziecie. Nowa, dyktatorską władza nie zawaha sie przed wypałowaniem was przez policję i rozjechania tych waszych traktorków czołgami. I nikt się za wami nie wstawi bo sami chcieliście się odciąć od obrońców.

Witam tych nabzdyczonych na PO.

Staliście w kolejkach do wyborów 15 października, a teraz nie poszliście głosować bo rząd Tuska nie rozliczył pisiorskich złodziei?

Też uważam że mógł to zrobić sprawniej, ale ja na wybory poszedłem. A przez wasza postawę droga do rozliczeń została definitywnie zamknięta. Nawrocki już ćwiczy swoje kulfony na podpis pod ułaskawieniami pisowskich kolesi.

Chcieliście ukarać kotka klepnięciem, toście mu kark złamali.

Nie akceptuję waszego prawa do pretensji. Sami jesteście sobie winni.

Podobnie jak wszelkiej maści konformiści i wioskowi tchórze.

Taki podobno bohaterski naród a boicie się opinii sąsiada zza miedzy, czy proboszcza. Bo co ludzie powiedzą jak kieckowy po kolędzie nie przyjdzie? Albo dzieciaka będą w szkole paluchami wytykać?

Wiecie co? Mam was wszystkich tak głęboko w dupie, że głębiej się nie da. Z dniem dzisiejszym skończył się wszelki altruizm. Jakakolwiek pomoc czy życzliwość mojej strony.

Brakuje pieniędzy na chore dzieci? Niech wam prezydent da.

Nędza dosięga seniorów? Głosowaliście, to teraz żądajcie.

Będę pomagał tylko zwierzakom, bo one nie są niczemu winne.

Tak sobie naród wybrał, to niech sobie naród tak ma.

Mnie to w zasadzie nie dotyczy. Stary już jestem. Byłem wszędzie tam gdzie chciałem na świecie być.

LGBT mnie nie dotyczy, aborcja też, ani mnie ani nikogo z mojego otoczenia, podobnie związki partnerskie. Kobiety wokół mnie cieszą się pełnią praw, swobód i równouprawnienia. Swoją edukację zakończyłem już dawno. Pracuję hobbystycznie i tylko dlatego aby kupka z pieniędzmi nie topniała za szybko.

Ja się jestem w stanie nawet dostosować. Przeżyłem 40 lat bez internetu, to nie umrę z powodu jego braku. Nie będę mógł napisać smsa? To wyślę list ze znaczkiem.

Wiem jak się obsługuje wrzutowy automat telefoniczny oraz telefax i dalekopis. Dam sobie radę w przypadku załamania cywilizacyjnego. A wy młodzieży? Co zrobicie jak się wam bateryjki skończą?

Znam kilka języków obcych i doskonale odnajdę się w jakimkolwiek wolnym i demokratycznym kraju. Jak życie tutaj stanie się zbytnio uciążliwe, to wyjadę I odeślę do konsulatu polski paszport. Bez cienia żalu.

A wy wymienieni wcześniej?

A pies was...

Zdjęcie ze wspaniałego spektaklu St.Wyspiańskiego ( to ten który napisał: "Miałeś chamie złoty róg"…) pt. „Wyzwolenie”, który miał miejsce w gdańskim Teatrze „Wybrzeże” 25.05.2025, czyli jeden dzień przed wyborami. Analogia do śmierci Piotra Szczęsnego jest niebywale silna.


 

 https://www.facebook.com/photo?fbid=10234427501376252&set=a.10203878142861382

 * tekst zamieścił Jacek Rzonca. 

** podkreślenie moje

Pojawiło się w necie sporo tekstów próbujących ogarnąć to, co się stało podczas wyborów. Są to teksty mądre, analizujące różne przyczyny ich wyniku. To, co je bardzo łączy to rozczarowanie, niepokój o dalsze losy Polski i (jednak) nuta rezygnacji.

Nie chce się już w to bawić, w te analizy, dywagacje... jestem tym razem ogromnie wściekła na Tuska- wiedział z jakim elektoratem przyjdzie się zmierzyć Trzaskowskiemu i po raz kolejny ten elektorat zlekceważył. Zresztą nie tylko on, my wszyscy podkreślając ciemnotę tych ludzi, motywowaliśmy ich do wciekłego ataku na tuskowych i wściekłej obrony własnych wartości. Stare mohery, stare baby, ciemnogród, ciemny lud, wsiory itp. inwektywy latały wszędzie, zamiast podbudowywać ich wartość, jeszcze bardziej ich poniżaliśmy. Już za pierwszym razem PiS wygrał dlatego, bo "docenił" ten ciemny lud. I cały czas go "podbudowywał". Jakimi metodami? Teraz to nieważne. Ważne, że znów ci niedocenieni wygrali, a my wszyscy za to bekniemy. Że oni też? Oni jeszcze nie mają tej świadomości, i pewnie późno do nich dotrze, ale to żadna satysfakcja, bo utoniemy razem z nimi. Tyle.

A teraz idę myć okna- jest ciepło, nie ma upału, pogoda w sam raz na mycie.




piątek, 30 maja 2025

Mam i nie zawaham się użyć.

Na Facebooku pokazało się urocze zdjęcie z niedzielnego marszu w Warszawie.

Samo przekazanie sznura korali pani Trzaskowskiej przez Joannę Szenyszyn było niesamowite- zawierało mnóstwo ciepła, uśmiechów, radości, życzeń.

A potem ukazało się na FB jeszcze to.


Puściłam dalej i nagle coś mi zaświtało w łepetynie- przecież ja gdzieś też mam czerwone korale. 

Były- na najwyższej półce, w dużym plastikowym pudle, w którym schowałam wszystkie "biżutki", bo już ich nie zakładałam.

Przy okazji przejrzałam to, co kiedyś odstawiłam i znalazłam mnóstwo fajnych bransoletek, zakamuflowanych w osobnym pudełku.

 Lubię nosić bransoletki, pudełko zostawiłam na dole, resztę (wisiorki, korale, naszyjniki, łańcuszki itp.) wpakowałam na najwyższą półkę, niech sobie tam drzemie do następnego przeglądu.

A korale są takie.


 

Nosiła je moja mama. Dla mnie są ciut za duże i przyciężkie, to malowane drewno. Za to kolor mają piękny. Tworzą fajny akcent na tym kredensie.

Teraz zastanawiam się, czy je wziąć na wybory. Mogłabym je przytwierdzić do paska torebki, bo na szyję raczej ich nie założę. Ale....

No ale, z jednej strony byłoby fajnie tak zamanifestować, a z drugiej strony, boję się nagrabić we wsi, bo szyby w oknach są drogie, a zwolennicy PiSu to agresywne oszołomy. 

W każdym razie moje korale nadają się do porządnego trzaskania- w nich lub nimi,

I na koniec- wczoraj lało, świeciło słońce i znowu lało. Wieczorem zachodnie słońce oświetliło napęczniałe ciemne chmury, przewalające się na wschodnim niebie i pokazała się cudna tęcza. 


Doklejam jeszcze jedno- widać korale pani Senyszyn stają się symbolem, jak niedawno błyskawica ze Strajku Kobiet.



 


 

sobota, 24 maja 2025

"Tulipanowa lambada".

 

 Tkałam go 2 miesiące (w przerwach haftowałam bluzkę w kwiaty). To mój pierwszy gobelin tkany na ramie z gwoździami. Rama ta różni się od ramy z nacięciami gęstością osnowy. Na tej z gwoździami osnowa jest dwa razy gęściejsza niż na tej z nacięciami. Wymusza to kompletną zmianę grubości nitki na osnowę oraz grubości wątku. Dotychczas tkałam na ramie z wcięciami, gdzie osnowa była rzadsza i z grubszej nici, a wątek też był tkany grubszą przędzą. 

W tym gobelinie nie do końca udało mi się dobrać odpowiednie grubości wątku, stąd te falowania tła na górze gobelinu. Wydaje mi się jednak, że one korespondują z łukami płatków i jakoś specjalnie nie rażą. Ale można się pośmiać, że kolory są na rauszu. Można też dać tytuł: "Tulipanowa lambada".

Tu jeszcze na ramie. Te brązowe paski to są  zarobienia,które  będą schowane na lewej stronie gobelinu. 

Gobelin tkałam według wzoru położnego na boku.

Coś takiego.
 

Tak będzie wyglądał po podszyciu osnowy i zarobień. Gotowiec będzie miał 41x27 centymetrów.

Ponieważ dopiero uczę się tkać na takiej ramie, musiałam wiele rzeczy po raz pierwszy przepracować i trochę „przecierpieć”- choćby tkanie pod koniec, u góry, to droga przez mękę, bo osnowa jest już bardzo naprężona, twarda i ciężko przewijać przez nią wątek. Większość góry tkałam igłą tkacką, a normalnie tkam tylko za pomocą palców. Również gorzej ubijał się wątek. 

Taki wzór mnie inspirował. Taki grzeczny z równymi łuczkami....no to musiałam to trochę "zepsuć", bo taki ulizany mi się niezbyt podobał. A w ogóle to jest wzór na haft krzyżykowy.

Starałam się dobrać kolory tak, by niektóre w płatkach, w poszczególnych kwiatach, powtarzały się. Trochę zmieniłam ich odcienie. Liściom również zmieniłam kształt- nie jest taki, jak we wzorze. Wzór  był tylko inspiracją, podstawą, a resztę sobie sama dokomponowałam (jak zawsze). Zresztą kolory dobierałam podczas tkania, co podobno kłóci się z zasadami kolejności powstawania gobelinu, gdzie należy sobie mądrze dobrać wzór, potem kolorystykę i tkać wiernie według tego. I jeszcze słyszę głos instruktorki na filmiku: „I pamiętajcie, planowanie wzoru oraz kolorystyki, jest bardzo ważne, należy o tym pamiętać….” OK., jest ważne, ale nie aż tak, by potem sobie czegoś nie zmienić, dodać, ująć, a tu już w „instrukcji” nie ma o tym mowy. Dlatego nawet nie myślę o jakimś kursie tkackim, bo ja chcę czuć się swobodnie podczas tkania, a nie mieć z tyłu głowy frazy instruktorskie- „to tak”, „tego nie”.

 No nie…nie u mnie coś takiego, mnie nie zależy na wiernym odtwarzaniu czyjejś pracy, kiedy wzór znajduję w Internecie. Ja mam swoje wizje i staram się je realizować. Na razie wizja się zrealizowała, ale technicznie jeszcze dużo mi brakuje.

Technikę tkania można też opanować, kupując kurs u pań instruktorek i nie bawić się w poszukiwanie wiedzy oraz potem samodzielnie męczyć się tkając i prując na zmianę. Te kursy często są one line i instruktorka prowadzi krok po kroku. Ale najtańszy kurs zaczyna się od 50 zeta a kończy np. na 4800 zeta, w zależności od tego, czego ma nas nauczyć. To dużo, nawet bardzo dużo. Przejrzałam program kursu i uważam, że jest on wartościowy. Jeżeli ktoś chce się nauczyć profesjonalnie tkać, to pewnie warto w niego zainwestować. Podstawy tkania (zakładanie osnowy, ściegi podstawowe, zarobienie i łańcuszek, równe brzegi gobelinu itp.), mam już, jako tako, opanowane. W grę wchodziłyby te droższe kursy. Ja rozumiem, że panie artystki tkaczki muszą zarobić, to jest ich praca, one sprzedają swoją wiedzę, którą też niemałymi kosztami zdobywały. I tu nie mam żadnego „ale”. To mnie nie stać na takie kursy. Tym bardziej, że tkam dla przyjemności, żadne wystawy w grę nie wchodzą i nie mam też  zamiaru potem zostać instruktorem tkania.  Nie mam również wyolbrzymionych ambicji zostania hiper- super tkaczką. Każde samodzielne przebrnięcie przez trudność sprawia mi ogromną satysfakcję- sama znalazłam wiedzę, pojęłam oraz  przebrnęłam. Zatem, będę tkała nawet niedoskonałe gobeliny, bo mam takie a nie inne możliwości. I będę się tkaniem oraz wynikami mojej pracy cieszyła, choćby było w nich multum błędów. Tak sobie, po prostu, wyobrażam radosną amatorską twórczość.😄

 Bodziszek, który sam się wysiał, kilka lat temu, w ogrodzie. Dbam o niego bardzo, bo ma kwiaty w pięknym kolorze. Bodziszek szlachetny, ogrodowy, jeszcze nie kwitnie.

Następny gobelin utkam na dużej ramie z wcięciami, bo mi brakuje jeszcze kilku do planowanej "narzuty"/parawanu (?).
 

środa, 21 maja 2025

Polowanie.

Pełno tu drapoli. Tego sokoła pustułkę zauważyłam w momencie, kiedy zawisł nad polem za drogą. Pobiegłam po aparat i zdążyłam sfilmować jak wcina upolowanego, w międzyczasie, ptaszka. Trochę ptaszka podżarł, resztę w całości połknął (?). Pewnie zaniósł tę resztę do gniazda, by nakarmić młode. Nie znam się na zwyczajach sokołów, ale gdyby chciał się sam nażreć, to kawałkowałby mięcho nadal. Poleciał, ale nie dlatego, że się mnie wystraszył. 


 


 Przeleciał nad ogrodem i tyle go widziałam.

Drugi film nakręciłam trochę później, sokół wrócił i znów zawisł nad polem. 


 

Trzeci raz zauważyłam go na dole ogrodu- siedział na brzozie. Kiedy mnie zobaczył, zerwał się i poleciał w stronę chłodni. Pustułki robią gniazda pod dachami budynków, w starych murach, wieżach… może ta ma gniazdo gdzieś pod dachem chłodni?