Nie
łudzę się, że ktoś przeczyta tekst Kurskiego w całości. No może jedna,
może dwie osoby. Zamieszczam go, bo jest to świetna synteza
tego, co działo się w ostatnich latach, w polityce polskiej, która
doprowadziła do faszyzacji naszego kraju. Jest to swoiste
kalendarium brunatnienia Rzeczpospolitej. Odczuwam tę wielką gorycz zawartą w artykule, bo to, co się dzieje, również
mnie zastanawia oraz męczy.
Wklejam
tu ten artykuł dla siebie, bo chcę go mieć pod ręką, by w każdym
momencie do niego wrócić.
„Jarosław
Kurski: Na nic się zdały ustępstwa, podlizywanie się prawicy i
ciągłe gadanie o wspólnocie Polaków
Strategia
ulegania presji prawicy jest bezowocna. Gorzej! Skłania ją do
eskalowania kolejnych presji.
Spotkałem
niedawno w podwarszawskim lesie łagodnego staruszka. Zbierał
jagody. Rozmawialiśmy przyjaźnie o grzybach, zwierzynie, drzewach i
suszy… od słowa do słowa rozmowa niebezpiecznie zeszła na
politykę. I nagle doktor Jekyll zmienił się w mister Hyde'a: –
Nienawidzę Wałęsy, nienawidzę Tuska, nienawidzę Trzaskowskiego i
całej tej żydowskiej bandy. Udusiłbym gołymi rękoma, a Tuska za
jaja powiesił!
Próbowałem
wtrącić, że to nie po chrześcijańsku tak mordować bliźnich.
– K…
panie, zarżnąłbym! Zarżnął! – wykrzykiwał z zaciętością.
– A
za co tak? – spytałem struchlały.
– Bo
te sk…y podzieliły naród!
Poczułem
się dziwnie. Gdyby tylko wiedział, że jestem z „Gazety
Wyborczej", zadźgałby mnie kozikiem do grzybów.
Oni
mają na nas kij baseballowy i kastet, a my tylko skrupuły i
złudzenia
Z
chwilą gdy Karol Nawrocki wprowadził się do Pałacu
Prezydenckiego, a wraz z nim kult siły, etyka ustawki, estetyka
falangi oraz podbita megalomanią wiara w nasze niepokalane narodowe
poczęcie, nasz rodzimy faszyzm zyskał znacznego, opłacanego z
naszych podatków promotora. Bojówkarskie ekscesy znane dotąd ze
stadionów, spod kościołów „bronionych przed lewactwem" i z
naziolskich marszów zyskały urzędową prawomocność.
Niczego broń Boże nie
ujmuję wielkiemu poprzednikowi Nawrockiego doktorowi Andrzejowi
Dudzie, który okazał
łaskę Robertowi Bąkiewiczowi, założycielowi Straży Narodowej, z
Obozu Narodowo-Radykalnego.
Wybór
Nawrockiego na głowę Najjaśniejszej dowodzi, że dotychczasowa
strategia demokratów wobec narastającej od lat brunatnej fali
okazała się – oględnie mówiąc – chybiona.
Na
nic się zdały tchórzliwe ustępstwa, mimikra i podlizywanie się
skrajnej prawicy. Nigdy w tromtadracjach narodowych nie będziemy tak
autentyczni jak oni. Na nic uleganie patriotycznemu szantażowi PiS,
ONR czy Konfederacji. Na nic bagatelizowanie, że to czy tamto
to tylko pojedynczy eksces bez znaczenia. Na nic ciągłe i do
znudzenia powtarzanie o wspólnocie Polaków.
Podbijanie
patriotycznego bębenka prawicy to praktyka in fine
katastrofalna, bo czyniąca z nas, demokratów, współodpowiedzialnymi
za marsz faszyzmu.
Zostanie
tylko ich narodowo-katolicki patriotyzm i ich
nacjonalistyczno-ksenofobiczno-megalomańska opowieść o Polsce. Bo
oni na nas mają kij baseballowy i kastet, a my, demokraci, mamy dla
nich nasze skrupuły i złudzenia, że trzeba rozmawiać, bo trudne
dzieciństwo, bo wykluczenie, bo inkluzywność społeczna, bo jeden
wspólny dom i tym podobne opowieści pięknoduchów. Do tanga trzeba
jednak dwojga.
Brunatni
pielgrzymi na Jasnej Górze
Proszę
wybaczyć, ale nie poczuwam się do żadnej wspólnoty z Karolem
Nawrockim ani jego szczególnym rodzajem „patriotyzmu".
Nie czuję duchowej solidarności z napotkanym w lesie łagodnym
staruszkiem. Wyczuwam raczej klimat nadchodzącej pogromowej
przemocy.
Uważam
też „ekscentrycznie", że to jednak dobrze, że „dawno
nikogo w Polsce nie powieszono za zdradę". Ostatnim był bodaj
jeden z przywódców konfederacji targowickiej, biskup inflancki
Józef Kazimierz Kossakowski powieszony 9 maja 1794 roku na Rynku
Starego Miasta w Warszawie podczas powstania kościuszkowskiego. Za
zdradę. Nie chcę w przeciwieństwie do Dudy wieszać kolejnego
biskupa.
Odkąd narodowe
sanktuarium stało się domem dla narodowców i kiboli – nie
odczuwam też żadnej moralnej więzi z polskim Kościołem. Zdrową,
umięśnioną narodową młodzież sprowadza na Jasną Górę kapelan
obecnej głowy państwa ks. Jarosław Wąsowicz. W 2018 roku na
przykład były celtyckie krzyże, race, falangi, agresywne wrzaski i
żądanie, by "uwolnić Janusza Walusia!" (zabójcę Chrisa
Haniego, jednego z liderów Afrykańskiego Kongresu Narodowego, który
walczył z apartheidem). Hani był komunistą, a do tego
czarnoskórym, więc zdaniem brunatnych pielgrzymów „Waluś nie
zrobił nic złego".
Ksiądz
Wąsowicz apelował do podopiecznych: "Pilnujcie Polski!".
Przypilnowali. Podpalili transparent: „Nienawiść to nie
chrześcijaństwo", a członków stowarzyszenia Demokratyczna RP
i Obywateli RP poturbowali. To tylko jeden rok, jeden raz. A to
wszystko działo się od lat, przez lata i dzieje się do dzisiaj. Na
naszych oczach. Regularnie. Z błogosławieństwem przeora paulinów,
z błogosławieństwem głoszących ewangelię nienawiści
heretyckich biskupów, przy bierności policji i wymiaru
sprawiedliwości.
Brunatna
fala narasta i będzie narastać
Nie
mój prezydent, nie moi biskupi, nie moi koledzy, nie mój
patriotyzm. Jedyne, co moje, to wspólne z nimi państwo. Kraj
wspólny. Polska wspólna. Polski szkoda. Polska jest jedna i gdy
przyjdzie bronić kraju przed zewnętrzną agresją – jedną
pozostanie.
Ale
już 15 lat temu wieszcz prawicy Jarosław Marek Rymkiewicz pisał:
„Co nas podzieliło, to się już nie sklei. Nie można oddać
Polski w ręce jej złodziei". Święta prawda.
A
więc Polska jedna, ale dwa narody i dwa patriotyzmy. Brak tylko
symetrii, bo brunatna fala wzbiera, a my, demokraci, nadal nie mamy
na to żadnej realnej odpowiedzi. Załamujemy ręce. Gęgamy,
popiskujemy, że „straszne". A fala narasta i dalej będzie
narastać.
Na
przełomie wieków to rzeczywiście był margines. Teraz
Konfederacja Mentzena i Konfederacja Korony Polskiej Brauna mają już
razem poparcie na poziomie 20 procent. Ich brat syjamski – Prawo i
Sprawiedliwość – niemal 30 procent. To razem 50 procent.
W
Pałacu Prezydenckim zamieszkał właśnie czysty wykwit mentalności
konfederacko-pisowskiej. Tylko czekać, gdy Nawrocki ogłosi się
przywódcą „narodowej patriotycznej prawicy", odstawiając
Jarosława Kaczyńskiego na emerycką ławkę. Sukcesja właściwie
już się dokonała, choć zapewne nie tak Kaczyński to planował.
Stworzył golema, który jak to golem zerwał się ze sznurka i zjada
właśnie swego stwórcę. To jego życiowa rozgrywka. Biologia stoi
wszak po jego stronie. Kaczyński jest tylko liderem ugrupowania,
które nie ma większości. To Nawrocki ma realną władzę,
wprawdzie tylko władzę destrukcji, tj. blokowania ustaw, ale
właśnie o destrukcję tu chodzi. W tym chaosie i niemocy rządu
oraz apatycznych obywateli prezydent wszystkich kiboli patronować
będzie wielkiej „prawdziwie narodowej" formacji, która w
najbliższych wyborach zmiecie „lewactwo" i pokusi się o
konstytucyjną większość. Tak może być, nie musi.
Co
by pan zrobił na miejscu ministra?
Faszyzm
rodzi się przy bierności i milczeniu większości. Zostawiając
pole faszystom, pozwalamy na stopniowe odkształcanie standardów,
godzimy się na przekraczanie kolejnych granic.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że pozycja recenzenta – publicysty – jest
nadzwyczaj wygodna, bo wolna od realnej odpowiedzialności. Każdy
może się mądrzyć, tylko w zderzeniu z rzeczywistością niewiele
z tego wynika.
Jeden
z największych umysłów XX-wiecznej Francji - Raymond Aron - też
był tego świadom. Naocznie obserwował, jak w Berlinie na Unter den
Linden brunatne bojówki SA paliły książki żydowskich i
„zdegenerowanych autorów", jak głosiła wtedy nazistowska
propaganda. Aron widział krzykliwe, opętane tłumy, słuchał
przemówień Hitlera i Goebbelsa. Był dopiero maj 1933 roku, a
jednak do Paryża wrócił przerażony. Pisał: „Wyjechałem do
Berlina dzieckiem, ale wracam dorosłym człowiekiem". Rozumie,
czym jest groza polityki, przeraża go irracjonalność ruchów
masowych i to, że w istocie polityka jest grą właśnie na
irracjonalnych pasjach człowieka. Dlatego polityka nie jest czysta.
Idzie
do podsekretarza stanu we francuskim MSZ. Przedstawia błyskotliwą
analizę ewolucji niemieckiego nacjonalizmu w faszyzm, przestrzega
przed straszną wojną. Ale wtedy pada pytanie:
„A
co by pan zrobił na miejscu ministra?". Tu odpowiedź Arona nie
jest już taka błyskotliwa.
Zanim
powiem, „co można zrobić na miejscu ministra", podsumujmy,
czego dotąd „minister", czyli władza publiczna i my,
obywatele, nie zrobiliśmy i jak osuwamy się w świat pojęć i
zachowań skrajnej prawicy.
Panteon
dla Dmowskiego, a dlaczego nie Narutowicza?
Nie
można odmówić dobrych intencji prezydentowi Bronisławowi
Komorowskiemu, który w odpowiedzi na regularne burdy wszczynane
przez nazioli każdego 11 listopada zaproponował marsze „Razem dla
Niepodległej". Rolą głowy państwa jest jednoczyć, więc
prezydent oddawał hołd pod pomnikiem Wincentego Witosa, Wojciecha
Korfantego, Ignacego Daszyńskiego, Józefa Piłsudskiego, no i
Romana Dmowskiego – ojca polskiego nacjonalizmu i akuszera
obsesyjnego antysemityzmu, który szeroką falą wylał się w latach
30. na polskie uczelnie, do korporacji zawodowych, do administracji,
do wojska, na ulice polskich miast i miasteczek.
Była
to cena za jedność tego marszu. Dmowski wszedł do panteonu
Wielkich Polaków. O lżonym i ostatecznie zamordowanym przez
endeckich antysemickich fanatyków, pierwszym prezydencie II RP
Gabrielu Narutowiczu mówi się znacznie mniej. Owszem, jest w
Warszawie plac jego imienia, nazwany jeszcze w czasach II
Rzeczypospolitej, w 1922 roku, po jego tragicznej śmierci. Jednak
już główne rondo stolicy III Rzeczpospolita nazwała imieniem
Dmowskiego, idola mordercy Narutowicza.
Potem
poszło już gładko. Rząd PiS stworzył Instytut imienia Romana
Dmowskiego, przepompownię publicznych pieniędzy z tzw. Funduszu
Patriotycznego dla innych skrajnie prawicowych inicjatyw, w tym
oczywiście dla Roberta Bąkiewicza. A kto ministrowi kultury
Piotrowi Glińskiemu zabroni?
By
odebrać prawicy monopol na „patriotyzm" w 2011 roku, Sejm
uchwalił, a prezydent Komorowski podpisał i ustanowił, Narodowy
Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych – święto
państwowe obchodzone corocznie 1 marca. To już było
całkowite wejście w buty skrajnej prawicy, która ukuła pojęcie
„wyklętych". Przeciw było jedynie ośmiu odważnych posłów,
w tym m.in. Andrzej Celiński, Kazimierz Kutz, Jerzy
Fedorowicz. Reszta ręka w rękę głosowała razem z PiS. I
teraz ważne pytanie. Głosowali pod presją patriotycznego szantażu
czy głosowali, bo tak uważają? Sam nie wiem, która z odpowiedzi
gorsza.
Nikt
nawet nie wspomniał o wymordowanych przez oddział narodowców
Romualda Rajsa „Burego" białoruskich fornalach –
polskich obywatelach! Ani o krwawych pacyfikacjach wsi
Zaleszany, Puchały Stare, Zanie i Szpaki. Nikt nie upomniał się o
wymordowanych przez oddział Józefa Kurasia „Ognia" i innych
wyklętych setkach ocalałych z Holocaustu Żydów, o krwawych
akcjach na Ukraińcach – polskich obywatelach! O zwykłych
kryminalnych zbrodniach i rabunkach nie wspominając. Nikt nie zadał
sobie trudu, by choć jednym zdaniem oddzielić ziarno od plew,
bohaterów od bandytów. Demokraci i tak bezskutecznie, podlizując
się prawicy, politycznie „beatyfikowali" wyklętych,
dmuchając kolejny balon narodowej megalomanii.
Hołdy
dla kolaborantów
„Strzeżmy
się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową kampanię »patriotyzmu«
- jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych sloganów
megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą
przeważnie Polakowi – czają się najczęściej cyniczni
socjotechnicy, którzy patrzą, czy ryba bierze – na ułańskie
czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę" –
pisał w genialnym eseju „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy" Jan
Józef Lipski. I cytował Czesława Miłosza z "Traktatu
moralnego": „I jest to coś na kształt bagniska:/ Traf tam, a
coraz głębiej wciska".
I
bagnisko wciągało głębiej, bo pierwszy krok został uczyniony
wcześniej. 15 września 2017 roku Sejm RP przyjął uchwałę
gloryfikującą Narodowe Siły Zbrojne, a w szczególności tzw.
Brygadę Świętokrzyską, faszystowską, antysemicką i kolaborującą
z gestapo formację, która odmówiła podporządkowania się Armii
Krajowej, bo podzielała niemieckie cele polityczne i strategiczne.
Pisze się o niej, że „kontrowersyjna", choć kontrowersji
nie ma tam wcale. „Żołnierze" brygady mordowali ukrywających
się Żydów, likwidowali rodaków z partyzantki, których sami
uznali za „komunistów" (AL, BCh, niekiedy AK), rozstrzeliwali
jeńców sowieckich. Pod ochroną Wehrmachtu przeszli całą formacją
do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Jako kolaboranci nie zostali
przyjęci do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, ale sejmowa
uchwała stwierdza, że „dobrze zasłużyli się Ojczyźnie".
Jak
widać, współpraca z nazistami nie przeszkadza, gdy zachodzi
pokrewieństwo ideałów PiS i ONR. Wicemarszałkini Sejmu Małgorzata
Gosiewska złożyła w rocznicę powołania brygady wieniec pod
Pomnikiem Nieznanego Żołnierza, a premier Mateusz Morawiecki w 2018
roku, zamiast pojechać na przykład do obozu koncentracyjnego w
Dachau, wybrał miejsce pochówku „żołnierzy" brygady i im
oddał hołd. Wcześniej na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa
wywołał skandal, mówiąc o „żydowskich sprawcach [Holocaustu]"
(there were Jewish perpetrators).
Wspomniana
uchwała została przyjęta jednogłośnie! Przez aklamację! Czy
demokraci znów ulegli patriotycznemu szantażowi, czy uchwałę
poparli z serca? W każdym razie wzięli udział w zakłamywaniu
historii i znieważaniu pamięci niewinnych ofiar brygady.
Akt
lizusostwa Kosiniaka-Kamysza
Bagnisko
wciągało dalej. Ostatnio germanofobiczna prawica rozpętała
histerię w sprawie gdańskiej wystawy „Nasi chłopcy. Mieszkańcy
Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy". Wreszcie ktoś się
upomniał o pamięć około 400 tys. Ślązaków, Wielkopolan,
Pomorzan, Kaszubów, Kociewiaków wcielonych pod przymusem do
Wehrmachtu. Około 100 tys. z nich zdezerterowało i przeszło do
Polskich Sił Zbrojnych. Latami upokarzani, przemilczani.
Napiętnowani w PRL reprezentują dramatyzm losów Polaków
pogranicza.
Wystawa
znakomita, potrzebna, choć o dziesięciolecia spóźniona. Że Duda,
że Kaczyński, że Błaszczak czy Płażyński wpadli w
godnościowo-patriotyczne wzmożenie, by tylko coś tam politycznie
urwać – nikogo nie dziwi. Ale do nagonki dołączył demokrata,
wicepremier z PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, „bo wystawa
nie służy polskiej polityce pamięci. Nasi chłopcy, żołnierze
i cywile, Polacy, bronili Ojczyzny przed nazistowskimi Niemcami
do ostatniej kropli krwi. To oni są bohaterami i to
im należą się miejsca na wystawach" – napisał
szef MON w akcie lizusostwa wobec nacjonalistycznej prawicy.
Nie
wiem, panie wicepremierze, co to jest polska polityka pamięci? Czy
to oznacza, że historycy mają jedne fakty przemilczeć, a inne
wyolbrzymić? Czy nie lepiej więc było, zamiast chować się za
jakieś eufemizmy, napisać wprost, że wystawa nie jest zgodna z
pańską wizją fałszowania historii? W sprawie Brygady
Świętokrzyskiej siedział pan jak mysz pod miotłą.
Jeszcze
gorzej zachowała się dyrekcja Muzeum Powstania Warszawskiego –
najwyraźniej niecierpliwie wyczekująca zwycięstwa prawicy. Muzeum
opublikowało zdjęcia warszawskich dzieci — powstańców z
podpisem: „Nasi chłopcy". Naprawdę majstersztyk w dziele
szczucia jednych Polaków na drugich.
Nie
przemilczajmy win
„Wina
za utrwalanie fałszywych moralnie mitów narodowych, za służące
megalomanii narodowej przemilczanie ciemnych plam własnej historii
(…) jest źródłem dzisiejszego zła i zła przyszłego. Nie wolno
nam tak postępować! Każde przemilczenie staje się oliwą dolaną
do ognia megalomanii narodowej, jest chorobą; każde uchylenie się
od uznania własnych win – jest niszczeniem etosu narodowego".
To znów Jan Józef Lipski, który odnosił się do zakłamywania
historii przez narodowców od towarzysza Moczara, ale jego przestrogi
brzmią porażająco aktualnie, bo to zjawisko replikuje się dziś w
proporcjach jeden do jednego.
I
tak w styczniu 2018 roku większość posłów PSL poparła
skandaliczną PiS-owską nowelizację Ustawy o IPN przewidującą
karę trzech lat więzienia dla każdego, kto „przypisuje narodowi
polskiemu zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką".
Klub KO pod „patriotycznym szantażem" umył ręce i wstrzymał
się od głosu. Skutki nie kazały na siebie długo czekać. Zrobił
się międzynarodowy skandal dyplomatyczny. Kryzys w stosunkach z
USA, Izraelem i z Ukrainą (ustawa objęła też zbrodnie
nacjonalistów ukraińskich). Rząd Morawieckiego po pół roku
wycofał się rakiem z tej kompromitującej awantury, ale od polskiej
demokratycznej opozycji nie usłyszał większej krytyki.
Narodowe
zawody w samochwalstwie
Tymczasem
trwa konkurencja o to, który z narodów bardziej ucierpiał w
Holocauście i który z nich był bardziej bohaterski. Żenująca
jednostronna licytacja na martyrologię, jakbyśmy naszym cierpieniem
i samochwalstwem leczyli niedostatki odwagi. W takich operacjach
specjalizowała się kolejna instytucja stworzona przez PiS za
pieniądze podatników o nazwie mówiącej wszystko: Instytut
Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego. Polskie Yad Vashem,
które ma promować polskich bohaterów. Instytut Męstwa i
Samochwalstwa, bo kryteria dowodowe polskiego bohaterstwa są,
oględnie mówiąc, nieoczywiste.
Z
prof. Elżbietą Janicką z PAN odbyłem całodzienną wyprawę do
dawnego obozu zagłady Treblinka II i Treblinka I. Na byłej stacji
kolejowej stanął za czasów PiS kamień upamiętniający męczeńską
śmierć kolejarza Jana Maletki, który miał zginąć dlatego, że
próbował – z dobroci serca – dostarczyć wodę umierającym z
pragnienia, a czekającym na zagładę, stłoczonym w wagonach Żydom.
Nie ma na to dowodów z wyjątkiem wątpliwej ustnej relacji sprzed
40 lat. Może tak więc było, a może nie. Czy to wystarczy, żeby
wystawiać pomnik?
Natomiast
jest wiele naukowo zweryfikowanych świadectw tego, jak miejscowa
ludność i kolejarze w zmowie z niemiecką, litewską lub ukraińską
strażą handlowała kubkiem wody. Widziałem cembrowinę tej studni,
z której woda zamieniała się w złoto. „Polskie pieniądze
uważali widać za bezwartościowe, akceptowali tylko twardą walutę
i kosztowności jak obrączki, pierścionki i brosze. Ci »litościwi«
Polacy na pewno dzielili się zyskiem z żołnierzami. Ktoś z
naszego wagonu dał im kilka złotych monet, za co otrzymaliśmy
prawdziwy skarb: niewielkie wiaderko z wodą" – wspominał
ocalały Eddie Weinstein z Łosic.
Odlana
w mosiądzu tablica na kamieniu zaczyna się od cytatu Jana Pawła
II, który już pominę. Napis głosi: „Pamięci Jana Maletki,
zamordowanego przez Niemców 20 sierpnia 1942 roku za pomoc Żydom.
Pamięci Żydów zamordowanych w niemieckim, nazistowskim obozie
zagłady w Treblince". Podpisane: Instytut Pileckiego.
Mamy
więc ustaloną hierarchę upamiętnienia. Najpierw polski kolejarz,
o którym niewiele wiemy, a potem 900 tys. zgładzonych Żydów, z
których grubo ponad połowa była polskimi obywatelami. I nikomu to
nie przeszkadza i nikogo to nie obchodzi z wyjątkiem kilku osób
mających także pośród demokratów opinie „nawiedzonych".
Czy może teraz pod nowym demokratycznym kierownictwem Instytut
Pileckiego się tym zajmie?
Na
pomniku Treblinki składającym się z głównego monumentu i setek
głazów opisanych nazwami miejscowości znajdujemy kamień
symbolizujący Żydów z Radziłowa i Jedwabnego. Dziś wiemy
skądinąd, że jest wysoce wątpliwe, by jakikolwiek Żyd z tych
miejscowości doczekał transportu do Treblinki, skoro te
miejscowości stały się Judenfrei za sprawą ich polskich sąsiadów.
I
nikogo to nie oburza, nikogo nie gorszy prócz kilku „nawiedzonych".
Treblinka
obrasta krzyżami, jak niegdyś oświęcimskie żwirowisko, o które
zrobiła się międzynarodowa awantura. Między obozami Treblinka I a
Treblinka II powstała Droga Krzyżowa ze stacjami Męki Pańskiej,
obywają się tam regularnie katolickie nabożeństwa. W obozie pracy
Treblinka I zginęło trzystu Polaków. Stoi tam więc trzysta
imiennych krzyży. Zginęło też 10 tys. Żydów, nie stoi jednak 10
tys. macew.
Ale
nikogo to nie obchodzi, demokratów też nie.
Dejudeizacja
i polonizacja Treblinki nie obchodzi też specjalnie Izraela, którego
prawicowy rząd Netanjahu trzyma przyjacielską sztamę z polską
trampoidalną prawicą. Co ich obchodzi pamięć o polskich Żydach,
którzy najwyraźniej nie byli syjonistami, skoro na swoją zgubę
zostali w Polsce. Może nawet czuli się Polakami? Ich obchodzi
poparcie polskiej prawicy dla agresywnej polityki Izraela w sprawie
palestyńskiej. Innymi słowy, polska prawica może sobie być po
swojemu antysemicka – byleby była proizraelska i popierała
osadnictwo żydowskich religijnych fanatyków.
Może,
zamiast dorzucać kolejne krzyże i toczyć spory o to, który naród
bardziej ucierpiał [już 71 procent respondentów uważa, że Polacy
cierpieli tak samo lub bardziej niż Żydzi; badania CBOS z 2021 roku
– opracowanie prof. Marka Kucia], wystarczyłoby, żeby „Instytut
Męstwa i Samochwalstwa" uznał wreszcie, że martyrologia
polskich Żydów jest częścią POLSKIEJ historii i że w Treblince,
Auschwitz, Sobiborze, Chełmnie, Bełżcu i Majdanku ginęli nie
tylko jacyś tam Żydzi, ale polscy Żydzi, polscy obywatele.
Za
rok będzie jeszcze gorzej
Czy
w atmosferze takiej „polityki pamięci" może jeszcze na kimś
robić wrażenie antysemicka sugestia Kaczyńskiego dotycząca
pochodzenia Anne Applebaum, żony Radosława Sikorskiego. Ten
oślizły uśmieszek, to puszczanie oka: „Wiecie, kim ona jest?".
Tak, wiemy panie prezesie. Wiemy też, kim pan jest.
Czy
powiedziawszy to wszystko, może dziwić impotencja policji w obliczu
chuligańskiego, pogromowego ataku
posła Grzegorza Brauna na wykład prof. Jana Grabowskiego?
Policjanci mogli nie wiedzieć, czy swoim zdecydowanym działaniem
nie narażą się ówczesnym przełożonym, wszak rządził wtedy
PiS, a nie demokraci.
Czy
może dziwić bezczelność rozpasanego w swej bezkarności
antysemity, który gaśnicą atakuje świece chanukowe? Wszyscy się
biernie przyglądali, tylko jedna dzielna kobieta stanęła temu
łotrowi na drodze. Jedna kobieta!
10
lipca Braun pojechał do Jedwabnego. Blokował duchownym, w tym
naczelnemu rabinowi Polski, którego nazywał szachrajem Schudrichem
– przejście pod pomnik ofiar i uniemożliwiał modlitwę.
Kilkadziesiąt metrów od miejsca dawnej stodoły, w której z rąk
sąsiadów zginęli Żydzi, przypisująca zbrodnię Niemcom prawica
rozstawiła scenę. Zeszło się kilkuset „obrońców prawdy".
Stanął też baner: „Dość żydowskich kłamstw. Żądamy
wznowienia ekshumacji".
Braun
pozował do zdjęć i składał podpisy na gaśnicach, o co prosili
go wielbiciele. Nie na tym koniec. W sąsiedztwie pomnika, na
prywatnej działce środowiska narodowe ufundowały „aleję
pamięci" z ośmioma głazami i tablicami, których treść
kwestionuje udział Polaków w zbrodni. Na ten czyn zrzuciło się
ponoć dwa tysiące „patriotów". Protestują Yad Vashem,
żydowskie organizacje, a Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie
wezwała IPN do sprostowania zafałszowań. Równie dobrze Żydzi
mogliby pisać na Berdyczów!
Oburzenie
wyraziło polskie MSZ i co? I nic. Gdzie państwo, którym rządzą
demokraci? Gdzie policja? Gdzie organy ścigania? Białostocka
prokuratura coś niby bada. Znając życie, długo będzie badać.
Może tym razem pójdzie jej lepiej niż ze swastyką, którą kiedyś
uznała za hinduski symbol szczęścia.
Jak
będzie za rok? Będzie jeszcze gorzej.
Faszyzm
narasta, kiedy większość dobrych ludzi pozostaje bierna. Teraz
ludzie się oburzają, że Braun posunął się do tego, że
zaprzecza istnieniu komór gazowych. Chodzi na wolności, choć
już dawno powinien siedzieć albo przynajmniej powinien mieć
pewność, że będzie siedział. Śmieje nam się w twarz i spluwa
na popioły Treblinki.
Nie
ma się co dziwić, drodzy demokraci, niepowstrzymywana brunatna fala
zmienia się w tsunami i zabierze nas niebawem ze sobą, jak i
wszystko po drodze.
Zresztą
nie chodzi tylko o Żydów. Braun zgodnie z rosyjską agendą jest
równie dobry w szczuciu na Ukraińców, z naszą, demokratów,
pomocą.
Dajemy
się rozgrywać rosyjskim agentom
Rafał
Trzaskowski w czasie kampanii wyborczej sięgnął po przekaz
prawicy, mówiąc, że nie możemy popełnić błędu państw
Zachodu, do których opłacało się przyjeżdżać tylko po socjal.
Dlatego 800 plus powinno być
wypłacane jedynie tym Ukraińcom, którzy „pracują, mieszkają i
płacą podatki w Polsce". Czy ktoś go pytał? Szybko
doczekał się sarkastycznej pochwały od Sławomira Mentzena. „Jest
na dobrej drodze, ale musi się jeszcze trochę postarać, żebyśmy
go przyjęli do Konfederacji" – napisał na platformie X.
To
dobry przykład na to, że w posługiwaniu się językiem narodowych
populistów demokraci nigdy nie będą tak dobrzy jak sama prawica.
Podróbka nie przebije oryginału. Przeciwnie, takim gadaniem
Trzaskowski tylko uwiarygodnił Nawrockiego, który wywijał
sztandarem ukrainofobii, odmawiając krajowi, który walczy o naszą
wolność, członkostwa w NATO i w UE, oraz cynicznie
jątrząc ranę Wołynia.
Podobna
uległość wobec żądań antyukraińskiej prawicy miała miejsce
przy wspomnianej już nowelizacji ustawy o IPN i karze trzech lat
więzienia za przypisywanie Polakom zbrodni UPA. Wszak wiadomo, że
Polacy ze swej natury są niewinni i nikogo nie zabijali, a jeśli
nawet zabijali Ukraińców, to wyłącznie w obronie własnej. A
jeśliby kto sądził inaczej, to zajmie się nim prokurator. Czy tak
mamy badać bolesną polsko-ukraińską historię?
Jestem
przeciwny ekshumacjom na terytorium kraju, w którym toczy się
wojna. Wojna o być albo nie być Ukrainy. Podziwiam Ukraińców za
waleczny opór i zastanawiam się, czy my, Polacy, bylibyśmy zdolni
do takiego samego poświęcenia dla naszej ojczyzny? Mamy z kogo brać
przykład.
Ale
rozumiem, że ekshumacje w kraju toczącym wojnę to kolejna koncesja
rządu demokratów na rzecz udobruchania darwinistycznej prawicy, dla
której w relacjach między krajami — jak u Dmowskiego — liczy
się wyłącznie siła egzekwowana bezwzględnie wobec słabszych,
nawet jeśli ten słabszy codziennie jest zabijany i bombardowany
przez Rosję (rewersem jest lizusostwo wobec silniejszych, co
uprawiał rząd PiS wobec Trumpa).
Ale
pomimo odblokowania ekshumacji ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego z
lat 1939-47, pomimo pozytywnych efektów prac Grupy Roboczej, która
działa pod auspicjami ministerstw kultury Polski i Ukrainy, pomimo
współpracy w obliczu wojny, polski Sejm 4 czerwca tego roku
jednogłośnie! - przy jednym wstrzymującym głosie posłanki
Aleksandry Uznańskiej-Wiśniewskiej - a więc głosami demokratów
ustanowił dzień 11 lipca świętem narodowym. To nasza –
demokratów – „odpowiedź" na radykalizację nastrojów
społecznych wobec Ukraińców. A może raczej nakręcanie tych
nastrojów na korzyść prorosyjskich ukrainofobów? Gaszenie ognia
benzyną.
Nie
mamy wszak Narodowego Święta Zbrodni Katyńskiej (mordowali
Sowieci). Nie mamy Narodowego Święta 11 sierpnia tzw. operacji
polskiej, w której z rozkazu szefa NKWD Nikołaja Jeżowa Sowieci
rozstrzelani 111 tys. Polaków. Nie mamy Narodowego Święta 17
września – napaści Rosji Sowieckiej na Polskę. Mamy Narodowy
Dzień Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez
OUN i UPA na ziemiach wschodnich II RP – bo mordowali ukraińscy
sąsiedzi.
Znów
– bezwzględni wobec słabych, usłużni wobec silnych.
Jako
naród ocieramy się o groteskę. Tego samego 11 lipca obchodzimy
dzień „pamięci o Wołyniu" uchwalony przez Sejm w czerwcu
2016 roku i w tym samym dniu od tego roku – obchodzimy święto
państwowe w tej samej sprawie. Cui bono? Czyja korzyść? Albo
jeszcze dalej: Is fecit, cui prodest? (Ten uczynił, czyja korzyść).
Naprawdę
jak dzieci dajemy się rozgrywać rosyjskim agentom wpływu.
Doktor
Duda oczywiście natychmiast ustawę podpisał, choć stoi ona w
jawnej sprzeczności z preambułą konstytucji, która określa Naród
Polski jako wspólnotę wszystkich obywateli Rzeczypospolitej.
Ustawa
każe nam pamiętać jedynie o etnicznie polskich ofiarach rzezi, ale
już nie o ukraińskich czy żydowskich – choć i Polacy, i
Ukraińcy, i Żydzi byli tak samo polskimi obywatelami II RP. Gdzie
więc ustawowa równość obywateli wobec prawa? Czy to oznacza, że
mniejszości narodowe wyrzucamy poza nawias polskości?
Tak
oto Roman Dmowski, czyli etniczne, rasowe i religijne pojęcie Polaka
katolika, weszło do ustawy, którą ręka w rękę demokraci razem z
PiS, Konfederacją, doktorem Dudą i rosyjskimi agentami wpływu
właśnie uchwalili.
A
teraz zastanówmy się, co zrobić, by pomysł, że obywatelem Polski
może być tylko etniczny Polak, nie stał się uświęconą zasadą
w nowej konstytucji. Konstytucji uchwalonej przez zjednoczoną pod
patronatem doktora Nawrockiego narodową prawicę i przez niego
osobiście podpisanej. Może tak być, ale nie musi.
Niedomiar
sprawczości państwa
Po
raz ostatni przywołuję cytat z Jana Józefa Lipskiego: „Od
stosunku do »obcych« bardziej niż od stosunku do »swoich« zależy
kształt patriotyzmu. (…) Sądzę, że szowinizm, megalomania
narodowa, ksenofobia, czyli nienawiść do wszystkiego, co obce,
egoizm narodowy — nie dadzą się pogodzić z chrześcijańskim
nakazem miłości bliźniego".
Namaszczony
łaską prezydenta Dudy, zasilony publicznymi funduszami od ministra
Glińskiego narodowiec, niedoszły poseł PiS Robert Bąkiewicz już
od czerwca nakręcał histerię, jakoby Niemcy zalewali nas
nielegalnymi imigrantami. Wszak obcoplemieńcy roznoszą choroby,
pasożyty i pierwotniaki, które im nie szkodzą, a dla nas są
groźne – ostrzegał dziesięć lat temu prezes Kaczyński. Ta
retoryka utorowała mu drogę do władzy.
Bąkiewicz
sfabrykował więc czysty wymysł. Faktoid powielany przez prawicowe
media. Cała Polska stanęła w alercie, a rząd osłabiony wyborczą
porażką znalazł się w defensywie. Polityczna taktyka Donalda
Tuska jak z japońskiej sztuki walki: „ugiąć się, aby nie zostać
złamanym", zaowocowała najpierw zawieszeniem prawa do azylu, a
potem wprowadzeniem kontroli na granicach z Niemcami i Litwą. Nie
dyskutuję, nie mądrzę się, „nie jestem na miejscu ministra",
jak zauważyłby Raymond Aron.
Ale
to, co mnie jako obywatela naprawdę złościło, to nie nadmiar
sprawczości państwa, ale jej stanowczy niedomiar. Bąkiewicz hasał
sobie jak konik polny, lżył funkcjonariuszy Straży Granicznej, a
bojówkarze z tzw. Ruchu Obrony Granic wchodzili samozwańczo w
wyłączne kompetencje służb państwowych. Skoro policja nie wie,
co w takiej sytuacji robić, to po co w ogóle ją mieć i na nią
łożyć. A
czy demokratyczny minister spraw wewnętrznych wydał im jakiekolwiek
wytyczne?
19
lipca w kilkudziesięciu miastach odbyły się antyimigracyjne
protesty organizowane przez ugrupowania skrajnie prawicowe.
Krzysztof Bosak z Konfederacji domagał się w Białymstoku
„wyrzeczenia poprawności politycznej i rozpoczęcia akcji
deportacyjnej". Można powiedzieć: „mówisz – masz".
Właśnie deportowano z Polski po koncercie białoruskiego rapera
Maksa Korzha 63 osoby, w tym 57 Ukraińców i sześciu Białorusinów.
Decyzję tę osobiście ogłosił premier Donald Tusk, stwierdzając,
że osoby te będą musiały opuścić kraj dobrowolnie lub pod
przymusem. Apelował o „zachowanie rozsądku i unikanie
antyukraińskich nastrojów". Państwo zadziałało szybko i
skutecznie, szkoda tylko, że takiej samej szybkości i skuteczności
zabrakło wobec bojówkarskich patroli Bąkiewicza.
Wartość
walki tkwi nie w szansach na zwycięstwo
Strategia
ulegania presji prawicy jest bezowocna. Gorzej, skłania narodowców
do eskalowania kolejnych presji. Dałem kilkanaście przykładów
ustępstw demokratów, które zamiast hamować, tylko wzmagają falę
faszyzmu. Zapewniam, że mógłbym dać jeszcze kilkadziesiąt
przykładów, ale żaden czytelnik by tego nie zniósł. Zamykam więc
listę.
Zbigniew
Herbert w liście do Adama Michnika z 1 grudnia 1976 roku
dedykował mu słowa jego Mistrza Henryka Elzenberga: „Wartość
walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją
podjęło, ale w wartości tej sprawy".
Walka
z nadciągającym w Polsce faszyzmem jest sama w sobie wartością
absolutną. Po jedenaste: „Nie bądź obojętny". Jeśli
będziemy faszyzm łagodzić, minimalizować, lekceważyć i mu
ulegać, to niebawem brunatna fala nas zmiecie.
Dlatego
nie ma co się zastanawiać, czy warto, skoro wiadomo, że trzeba.”
Redagował
Mirosław Maciorowski
Autor:Jarosław
Kurski
Redaktor
i publicysta, były pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Gazety
Wyborczej”. . Gdańszczanin. Ukończył prawo. Autor
bestsellerowych, nominowanych do nagrody NIKE "Dziadów i
dybuków".
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,32185823,jaroslaw-kurski-na-nic-sie-zdaly-ustepstwa-podlizywanie-sie.html?fbclid=IwY2xjawMTpoVleHRuA2FlbQIxMQBicmlkETB2MDFyd1RGSmluN3VNNFBmAR7XKl-tDFpe51j8PPafRWjzb1Kq07MGAb1fPI0Mgg-S4eqE68p7NTpR_cfPPg_aem_qIJrfMLEzxmYV9DHKTa_wQ
Nie
zamieściłam zdjęć, które są w artykule.