Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 15 października 2012

Wizja lokalna (2)


Są sytuacje, które nawet najbardziej spokojnego, pokojowo nastawionego człowieka, wyprowadzą z równowagi :(
Jaskół przybył akurat w tym momencie, kiedy urzędas skinęła ręką na swoją asystentkę i władczo rzuciła: ”Daj mi  teczkę”. Panienka szybko, w milczeniu, podała żądaną rzecz, po czym stanęła nieco z boku. Babsko otworzyło teczkę i zaczęło z namaszczeniem przerzucać papiery.
- A tu jest zły numer działki!- wykrzyknęła i paluchem postukała w dokument.
- Jak zły numer? Przecież spisałam z Ksiąg Wieczystych- nie bardzo wiedziałam, o co chodzi. Po doświadczeniach z poprzednich wizji starałam się zebrać wszystkie dokumenty i sprawdzałam je dwa razy, żeby przynajmniej tego się nie czepiała. No i masz.
- A, nie- urzędas przerzuciła kartkę- tu pisze (i podała dane mojej siostry). Już się mi zagotowało, bo nie wiem, po co miała dokumenty mojej siostry, pomieszane z moimi. Przerzuciła kartkę i  zaczęła obracać mapkę z naniesionymi działkami tak i siak,  nie umiejąc określić kierunków do doniesienia w terenie. Zmagała się z tym chwilę. W końcu pomogłam jej: „Tu jest droga, a tu nasz ogród”. Myślicie, że usłyszałam „dziękuję”? Akurat. Chwilę przyglądała się mapce i tryumfalnie wykrzyknęła: „No są pomylone numery. Specjalnie sprawdzałam!”. Patrzę na mapkę, ale nie widzę tych numerów.
- Podałam prawidłowy.- upierałam się przy swoim.
- Ale księgi wieczyste mogły zmienić- poinformowała mnie łaskawie- Ja to dwa razy sprawdzałam.
- Jak zmieniły, to dlaczego ja o tym nic nie wiem?- zapytałam ze zdziwieniem, bo w głowie mi się nie mieściło, że zmieniono numery, a ja o tym nie mam zielonego pojęcia.
- Bo się pani nie interesuje- rzuca bezczelnie babiszon. No ludzie, trzymajcie mnie.
- Zaraz. To chyba urząd powinien mi przysłać informację o zmianach. To ja mam latać i dopytywać się, czy aby przypadkiem czegoś nie zmieniono?!! - wściekłam się już solidnie. Nie do wiary, żeby coś takiego zaistniało bez mojej wiedzy. Dotychczas o każdej zmianie byłam informowana rzetelnie. Nikt nie wymaga, żeby obywatel co jakiś czas dopytywał się, czy są jakieś zmiany, jeżeli nie ma takiej potrzeby. Czuję, że urzędas coś kręci z tymi zmianami.
- A pani tu nie dołączyła wyroku z postępowania spadkowego- rzuca urzędas i patrzy na mnie z naciskiem. Oho, zaczyna się.
- Ale na wniosku są podpisy wszystkich współwłaścicieli- mówię spokojnie, bo jestem przekonana, że to powinno wystarczyć do wszczęcia postępowania. Babsko patrzy na podpisy, długo…długo… jeszcze.. po czym mówi bezczelnie: „A one są jakieś małe i niewyraźne….”. Zawiesza głos i patrzy na mnie z podejrzliwością, jak na obrzydliwego robaka.
- Słucham!!!!????- no nie wytrzymałam i wydarłam się- Co mi tu pani sugeruje ???!!! Że co??!! Że podrobione są te podpisy????!!!!
- No… ale skąd wiadomo, że to są współwłaściciele- upiera się betonowo przy swojej racji- Radziłam pani zrobić postępowanie spadkowe, bo ja zrobiłam i radziłam pani- ciągnie niewzruszona- Dlaczego pani nie zrobiła, mówię pani ja zrobiłam?- czepia się uparcie.  Faktycznie, trzy lata temu radziła, ale kiedy zapytałam, czy to jest wymóg, powiedziała, że nie, ale ona zrobiła i radzi mi też. Dobra, tylko dlaczego mam robić coś, co nie jest potrzebne na już, bo urzędas zrobiła i radziła mi? Rady są po to, żeby skorzystać lub nie. A jak rada dodatkowo sporo kosztuje i gonienia po urzędach, i finansowo, to jeżeli nie ma wymogu, to nie robię. Ale urzędas zrobiła i według niej wszyscy też muszą. „Ja zrobiłam… i ja zrobiłam…”  kompetencyjne argumenty urzędasa.
- No i co z tego?- pytam wściekła- Że pani radziła? Pani myśli, że ja mam czas gonić po urzędach i dodatkowo płacić, za coś, co nie musi być.
- Ale powinno być- mówi z wyższością- Bo ja byłam na szkoleniu w Warszawie.
Jasne, nagle dociera do mnie, że urzędas była na szkoleniu AŻ w Warszawie i teraz nie ma zmiłuj. Będzie jeszcze więcej biurokracji, bo ona była na szkoleniu w Warszawie. Baba może pierwszy raz zaliczyła tak wielkie miasto i teraz musi okazać ważność.
- Zaraz, zaraz… Powinno być czy musi?!!- Jaskół, którego musiałam powstrzymywać, bo gotów był babie kulnąć, odzywa się nagle i bardzo głośno- Bo jest różnica między musi a powinno, prawda?!
- Powinno- urzędas nareszcie wykazuje zmieszanie- Bo ja byłam na szkoleniu w Warszawie.
Matko jedyna, była i co z tego, kiedy nie ciągnie tego wątku dalej i nie mówi, co na tym szkoleniu było takiego ważnego. Chyba pamięć ją zawiodła, albo było tyle treści, że bez ściągi ani rusz. Już nie wspominam o marniutkim poziomie intelektualnym babiszona, co podczas kolejnych wizji się potwierdzało.
- Proszę Pani! Czy pani może mi odpowiedzieć…powinno, czy musi ??!!. Chyba pytam jasno?!- Jaskóła też puściły nerwy. Cyrk na kółkach. Awantura się rozkręca.
- Powinno, ja radziłam zrobić postępowanie spadkowe, bo ja zrobiłam…- urzędas zaczyna tracić pewność siebie.
- Powinno, a nie musi. Ma tu pani podpisy współwłaścicieli i to powinno wystarczyć. Prawda?!- Jaskół robi krok w stronę urzędasa, a ja za wszelką cenę staram się jednak tonować. Jessssuuuu!!!!! Zaraz jej przyłoży, tak jest wściekły. Urzędas niewzruszona przewraca kartki i patrząc na wyciąg z Ksiąg Wieczystych, który jest jednocześnie aktem własności mojego zmarłego męża i mnie, pyta stukając w kartkę: „A (tu pada nazwisko mojego zmarłego męża) to kto jest?” Teraz ja nie wytrzymałam. Bezczelna baba wie, kto to jest. Przy poprzednich wizjach bez przerwy operowała tym dokumentem.
- Nie wie pani?! To był mój mąż!!! Nie żyje!!! I nie będę dalej na ten temat rozmawiać- wrzasnęłam z furią. Naprawdę miałam ochotę trzepnąć ją w ten bezmyślny łeb. Wie jaka sytuacja jest w naszej rodzinie, wie , że byłam wdową, wie, że mam dwoje dzieci i wie, że są współwłaścicielami. Noż kurcze….!!! Staram się jednak opanować. Widzę, że nie ma sensu ciągnąć tego wątku i coś trzeba postanowić. Zimno mi, jestem wściekła, Żal mi Jaskóła, który aż cały chodzi ze złości.
- A proszę mi powiedzieć, dlaczego, jeżeli jest taki wymóg, nie ma tego zaznaczonego na wniosku, na dole, tam, gdzie są wyszczególnione potrzebne załączniki, dołączyłabym ten dokument i już?- teraz ja stukam palcem w kartkę z wnioskiem, w miejscu, gdzie są wyszczególnione potrzebne załączniki i słowo honoru- w tych nerwach jeszcze takie piękne, pełne pytanie mi wyszło. Urzędas patrzy w punkt, w który stukam palcem… patrzy z natężeniem i wręcz słyszę, jak jej te zardzewiałe tryby w łepetynie próbują ruszyć. Patrzy i milczy.
- Tu- stukam palcem jeszcze raz w kartkę- Tu powinno być zaznaczone, że wymagacie wyroku z postępowania spadkowego. Nie ma? Nie ma.- teraz ja mogłabym powiedzieć z tryumfem, ale jestem zmęczona i nie bawią mnie te przepychanki. Babiszon milczy zdezorientowany. Widać, że się deczko pogubiła.
-Ale ja byłam na szkoleniu w Warszawie… burmistrz tego pani nie podpisze- rzuca zdecydowanie. Na szczęście Jaskół poszedł znowu do monterów, bo teraz nie powstrzymałabym go i mielibyśmy pasztet w postaci pobicia urzędnika w trakcie wykonywania czynności urzędowych przez tegoż. Matko!
- Ale dlaczego?! Na wniosku są podpisy współwłaścicieli, jest mapka, jest dokument własności. Co trzeba jeszcze??? – trochę wyhamowałam i jeszcze raz, już spokojnie, próbuję się przebić i w końcu dowiedzieć, o co właściwie chodzi, bo według mnie, potrzebne dokumenty są i nie ma podstaw, żeby nie dawać zezwolenia.
- Bo skąd ma wiedzieć, że to są spadkobiercy- rzuca tryumfalnie. W tym momencie pojawia się  Jaskół, trochę uspokojony. I rzuca opanowanym już głosem: „Są podpisy spadkobierców na wniosku- to jest jak oświadczenie. Oświadczenia przyjmuje się, według nowej ustawy, bez dodatkowych warunków, prawda?” Urzędas patrzy na niego i kombinuje- Ale nie ma postępowania spadkowego- nadal się upiera. W Jaskóła piorun strzelił: „Czy pani rozumie, co do pani mówię?! To jest jak oświadczenie i powinno wystarczyć. Zresztą, jak będzie trzeba dołączymy odpowiednie oświadczenia!” Nie dociera…Zalega cisza. Powstrzymuję za rękę Jaskóła, bo może być źle. Kochany człowiek, ale bardzo impulsywny i takie sytuacje działają na niego jak zapalnik w granacie. Po babiszonie spływają nasze słowa jak woda po kaczce.
- A gdzie jest to drugie drzewo?- pyta i macha aparatem fotograficznym, uznając chyba, że wymogła na nas dołączenie wyroku z postępowania. Jaskół kieruje ją w stronę wierzby. Ja zostaje na parkingu. Czekam.
c.d.n.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz