Może to ta grypa, a może... Siedzę przy tym kompie, bo łóżko mnie pali i nie potrafię w nim długo wytrzymać. Piszę, no dobra, napisałam dopiero 3 strony. Metoda łatania. Kawałek życiorysu, kawałek z filozofii, znów kawałek życiorysu... kurcze... krew z nosa. W kącie, w pudle podręcznik do zaoopiniowania. 5 części do skrupulatnego przejrzenia i przemyślenia. A moje szare jakoś leniwe i ni du du. Pogoda też się popsuła. Rano lało, po południu już lepiej, ale mokro wszędzie. Za to wieczorny spacer z Zuzką już normalny. Pies wraca do formy. Wysoko na niebie trzy czwarte łysego, a na południowym zachodzie nisko nad horyzontem wielka Wenus. Wypogadza się.
Tym razem zdjęcia z Anglii. Młody wyczaił rezerwat konika Przewalskiego i wołu. Podobno utrzymują go (rezerwat, nie wołu) wolontariusze, którzy za pracę mogą sobie zabrać drewno do kominka. tyle, ile zmieści się do bagażnika osobówki. Ciekawe rozwiązanie. Te białe plamki na niektórych to śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz