Stardust, jeżeli mnie czytasz, to wiedz, że bardzo się cieszę, że Wam się nic nie stało. Nie potrafię zamieścić komentarzy u Ciebie (nie wiem dlaczego), dlatego tu to napisałam.
Trochę spóźnione zakończenie historii z urzędasem. W sumie już mi wściekłość przeszła i teraz śmiać mi się chce, chociaż czuję, że to nie koniec i sporo nerwów mi ta baba jeszcze zszarpie. Opiszę jednak, bo ostatni etap wizji też ukazuje, jaki poziom, opisywany przeze mnie, urzędas do samego końca reprezentował.
Czekałam na parkingu, a Jaskół pokierował babsko w
stronę wierzby. Urzędas poszła drogą wzdłuż płotu, Jaskół wewnętrznym
chodnikiem. Oddzielał ich szpaler z wysokich tujek i krzewów. Spotkali się dopiero
pod wierzbą. Z oddali słyszałam podniesione głosy. Matko… co znowu??? Wierzba
rośnie pod linią energetyczną, a jej korzenie zniszczyły nam chodnik i istnieje
obawa, że rozsadzą fundamenty domu. Każdego roku obcinamy jej koronę, żeby nie
dotykała drutów, ale rośnie błyskawicznie i bal zaczyna się od nowa. Tu już
urzędas nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Drzewsko zagraża nam, dachowi
domu, drutom i słupowi elektrycznemu. Ale nie…. Ale NIE! Głosy się nasilają.
Powoli ruszam drogą w stronę wierzby. Słyszę, że coś tam z bluszczem nie tak.
Bluszcz?
- O co chodzi- pytam spokojnie urzędasa, a ta
fotografuje i fotografuje tę nieszczęsną wierzbę. W końcu rzuca lekkim głosem:
„A bluszcza nie sfotografowałam, nie sfotografowałam”- cieszy się jak małe
dziecko. Poczułam niesmak. Zachowuje się, jakby nam łaskę robiła. Przy
bożodrzewie „nic nie słyszała”, teraz bluszcza „nie sfotografowała”. Tylko, że
ja jej łaski nie potrzebuję. Trzeba jeszcze udowodnić, że specjalnie drzewu
podcięłam korzenie, czy specjalnie bluszcz… no właśnie ten bluszcz.
- O jaki bluszcz chodzi?- pytam. Tego nie było w
programie i jestem trochę zdezorientowana- nowa przeszkoda.
- Pani bluszcz odkryła na pniu wierzby- rzuca
wściekły Jaskół- Chroniony- dodaje łagodniej.
- A tak- rzuca radośnie z przewagą urzędas- Ten
bluszcz jest pod ścisłą ochroną. Konserwator wojewódzki…
Nie kończy, bo jej brutalnie przerywam: „Ten
bluszcz???? Przecież go tu pełno rośnie. Rośnie jak chwast, tylko kłopot z
nim.”
- To jest bluszcz pospolity i jest pod ochroną- mówi
z wyższością urzędas- Ale ja go nie sfotografowałam.
Jest mi już wszystko jedno. Nie znoszę takiego tonu
i mam baby dość. Niech sobie fotografuje.
- On i tak wymarza- mówię jadowicie-Wystarczy
większy mróz i po bluszczu.
- Wymarza?- baba nie bardzo rozumie, do czego
zmierzam.
- No, normalnie. Robi się czarny- nagle widzę cały
komizm sytuacji. Urzędas traci rezon.
- Prawnik mi tego nie puści- mówi bezradnie.
Nareszcie straciła grunt pod nogami i spuściła z tonu.
- A kto jest waszym prawnikiem?- pytam tak sobie, bo
w sumie nie wierzę, że sprawa musi przejść przez jego łapy.
- A ( tu pada nazwisko prawnika)- mówi baba i patrzy
z zainteresowaniem na mnie.
- No to fajnego macie prawnika… fajnego- roześmiałam
się radośnie- Pogratulować geniusza na stanowisku*.
Urzędas pogubiła się zupełnie: „A pani go zna?”.
- Ano znam. Nieważne- kończę temat. Baba widząc, że
nic więcej nie powiem, zwraca się do asystentki
- Pisz! – dyktuje najpierw notkę o bożodrzewie,
potem o wierzbie- Wierzba rośnie w słupie…. W słupie… no jak się taki słup
nazywa??? – drapie się teczką po głowie. My milczymy. Nagle olśnienie: „ W
słupie aczowym!!!!” wykrzykuje radośnie.
- Jakim?- trochę zgłupiałam- Aczowym?
- No aczowym- mówi wyniośle urzędas- Słup jest
jak A to aczowy się nazywa.
No tak, ty głupi doktorku, kształcony jesteś, nawet bardzo, ale najwyraźniej nie znasz urzędasowych neologizmów. ACZOWY od
A. Proste jak metr sznurka w kieszeni.
- Pani podpisze i zawieszam postępowanie. Jak pani
doniesie dokument to go wznowię.- mówi babiszon zdecydowanym, nie znoszącym
sprzeciwu głosem.
No cóż, pozostało mi przeczytać protokół i podpisać.
Urzędas zamknęła stanowczo teczkę: „Wsiadaj!” rzuciła do asystentki i zbierała
się do odwrotu. Kiedy już wsiadała, coś mnie podkusiło i zapytałam z głupia
frant: „ A Rada już zdecydowała się, w jaki sposób będziemy opłacać wywóz
śmieci? Od metrażu, czy od liczby osób?
- A nie, jeszcze nie. Wie pani, ile to trzeba
uchwał? Ile uchwał?- urzędas znowu nabrała wigoru- A czemu pani pyta?
- A tak, ciekawa jestem- odpowiedziałam lekko
zdziwiona, ale wyhamowałam przed dalszym pytaniem.
Urzędas kiwnęła głową, trzepnęła drzwiczkami i
pojechała sobie.
No i teraz perełka. Urzędas jest referentem w
komórce do spraw ochrony środowiska. Wszystkie sprawy dotyczące wywozu śmieci,
to jej działka. Ponieważ lubię wiedzieć, co w gminie piszczy, regularnie czytam
wiadomości na stronie gminy oraz BIP. Otóż trzy tygodnie przed wizytą urzędasa
u nas, Rada Gminy zatwierdziła Uchwałę mówiącą, że wywóz śmieci będzie opłacany
od liczby osób w domostwie.
Konia z rzędem, kto powie mi czy baba celowo mnie
okłamała, czy też kompletnie nie ma pojęcia, co się dzieje w jej wydziale. Nie
miała powodu mnie okłamywać. Drugi wariant świadczyłby o jej ogromnej
niekompetencji, tumiwisizmie i tępocie.
Co wynika z tej całej hecy?
- Żeby mieć tak
zwany święty spokój, pójdę i przeprowadzę postępowanie spadkowe. Będzie
mnie to kosztowało prawie 300 złotych, potrwa, jak dobrze pójdzie, pół
roku i sporo gonienia po urzędach. Muszę sądownie, bo u notariusza muszą
być osobiście wszyscy spadkobiercy, a to w naszym przypadku jest chwilowo
niewykonalne.
- Jaskół zaniesie
urzędasowi oświadczenia spadkobierców i spróbujemy, może jednak da się tą
drogą (zależy nam na czasie).
- Jak się nie uda,
to pisemnie poproszę o pisemną odpowiedź, dlaczego urzędas wstrzymała
postępowanie o wycinkę drzew. Poproszę o dokładną wykładnię prawną. I od
tej chwili nic na pysk, wszystko na piśmie.
- Baba kompletnie
nie orientuje się w postępowaniu administracyjnym. Kiedy wpłynął nasz
wniosek do urzędu, powinna przejrzeć wszystkie załączniki i natychmiast
wezwać nas do uzupełnienia brakujących, powołując się na odpowiednią
podstawę prawną (według niej- postępowania spadkowego). Nie zrobiła tego
wtedy, a kiedy przyjechała na wizję, powinna od tego zacząć, podając podstawę
prawną (a nie jakieś szkolenia w Warszawie) i żadnej wizji nie
przeprowadzać do momentu uzupełnienia przez nas wymaganych dokumentów.
- Powinna w ciągu 14
dni powiadomić nas pisemnie, że odstąpiła od postępowania w sprawie
wycinki drzew i podać powód tego (podstawę prawną).
- BLUSZCZ- uwaga!
Bluszcz pospolity jest rośliną ściśle chronioną. Ten bluszcz, który ja w
dobrej wierze sadzę pod płotem, pod ścianami i oplatam nim pień – słup,
żeby ładnie wyglądał, oplotłam nim pień wierzby z tego samego powodu- ten
bluszcz jest absolutnie nietykalny. ABSOLUTNIE. Po południu, tego samego
dnia, ostrożnie odczepiłam zielsko z pnia wierzby i położyłam na ziemi.
Nakierowałam w stronę płotu, niech tam sobie rośnie. A co!
* Z tym prawnikiem spotkałam się parę lat temu w
sądzie. Reprezentował gminę, przeciw której wystąpiłam o odszkodowanie.
Ponieważ to ja pozwałam, sąd zapytał mnie czy ma zaprzysiąc tamtą stronę.
Jasne, dlaczego nie? Niech gadają pod przysięgą. Nie miałam litości, bo mnie
skrzywdzono i to był mój wróg ( no jajca sobie teraz robię, ale wtedy nie było
mi do śmiechu, byłam tragicznie zdołowana). Prawnik dwa razy się przejęzyczył w
prostej w końcu przysiędze. Biedaczek, spurpurowiał, ale przebrnął. Sąd, bardzo
wyrozumiały, zadał prawnikowi podstawowe pytanie, kogo reprezentuje. Tu jeszcze
chłopina dał pełną odpowiedź, ale na pytanie, na jakiej ulicy mieści się urząd,
zamilkł przerażony (UG mieści się na rynku miasteczka i adres brzmi: Rynek…).
Nie będę rozwijać tematu. Sędzia pytał parę razy, a biedaczysko, coraz bardziej
czerwony i spocony, jąkał się. Wymiana, a raczej monolog sędziego skończył się
chichotem całego składu sędziowskiego. Dał prawniczyna plamę. Zresztą podczas
całej rozprawy był pogubiony. I takiego prawnika ma nasz UG. W sumie nawet to
mnie nie bulwersuje. Jaka „Gmina” taki prawnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz