Niedawno na Facebooku moja kuzynka wspominała naszą babcię, jaka to była święta kobieta.
Usiadłam na tarasie i zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co było z babcią związane.
Dla mnie babcia była dobra, nie powiem, dbała o nas, o mnie i o brata, kiedy byliśmy u nich na wakacjach. A jeździliśmy do dziadków często- w każde wakacje i w każde święta.
Tak, dla nas była dobra, ale czy to była święta kobieta? I przypominam sobie taką scenkę.
Miałam już 12/13 lat- byłam u dziadków w wakacje świąteczne. Na dworze śniegu mnóstwo i duży mróz. Przetarte w śniegu ścieżki, szerokie na pół metra, a śniegu też usypanego na pół metra. Dom dziadków był wbudowany w dosyć stromy stok- do drewutni trzeba było iść z 30 metrów pod górkę, a do studni gdzieś około 10 metrów i również pod górkę.
Przed drzwiami wejściowymi nie było żadnego podeściku. Wychodziło się ma chodnik z kostek cementowych, który szedł wzdłuż domu po stoku. Szło się od razu albo w dół (w lewo) do piwnicy, albo w górę (w prawo) do szopki i studni. Na wprost szło się w poprzek zbocza.
U babci całe życie toczyło się w kuchni, gdzie stał piec kaflowy (blacha) na węgiel- na górze miał żeliwne blachy, a z tyłu wysoki przypiecek z tzw. trómbą- piekarnikiem, stół przysunięty do okna z krzesłami, kredyns, w kącie szafka na lawor (miska do mycia się), jakaś szafeczka przy piecu. Na drzwiach przykręcone wieszaki, a na nich kopy okryć różnych- chacek, kapot dziadkowych, zapasek babcinych itp. Pod wieszakiem poukładane zimowe szczewiki.
Scenka wryła mi się w pamięć, bo takiego ataku śmiechu, jaki wtedy miałam już potem nigdy nie przeżyłam i powiem szczerze, sama nie rozumiem siebie, bo przecież patrząc z boku, to wcale nie było do śmiechu, przynajmniej dziadkowi.
Zaczynamy.
Babcia gotuje obiad, dziadek
czyta gazetę przy stole, ja siedzę na wysokim progu u drzwi, które
prowadzą do zimnej jak jasny gwint
sypialni i czytam książkę. Cicho, ciepło, przyjemnie, by nie rzec deczko sennie.
Babcia coś miesza w rondlu i nie odwracając się do dziadka rzuca przez ramię:
- Na dyć stary, drzewa brakło, trza hónym przyniyść, zarozki wygorze pod blachóm.
Dziadek bez słowa podnosi się zza stołu, składa powoli gazetę, ściąga okulary, grzebie w ubraniach, naciąga na plecy kapotę, zapina powoli, nakłada czapkę, potem schyla się po buty- filcowe wysokie, naciąga je i z westchnieniem otwiera drzwi do sieni. Wszystko odbywa się w kompletnej ciszy.
Babcia miesza w garach, ja czytam książkę. Po 10 minutach wraca dziadek z naręczem drewna, zrzuca je obok pieca. Babcia miesza w garach, ja czytam książkę, wszystko w kompletnej ciszy, tylko drewno łomoce. Dziadek ściąga kurtę, buty, czapkę, siada za stołem, rozkłada gazetę, z westchnieniem nakłada okulary i…odzywa się babcia, nie odwracając się do dziadka, ale zerka do kastlika na węgiel:
- Na dyć stary, trza wónglo przyniyść, bo brakło.
Dziadek w milczeniu składa gazetę, ściąga okulary, wysuwa się zza stołu i powtarza całą ceremonię z ubieraniem się, po czym wychodzi. Wszystko odbywa się w absolutnym milczeniu, ale mnie już zaczynają śmieszki latać po wargach. Babcia energicznie miesza w garach, raz tylko spojrzała na mnie i wszystkie śmiszki zdechły. Cisza. Wchodzi dziadek z wiadrem węgla. Babcia w milczeniu podnosi pokrywki na garnkach, strzepuje rękę o fartuch. Dziadek przesypuje węgiel do kastlika, wynosi wiadro do sieni, rozbiera się, siada z westchnieniem za stołem, rozkłada gazetę, nakłada okulary. Wszystko w grobowej ciszy. 5 minut spokoju.
Babcia nagle zrywa się od pieca, jakby ją kto igłą dźgnął w pupę, zagląda do wiadra z wodą. W tym momencie parsknęłam, ale pod jej spojrzeniem zmroziło mnie dokumentnie.
- Wody ni ma, trza przyniyść .
Wodę czerpało się ze studni (zamykanej drewnianymi drzwiczkami pod kątem 30 stopni, bo na cembrowinie były
umiejscowione) za pomocą tzw. kluki- długiej tyczki z karabinkiem na końcu.
Karabinek zaczepiało się o uchwyt wiadra, trzymało się żerdź z wiadrem i
spuszczało się wiadro do studni, czerpało wodę ( trzeba było wiadrem zamieszać,
by wody nabrać) i wyciągało pełne wiadro chlustającej wody na górę, odpinało karabińczyk, odkładało
klukę, zamykało drzwiczki studni- co najmniej 15 minut na mrozie. I z pełnym
wiadrem 10 metrów w dół po stoku do wejścia do domu. A wszystko to zimą, po lodzie.
Dziadek w milczeniu…. Tak, tak, przyniósł wodę bez słowa, uprzednio odbębniwszy całą procedurę ze składaniem gazety, zdejmowaniem okularów, ubieraniem się etc. etc. A wszystko w cmentarnej ciszy, tylko mnie już coraz trudniej było pyszczysko utrzymać.
No więc, kiedy już postawił wiadro z wodą obok półki z laworem, rozebrał się, rozłożył gazetę, nałożył okulary i z westchnieniem ulgi zaczął czytać, pomyślałam, że chyba teraz babcia nie ma już powodu, by go ruszyć zza tego stołu. Babcia odcedziła ziemniaki, postawiła garnek na piecu, coś tam jeszcze zamieszała i….
- Na dyć stary…
- Nole babo, niy możesz to zarozki prawić?- dziadkiem ruszyło, szarpnął gazetą i powoli wstawał.
W tym momencie nie wytrzymałam, ryknęłam śmiechem i wpadłam do tej lodowatej sypialni w ucieczce przed ścierą babci.
Czego zabrakło tym razem? Niczego, babcia po prostu chciała, by dziadek się przesunął, bo jej zasłaniał drzwiczki do kredensu, a ona chciała wyjąć talerze i nakryć do obiadu.
Jeszcze przy stole chichotałam, a babcia, gromiąc mnie wzrokiem, mamrotała nad talerzem:
- Yno mie nie nasmolej, bo ci sie zerwie.
Ale trzeba było wiedzieć te iskierki w jej oczach. Tylko dziadek wcinał obiad ze stoickim spokojem nad czymś rozmyślając, nas baby nie uraczywszy nawet jednym spojrzeniem.
Innym razem ta święta kobieta całe przedpołudnie plotkowała przed oknami domu z moją ciotką, która mieszkała w drugiej części tegoż domu.
Gdzieś około w pól do pierwszej, zorientowały się, że już po połedniu i obiod trza warzyć.
Wujek wracał o drugiej. Równo 15 po drugiej moja babcia mówi do mnie:
- Pódź, idymy do Zosi, muszym jei cosik ważnego rzyc.
Babcia każe, wnuczka idzie, ale coś ta pora tak dziwna była. Tyle się nagadały i jeszcze coś dopowiedzieć?
Poszłyśmy. Wchodzimy do kuchni, cała rodzina przy stole je w spokoju obiad.
Weszłyśmy- łyżki zastygły, oczy ze zdziwieniem w nas wpatrzone, a moja babcia słodziutko w powietrze:
- Na dyć mocie obiod? Celutki dopołednia my drzistały i uwarziłaś?
Po czym babcia się odwróciła, chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z kuchni do sieni.
A trzeba dodać, że wujek miał ciężką rękę i nieraz ciotce się oberwało. Mojej kuzynce i kuzynowi zresztą też.
Święta kobieta to była, nieprawdaż?
PS. Oczywiście, że mogłam się zerwać z progu i polecieć po to drewno. Ano właśnie nie mogłam. W domu dziadków było wszystko ustalone i tego się trzymano. Drewno, węgiel i wodę zawsze, ZAWSZE przynosił do kuchni dziadek. Dlatego, nawet gdybym się zerwała i chciała, to babcia i tak zaprzęgłaby do roboty dziadka. Bo… u babci był taki mechanizm- kiedy ona pracowała, dziadek też miał pracować. Żadne gazety, żadne przestoje. Ona pracuje, dziadek ma coś robić i już. Po niej tę cechę odziedziczył mój ojciec. Jak tylko zauważył, że któreś z nas siedzi bezczynnie (czytanie książek to też było zbijanie bąków, chociaż moi rodzice pochłaniali książki i gazety w ogromnej ilości) to od razu wynajdywał nam robotę- zamiatanie placu, wyganianie kur, przynoszenie drewna, nalanie psom wody do misek- wszystkie te prace mogły poczekać, ale nie, my siedzieliśmy bezczynnie to trzeba było już, natychmiast to zrobić. No to co się dziwić, że jak tylko mogliśmy, to wialiśmy do swoich pokoi lub gdzieś w leśny świat. Ale biedny dziadek nie bardzo miał się gdzie schować przed zapędami babci. Zwłaszcza, że była zima i nawet do jego ukochanej szopki- azylu nie mógł pójść.
Nie znalazłam fajnych memów o babciach. Wszystkie jakieś dziwne i złośliwe.
Te są w miarę urocze.
Memy wzięte z Internetu.
Miłego dnia.
Świetne wspomnienia, gotowy skecz kabaretowy. Dziadek, niczym Dulski:-)
OdpowiedzUsuńNasz babcie ciężkie życie miały, to i czasem surowe były, ale i tak ze wzruszeniem je wspominamy:-)
Dziadek miał anielską cierpliwość do babci, ale i ona bardzo o niego dbała. Oni się szanowali i wszytko razem uzgadniali.
UsuńNiemniej babcia właśnie potrafiła tak dziadkiem "zarządzać",
W sumie to ja właśnie w domu dziadków miałam przykład szanującego się małżeństwa. I u dziadków zaznałam najwięcej ciepła.
Tak, to były trudne warunki: woda w wiadrach, mycie w misce, pranie w balii, darcie podłóg szczotą, praca w polu... Ale dziadek babci zawsze pomagał, kiedy o to "prosiła".
Podobnie było u moich dziadków, wakacje u nich to moje najcudowniejsze wspomnienia:-)
UsuńU dziadków było siermiężnie, choć babcia się bardzo starała, by nam zapewnić wygody. A mnie to nie przeszkadzało. Miałam spokój od awantur domowych, od mojej toksycznej siostry, lubiłam tam być. No i ta podcieszyńska wieś była zupełnie inna od mojej wsi.
UsuńTeż tak uważam jak moja przedmowczyni. To właśnie ta ciężka praca (nasze pokolenie takich warunków życia nie zna), czynily z tych kobiet osoby surowe.
OdpowiedzUsuńJa jestem pełna podziwu dla tych kobiet, każdej z nich należy się szacunek i zrozumienie. Natomiast budujące w Twoich wspomnieniach jest to, że dziadek bez słowa wypełniał polecenia babci. Bo wtedy mężczyźni niekoniecznie garneli się do pomocy w domu, uważając że praca w domu jest przypisana tylko kobietom. Janka.
Moja babcia miała trudny charakter, ale dziadka bardzo kochała. Ona dla dziadka wyrzekła się wiary i została wydziedziczona przez rodziców. A miała dostać w spadku dobrze prosperującą gospodę. Dziadek też był wpatrzony w babcię. Przeżyli zgodnie 60 lat.
UsuńNie da się ukryć, że babcia lubiła judzić, podpuszczać, rządziła i była uparta.
Ja babcię bardzo szanowałam, a ten post nie jest prześmiewczy i nie miał na celu przedstawi jej w złym świetle.
Napisałam, jakie numerki babcia kręciła, bo mi się to przypomniało. Czy była świętą kobietą? Na pewno nie, ale nie była też złą kobietą.
Cudna anegdota! Ale prawda- o babciach można w nieskończoność.:)
OdpowiedzUsuńJa nie bardzo w nieskończoność, pewne przeżycia pozostawiły w mojej pamięci białe plamy. Teraz powoli odbudowuje mi się pamięć, dotycząca tamtych lat (od lat 90tych wstecz), ale niektórych rzeczy już sobie pewnie nie przypomnę.
UsuńChyba każdy tak ma. Ja też zbieram pojedyncze okruchy przeszłości. I podziwiam tych, którzy potrafią odtworzyć całość.
UsuńNo mam takie przedziały czasowe, jako białe plamy. Zupełnie białe. I nie jest to przejaw starości. Radzę sobie, ćwiczę pamięć, zbieram skojarzenia i jakoś powoli odtwarzam swoje życie.
UsuńDziadek, ach jak typowo niedomyślny🤣. Co by było, gdyby za pierwszym wstaniem i ubraniem się przewidująco przyniósł wszystko? Łącznie z ogórkami że spiżarki np. ? Taki drobny nadmiar.
OdpowiedzUsuńDziadek chciał z lubością przeczytać gazetę. I zamiast faktycznie ogarnąć wszystko, wszak to był jego działka, z uporem maniaka trwał przy swojej gazetce.
UsuńNa jego usprawiedliwienie dodam, że tylko drewna brakowało, węgla była jeszcze połowa skrzynki, a przy pustym wiadrze stało drugie pełne. Ale dziadek przyzwyczajony do "żądań" babci, pewnie nawet tego nie zauważył. A mnie też nie przyszło do głowy, by na to zwrócić uwagę. W pewnym sensie lekka tresura babci zadziałała. Babcia mówi to tak trzeba zrobić i już.
Kiedy do nas przyjeżdżała, moja mama wycofywała się, wynajdywała tysiąc spraw poza domem, a w domu niepodzielnie, przez tydzień, rządziła babcia.
Jaka cudowna gwara, szkoda że one powoli zanikają. A scenka smakowita i opisana tak obrazpwo, że czułam ten chłód pola i ciepło kuchni.
OdpowiedzUsuńU nas gwara nie zanika. Wprost przeciwnie, cieszyniacy bardzo ją pielęgnują. Mnie się ona bardzo podoba. Ale ja jestem taka trochę krojcowana cieszynianka- urodziłam się na Górnym Śląsku i znam także tamtejszą gwarę.
UsuńW domu zawsze mówiliśmy poprawną polszczyzną, ale kiedy byłam u babci, łapałam słówka i potrafiłam prawić jak bych była stela