Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 26 marca 2021

Zając (e).

 


W niedzielę, na poranny, ogrodowy spacer, nie zabrałam aparatu. Ponuro, zimno- pomyślałam- pewnie nic ciekawego nie będzie i aparat został na kredensie. Bezka sobie lata po trawnikach, tu przystanie, tam powącha i tak dobiega do końca ogrodu. Zawsze staje w jednym miejscu, uważnie oglądając przez siatkę ogrodzeniową zaorane pole, które zostało po wycięciu sadu. I tym razem też tak było. Jednak po chwili Bździągwa zaczyna niesamowicie ujadać. Kot, myślę sobie, bo tam zawsze łazi taki czarno-biały kot. Ale kota nie widzę, nic nie widzę, a pies szczeka, jakby mu stado wilków przed pyskiem latało. Ruch… patrzę- zając staje słupka, a potem przysiada, ale nie ucieka. Ki diabeł- zając zatacza kółka, przysiada w tym samym miejscu, pies drze mordziachę, ja stoję nieruchomo, by nie spłoszyć i główkuję. Zające są przecież mocno płochliwe. Przeważnie, kiedy słyszą takie ujadanie, wieją gdzie pieprz rośnie, tylko im biały  omyk widać. Ten znów zatacza kółko i przysiada. Zaczynam się obawiać, że może chory albo wściekły, bo znów kica  metr do przodu, wraca i siada. A Beza już,  na pyszczysku, niemal piany dostaje. Kurcze, myślę sobie, polecę do domu po aparat, może kicak łaskawie poczeka. Odwracam się i prawie biegiem zaliczam pod górkę z 80 metrów. W duchu powtarzam mantrę- nie uciekaj zajączku, nie uciekaj, daj mi szansę na dobre zdjęcia…. Dolatuję do domu, łapię aparat, nie odpowiadam nic zdziwionemu Jaskółowi i szpula na dół  ogrodu. Beza w tym czasie odpuściła i wróciła do domu. No tak, skoro ona już w domu, to pewnie zając już w lesie. Zwalniam, powoli podchodzę do płotu, patrzę- zając siedzi w tym samym miejscu, w którym był, kiedy leciałam po aparat.  No to teraz już zupełnie zgłupiałam. Jak długo żyję, z takim zachowaniem się u zajęcy, nie miałam do czyniena. Dobra, zrobiłam mu parę zdjęć, zając siedzi. Wiem, że mnie widzi, bo jest niespokojny, ale siedzi. Jak ty taki model jesteś, to sobie film nakręcę, pomyślałam i zaczęłam kręcić. Zając poruszył się, ale siedzi. Podnoszę rękę do góry, macham, zając siedzi. Zaczynam się wkurzać, bo co to za film z takim zajęczym „słupem”? Przestaję kręcić, chrząkam- zając lekko się rusza i na tym poprzestaje. Ty zając, mówię do niego, rusz tyłek, daj się sfilmować w ruchu- zając siedzi. Przeszłam dwa kroki w bok, widzę kątem oka ruch na polu. I całe szczęście, że aparat się nie zamknął automatyczne, a ja szybko nacisnęłam guzik nagrywania. Jak wystrzeliły, jak nabrały tempa, to nie nadążałam z obiektywem za nimi. Nimi, bo ten uparciuch pilnował drugiego uparciucha, który leżał w bruździe  i  ani drgnął. 


 

 Drugiego zająca zobaczyłam dopiero na zdjęciach i kiedy oba uciekały. Tak się szarak zakamuflował, tak się czaił, a ten drugi wierny, jak diabli, ani myślał sam bez niego wiać. Zające w polu, Wielkanoc za pasem.


 

Te szumy i hałas, to wiatr oraz niedaleka droga. Muszę spróbować, w wolnej chwili, edytować filmy, Może da się wyeliminować szumy