„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

niedziela, 31 sierpnia 2025

Już mi brakuje słów....

 Przeczytajcie sobie (koniecznie całość)- mnie już brakuje słów na jakiś wstępny opis.

 "Patrole pilnowały granic, dzieciaki pilnują teraz długości dziewczęcych spódnic. Czym są "szon patrole"?

Kamizelka z Allegro, telefon w ręce i hasło "szon". Tyle wystarczy, by na TikToku grać rolę samozwańczego strażnika kobiecej moralności. Otwarty seksizm jest dzisiaj trendem. A młodzi zamiast granic patrolują galerie handlowe w ramach "szon patroli". 

Zdjęcie z artykułu.
 

Zacznijmy jednak od początku.  „Szon" to określenie, które oderwało się od słowa - przepraszamy za dosłowność - „ku(..)iszon". Oderwać się musiało, bo w ten prosty, acz sprytny sposób omija cenzurę obowiązującą na platformach społecznościowych.

Urwana końcówka zaczęła żyć własnym życiem. I tak oto, dziś pod zdjęciami kobiet i dziewczyn na TikToku można przeczytać w komentarzach obelgę uniwersalną - „ale z ciebie „szon". 

I wszyscy, którzy mają wiedzieć, wiedzą, o co chodzi. 

Chłopięce fantazje

„Szon patrole" mają „patrolować" osiedla, szkoły czy miasta szukając właśnie „szonów". Tak oto na TikToku możemy dzisiaj zobaczyć filmiki, jak młodzi chłopcy czy mężczyźni chodzą po galeriach handlowych, osiedlach, czy szkołach wypatrując, jak można się domyślić (bo nie jest to powiedziane nigdzie wprost), dziewczyn, które uznają oni np. za nieodpowiednio ubrane. 

I można by pomyśleć, że to tylko trend, że chłopaki robią sobie głupi filmik, podpisują go trendującym hasłem. I tyle. Nikomu nie dzieje się krzywda, ot, dziecięca zabawa. 

I określenia "dziecięca" bynajmniej nie używam tutaj na wyrost.

I nawet jeśli przyjąć, że to tylko inscenizacja na potrzeby TikToka, to odsyła ona do najgorszych patriarchalnych obrazów. Gra na fantazji o tym, że chłopcy i mężczyźni mają prawo oceniać kobiety, wytyczać im granice i egzekwować pokrętnie rozumiany „porządek". 

Rycerze i strażniczki patriarchatu na "szon patrolu"

A skoro tak, to mogłoby się wydawać, że w "szon patrolach" partycypować będą wyłącznie chłopcy i mężczyźni. I owszem, to oni odpowiadają za dużą część filmików tego rodzaju. 

Ale niestety  "szonpatrole" tworzone są też przez dziewczyny.

Choć na pierwszy rzut oka może się to wydawać zaskakujące, to – jak tłumaczy Ola Jasianek, influencerka i działaczka feministyczna – mamy tu do czynienia z dobrze opisanym w feminizmie mechanizmem. Dziewczyny przejmują seksistowskie, krzywdzące je wzorce i zaczynają je odtwarzać. Podświadomie wierzą, że w ten sposób zyskają akceptację albo unikną stania się obiektem drwin rówieśników.

  • Zamiast sprzeciwić się opresji, ustawiają się po stronie silniejszych, bo daje im to iluzję bezpieczeństwa – mówi Jasianek. – To działa bardzo prosto: jeśli przyłączysz się do chłopaków, masz szansę, że sama nie padniesz ofiarą "szon patrolu" i tym samym nie zostaniesz wyśmiana ani wykluczona. A do tego możesz jeszcze zyskać ich sympatię i uznanie.

    • Poglądy w zestawie z czapką

Trzeba jednak podkreślić, że zjawisko, które tu opisujemy ma (przynajmniej na razie) głównie charakter internetowego trendu. Nie wiemy więc, czy „szonpatrole" istnieją realnie jako grupy faktycznie „patrolujące" ulice w poszukiwaniu dziewczyn, które w ich mniemaniu coś robią „nie tak", czy raczej są wyłącznie internetowym artefaktem – inscenizacją pod kamerę, która ma się sprzedać jako memiczny, kontrowersyjny filmik. 

Wiemy natomiast, że pod hasłem „szon patrol" na TikToku zamieszczono już ponad 3 tys. nagrań, a niektóre z nich osiągnęły po kilkaset tysięcy wyświetleń. W skali TikToka to wciąż nie jest ogromna liczba, ale wystarczająca, by z trendu zrobiło się rozpoznawalne hasło.

Hasło, które ma też swoje fizyczne rekwizyty. Na nagraniach widać w końcu kamizelki z napisem „szon patrol". Bez problemu można je kupić na Allegro za kilkadziesiąt złotych. Chłopcy w komentarzach radzili sobie, żeby kupować kamizelki z możliwością nadruku, a potem w wiadomości do sprzedawcy podawać  hasło, które ma być na niej odbite.

Na ich potrzeby szybko odpowiedział jednak rynek, dzięki czemu dzisiaj można już kupić kamizelkę w zestawie z czapką. Jedyne 80 zł i już można biegać w takim "mundurku" po galeriach. Alarmujące jest przy tym, że seksistowskich haseł nie trzeba dzisiaj wygłaszać półgłosem w grupie zaufanych kolegów. Można je po prostu na siebie założyć i dumnie paradować z nimi po osiedlu.

Tak, żeby dziewczyny w przestrzeni publicznej nie czuły się przypadkiem zbyt bezpiecznie.

"Poleciałem gdzieś tam z trendem"

Wydawać by się mogło, że każda rozsądna, dorosła osoba, która zobaczy ten "trend" raczej popuka się w głowę, niż uzna go za zabawny. 

Ale nie. Jak się okazuje, trend "szonpatroli" to rozrywka nie tylko dla młodych chłopaków, ale też świetny sposób na rozpromowanie małych biznesów czy... instytucji publicznych.   

- Poleciałem gdzieś tam z trendem - mówi mężczyzna, który na TikToku reklamuje swój biznes (wynajem samochodów a'la policyjnych), hasłem „szon patrole level boss". - Po prostu nigdy się nie zastanawiałem, powiem szczerze, czy to jest seksistowskie, czy nie - tłumaczy mi się dalej mężczyzna. 

Ja z kolei tłumaczę mu - choć jestem pewna, że wie to doskonale - jakie słowo zastępuje określenie "szon". - No teraz jak mi to pani powiedziała, to faktycznie, no, trochę głupio wyszło - mówi. 

- A więc mogę liczyć, że usunie pan ten filmik? - dopytuję. - Tak - padło (choć nie od razu) w odpowiedzi. Jeśli powyższy link jest nieaktywny, to mężczyzna słowa dotrzymał. W momencie kiedy piszę ten tekst, nagranie dalej jest jednak aktywne. 

Znamy już linię obrony pana od aut, to teraz posłuchajmy, jak tłumaczy się WOPR, który również postanowił podpromować swoje konto dzięki "szon patrolom".

Zwróciłam się do WOPR-u z uprzejmym zapytaniem, czy aby na pewno jest to dobry sposób na promocję publicznej instytucji. Ten jednak odpowiedział mi, że po prostu źle odebrałam ich filmik, a przecież w opisie wyjaśnili, że to nie "szon patrol" tylko patrol ratowniczy. 

"Same filmy o charakterze dydaktycznym nie pozwolą nam dotrzeć do tak szerokiego odbiorców. Dlatego łączymy edukację z rozrywką – realizujemy różne popularne trendy, aby zwiększyć zasięgi i przyciągnąć uwagę szerszej publiczności" - to oficjalna odpowiedź WOPRu. 

Jeśli z całej tej historii płynie jeden wyraźny wniosek, to taki, że mizoginia stała się… trendem. Pogarda wobec kobiet nie tylko nie wywołuje społecznego sprzeciwu, ale wręcz zyskuje atrakcyjność - staje się elementem autopromocji, a jej szkodliwość albo niewiele dla nas znaczy (jak dla pana bizmesmana od wynajmu aut), albo po prosu jej nie dostrzegamy (lub udajemy, że nie dostrzegamy - przypadek WOPRu). 

Muszę jednak przyznać, że założyłam, że żelazna logika, jaką zaprezentował WOPR broniąc udziału w trendzie jest tylko fasadą. Sądziłam, że osoba odpowiadająca za nagranie zreflektuje się i je usunie. Myliłam się. Nagranie dalej jest dostępne. 

Mizoginia nie jest dziś powodem do wstydu. Przeciwnie - jest tak fajna, że chcą w niej partycypować chłopcy, dziewczyny, osoby promujące swoje biznesy czy odpowiedzialne za sociale w państwowych instytucjach. 

Patrole w manosferze

Ola Jasianek podkreśla, że „szon patrole" nie są na TikToku czymś odosobnionym.

– To tylko jeden z przejawów tzw. manosfery: kultu siłowni, zachwytu nad Konfederacją, rozumienia patriotyzmu w stylu Bąkiewicza czy kursów podrywu, które obiecują młodym chłopakom władzę nad dziewczynami. Oni naprawdę wierzą, że kobiety mają w życiu lepiej, a jednocześnie sprowadzają je głównie do ról żon i matek - twierdzi.

Kuba Łaszkiewicz, influencer punktujący w sieci absurdy manosfery, zwraca uwagę, że lekceważenie takich treści bywa zgubne.

– To, co zaczynało się od ironicznych, niby niepoważnych wrzutek, w gruncie rzeczy opiera się na uprzedmiotowieniu i pokazaniu władzy; że to mężczyźni mają prawo decydować o tym, kogo można określić mianem szona. Kiedy nagrałem pierwszy film z analizą tego zjawiska, wielu pisało: „daj spokój, to tylko żarty". A dziś widzimy, że to już nie są żarty – to proceder, w którym biorą udział nie tylko dzieciaki, ale też dorośli ludzie, umundurowani w odpowiednie kamizelki, z obklejonymi samochodami - mówi.

 Co wyrośnie z małych TikTokerów?

– W procesie wychowawczym często przeceniamy rolę rodziny, a nie doceniamy znaczenia środowiska, w którym dorastają młode osoby – mówi dr Robert Kowalczyk, seksuolog z Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS w Katowicach.

– Okazuje się, że to właśnie otoczenie rówieśnicze i media, z którymi młody człowiek obcuje na co dzień, mają kluczowe znaczenie. Nawet jeśli rodzina stara się wychowywać dzieci w duchu równości, ale środowisko, w które trafiają - koledzy, szkoła czy internet - jest patriarchalne, to ono będzie w dużej mierze kształtować ich postawy.

To ważna uwaga, bo wielu dzisiejszych rodziców zapewne żyje w przekonaniu, że wychowuje swoje dzieci w duchu równości, bez szkodliwych stereotypów płciowych. 

Przyglądając się trendowi "szonpatroli" trudno więc nie zadać sobie pytania, jakie będzie pokolenie, które karmione jest tego typu treściami? Czy z dzisiejszych nastolatków - zarówno tych partycypujących w trendzie, jak i biernie go oglądających -   – wyrośnie pokolenie przekonane, że pogarda wobec kobiet to naturalny element towarzyskiej zabawy?

Na to pytanie również nie ma jasnej odpowiedzi. Są jednak znaki. Chociażby takie, jak metaanaliza z 2016 roku – największy do tej pory przegląd badań na temat kształtowania się postaw płciowych u młodych ludzi (autorzy przeanalizowali 82 studia z 29 krajów). Wynika z niej, że okres wczesnej adolescencji (10–14 lat) jest momentem krytycznym w utrwalaniu się stereotypów płciowych. 

Wtedy dziewczynki częściej internalizują wzorce podporządkowania i troski, chłopcy zaś – hegemonicznej męskości, siły i dominacji. Badacze podkreślali przy tym, że rodzina, szkoła, rówieśnicy i tradycyjne (słowo klucz) media są kluczowymi środowiskami, w których te normy są wzmacniane. 

Od czasu opublikowania tamtej analizy diametralnie zmieniło się środowisko socjalizacji, o czym mówił też dr Kowalczyk - rodzina może mieć dzisiaj mniejsze znaczenie niż środowisko. 

A już szczególnie gdy to środowisko internetowej rzeczywistości wspieranej potęgą bigtechowych algorytmów. Takich, które nie rozumieją nawet, że słowo "szon" znaczy tak naprawdę coś innego.”

Redagował Sebastian Ogórek

https://wyborcza.biz/biznes/7,177150,32212885,patrole-pilnowaly-granic-dzieciaki-pilnuja-teraz-dziewczyn.html?_gl=1*1g81u7w*_ga*MTgxNzU5NTk2My4xNzU2NTQ3ODA3*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTY1NTAwODUkbzIkZzAkdDE3NTY1NTAwOTckajYwJGwwJGgw*_gcl_au*MTA3NTQ1MjMyNC4xNzU2NTQ3ODA5&disableRedirects=true#s=S.TD-K.C-B.9-L.1.duzy

 PS. Nie zamieściłam filmików, które są w artykule. Jednak niezbyt dużo traci się nie oglądając ich. samo zjawisko jest na tyle przerażające, że nie potrzeba już wzmacniać tego filmikami.

Natomiast ten film wyjaśnia w skrócie- jest to niejako dopełnienie artykułu- o co chodzi w tym całym bulwersującym zjawisku. Warto zobaczyć, warto posłuchać. Bardzo dobra analiza psychologiczna chłopaków i młodych mężczyzn.


 

PS 2. Mam w nosie (mówiąc dosadniej w d....e) opinie tych, co wyśmiewają technikę kopiuj wklej na blogach.  Póki co, jest to najlepszy sposób pokazania (wraz z dokładnym omówieniem) problemu, o którym ktoś pisze. 

piątek, 29 sierpnia 2025

Lajtowo o orle

 

To, że w tutejszym lesie gniazdują orły, wiedziałam od lat. Wprawdzie trochę nie dowierzałam, ale ktoś wiarygodny potwierdził. Tam, gdzie orły gniazdują, zapuszczają się tylko myśliwi, czasem grzybiarze i przypadkowi spacerowicze. Za dużym lasem ciągną się ogromne łęgi, tylko częściowo koszone. Z jednej strony ogranicza je las, z drugiej dosyć szeroka rzeczka. Miejsce słabo dostępne. Wygodni ludzie wolą teraz szerokie trakty spacerowe, wykoszone groble itp. W dodatku idzie fama, że w tym lesie napotkano wilki. Hmmmm... Może one tam są, a może nie. Dla lasu i okolic lepiej, że ludziska boją się tam zapuszczać. Znam te łęgi, kiedyś tam byłam. Miejsce dzikie, takie uroczysko. Na skraju lasu gniazdują też czarne bociany- tam już w ogóle nie wolno chodzić- ścisła ochrona.

My z Jaskółem i Bezą dochodzimy do pewnego miejsca, do brzegu lasu i łęgów i potem wracamy. Nie mamy szans zobaczyć tego, co w zeszłą niedzielę zobaczył i sfotografował mój syn.


A sfotografował orła. Kiedy oglądałam te zdjęcia, myślałam najpierw, że to myszołów. Potem, kiedy przyjrzałam się dziobowi ptaszora oraz jego wielkości w locie, dotarło do mnie, że młody miał farta- dorwał orła.

 


 Jest to orzeł przedni, który zamieszkuje Europę, na nizinach gniazduje na drzewach, a w górach na półkach skalnych. Jest pod ścisłą ochroną. Oprócz kształtu dzioba, od myszołowa różni go również kształt skrzydeł w locie- myszołów ma zaokrąglone i zwarte na końcach, u orła widać wyraźnie pojedyncze lotki na końcach.


 
A zdjęcie poniżej, urzekło mnie (koniecznie powiększyć). Tło- las, bliżej drzewa "z charakterem", na wpół łyse, co robi je demonicznymi. Na gałęzi siedzi orzeł, przez trawę sunie kot. Orzeł chyba nażarł się (na drugim zdjęciu wyraźnie czymś się posila) i nie rusza kota. A z drugiej strony, siedzi on tyłem i może nie widzi łatwego łupu. To jednak wątpliwe, bo orły, jak każde drapole, są wyczulone na żarełko. A kot łazi sobie, jakby nie miał instynktu samozachowawczego, przed samym dziobem "mordercy". Natura niezmiennie mnie zadziwia. Ciekawa jestem, czy kot przeżył ten spacer.


 


środa, 27 sierpnia 2025

W szponach AI

W zalewie zespołów rockowych można się utopić. Wprawdzie znamy te 
z lat 60., 70. oraz późniejszych, ale czy jest ktoś, kto jest w stanie 
opanować znajomość ich wszystkich? Dlatego pojawienie się każdej nowej 
nazwy zespołu budzi od razu moje zainteresowanie- co to za nowość?
Jak grają? Przekona mnie ich muza, czy nie? 
 
Na YT „chodzę” od zespołu do zespołu, wysłuchuję ich utworów. 
Muzyka różnych gatunków, różnych rodzajów, stylów... nagle... coś, 
co mnie urzeka, coś, co lubię, co ładuje mi akumulatory. 
Szukam wykonawcy- niby jest a jakoby go nie było. Wklepuję nazwę
 w Net- nie ma, albo kilka zdań, albo info, że utwór powstał, bo... 
No dobra, ale kto to gra? 
Nie dowiesz się, bo to są platformy, na których gra muzyka skomponowana
przez AI. Twórcy- ci, którzy wydają AI polecenia, wskazówki i instrukcje, 
dotyczące utworu, są ukryci. W każdym razie ja ich nazwisk nie znalazłam.
 I raczej nie będę szukać. Na razie staram się zrozumieć funkcjonowanie 
AI. Już wiem- na telefonie można zainstalować odpowiedni program, 
w którym pracuje AI- dajesz polecenie i ona daje odpowiedź. 
Dostała polecenie- stwórz obraz żurawi w stylu Picassa, no i masz
-  opracowała mi wzór do haftu:) 


Człowiek pracuje od wielu lat nad różnymi programami, mniej lub więcej, 
rozbudowanymi, ale ta AI to jest dla mnie Kosmos, jeszcze ciągle i chyba 
do końca nim pozostanie. O skutkach korzystania z AI na razie nie 
dyskutuję, choć mam swoje obawy, o przejęciu przez AI kontroli nad 
człowiekiem też nie mam ochoty myśleć. Cieszę się filmami i muzyką 
stworzona przez AI- tyle możliwości, super wykonanie, czystość, 
przejrzystość, różnorodność. I chociaż  twórczość ludzka nadal mnie 
zaskakuje, to na tle „twórczości” AI, wydaje się,mimo jej różnorodności, 
uboga. Ale nadal z zainteresowaniem będę poznawała jej różne strony.
 
Ktoś mądry powiedział:” Po uzyskanej informacji od AI, sprawdź ją jeszcze
 w trzech innych wiarygodnych źródłach”. I tego należy się trzymać, 
bo AI nie zawsze prawdę ci powie,czasem "oszuka".
 

"Purple Door"- już sama nazwa budzi skojarzenia i chęć natychmiastowej 
korekty. Nie, no nie, chodzi chyba o "Deep Purple" oraz "The Doors". 
Ktoś świetnie bawi się nazwami zespołów, tworząc takie zestawienie.
 
Taką informację przeczytałam na temat tego „zespołu” (tłumacz google).

Powstanie i początki.
 
Zespół powstał, gdy gitarzysta James Harrison i klawiszowiec Michael 
Walsh, obaj studenci filozofii na Uniwersytecie Londyńskim, spotkali 
basistę Thomasa Chena i perkusistę Roberta Mitchella w lokalnym klubie 
muzycznym. Wkrótce dołączyła do nich saksofonistka Sarah Collins, której
 pełna duszy gra stała się elementem definiującym ich brzmienie.
Styl muzyczny i wpływy
Brzmienie Purple Door charakteryzowało się cierpliwym podejściem do 
kompozycji, pozwalającym tematom rozwijać się naturalnie poprzez 
rozbudowane partie instrumentalne. Ich muzyka charakteryzowała się:
- Starannie opracowanymi dynamicznymi progresjami, które często 
zaczynały się od subtelnych, ambientowych brzmień, a następnie nabierały
 potężnych kulminacji
- Szerokim wykorzystaniem klasycznych syntezatorów analogowych, 
tworzących bogate, nastrojowe pejzaże dźwiękowe
- Grami gitarowymi silnie inspirowanymi emocjonalnym stylem Davida 
Gilmoura, skupiającymi się na ekspresji melodycznej, a nie na popisach 
technicznych
- Filozoficznymi tekstami poruszającymi tematy egzystencjalizmu, 
świadomości i miejsca ludzkości we wszechświecie
- Minimalistycznymi partiami wokalnymi, które stanowiły raczej dodatkowy
 instrument w miksie niż jego dominujący element
- Innowacyjnym wykorzystaniem saksofonu jako instrumentu zarówno 
fakturalnego, jak i prowadzącego.
 
Nowy album naszego fikcyjnego zespołu Purple Door, „Hologram Heart”, 
jest już dostępny! Założony w Londynie w okresie psychodelicznego 
renesansu 1970 roku, Purple Door stał się jednym z najbardziej
 innowacyjnych, a zarazem niedocenianych zespołów rocka progresywnego
 swoich czasów. Charakterystyczne brzmienie grupy łączyło atmosferyczne
 syntezatory, gitarowe brzmienia inspirowane bluesem i filozoficzne teksty,
 eksplorujące głębię ludzkiej świadomości.”

Informacja, jakich wiele można przeczytać przy rożnych zespołach 
muzycznych. Jedno tylko słowo zmienia całą postać rzeczy- zaznaczyłam na 
czerwono.
 
Ktoś powie- No dobra, ale co to za sztuka zaprzęgnąć AI do roboty i tak 
w sumie nie napracować się, a potem zbierać laury”.
Jeden z komentarzy


Ludzie, sama sztuczna inteligencja nic nie napisze bez udziału człowieka. Przestańcie deprecjonować tych, którzy tworzą piękną muzykę za pomocą AI. To też jest praca. To też jest kreatywność. To jest czas. Wiele osób nie ma wykształcenia muzycznego, nie umie grać na instrumentach i tym podobnych, ale mają talent, kreatywne pomysły i chęć tworzenia. Dla nich AI to narzędzie, które pozwala im realizować swoje pomysły i tworzyć piękną muzykę, którą możemy się cieszyć. Podziwiam tych ludzi. Brawo!!! Dobra robota!!! Dziękuję!!! ?"

Zadałam sobie trochę trudu, tłumacząc sporo komentarzy
- ludzie są zdezorientowani. Jedni myślą, że naprawdę był taki zespół, 
inni uważają, że AI stworzyła świetną muzę. 


piątek, 22 sierpnia 2025

Brunatna fala.

 


 

Nie łudzę się, że ktoś przeczyta tekst Kurskiego w całości. No może jedna, może dwie osoby. Zamieszczam go, bo jest to świetna synteza tego, co działo się w ostatnich latach, w polityce polskiej, która doprowadziła do faszyzacji naszego kraju. Jest to swoiste kalendarium brunatnienia Rzeczpospolitej. Odczuwam tę wielką   gorycz zawartą w artykule, bo to, co się dzieje, również mnie zastanawia oraz męczy.

Wklejam tu ten artykuł dla siebie, bo chcę go mieć pod ręką, by w każdym momencie do niego wrócić.

„Jarosław Kurski: Na nic się zdały ustępstwa, podlizywanie się prawicy i ciągłe gadanie o wspólnocie Polaków

Strategia ulegania presji prawicy jest bezowocna. Gorzej! Skłania ją do eskalowania kolejnych presji.

Spotkałem niedawno w podwarszawskim lesie łagodnego staruszka. Zbierał jagody. Rozmawialiśmy przyjaźnie o grzybach, zwierzynie, drzewach i suszy… od słowa do słowa rozmowa niebezpiecznie zeszła na politykę. I nagle doktor Jekyll zmienił się w mister Hyde'a: – Nienawidzę Wałęsy, nienawidzę Tuska, nienawidzę Trzaskowskiego i całej tej żydowskiej bandy. Udusiłbym gołymi rękoma, a Tuska za jaja powiesił!

Próbowałem wtrącić, że to nie po chrześcijańsku tak mordować bliźnich.

– K… panie, zarżnąłbym! Zarżnął! – wykrzykiwał z zaciętością.

– A za co tak? – spytałem struchlały.

– Bo te sk…y podzieliły naród!



Poczułem się dziwnie. Gdyby tylko wiedział, że jestem z „Gazety Wyborczej", zadźgałby mnie kozikiem do grzybów.

Oni mają na nas kij baseballowy i kastet, a my tylko skrupuły i złudzenia

Z chwilą gdy Karol Nawrocki wprowadził się do Pałacu Prezydenckiego, a wraz z nim kult siły, etyka ustawki, estetyka falangi oraz podbita megalomanią wiara w nasze niepokalane narodowe poczęcie, nasz rodzimy faszyzm zyskał znacznego, opłacanego z naszych podatków promotora. Bojówkarskie ekscesy znane dotąd ze stadionów, spod kościołów „bronionych przed lewactwem" i z naziolskich marszów zyskały urzędową prawomocność.

Niczego broń Boże nie ujmuję wielkiemu poprzednikowi Nawrockiego doktorowi Andrzejowi Dudzie, który okazał łaskę Robertowi Bąkiewiczowi, założycielowi Straży Narodowej, z Obozu Narodowo-Radykalnego.

Wybór Nawrockiego na głowę Najjaśniejszej dowodzi, że dotychczasowa strategia demokratów wobec narastającej od lat brunatnej fali okazała się – oględnie mówiąc – chybiona.

Na nic się zdały tchórzliwe ustępstwa, mimikra i podlizywanie się skrajnej prawicy. Nigdy w tromtadracjach narodowych nie będziemy tak autentyczni jak oni. Na nic uleganie patriotycznemu szantażowi PiS, ONR czy Konfederacji. Na nic bagatelizowanie, że to czy tamto to tylko pojedynczy eksces bez znaczenia. Na nic ciągłe i do znudzenia powtarzanie o wspólnocie Polaków.

Podbijanie patriotycznego bębenka prawicy to praktyka in fine katastrofalna, bo czyniąca z nas, demokratów, współodpowiedzialnymi za marsz faszyzmu.

Zostanie tylko ich narodowo-katolicki patriotyzm i ich nacjonalistyczno-ksenofobiczno-megalomańska opowieść o Polsce. Bo oni na nas mają kij baseballowy i kastet, a my, demokraci, mamy dla nich nasze skrupuły i złudzenia, że trzeba rozmawiać, bo trudne dzieciństwo, bo wykluczenie, bo inkluzywność społeczna, bo jeden wspólny dom i tym podobne opowieści pięknoduchów. Do tanga trzeba jednak dwojga.

Brunatni pielgrzymi na Jasnej Górze

Proszę wybaczyć, ale nie poczuwam się do żadnej wspólnoty z Karolem Nawrockim ani jego szczególnym rodzajem „patriotyzmu". Nie czuję duchowej solidarności z napotkanym w lesie łagodnym staruszkiem. Wyczuwam raczej klimat nadchodzącej pogromowej przemocy. 

Uważam też „ekscentrycznie", że to jednak dobrze, że „dawno nikogo w Polsce nie powieszono za zdradę". Ostatnim był bodaj jeden z przywódców konfederacji targowickiej, biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski powieszony 9 maja 1794 roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie podczas powstania kościuszkowskiego. Za zdradę. Nie chcę w przeciwieństwie do Dudy wieszać kolejnego biskupa.

Odkąd narodowe sanktuarium stało się domem dla narodowców i kiboli – nie odczuwam też żadnej moralnej więzi z polskim Kościołem. Zdrową, umięśnioną narodową młodzież sprowadza na Jasną Górę kapelan obecnej głowy państwa ks. Jarosław Wąsowicz. W 2018 roku na przykład były celtyckie krzyże, race, falangi, agresywne wrzaski i żądanie, by "uwolnić Janusza Walusia!" (zabójcę Chrisa Haniego, jednego z liderów Afrykańskiego Kongresu Narodowego, który walczył z apartheidem). Hani był komunistą, a do tego czarnoskórym, więc zdaniem brunatnych pielgrzymów „Waluś nie zrobił nic złego".

Ksiądz Wąsowicz apelował do podopiecznych: "Pilnujcie Polski!". Przypilnowali. Podpalili transparent: „Nienawiść to nie chrześcijaństwo", a członków stowarzyszenia Demokratyczna RP i Obywateli RP poturbowali. To tylko jeden rok, jeden raz. A to wszystko działo się od lat, przez lata i dzieje się do dzisiaj. Na naszych oczach. Regularnie. Z błogosławieństwem przeora paulinów, z błogosławieństwem głoszących ewangelię nienawiści heretyckich biskupów, przy bierności policji i wymiaru sprawiedliwości.

Brunatna fala narasta i będzie narastać

Nie mój prezydent, nie moi biskupi, nie moi koledzy, nie mój patriotyzm. Jedyne, co moje, to wspólne z nimi państwo. Kraj wspólny. Polska wspólna. Polski szkoda. Polska jest jedna i gdy przyjdzie bronić kraju przed zewnętrzną agresją – jedną pozostanie.

Ale już 15 lat temu wieszcz prawicy Jarosław Marek Rymkiewicz pisał: „Co nas podzieliło, to się już nie sklei. Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei". Święta prawda.

A więc Polska jedna, ale dwa narody i dwa patriotyzmy. Brak tylko symetrii, bo brunatna fala wzbiera, a my, demokraci, nadal nie mamy na to żadnej realnej odpowiedzi. Załamujemy ręce. Gęgamy, popiskujemy, że „straszne". A fala narasta i dalej będzie narastać. 

Na przełomie wieków to rzeczywiście był margines. Teraz  Konfederacja Mentzena i Konfederacja Korony Polskiej Brauna mają już razem poparcie na poziomie 20 procent. Ich brat syjamski – Prawo i Sprawiedliwość – niemal 30 procent. To razem 50 procent.

W Pałacu Prezydenckim zamieszkał właśnie czysty wykwit mentalności konfederacko-pisowskiej. Tylko czekać, gdy Nawrocki ogłosi się przywódcą „narodowej patriotycznej prawicy", odstawiając Jarosława Kaczyńskiego na emerycką ławkę. Sukcesja właściwie już się dokonała, choć zapewne nie tak Kaczyński to planował. Stworzył golema, który jak to golem zerwał się ze sznurka i zjada właśnie swego stwórcę. To jego życiowa rozgrywka. Biologia stoi wszak po jego stronie. Kaczyński jest tylko liderem ugrupowania, które nie ma większości. To Nawrocki ma realną władzę, wprawdzie tylko władzę destrukcji, tj. blokowania ustaw, ale właśnie o destrukcję tu chodzi. W tym chaosie i niemocy rządu oraz apatycznych obywateli prezydent wszystkich kiboli patronować będzie wielkiej „prawdziwie narodowej" formacji, która w najbliższych wyborach zmiecie „lewactwo" i pokusi się o konstytucyjną większość. Tak może być, nie musi.

Co by pan zrobił na miejscu ministra?

Faszyzm rodzi się przy bierności i milczeniu większości. Zostawiając pole faszystom, pozwalamy na stopniowe odkształcanie standardów, godzimy się na przekraczanie kolejnych granic.

Zdaję sobie sprawę z tego, że pozycja recenzenta – publicysty – jest nadzwyczaj wygodna, bo wolna od realnej odpowiedzialności. Każdy może się mądrzyć, tylko w zderzeniu z rzeczywistością niewiele z tego wynika.

Jeden z największych umysłów XX-wiecznej Francji - Raymond Aron - też był tego świadom. Naocznie obserwował, jak w Berlinie na Unter den Linden brunatne bojówki SA paliły książki żydowskich i „zdegenerowanych autorów", jak głosiła wtedy nazistowska propaganda. Aron widział krzykliwe, opętane tłumy, słuchał przemówień Hitlera i Goebbelsa. Był dopiero maj 1933 roku, a jednak do Paryża wrócił przerażony. Pisał: „Wyjechałem do Berlina dzieckiem, ale wracam dorosłym człowiekiem". Rozumie, czym jest groza polityki, przeraża go irracjonalność ruchów masowych i to, że w istocie polityka jest grą właśnie na irracjonalnych pasjach człowieka. Dlatego polityka nie jest czysta.

Idzie do podsekretarza stanu we francuskim MSZ. Przedstawia błyskotliwą analizę ewolucji niemieckiego nacjonalizmu w faszyzm, przestrzega przed straszną wojną. Ale wtedy pada pytanie:

„A co by pan zrobił na miejscu ministra?". Tu odpowiedź Arona nie jest już taka błyskotliwa.

Zanim powiem, „co można zrobić na miejscu ministra", podsumujmy, czego dotąd „minister", czyli władza publiczna i my, obywatele, nie zrobiliśmy i jak osuwamy się w świat pojęć i zachowań skrajnej prawicy.

Panteon dla Dmowskiego, a dlaczego nie Narutowicza?

Nie można odmówić dobrych intencji prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który w odpowiedzi na regularne burdy wszczynane przez nazioli każdego 11 listopada zaproponował marsze „Razem dla Niepodległej". Rolą głowy państwa jest jednoczyć, więc prezydent oddawał hołd pod pomnikiem Wincentego Witosa, Wojciecha Korfantego, Ignacego Daszyńskiego, Józefa Piłsudskiego, no i Romana Dmowskiego – ojca polskiego nacjonalizmu i akuszera obsesyjnego antysemityzmu, który szeroką falą wylał się w latach 30. na polskie uczelnie, do korporacji zawodowych, do administracji, do wojska, na ulice polskich miast i miasteczek.

Była to cena za jedność tego marszu. Dmowski wszedł do panteonu Wielkich Polaków. O lżonym i ostatecznie zamordowanym przez endeckich antysemickich fanatyków, pierwszym prezydencie II RP Gabrielu Narutowiczu mówi się znacznie mniej. Owszem, jest w Warszawie plac jego imienia, nazwany jeszcze w czasach II Rzeczypospolitej, w 1922 roku, po jego tragicznej śmierci. Jednak już główne rondo stolicy III Rzeczpospolita nazwała imieniem Dmowskiego, idola mordercy Narutowicza.

Potem poszło już gładko. Rząd PiS stworzył Instytut imienia Romana Dmowskiego, przepompownię publicznych pieniędzy z tzw. Funduszu Patriotycznego dla innych skrajnie prawicowych inicjatyw, w tym oczywiście dla Roberta Bąkiewicza. A kto ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu zabroni?

By odebrać prawicy monopol na „patriotyzm" w 2011 roku, Sejm uchwalił, a prezydent Komorowski podpisał i ustanowił, Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych – święto państwowe obchodzone corocznie 1 marca. To już było całkowite wejście w buty skrajnej prawicy, która ukuła pojęcie „wyklętych". Przeciw było jedynie ośmiu odważnych posłów, w tym m.in. Andrzej Celiński, Kazimierz Kutz, Jerzy Fedorowicz. Reszta ręka w rękę głosowała razem z PiS. I teraz ważne pytanie. Głosowali pod presją patriotycznego szantażu czy głosowali, bo tak uważają? Sam nie wiem, która z odpowiedzi gorsza.

Nikt nawet nie wspomniał o wymordowanych przez oddział narodowców Romualda Rajsa „Burego" białoruskich fornalach – polskich obywatelach! Ani o krwawych pacyfikacjach wsi Zaleszany, Puchały Stare, Zanie i Szpaki. Nikt nie upomniał się o wymordowanych przez oddział Józefa Kurasia „Ognia" i innych wyklętych setkach ocalałych z Holocaustu Żydów, o krwawych akcjach na Ukraińcach – polskich obywatelach! O zwykłych kryminalnych zbrodniach i rabunkach nie wspominając. Nikt nie zadał sobie trudu, by choć jednym zdaniem oddzielić ziarno od plew, bohaterów od bandytów. Demokraci i tak bezskutecznie, podlizując się prawicy, politycznie „beatyfikowali" wyklętych, dmuchając kolejny balon narodowej megalomanii.

Hołdy dla kolaborantów

„Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową kampanię »patriotyzmu« - jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych sloganów megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie Polakowi – czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy, którzy patrzą, czy ryba bierze – na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę" – pisał w genialnym eseju „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy" Jan Józef Lipski. I cytował Czesława Miłosza z "Traktatu moralnego": „I jest to coś na kształt bagniska:/ Traf tam, a coraz głębiej wciska".

I bagnisko wciągało głębiej, bo pierwszy krok został uczyniony wcześniej. 15 września 2017 roku Sejm RP przyjął uchwałę gloryfikującą Narodowe Siły Zbrojne, a w szczególności tzw. Brygadę Świętokrzyską, faszystowską, antysemicką i kolaborującą z gestapo formację, która odmówiła podporządkowania się Armii Krajowej, bo podzielała niemieckie cele polityczne i strategiczne. Pisze się o niej, że „kontrowersyjna", choć kontrowersji nie ma tam wcale. „Żołnierze" brygady mordowali ukrywających się Żydów, likwidowali rodaków z partyzantki, których sami uznali za „komunistów" (AL, BCh, niekiedy AK), rozstrzeliwali jeńców sowieckich. Pod ochroną Wehrmachtu przeszli całą formacją do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Jako kolaboranci nie zostali przyjęci do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, ale sejmowa uchwała stwierdza, że „dobrze zasłużyli się Ojczyźnie".

Jak widać, współpraca z nazistami nie przeszkadza, gdy zachodzi pokrewieństwo ideałów PiS i ONR. Wicemarszałkini Sejmu Małgorzata Gosiewska złożyła w rocznicę powołania brygady wieniec pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza, a premier Mateusz Morawiecki w 2018 roku, zamiast pojechać na przykład do obozu koncentracyjnego w Dachau, wybrał miejsce pochówku „żołnierzy" brygady i im oddał hołd. Wcześniej na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wywołał skandal, mówiąc o „żydowskich sprawcach [Holocaustu]" (there were Jewish perpetrators).

Wspomniana uchwała została przyjęta jednogłośnie! Przez aklamację! Czy demokraci znów ulegli patriotycznemu szantażowi, czy uchwałę poparli z serca? W każdym razie wzięli udział w zakłamywaniu historii i znieważaniu pamięci niewinnych ofiar brygady.

Akt lizusostwa Kosiniaka-Kamysza

Bagnisko wciągało dalej. Ostatnio germanofobiczna prawica rozpętała histerię w sprawie gdańskiej wystawy „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy". Wreszcie ktoś się upomniał o pamięć około 400 tys. Ślązaków, Wielkopolan, Pomorzan, Kaszubów, Kociewiaków wcielonych pod przymusem do Wehrmachtu. Około 100 tys. z nich zdezerterowało i przeszło do Polskich Sił Zbrojnych. Latami upokarzani, przemilczani. Napiętnowani w PRL reprezentują dramatyzm losów Polaków pogranicza.

Wystawa znakomita, potrzebna, choć o dziesięciolecia spóźniona. Że Duda, że Kaczyński, że Błaszczak czy Płażyński wpadli w godnościowo-patriotyczne wzmożenie, by tylko coś tam politycznie urwać – nikogo nie dziwi. Ale do nagonki dołączył demokrata, wicepremier z PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, „bo wystawa nie służy polskiej polityce pamięci. Nasi chłopcy, żołnierze i cywile, Polacy, bronili Ojczyzny przed nazistowskimi Niemcami do ostatniej kropli krwi. To oni są bohaterami i to im należą się miejsca na wystawach" – napisał szef MON w akcie lizusostwa wobec nacjonalistycznej prawicy.

Nie wiem, panie wicepremierze, co to jest polska polityka pamięci? Czy to oznacza, że historycy mają jedne fakty przemilczeć, a inne wyolbrzymić? Czy nie lepiej więc było, zamiast chować się za jakieś eufemizmy, napisać wprost, że wystawa nie jest zgodna z pańską wizją fałszowania historii? W sprawie Brygady Świętokrzyskiej siedział pan jak mysz pod miotłą.

Jeszcze gorzej zachowała się dyrekcja Muzeum Powstania Warszawskiego – najwyraźniej niecierpliwie wyczekująca zwycięstwa prawicy. Muzeum opublikowało zdjęcia warszawskich dzieci — powstańców z podpisem: „Nasi chłopcy". Naprawdę majstersztyk w dziele szczucia jednych Polaków na drugich.

Nie przemilczajmy win

„Wina za utrwalanie fałszywych moralnie mitów narodowych, za służące megalomanii narodowej przemilczanie ciemnych plam własnej historii (…) jest źródłem dzisiejszego zła i zła przyszłego. Nie wolno nam tak postępować! Każde przemilczenie staje się oliwą dolaną do ognia megalomanii narodowej, jest chorobą; każde uchylenie się od uznania własnych win – jest niszczeniem etosu narodowego". To znów Jan Józef Lipski, który odnosił się do zakłamywania historii przez narodowców od towarzysza Moczara, ale jego przestrogi brzmią porażająco aktualnie, bo to zjawisko replikuje się dziś w proporcjach jeden do jednego.

I tak w styczniu 2018 roku większość posłów PSL poparła skandaliczną PiS-owską nowelizację Ustawy o IPN przewidującą karę trzech lat więzienia dla każdego, kto „przypisuje narodowi polskiemu zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką". Klub KO pod „patriotycznym szantażem" umył ręce i wstrzymał się od głosu. Skutki nie kazały na siebie długo czekać. Zrobił się międzynarodowy skandal dyplomatyczny. Kryzys w stosunkach z USA, Izraelem i z Ukrainą (ustawa objęła też zbrodnie nacjonalistów ukraińskich). Rząd Morawieckiego po pół roku wycofał się rakiem z tej kompromitującej awantury, ale od polskiej demokratycznej opozycji nie usłyszał większej krytyki.

Narodowe zawody w samochwalstwie

Tymczasem trwa konkurencja o to, który z narodów bardziej ucierpiał w Holocauście i który z nich był bardziej bohaterski. Żenująca jednostronna licytacja na martyrologię, jakbyśmy naszym cierpieniem i samochwalstwem leczyli niedostatki odwagi. W takich operacjach specjalizowała się kolejna instytucja stworzona przez PiS za pieniądze podatników o nazwie mówiącej wszystko: Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego. Polskie Yad Vashem, które ma promować polskich bohaterów. Instytut Męstwa i Samochwalstwa, bo kryteria dowodowe polskiego bohaterstwa są, oględnie mówiąc, nieoczywiste.

Z prof. Elżbietą Janicką z PAN odbyłem całodzienną wyprawę do dawnego obozu zagłady Treblinka II i Treblinka I. Na byłej stacji kolejowej stanął za czasów PiS kamień upamiętniający męczeńską śmierć kolejarza Jana Maletki, który miał zginąć dlatego, że próbował – z dobroci serca – dostarczyć wodę umierającym z pragnienia, a czekającym na zagładę, stłoczonym w wagonach Żydom. Nie ma na to dowodów z wyjątkiem wątpliwej ustnej relacji sprzed 40 lat. Może tak więc było, a może nie. Czy to wystarczy, żeby wystawiać pomnik?

Natomiast jest wiele naukowo zweryfikowanych świadectw tego, jak miejscowa ludność i kolejarze w zmowie z niemiecką, litewską lub ukraińską strażą handlowała kubkiem wody. Widziałem cembrowinę tej studni, z której woda zamieniała się w złoto. „Polskie pieniądze uważali widać za bezwartościowe, akceptowali tylko twardą walutę i kosztowności jak obrączki, pierścionki i brosze. Ci »litościwi« Polacy na pewno dzielili się zyskiem z żołnierzami. Ktoś z naszego wagonu dał im kilka złotych monet, za co otrzymaliśmy prawdziwy skarb: niewielkie wiaderko z wodą" – wspominał ocalały Eddie Weinstein z Łosic. 

Odlana w mosiądzu tablica na kamieniu zaczyna się od cytatu Jana Pawła II, który już pominę. Napis głosi: „Pamięci Jana Maletki, zamordowanego przez Niemców 20 sierpnia 1942 roku za pomoc Żydom. Pamięci Żydów zamordowanych w niemieckim, nazistowskim obozie zagłady w Treblince". Podpisane: Instytut Pileckiego.

Mamy więc ustaloną hierarchę upamiętnienia. Najpierw polski kolejarz, o którym niewiele wiemy, a potem 900 tys. zgładzonych Żydów, z których grubo ponad połowa była polskimi obywatelami. I nikomu to nie przeszkadza i nikogo to nie obchodzi z wyjątkiem kilku osób mających także pośród demokratów opinie „nawiedzonych". Czy może teraz pod nowym demokratycznym kierownictwem Instytut Pileckiego się tym zajmie?

Na pomniku Treblinki składającym się z głównego monumentu i setek głazów opisanych nazwami miejscowości znajdujemy kamień symbolizujący Żydów z Radziłowa i Jedwabnego. Dziś wiemy skądinąd, że jest wysoce wątpliwe, by jakikolwiek Żyd z tych miejscowości doczekał transportu do Treblinki, skoro te miejscowości stały się Judenfrei za sprawą ich polskich sąsiadów.

I nikogo to nie oburza, nikogo nie gorszy prócz kilku „nawiedzonych".


Treblinka obrasta krzyżami, jak niegdyś oświęcimskie żwirowisko, o które zrobiła się międzynarodowa awantura. Między obozami Treblinka I a Treblinka II powstała Droga Krzyżowa ze stacjami Męki Pańskiej, obywają się tam regularnie katolickie nabożeństwa. W obozie pracy Treblinka I zginęło trzystu Polaków. Stoi tam więc trzysta imiennych krzyży. Zginęło też 10 tys. Żydów, nie stoi jednak 10 tys. macew.

Ale nikogo to nie obchodzi, demokratów też nie.

Dejudeizacja i polonizacja Treblinki nie obchodzi też specjalnie Izraela, którego prawicowy rząd Netanjahu trzyma przyjacielską sztamę z polską trampoidalną prawicą. Co ich obchodzi pamięć o polskich Żydach, którzy najwyraźniej nie byli syjonistami, skoro na swoją zgubę zostali w Polsce. Może nawet czuli się Polakami? Ich obchodzi poparcie polskiej prawicy dla agresywnej polityki Izraela w sprawie palestyńskiej. Innymi słowy, polska prawica może sobie być po swojemu antysemicka – byleby była proizraelska i popierała osadnictwo żydowskich religijnych fanatyków.

Może, zamiast dorzucać kolejne krzyże i toczyć spory o to, który naród bardziej ucierpiał [już 71 procent respondentów uważa, że Polacy cierpieli tak samo lub bardziej niż Żydzi; badania CBOS z 2021 roku – opracowanie prof. Marka Kucia], wystarczyłoby, żeby „Instytut Męstwa i Samochwalstwa" uznał wreszcie, że martyrologia polskich Żydów jest częścią POLSKIEJ historii i że w Treblince, Auschwitz, Sobiborze, Chełmnie, Bełżcu i Majdanku ginęli nie tylko jacyś tam Żydzi, ale polscy Żydzi, polscy obywatele.

Za rok będzie jeszcze gorzej

Czy w atmosferze takiej „polityki pamięci" może jeszcze na kimś robić wrażenie antysemicka sugestia Kaczyńskiego dotycząca pochodzenia Anne Applebaum, żony Radosława Sikorskiego. Ten oślizły uśmieszek, to puszczanie oka: „Wiecie, kim ona jest?". Tak, wiemy panie prezesie. Wiemy też, kim pan jest.

Czy powiedziawszy to wszystko, może dziwić impotencja policji w obliczu chuligańskiego, pogromowego ataku posła Grzegorza Brauna na wykład prof. Jana Grabowskiego? Policjanci mogli nie wiedzieć, czy swoim zdecydowanym działaniem nie narażą się ówczesnym przełożonym, wszak rządził wtedy PiS, a nie demokraci.

Czy może dziwić bezczelność rozpasanego w swej bezkarności antysemity, który gaśnicą atakuje świece chanukowe? Wszyscy się biernie przyglądali, tylko jedna dzielna kobieta stanęła temu łotrowi na drodze. Jedna kobieta!

10 lipca Braun pojechał do Jedwabnego. Blokował duchownym, w tym naczelnemu rabinowi Polski, którego nazywał szachrajem Schudrichem – przejście pod pomnik ofiar i uniemożliwiał modlitwę. Kilkadziesiąt metrów od miejsca dawnej stodoły, w której z rąk sąsiadów zginęli Żydzi, przypisująca zbrodnię Niemcom prawica rozstawiła scenę. Zeszło się kilkuset „obrońców prawdy". Stanął też baner: „Dość żydowskich kłamstw. Żądamy wznowienia ekshumacji".

Braun pozował do zdjęć i składał podpisy na gaśnicach, o co prosili go wielbiciele. Nie na tym koniec. W sąsiedztwie pomnika, na prywatnej działce środowiska narodowe ufundowały „aleję pamięci" z ośmioma głazami i tablicami, których treść kwestionuje udział Polaków w zbrodni. Na ten czyn zrzuciło się ponoć dwa tysiące „patriotów". Protestują Yad Vashem, żydowskie organizacje, a Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie wezwała IPN do sprostowania zafałszowań. Równie dobrze Żydzi mogliby pisać na Berdyczów!

Oburzenie wyraziło polskie MSZ i co? I nic. Gdzie państwo, którym rządzą demokraci? Gdzie policja? Gdzie organy ścigania? Białostocka prokuratura coś niby bada. Znając życie, długo będzie badać. Może tym razem pójdzie jej lepiej niż ze swastyką, którą kiedyś uznała za hinduski symbol szczęścia.

Jak będzie za rok? Będzie jeszcze gorzej.

Faszyzm narasta, kiedy większość dobrych ludzi pozostaje bierna. Teraz ludzie się oburzają, że Braun posunął się do tego, że zaprzecza istnieniu komór gazowych. Chodzi na wolności, choć już dawno powinien siedzieć albo przynajmniej powinien mieć pewność, że będzie siedział. Śmieje nam się w twarz i spluwa na popioły Treblinki.

Nie ma się co dziwić, drodzy demokraci, niepowstrzymywana brunatna fala zmienia się w tsunami i zabierze nas niebawem ze sobą, jak i wszystko po drodze.

Zresztą nie chodzi tylko o Żydów. Braun zgodnie z rosyjską agendą jest równie dobry w szczuciu na Ukraińców, z naszą, demokratów, pomocą.

Dajemy się rozgrywać rosyjskim agentom

Rafał Trzaskowski w czasie kampanii wyborczej sięgnął po przekaz prawicy, mówiąc, że nie możemy popełnić błędu państw Zachodu, do których opłacało się przyjeżdżać tylko po socjal. Dlatego 800 plus powinno być wypłacane jedynie tym Ukraińcom, którzy „pracują, mieszkają i płacą podatki w Polsce". Czy ktoś go pytał? Szybko doczekał się sarkastycznej pochwały od Sławomira Mentzena. „Jest na dobrej drodze, ale musi się jeszcze trochę postarać, żebyśmy go przyjęli do Konfederacji" – napisał na platformie X.

To dobry przykład na to, że w posługiwaniu się językiem narodowych populistów demokraci nigdy nie będą tak dobrzy jak sama prawica. Podróbka nie przebije oryginału. Przeciwnie, takim gadaniem Trzaskowski tylko uwiarygodnił Nawrockiego, który wywijał sztandarem ukrainofobii, odmawiając krajowi, który walczy o naszą wolność, członkostwa w NATO i w UE, oraz cynicznie jątrząc ranę Wołynia.

Podobna uległość wobec żądań antyukraińskiej prawicy miała miejsce przy wspomnianej już nowelizacji ustawy o IPN i karze trzech lat więzienia za przypisywanie Polakom zbrodni UPA. Wszak wiadomo, że Polacy ze swej natury są niewinni i nikogo nie zabijali, a jeśli nawet zabijali Ukraińców, to wyłącznie w obronie własnej. A jeśliby kto sądził inaczej, to zajmie się nim prokurator. Czy tak mamy badać bolesną polsko-ukraińską historię?

Jestem przeciwny ekshumacjom na terytorium kraju, w którym toczy się wojna. Wojna o być albo nie być Ukrainy. Podziwiam Ukraińców za waleczny opór i zastanawiam się, czy my, Polacy, bylibyśmy zdolni do takiego samego poświęcenia dla naszej ojczyzny? Mamy z kogo brać przykład.

Ale rozumiem, że ekshumacje w kraju toczącym wojnę to kolejna koncesja rządu demokratów na rzecz udobruchania darwinistycznej prawicy, dla której w relacjach między krajami — jak u Dmowskiego — liczy się wyłącznie siła egzekwowana bezwzględnie wobec słabszych, nawet jeśli ten słabszy codziennie jest zabijany i bombardowany przez Rosję (rewersem jest lizusostwo wobec silniejszych, co uprawiał rząd PiS wobec Trumpa).

Ale pomimo odblokowania ekshumacji ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego z lat 1939-47, pomimo pozytywnych efektów prac Grupy Roboczej, która działa pod auspicjami ministerstw kultury Polski i Ukrainy, pomimo współpracy w obliczu wojny, polski Sejm 4 czerwca tego roku jednogłośnie! - przy jednym wstrzymującym głosie posłanki Aleksandry Uznańskiej-Wiśniewskiej - a więc głosami demokratów ustanowił dzień 11 lipca świętem narodowym. To nasza – demokratów – „odpowiedź" na radykalizację nastrojów społecznych wobec Ukraińców. A może raczej nakręcanie tych nastrojów na korzyść prorosyjskich ukrainofobów? Gaszenie ognia benzyną.

Nie mamy wszak Narodowego Święta Zbrodni Katyńskiej (mordowali Sowieci). Nie mamy Narodowego Święta 11 sierpnia tzw. operacji polskiej, w której z rozkazu szefa NKWD Nikołaja Jeżowa Sowieci rozstrzelani 111 tys. Polaków. Nie mamy Narodowego Święta 17 września – napaści Rosji Sowieckiej na Polskę. Mamy Narodowy Dzień Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez OUN i UPA na ziemiach wschodnich II RP – bo mordowali ukraińscy sąsiedzi.  

Znów – bezwzględni wobec słabych, usłużni wobec silnych.

Jako naród ocieramy się o groteskę. Tego samego 11 lipca obchodzimy dzień „pamięci o Wołyniu" uchwalony przez Sejm w czerwcu 2016 roku i w tym samym dniu od tego roku – obchodzimy święto państwowe w tej samej sprawie. Cui bono? Czyja korzyść? Albo jeszcze dalej: Is fecit, cui prodest? (Ten uczynił, czyja korzyść). Naprawdę jak dzieci dajemy się rozgrywać rosyjskim agentom wpływu.

Doktor Duda oczywiście natychmiast ustawę podpisał, choć stoi ona w jawnej sprzeczności z preambułą konstytucji, która określa Naród Polski jako wspólnotę wszystkich obywateli Rzeczypospolitej.

Ustawa każe nam pamiętać jedynie o etnicznie polskich ofiarach rzezi, ale już nie o ukraińskich czy żydowskich – choć i Polacy, i Ukraińcy, i Żydzi byli tak samo polskimi obywatelami II RP. Gdzie więc ustawowa równość obywateli wobec prawa? Czy to oznacza, że mniejszości narodowe wyrzucamy poza nawias polskości?

Tak oto Roman Dmowski, czyli etniczne, rasowe i religijne pojęcie Polaka katolika, weszło do ustawy, którą ręka w rękę demokraci razem z PiS, Konfederacją, doktorem Dudą i rosyjskimi agentami wpływu właśnie uchwalili. 

A teraz zastanówmy się, co zrobić, by pomysł, że obywatelem Polski może być tylko etniczny Polak, nie stał się uświęconą zasadą w nowej konstytucji. Konstytucji uchwalonej przez zjednoczoną pod patronatem doktora Nawrockiego narodową prawicę i przez niego osobiście podpisanej. Może tak być, ale nie musi.

Niedomiar sprawczości państwa

Po raz ostatni przywołuję cytat z Jana Józefa Lipskiego: „Od stosunku do »obcych« bardziej niż od stosunku do »swoich« zależy kształt patriotyzmu. (…)  Sądzę, że szowinizm, megalomania narodowa, ksenofobia, czyli nienawiść do wszystkiego, co obce, egoizm narodowy — nie dadzą się pogodzić z chrześcijańskim nakazem miłości bliźniego".

Namaszczony łaską prezydenta Dudy, zasilony publicznymi funduszami od ministra Glińskiego narodowiec, niedoszły poseł PiS Robert Bąkiewicz już od czerwca nakręcał histerię, jakoby Niemcy zalewali nas nielegalnymi imigrantami. Wszak obcoplemieńcy roznoszą choroby, pasożyty i pierwotniaki, które im nie szkodzą, a dla nas są groźne – ostrzegał dziesięć lat temu prezes Kaczyński. Ta retoryka utorowała mu drogę do władzy.

Bąkiewicz sfabrykował więc czysty wymysł. Faktoid powielany przez prawicowe media. Cała Polska stanęła w alercie, a rząd osłabiony wyborczą porażką znalazł się w defensywie. Polityczna taktyka Donalda Tuska jak z japońskiej sztuki walki: „ugiąć się, aby nie zostać złamanym", zaowocowała najpierw zawieszeniem prawa do azylu, a potem wprowadzeniem kontroli na granicach z Niemcami i Litwą. Nie dyskutuję, nie mądrzę się, „nie jestem na miejscu ministra", jak zauważyłby Raymond Aron.

Ale to, co mnie jako obywatela naprawdę złościło, to nie nadmiar sprawczości państwa, ale jej stanowczy niedomiar. Bąkiewicz hasał sobie jak konik polny, lżył funkcjonariuszy Straży Granicznej, a bojówkarze z tzw. Ruchu Obrony Granic wchodzili samozwańczo w wyłączne kompetencje służb państwowych. Skoro policja nie wie, co w takiej sytuacji robić, to po co w ogóle ją mieć i na nią łożyć. A czy demokratyczny minister spraw wewnętrznych wydał im jakiekolwiek wytyczne?

19 lipca w kilkudziesięciu miastach odbyły się antyimigracyjne protesty organizowane przez ugrupowania  skrajnie prawicowe. Krzysztof Bosak z Konfederacji domagał się w Białymstoku „wyrzeczenia poprawności politycznej i rozpoczęcia akcji deportacyjnej". Można powiedzieć: „mówisz – masz". Właśnie deportowano z Polski po koncercie białoruskiego rapera Maksa Korzha 63 osoby, w tym 57 Ukraińców i sześciu Białorusinów. Decyzję tę osobiście ogłosił premier Donald Tusk, stwierdzając, że osoby te będą musiały opuścić kraj dobrowolnie lub pod przymusem. Apelował o „zachowanie rozsądku i unikanie antyukraińskich nastrojów". Państwo zadziałało szybko i skutecznie, szkoda tylko, że takiej samej szybkości i skuteczności zabrakło wobec bojówkarskich patroli Bąkiewicza.

Wartość walki tkwi nie w szansach na zwycięstwo

Strategia ulegania presji prawicy jest bezowocna. Gorzej, skłania narodowców do eskalowania kolejnych presji. Dałem kilkanaście przykładów ustępstw demokratów, które zamiast hamować, tylko wzmagają falę faszyzmu. Zapewniam, że mógłbym dać jeszcze kilkadziesiąt przykładów, ale żaden czytelnik by tego nie zniósł. Zamykam więc listę.

Zbigniew Herbert  w liście do Adama Michnika z 1 grudnia 1976 roku dedykował mu słowa jego Mistrza Henryka Elzenberga: „Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wartości tej sprawy".

Walka z nadciągającym w Polsce faszyzmem jest sama w sobie wartością absolutną. Po jedenaste: „Nie bądź obojętny". Jeśli będziemy faszyzm łagodzić, minimalizować, lekceważyć i mu ulegać, to niebawem brunatna fala nas zmiecie.

Dlatego nie ma co się zastanawiać, czy warto, skoro wiadomo, że trzeba.”

Redagował Mirosław Maciorowski

Autor:Jarosław Kurski

Redaktor i publicysta, były pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. . Gdańszczanin. Ukończył prawo. Autor bestsellerowych, nominowanych do nagrody NIKE "Dziadów i dybuków".

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,32185823,jaroslaw-kurski-na-nic-sie-zdaly-ustepstwa-podlizywanie-sie.html?fbclid=IwY2xjawMTpoVleHRuA2FlbQIxMQBicmlkETB2MDFyd1RGSmluN3VNNFBmAR7XKl-tDFpe51j8PPafRWjzb1Kq07MGAb1fPI0Mgg-S4eqE68p7NTpR_cfPPg_aem_qIJrfMLEzxmYV9DHKTa_wQ

Nie zamieściłam zdjęć, które są w artykule.


 

wtorek, 19 sierpnia 2025

O budlejach i nie tylko.

 

Letnie upały raczej już za nami. Te sierpniowe były jednak inne od poprzednich. Dni są krótsze, słońce krócej nagrzewa taras i powietrze. Noce są chłodniejsze, a rano jest obfita rosa na roślinach. W domu mamy opuszczone rolety na oknach i zasunięte zasłony przy drzwiach balkonowych, drzwi wejściowe przymknięte, bo tam też słońce sień nagrzewa. Gorąco ma solidną zaporę. W domu chłód. Wczoraj podlałam wodą z węża cały ogród kwiatowy. Jest bardzo sucho. Deszcz ma spaść dopiero w ostatni dzień sierpnia.

Generalnie te sierpniowe upalne dni łatwiej mi było znieść, niż te poprzednie. A na samą myśl, że już takich nie będzie, robi mi się smutno. Mimo wszystko lato jest latem- według mnie, zbyt krótko trwa nawet tutaj na południu. A potem już grubsze ciuchy, wilgoć, palenie w piecu i coraz krótsze dni.

Od tygodnia nie słychać wilg. One odlatują w połowie sierpnia, a tu już tydzień przed nią zrobiło się cicho. Ciągle się łudzę, że może te upały spowodowały, iż wilgi przeniosły się do chłodniejszych lasów i jeszcze przylecą, niemniej chyba się tylko łudzę. Wilgi, potem bociany, szpaki, jaskółki, żurawie, a na koniec gęsi- odlecą i zrobi się późna jesień.  

Ostatnie poranne koncerty wilg. Stałam pod brzozami i prawie nie oddychałam z zachwytu.


 

 Żniwa w tym roku bardzo późne. Jeszcze słychać kombajny na polach, a w niektórych gminach już po dożynkach.

Kombajn na polu za drogą- ależ przeciągnął gospodarz czas koszenia. jeszcze trochę i ziarno zaczęłoby się wysypywać z kłosów.  

Pracujący kombajn- bardzo nowoczesny, bardzo zabudowany, opływowy.

I złote rżysko.
Zdjęcia robiłam o 6,30 rano, kiedy była obfita rosa.


Klamerka wśród liści ogórków, w porannym słońcu, też ładna.

Pierwsze muchomory na dolnej miedzy. Innych grzybów, na razie, nie ma, Jest zbyt sucho.
Resztka trytomii, a obok trawa w porannym słońcu. Lubie robić takie podświetlane zdjęcia. Są bajkowe.

 

Czytałam niedawno, że budleja to krzew inwazyjny i w niektórych krajach jej uprawa jest zakazana.W Polsce można jeszcze ją uprawiać, a niektóre sklepy ogrodnicze oferują sporo gatunków tej rośliny.

Jest to roślina toksyczna- jej liście i nasiona zawieraj glikozydy trujące dla ludzi oraz zwierząt. Kontakt z nimi może powodować podrażnienia skóry.

Ponieważ sypie bardzo lekkimi nasionami, zasięg nowych wysiewów jest duży. Nasiona mogą dostać się dosłownie wszędzie, „zasiać” się w każdej szczelinie i niszczyć mury, powodując ich pęknięcia, niszczenie podłóg w oranżeriach, na tarasach.

Jej system korzeniowy jest włóknisty, nie ma głównego korzenia palowego i właśnie ten system powoduje, że gdzie się zasieje, tam łatwo się rozrasta i „wyżera” wszystkie składniki odżywcze z gleby. Mało wymagająca, szybko się przystosowuje do warunków.

Nie ma wrogów naturalnych i błyskawicznie się rozprzestrzenia. 

Nie planowałam sadzić budlei w ogrodzie, chociaż nie miałam zielonego pojęcia o jej szkodliwości. Chyba 15 lat temu, syn przywiózł z Anglii 2 sadzonki- wtedy ten krzew był u nas rzadkością. Ucieszyłam się, posadziłam Ładnie wyrosły, zakwitły- jeden krzew na biało, drugi na fioletowo. Po czym nie przetrwały zimy, zamarzły, choć je okryłam. Dałam sobie spokój z nowymi nasadzeniami, mając na uwadze wrażliwość tych krzewów na mróz.

W tym roku, na wiosnę, dostałam sadzonkę budlei jako bonus. Nie chciałam tego bonusa, wkurzyłam się, bo widzę, jak u siostry budleje rozrastają się i tworzą duże kępy. O takie.

 


 Owszem podobają mi się bardzo, ale nie mam już miejsca na duże krewy, zwłaszcza, że takie kwitnące chciałabym widzieć z tarasu. Nasadzenie w jakimkolwiek miejscu, blisko tarasu, przysłoniłoby widok na resztę ogrodu, a tego nie chciałam. Czyli taki bonus pasował mi jak pięść do oka i w dodatku był jakimś wybrakowanym jednopędowym boroczkiem. Nie potrafię wyrzucić rośliny, po wielkich poszukiwaniach miejsca dla niego- wyobrażaniu sobie, ile zajmie przestrzeni i gdzie go będę widziała- wybrałam grządkę na skraju trawnika- roślinkę posadziłam. Potem kupiłam budleję miniaturową (wyrasta do 0,5 m) i posadziłam na skraju długiej rabaty- widzę jej piękne kwiaty z tarasu. Boroczek się wzmocnił, wyrósł dosyć ładnie i zakwitł na fioletowo.

 

Faktycznie, przyrost ma rekordowy. Przetrwa zimę, w przyszłym roku będzie już spory krzaczek.

Mała budleja zakwitła na czerwono, a raczej jest to purpura (rodamina, biskupi). Również ładnie się rozrasta. I bardzo mi się podoba tego koloru kwiatowy akcent w ogrodzie. 
Jakiś tydzień temu przeczytałam, że to są rośliny inwazyjne, szkodliwe, należy je wywalić.

Kurcze... wyrzucić kwitnące rośliny dekoracyjne to dla mnie duży problem. Postanowiłam obcinać przekwitłe kwiaty, zanim się rozsieją. Dzisiaj, chcąc się upewnić, czy to nie blef z tą inwazyjnością, przeczytałam, że faktycznie jest to wielki szkodnik i przeczytałam, że te przekwitłe kwiatostany pod żadnym pozorem nie należy zostawiać w ogrodzie- żaden kompost, żaden kompostownik, najlepiej spalić, albo wyrzucić do kubła z resztkami zmieszanymi. Nie miała baba zmartwień, kupiła se kozę.

A żeby było śmieszniej- siostra posadziła nowy krzaczek zaraz obok naszego płotu, a jej trzy ogromne budleje kwitną jak oszalałe. No i co teraz? Wyrzucić nasze? Zostawić?

Jeszcze rudasek młody, przyłapany na  modrzewiu. Wiewiórka jest z wiosennego miotu, bo widziałam sporo mniejsze, czyli te z ostatniego. 


 W tym roku posadziłam, na dużym tarasie, nową odmianę begonii. Namówiła mnie na nie znajoma ogrodniczka. Miały być "mamucie" no i są. Każda ma po 50 centymetrów wysokości. Kwitną ładnie, ale okropnie śmiecą.


Zdjęcie z samolotem i księżycem zrobiłam wcześnie rano.