W naszym kraju istnieją dwie grupy
urzędników. To znaczy, ja się spotkałam z czymś takim. Pierwsza grupa
urzędników, to osoby w miarę młode (chociaż i zdarzają się osoby starsze),
uśmiechnięte, starają się pomóc petentowi. To nowa kasta urzędników, którzy
weszli w tzw. gospodarkę rynkową i wiedzą, że jak poleci na nich skarga do
szefa, to szybko się mogą pożegnać z pracą. Dodam, że z takimi urzędnikami
głównie spotkałam się w miejskich urzędach i sporadyczne przypadki funkcjonują
w naszym UG (żeby nie było, że na wszystkich z tego urzędu nalatuję). Najczęściej
są to panie (rzadziej na niższych stanowiskach spotykam panów), które do pracy
przychodzą w kostiumach, są zadbane i PRACUJĄ (przynajmniej pracowały, kiedy
byłam zmuszona coś w tych urzędach załatwiać). Są kompetentne, kierunkowo
wykształcone i dbają o swój wizerunek. Mogę śmiało powiedzieć, że podejście do
petenta zmieniło się na ogromny plus w US, ZUS no i w bankach. O, banki
pierwsze wyczuły, że nie należy petentem pomiatać i starać się go pozyskać.
Tragedia zaczyna się na poziomie urzędów gminnych
(chociaż i w miejskich urzędach jeszcze takie relikty bywają). A zwłaszcza w
zapyziałych miejscowościach. Tu króluje druga grupa urzędników, których od
teraz będę nazywała urzędasy. Są to w przeważającej większości (uwaga- nie
jestem wrogiem kobiet, arogancji ze strony urzędasa płci męskiej też
doświadczyłam) baby w okolicach 40+, a jeszcze częściej 50+, które mają już
chyba odciski na pupskach od
wieloletniego siedzenia na swoich urzędniczych stołkach. Reprezentują maniery i
styl urzędowania z lat peerelowskich, i wszystkim robią łaskę, że w ogóle chcą
się do nich odezwać. Znacie przecież te czasy, kiedy za czasów komuny (fuj! Nie
lubię tego zwrotu) petent niemal z czapką w ręku klamkował w urzędach i
cichutkim głosem prosił o załatwienie sprawy. Urzędas (tak będę nazywała te
baby) wtedy puszyła się, przetrzymywała takiego nieboraka jak najdłużej w
niepewności, żeby powiedzieć z łaską: „No nie wiem, czy to się da załatwić”.
Petent wtedy jeszcze bardziej się kurczył i niemal błagał, żeby pani urzędas
jednak coś w tej sprawie ruszyła. No i wtedy zaczynało się. Urzędas łaskawym
głosem, od niechcenia mówiła: „No….dobrze… Spróbuję, ale musi pan jeszcze
dostarczyć….” i leciała lista dokumentów do uzupełnienie, niekoniecznie
potrzebnych do załatwienia sprawy. No, ale…. urzędas musiała jakoś pokazać
swoją wyższość, bo pogardliwe odnoszenie się do petenta i przetrzymywanie go
przed drzwiami biura jej nie wystarczyło. A kiedy biedny petent, po gonitwie po
innych urzędach, przynosił stos dokumentów i, oczywiście po odpowiednio długim
czekaniu pod drzwiami, wszedł wreszcie do biura, był świadkiem, jak urzędas z
namaszczeniem i z marsem na twarzy wolniutko przekłada pisma oraz wzdycha, bo
przecież musi coś z tym zrobić, a to wymaga ruszyć tyłek zza biurka, opuścić
ciepłe pomieszczenie i zabawić się w „podaj dalej” stosem dostarczonych wraz z
wnioskiem papierów. Więc, kiedy odłożyła ostatnie pisemko z triumfem wołała:
„Ale panu brakuje jeszcze….” i wymieniała jeden (słownie- jeden) dokument. Na
pokorne pytanie petenta, dlaczego wcześniej mu tego nie powiedziała, odpowiadała
z rozbrajającą szczerością: „A, bo zapomniałam”. Petent wychodził, a urzędas mogła
lecieć na kawkę do innych urzędasów, zająć się czytaniem „Przyjaciółki”, poplotkować
(tak z godzinkę) przez służbowy telefon, albo podrzemać za biurkiem, no
ewentualnie wyskoczyć na maleńkie zakupy. Takie dwugodzinne..
I taki typ urzędasów nadal króluje w UG (przynajmniej
w naszym). Dodam, że urzędasy są często wykształcone na poziomie matury (dawnej
i niekoniecznie dobrej), o ich poziomie umysłowym mogę z całą
odpowiedzialnością powiedzieć, że pozostawia wiele do życzenia, a o logicznym
myśleniu u takich urzędasów można tylko pomarzyć. Spotkałam się też z
niewiarygodną tępotą jednej urzędas, że aż serce bolało. I długo nie mogłam
ochłonąć ze zdziwienia, że proste rzeczy do niej nie docierały i, że takie
indywiduum jest państwowym urzędnikiem. W sumie nie ma się co dziwić, bo w
gminach na stołki w urzędach sadza się swoich kuzynów, ciotki, siostry,
pociotki, królika i znajomych królika. Osoby te najczęściej nie są wykształcone
odpowiednio do pełnionego stanowiska i są ogromnie niekompetentne. Swego czasu
sekretarką burmistrza została siostrzenica wiceburmistrza- panienka zaraz po
maturze. Starą, miłą i kompetentną sekretarkę wywalili z pracy po ustawowych
trzech miesiącach wypowiedzenia. Urzędasa cechuje niesamowite przywiązanie do
przepisów. Nawet takich, o których gdzieś słyszała, ale nie wie, czy wyszły,
ale na wszelki wypadek wymaga dokumentów wg. tego przepisu. I nie ruszysz
urzędasowego betonu. Nawet, gdy przyniesiesz dowód, że nic takiego nie ma i nie
trzeba, to zarzuci ci jeszcze kłamstwo, albo fałszowanie. Zdarza się, że
trzepnie innym przepisem nijak nie przystającym do sytuacji i zabawa zaczyna
się od nowa. Urzędasa cechuje też ogromny strach. Strach o utratę ciepłej
posadki. Nie wyłamie się za Chiny, nie podejmie sama decyzji, będzie zwlekać,
kombinować, żeby tylko nie przymoczyć. Och… może to zabrzmi paskudnie, ale jak
zaczęłam, to dodam- urzędas jest często zaniedbaną fleją. Nosi byle jakie
sweterki do byle jakich spódnic, a fryzury i paznokcie- szkoda gadać. W jednym
biurze pracuje urzędas, który chyba się nie myje, bo już od progu ją czuć. Rzadko
taki urzędas operuje ogólnie przyjętymi zwrotami grzecznościowymi. Usłyszeć z
jego niemalowanych skrzywionych usteczek „dziękuję”, „dzień dobry”, czy „do
widzenia” to rzadkość. A już słowo „przepraszam”- zapomnij. NEVER! Już na
wstępie wita cię zbolałą miną albo zniecierpliwioną i brakuje jeszcze żeby
rzuciła ordynarnie: „Czego?”. No i te ich wieczne gonienie po pokojach „urzędu”
czyli serial ze sceną- otwierasz drzwi, a tu pusto, albo słyszysz: „Wyszła,
zaraz wróci”, lub „Gdzieś jest, ale nie wiem gdzie”. Oczywiście „zaraz”
przedłuża się nierzadko do pół godziny. Potem leci przez korytarz taka urzędas,
mija cię z furgotem, chcesz wejść, a ona zatrzymana w locie, rzuca wyniośle: „Za
chwilę” i zatrzaskuje ci z impetem drzwi przed nosem. Najgorsze jest to, że z
takimi urzędasami nie wygrasz. Jesteś zależny od ich decyzji w wielu sprawach.
Mściwe toto, kiedy zarzucisz niekompetencję lub brak znajomości przepisów, może
ci narobić bigosu. Taki urzędas to wie i wie również, że swoi go nie zwolnią z
pracy, dlatego jest arogancka pewna siebie. W
UG ręka, rękę myje- często nie ma się do kogo odwołać. Burmistrz
wysłucha skargi i odeśle cię z powrotem do tego samego urzędasa, a ona…. już
się dobrze odegra. I dobrze będzie, jeśli „nie poda” cię dalej innym urzędasom,
bo wtedy masz cały UG przeciw sobie.
Że ostro??? A jak ma być skoro urzędasom coś się pokiełbasiło
w tych łepetynach- nie umieją w swoich tępych głowinach zrozumieć, że to one są
dla petenta, a nie petent dla nich. Nie potrafią zrozumieć, że żyją z naszych
podatków – gminne urzędasy szczególnie. I potem przychodzi mi tu taki urzędas i
się mądrzy, i łaskę mi robi, i traktuje z góry na moim własnym terenie…. Szkoda
gadać.
Jeżeli ktoś mi zarzuci, że się czepiam, to się po
prostu uśmieję, bo połowa z czytających na pewno miała do czynienia z takim
urzędasem, a druga połowa pewnie jeszcze go na swojej drodze spotka (czego jej
absolutnie nie życzę), a jeżeli nie, to znaczy, że żyje w innym kraju.
PS. Tekst oparty na wieloletnich obserwacjach i osobistym
(i z opowiadań innych osób) użeraniu się z urzędasmi.
Zdjęcia zrobił Jaskół wczoraj, wczesnym rankiem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz