Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 14 czerwca 2015

Nadchodzi godzina "0".

Zaczyna się II połowa czerwca, a to zawsze wiąże się u nas (Jaskóła i mnie) z meetingiem motocyklowym, który organizujemy tutaj, na Ziemi Cieszyńskiej, dla miłośników motocykli marki Royal Enfield. To będzie Rajd X, jubileuszowy. Co roku staramy się organizować noclegi w innym miejscu i uczestnikom pokazywać coraz to inne atrakcje regionu. Formuła jest taka- wszyscy zjeżdżają się w piątek na miejsce noclegowe, w sobotę zaliczamy trasę z różnymi atrakcjami turystycznymi, wieczorem ognisko i w niedzielę, do południa, bractwo wyrusza w drogę do domów. Oczywiście trasa zaliczana jest głównie na Enfieldach (bywają i inne marki motocykli, ale są w mniejszości). Jeżeli na motocyklach, to jadą motocykliści oraz/ewentualnie „plecaczki”. Jednak od paru lat formuła nam się zachwiała. Na spotkania zaczęły przyjeżdżać rodziny- żony i dzieci motocyklistów przyjeżdżają samochodami. No i rajdy przekształciły się w pikniki rodzinne. Wszystko fajnie, ale… jak na początkowych rajdach było nas na trasie od 5 do 10 motocykli, to teraz jedzie 15 motocykli, a za nimi wlecze się karawana samochodów z żonami i dzieciakami. Jak więcej ludzi, to więcej „grymasów”, „oczekiwań” i innych zawirowań. Teraz, oprócz trasy, którą zaliczają panowie na motocyklach, trzeba zapewnić ich rodzinom dodatkowe atrakcje. Jednym słowem, mimo, że jest kapitalna atmosfera, zaczyna się to robić trudne do ogarnięcia. Zatem wracamy do starej formuły i XI Meeting będzie tylko dla motocyklistów oraz ich „plecaczków.
Co wymyśliliśmy w tym roku, napiszę po rajdzie.
To są zdjęcia z dzisiejszej wyprawy. Objeżdżaliśmy samochodem trasę, żeby wszystko się zgadzało i nie pomylono drogi.
Dwa lata temu odkryliśmy świetną bazę dla naszych zlotów. Jest to "Rezydencja. M." na górze Chełm w Goleszowie koło Cieszyna. Kiedyś tu było schronisko i szkoła szybowcowa. Teraz w budynku mieści się restauracja oraz pokoje noclegowe. Doskonałe miejsce na urządzanie różnych imprez.
Takie widoki można zobaczyć, stojąc na północnej stronie parkingu.
Na zdjęciach poniżej widoki rozciągające się na wschód i na południe od góry Chełm.
Dolina Ustronia. Daleko po lewej stronie widać szczyt Baraniej Góry, po prawej kawałek Czantorii.

Pasmo Czantorii. Od lewej Wielka Czantoria, przechodzi w pasmo Małej Czantorii. Na zboczu widać budynki Goleszowa.
Niżej pasmo Błatnej (Błotnego) oraz, bliżej, pasmo Równicy, z górą Lipowiec od strony lewej. Między pasmami jest dolina Brennicy.


Widać, że pierwsze sianokosy już za nami. Kiedyś zżętą trawę przegrabiało się takimi szerokimi drewnianymi grabiami, pilnując, aby szybko przeschła. Często trawę przerzucało się ze dwa razy dziennie, nierzadko w wielkim upale. Pot się lał po plecach, a ręce mdlały od tych długich pociągnięć i podrzutów trawy grabiami. Potem przesuszoną trawę stawiało na ostropcach (orstwiach), żeby jeszcze doschła.  
Tak wyglądają ostropce,  po góralsku orstwie ( na zdjęciu jest ich kilka).
Kiedy już siano porządnie przeschło, zbierało się kopy na wielki wóz drabiniasty i zwoziło do stodoły, wrzucało do sąsieka. Naszym zadaniem było jak najbardziej to siano "udeptać', żeby się wszystkie zmieściło. Zapach świeżego siana był zabójczy, a nogi po takim deptaniu całe w małych rankach ciętych. Nie daj boże wejść z takimi nogami do wody. Ogień piekielny szedł po całych łydkach  oraz wyżej i wyciskał łzy. A teraz traktor skosi, potem maszyna przerzuci, a suche siano zwija się maszynowo w baloty, które nierzadko ustawia się w pryzmy na polu i przykrywa plandeką. Nie ma to jak nowoczesność w polu i zagrodzie. 
A to już coraz rzadszy widok. Cielaki na wybiegu.
Wracając do zlotów, tak było w zeszłym roku
A tak dwa lata temu
Niestety, na obu nie byłam, bo musiałam pełnić "dyżur" w sklepie oraz pilnować Bezki. W tym roku również mnie ta fajna atrakcja ominie. Młoda jest po operacji i na razie dochodzi do siebie. Nie ma mowy, żeby zastąpiła mnie w sklepie. Na razie mogę tylko wspierać Jaskóła duchowo i trzymać kciuki, żeby znowu się udało i wszyscy byli zadowoleni.


 Nasz Royal Enfield w całej krasie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz