Jakoś tak leci dzień za dniem i nawet nie bardzo się człowiek zdąży obejrzeć, a zaraz zacznie się lato.
Nie mam pomysłu na dalsze pisanie. Nie mam pomysłu na formułę tego bloga. Patrzę, jak znajomi likwidują blogi, znikają. Za każdym razem mam tę samą myśl- a może ja też już to zakończę? Nie chcę pisać o polityce, sprawach społecznych- wszędzie o tym kraczą, te same komentarze, te same inwektywy, ten sam brak tolerancji, co każdego roku, dnia...czy ma sens pisać o czymś, co jest wałkowane prawie na każdej stronie internetowej, gdzie ludzie przekonują przekonanych... piszą te same banały, truizmy... co roku kwitną te same kwiaty... w ogrodzie dzieje się podobnie... nie mam ochoty pisać o sprawach osobistych, chociaż cały poemat można by z miejsca stworzyć... kogo to w końcu obchodzi, że czasem jest bardzo źle, nieciekawie.
Codziennie wiewiórki odbywają swoje wędrówki po skośnych belkach dachowych i codziennie przed wejściem do domu mam stertę oberwanych liści z dzikiego wina. One nas się nie boją, a my już nawet nie reagujemy, kiedy słyszymy ich pazurki drapiące belki. Nawet Beza lekko tylko poszczeka i odchodzi do swoich spraw. W maju byliśmy przekonani, że rudasy budują gniazdo w wywietrzniku obok okna sypialni. Łaziły po tarasie, właziły do wywietrznika, coś tam szukały. Potem wywietrznikiem zainteresował się szerszeń. Byliśmy w kropce. Truć szerszenia nie można, bo a nuż tam w wywietrzniku jest gniazdo z młodymi rudymi? Wejście do wywietrznika zarosło dzikim winem, które jest nietknięte. To znaczy, że wiewiórki tam nie wchodzą. Za to szerszeń buduje tam gniazdo na bank. Codziennie kursuje między wywietrznikiem i ogrodem. dzisiaj zerwał ode mnie mopem, ale w ogóle się nie przejął. odleciał a po chwili już był z powrotem. Musimy zaprosić truciciela i zrobić z nim porządek.
W ogrodzie mieszka sporo drozdów, ale ten był wyjątkowy. Siadał na drutach albo na katalpie, kilka metrów od domu i tak "darł dzioba', że czasem miałam ochotę wrzasnąć, żeby się uciszył. Miał niesamowitą moc. Pięknie śpiewał. Jako jedyny ze śpiewających w ogrodzie drozdów, powtarzał motyw, który brzmiał:"Zofija, zofija,zofija". Zaczynał śpiewać o 5 rano, potem śpiewał z niewielkimi przerwami przez cały dzień i kończył koncert o 21 wieczorem. Skąd w takim małym ptaku tak wiele mocy i wytrwałości?
Przedwczoraj nie obudził mnie rano swym śpiewem. Kiedy otwierałam, po śniadaniu, drzwi na taras, też było cicho. W południe poszłam podlać kwiaty na drugim tarasie i tam go znalazłam. Leżał na kafelkach nieżywy. Z dziobka spłynęło mu trochę krwi... wierzcie mi, targnęło mną mocno. Cały dzień nie mogłam się otrząsnąć. Może to i dziecinne, niepoważne... ptak, jeden martwy ptak.. wielkie rzeczy. Cały dzień nasłuchiwałam śpiewu drozdów z nadzieją, że ten martwy to nie ten mój od "zofiji". Żaden nie zaśpiewał tego motywu.
Kwiat ekiantu. Krzew jest malutki. Kupiony w kwietniu od razu zakwitł i kwitnie nadal. Piękne małe dzbanuszki w oryginalnych kolorach.
Kwitnie też w siostry ogrodzie tulipanowiec. Wielki, odwrócony "tyłem" do ogrodu, wystawił swoje kwiaty na południe. Nie ma do ich widoku dojścia, bo za płotem jest już ogrodzony sad. Wykorzystałam wszystkie możliwości, jakie miałam i udało mi się zrobić fotki.Niesamowite są te kwiaty. Faktycznie w kształcie tulipana, i te barwy? Piękne połączenie żółci, zieleni i pomarańczowego. Jak papierowe:)
Młode kosy. Z tymi kosami to cała heca była. Na początku kwietnia kosy zrobiły gniazdo, z ludzkiego punktu widzenia, w miejscu kompletnie nieodpowiednim. Z ludzkiego punktu widzenia, ale widać nie z kosiego. Gniazdo zostało uwite na gałęzi cisa, tuż nad zejściem do piwnicy. W takim miejscu, że jak Jaskół schodził do piwnicy, to głową niemal gniazdo strącał. Kosy uznały, że tam im będzie najbezpieczniej. I nie myliły się. Strzegliśmy ich spokoju, jak własnego zdrowia. Kosica karnie siedziała, Jaskół codziennie do niej zagadywał, kos nosił żarcie i śpiewał jej, siedząc na drutach niedaleko cisa. Wszystko grało. Wykluły się trzy kosiaczki. I znowu- stare latały, znosiły żarcie, zapychały drące się dzioby, Jaskół do nich zagadywał, młode rosły. Pierwsze pokolenie "wyleciało" dosłownie z gniazda i poszło w świat. Mieliśmy nadzieję, że już mamy spokój i można swobodnie do piwnicy schodzić. Po dwóch dniach, Jaskół zameldował, że kosica siedzi na jajach. No cóż... wszystko powtórzyło się jak należy tak, jak przy pierwszym lęgu. Zdjęcie zrobiłam dzisiaj do południa, a wieczorem kosiątek już w gnieździe nie było. Następne pokolenie wyleciało z gniazda. Podobno kosy potrafią w sezonie wychować 5 lęgów. Rany....
"Lecę, bo chcę.(...) Lecę, bo wolność to zew...(...)".... szybko, szybko...z drooooogi....
Hmmmmm.... co by tu jeszcze.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz