W minionym
tygodniu postanowiliśmy, że pojedziemy odwieźć motocykl na zimowy spoczynek. Padło
na sobotę, ponieważ prognoza przewidywała śliczną pogodę. Wczoraj zaplanowaliśmy
sobie wyjazd tak około 13-13.30. Sklep mamy czynny do 12tej. Pozbierać manatki
i jazda. Po 12tej zaczęło się dziać
nieszczególnie. I tu mała dygresja na temat zupy.
Zupa musi być gorąca. Taka prawie parząca wargi,
wtedy ma swój smak. Spróbujcie zjeść ciepły, a nie gorący rosół. Zaraz wam się
na wargach osadzą oczka tłuszczu. A taki letni barszcz- sam jego widok
nieszczególny jest. Nie, zupa musi być koniecznie gorąca. A zwłaszcza grochówka,
którą ugotowałam wczoraj. Zimna grochówka przypomina paskudną breję. Zawsze
staram się stawiać na stół gorącą zupę. I wczoraj również już stawiałam garnek
z gorącą zupą na stół, gdy…. Trrrrrrr… sklepowy dzwonek. No dobra, jakiś
spóźniony klient przyszedł. Jaskół niechętnie poszedł go obsłużyć. Gar z zupą z
powrotem na palnik. Po 10 minutach zabieramy się do obiadu. Stawiam garnek z
gorącą grochówką na stół. Pachnie bosko….chcę nalewać na talerze i…..
dzzzzzzzzzzz…. Sklepowy dzwonek. Rany…. Jaskół do sklepu, garnek z zupą na
palnik. Już mnie zgrzało. SOBOTA, PO GODZINACH! Zaraz musimy wyjeżdżać. Tylko,
jak tu się buntować, kiedy pieniążki jeszcze pchają się do domu. Zmięłam
paskudny wyraz w ustach i czekam. Przyszedł Jaskół- stawiam garnek z gorącą
zupą na stół i już chwytam za chochlę…. No co?!… I owszem… sklepowy dzwonek.
Zrezygnowany Jaskół poczłapał do sklepu, ja zrezygnowana stawiam garnek z zupą na palnik. Wrrrrrrrrrrr!!!!!!! A potem
szybko- zupa na stół, i ekspresowo tę gorącą grochówkę (nawet nie zdążyła na
talerzach wystygnąć) pochłonęliśmy, bo a nóż widelec jeszcze jakiemuś klientowi
strzeli do głowy przyjść na zakupy po godzinach. W sumie nic takiego się nie
stało, tyle, że sobie polatałam z garnkiem zupy na trasie piec-stół -piec- stół,
patrząc co chwila na zegarek. Potem, już spokojnie, spakowaliśmy różne rzeczy
do mojego samochodu, Jaskół na motocykl i ruszyła karawana w drogę. Od tego
momentu toczyło się wszystko tak, jak w monologu Stuhra Młodszego: „No siedzimy
sobie, gadamy… nic się nie dzieje…. No… i siedzimy sobie… tak, gadamy…. Nic się
nie dzieje….”. Jedziemy sobie- Jaskół na motocyklu, ja samochodem za nim-
słoneczko świeci, samochody nas mijają i poza tym… nic się nie dzieje… no,
jedziemy sobie….samochody nas mijają….piękne jesienne kolorowe
widoki…jedziemy….samochody nas mijają….jedziemy…. Stop! Stacja benzynowa,
ponieważ musiałam zatankować i kupić słodkość zaprzyjaźnionej małolacie. Jaskół
ustawia motocykl, ja wyskakuję z samochodu. FUJ! Co tu tak spaloną gumą
śmierdzi. Aż mnie zemdliło. Patrzę, stoi TIR z boku. Mówię do Jaskóła, że to
chyba w tym Tirze opona się smędziła. On tankuje, ja idę do budynku płacić.
Wychodzę na parking i widzę, że Jaskół stoi z tyłu samochodziku a minę ma
nieszczególną. Pokazuje ręką na tylne koło. Patrzę, robi mi się miękko. Z opony
dymi się jak jasny gwint. Rany…. Jeszcze trochę, a … wolę nie myśleć, co
działoby się po paru kilometrach, gdybyśmy nie stanęli. I żaden baran, mijając
mnie, nie dał znaku, że mam świecę dymną zamiast opony. Milusińscy. Jak się chrzani, to się chrzani.
Najpierw 3 razy odgrzewana zupa, teraz koło…strach myśleć, co dalej, zgodnie z
prawem Murphy’ego, jeszcze się zdarzy. Zjechałam na parking i kombinujemy. Trasa
do- ponad 100 kilometrów- trasa z – też to samo. Hmmmm….Koło stygnie, ale mnie
już odeszła ochota na eskapady z niewiadomą, bo nie odkryliśmy przyczyny
grzania się koła. Hamulec ręczny dociśnięty do dołu na maksa, kontrolka nie
świeci. Więc co? Nic to- wracamy. Najpierw jadę wolno i pociągam nosem- śmierdzi
spalenizną, czy nie? Co chwilę zerkam w boczne lusterko, czy nie dymi i w tylne,
czy Jaskół, który teraz jedzie za mną, nie daje znaku do zatrzymania się. W końcu
nie wytrzymuję, staję na poboczu, wyskakuję, przytykam rękę do koła. Lodowate.
O, żesz! Podchodzę do Jaskóła, zastanawiamy się- może jednak pojechać z
motocyklem. Raczej nie, robi się późno. Nie zdążymy tam zajechać przed zmrokiem
i będziemy wracać wieczorem. A w dodatku w ciągłej niepewności. Nie nada. Do
domu grzeję 90tką. Testuję, czy na dużych prędkościach będzie się smędziło.
Dojechałam, dotykam koła- lodowate. O złośliwości rzeczy martwych. Zaplanowaną,
uroczą wycieczkę szlag trafił, pozostała nam …. Cytrynówka.
PS 1. Trzeciego „złego”, na szczęście, wczoraj już
nie zaliczyliśmy J
PS. 2. Jaskół pojechał dzisiaj na motocyklu sam i
wrócił pociągiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz