Chleb upiekłam. Pierwszy raz piekłam chleb z sera i z różnych ziarenek. To chyba chleb keto. Przepis dostałam od Młodej. Sposób pieczenia prosty jak drut. Najbardziej obawiałam się zakalca, ale w tym chlebie nie sposób zrobić zakalec, bo chleb sam w sobie jest zbity oraz wilgotny. I super smakuje.
Mam wrażenie, że przepis jest ogólnie znany, ale go tutaj podam. Warto według niego pobawić się w pieczenie chlebka.
Składniku na dwa nieduże chlebki:
0,5 kg twarogu (ja miałam twaróg tłusty),
3 całe jajka,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
1 łyżeczka soli (chyba należy dać więcej, bo mój chleb wyszedł ciut za płony),
30 dag całych płatków owsianych (górskich- nie instant, nie mielonych),
8 dag siemienia lnianego (może być zwykłe, ja dałam złote siemię lniane),
4 dag łuskanych pestek słonecznikowych,
4 dag łuskanych pestek dyni.
Wykonanie:
ser zblendować na gładką masę,
dodać do sera jajka, łyżeczkę soli, łyżeczkę proszku do pieczenia i wszystko dobrze wymieszać,
osobno wymieszać płatki z ziarnami,
wrzucić płatki z ziarnami do sera (ja dawałam partiami i za każdym razem dobrze mieszałam) i dobrze wszystko razem wymieszać- ciasto powinno stać się gęste (płatki i ziarna wchłoną wilgoć z sera oraz jajek),
uformować chlebki i położyć je na blasze do pieczenia- ciasto może być trochę lepkie, jednak nie posypywać go mąka, ani nie sypać mąki na blachę pod chlebki (mąki w ogóle tam nie ma być). Lepiej podzielić ciasto na dwa mniejsze chlebki- przepieką się w środku, upieką się równiej i szybciej,
piec w temperaturze 180 stopni aż chleby zbrązowieją. Potem zmniejszyć temperaturę do 150-100 stopni i jeszcze zostawić je w piekarniku na jakiś czas. Można użyć termoobiegu.
Ja piekłam bez termoobiegu i dostałam ochrzan, że można z nim piec. Wybór należy do was. Nie należy jednak wkładać chlebów do jakichkolwiek form- szklanych, metalowych czy silikonowych, bo chleb nie odparuje.
Po wyjęciu chlebów z piekarnika, położyć je na kratce lub zostawić na blasze, ale podnieść je na chwilę, by spód ewentualnie odparował. Tego typu chleby są wilgotne i nadmiar wilgoci powinien z nich wyjść. Chleb przechowywać w lodówce.
Nie przejmować się tym, że skóra lekko twarda, a środek wilgotny- tak ma być.
Myślę, że wszystkie wypieki pieczywa- chlebów, bułek, powinny obywać się bez jakichkolwiek form. Uformowane bułki lub chleb, najlepiej piec na blasze.
Ja piekłam bułeczki w formie silikonowej i nie były zbyt pulchne, choć piekłam z lekkiej mąki- cała wilgoć zostawała w tych bułkach (silikon nie puszczał). Ona powinna podczas pieczenia parować z pieczywa.
Ale ja piekłam pieczywo tylko na proszku do pieczenia i tu mogę się podzielić tego typu uwagami. Natomiast nie wiem, jak zachowuje się pieczywo na zakwasie i na drożdżach.
Śnieg był i prawie się zbył. Strasznie dużo wody w ogrodzie- w piwnicy też. Oczywiście....co tu się dziwić... w piwnicy też, jak zawsze... ale mało. Postanowiłam się nie przejmować tą wodą.
Śnieg narobił trochę strat- dwie duże gałęzie z dwóch jarząbów oraz potężna gałąź z sosny „poszły się paść”. Na chodniku zapora ze zwisających gałęzi pigwowców, przytłamszonych mokrym śniegiem- musiałam szybko ciąć sekatorem, by zrobić przejście. Jak tak dalej pójdzie to kolejne zimy załatwią sprawę „niwelowania” ogrodu. Jeden mokry obfity opad śniegu, potem następny, następny- połamie gałęzie, zerwie wierzchołki, nagnie gałęzie do ziemi i po kolei drzewa, krzewy będzie trzeba wyciąć. I nie kraczę bez sensu, bo przecież nie tak dawno musieliśmy wyciąć sporo tui, połamanych przez mokry śnieg.
Trawnik, zryty przez krety oraz nornice zapada się pod nogami, woda w nim chlupie. Za każdym razem aura i jej skutki, zaskakują mnie. I za każdym razem powtarzam sobie: „Rany, jeszcze czegoś podobnego tutaj nie było”.
W każdym razie nuda mi nie grozi. Pozostaje tylko ćwiczenie cierpliwości oraz zaprzestanie dziwienia się czemukolwiek.
Często posty piszę na raty. To, co wyżej, napisałam wczoraj, dzisiaj zupełnie inaczej wygląda świat. Rano -5 stopni i dosyć mocno przymrożona ziemia w ogrodzie. Na górze, bo na dole woda w rowku normalnie sobie płynie. Góry sino- szare, dobrze widoczne, wróżą pogodę. Idzie pełnia- pełnia zimą, przy bezchmurnym niebie, to mocne mrozy. Niefajnie.
Od wschodu niebo się zaróżowiło- to wszystko o 7 rano. Może nawet lepiej, że trzyma taki mróz- przyhamuje topnienie śniegu, a to z kolei zahamuje napływ wody do piwnicy.
W domu chłodno, ale da się wytrzymać. Przez tę wcześniejszą zimę, obawiam się, że nam zabraknie opału. Palić zaczynamy po południu, by wieczorem było ciepło. Zresztą i tak do południa wszyscy są w ruchu, dlatego zimna nie odczuwamy. Nadal wahamy się, jaki piec CO zamontować- pelet czy groszek i nadal szale tkwią na równym poziomie. Na razie marzną mi tylko wierzchy dłoni. Chyba uszyję sobie mitenki- pełno teraz tutków na YT, jak je uszyć. Bardzo proste i szybkie szycie. Muszę tylko wygrzebać z kredensu jakiś, nadający się na nie, materiał.
Czeka nas też remont schodów zewnętrznych do piwnicy. Kolejna fuszerka przy budowie domu. Ten remont wisi nad schodami już od dawna, ale żadna ekipa dotychczas nie podjęła się go. Schody trzeba skuć do ziemi i zrobić na nowo. A teraz fachowców od groma, ale jak kogoś do konkretu potrzeba, to żaden się nie kwapi. Jaskół wymyślił, że po prostu zrobimy schody na metalowej konstrukcji, zawieszonej nad tymi, co są. Coś na kształt schodów z tarasu. I to jest dobre wyjście, bo nie trzeba nic skuwać. Nowe schody będą prawie leżały na starych (dystans tylko grubości kątowników ze stelaża) i zrobi się je również z desek kompozytowych. Wtedy cały front domu stylistycznie się dopnie. W lutym wrzucimy temat majstrowi, który robił schody z tarasu.








