Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 6 listopada 2012

Trochę jesiennie i melancholijnie


Mnożą się zaległości w pisaniu. Myśli po głowie chodzą. Temat za tematem atakuje, a potem… puff i już się nie chce go poruszać.
 Pochwalę się, bo to mnie cieszy. Odesłałam autokorektę dwóch rozdziałów, które są zamieszczone w książce, wydawanej przez UAM w Poznaniu. Jak dobrze pójdzie, książka ukaże się na początku przyszłego roku. No i dostałam „zamówienie” na rozdział do następnego tomu serii, traktującej o filozofach- pedagogach. Teraz piszę o Erazmie z Rotterdamu, a następny filozof będzie z Oświecenia. Jeszcze sobie nie wybrałam osoby, o której napiszę. Cieszę się, bo trochę mi brakuję życia akademickiego. Z drugiej strony, zrobiło mi się niesamowicie dobrze. Nie muszę się wcześnie zrywać, lecieć na przystanek i marznąć czekając na autobus, być „na godzinę”, nie muszę wykonywać bzdurnych poleceń, dostosowywać się, wysłuchiwać, zarywać soboty i niedziele itd. Sama sobie „sterem, żeglarzem, okrętem”. Chcę, to robię, nie chcę, to nie. A równocześnie ciężko haruję na swoim. Jednak to jest „moje” i to lubię. Bardzo mi się teraz takie życie podoba.  Moje naukowe piszę w swoim tempie, a nie na czas, bo już, bo wydawnictwo, bo inni, bo redakcja. A figa. A tak naprawdę, to na uczelni nie ma teraz szans cokolwiek wydać bez układów. Szpalty są zarezerwowane dla ”swoich”. Nigdy nie byłam ”swoją”. No to ja sobie teraz napiszę i potem spróbuję w drukarni, własnym sumptem, wydać. Już się pytałam. Na początek wcale to nie są takie duże koszty, jeśli nakład wynosi około 50/100 egzemplarzy. Pod warunkiem, że będzie to wersja minimalistyczna- bez kolorów i udziwnień.
Ruda zginęła. We Wszystkich Świętych młoda znalazła ją niedaleko naszej bramy, na poboczu, z zakrwawionym noskiem. Nie żyła. Pewnie zrobiła skok i uderzyła łebkiem w koło samochodu. Jeszcze jest mi strasznie ciężko. No co?! Że to tylko wiewiórka? Może „tylko” ale nie dla mnie, nie dla nas, bo i Jaskóła też bardzo ruszyło. To była nasza Bazylka. I tak, jak bardzo przeżyliśmy odejście Zuzki, tak bardzo przeżyliśmy jej odejście. Boimy się, że na wiosnę Kminek poszuka sobie partnerki poza ogrodem i wyniesie się stąd. Byłoby smutno.
Trochę jesieni







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz