Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
W połowie lipca zrobiłam zdjęcia ogrodu kwiatowego. Ogrodem kwiatowym nazywam tę część posesji, na której mam grządki tylko z kwiatami. Jest to pozostałość po większym ogrodzie, w którym były też warzywa, truskawki i maliny. Przez lata ogród ten kurczył się i obecnie jest nieduży. Rosną w nim tylko kwiaty i to przeważnie byliny.
Oprócz tego kwiatowego, są jeszcze kępy kwiatów, posadzone w części "parkowej". Tworzą one kolorowe kępy na tle zieleni.
Ten kwiatowy widzimy z tarasu. Obeszłam go i zrobiłam zdjęcia z różnych stron.
Drewno opałowe zazwyczaj tutaj nie stoi. W miejscu, gdzie składujemy drewno, stoją już dwa sągi i tam nie było miejsca. Ale szczerze mówiąc nie przeszkadza mi widok schnącego drewna. W ciepłe dni mocno pachnie.
Codziennie rano przylatują do ogrodu wilgi. Już przed szóstą rano śpiewają, albo skrzeczą- jak im się podoba. Potem kilka razy dziennie się odzywają. Bardzo mnie to cieszy.
No i pierwszy raz od dwóch miesięcy pokazały się rude. Martwiłam się, bo orzechy na czerwonej leszczynie nie ruszone, nic po pniach nie śmigało, nic przez trawnik kurcgalopkiem nie przelatywało, na morwie tylko ptaszory żerowały... no nie masz rudych, ach nie masz...
Już myślałam, że wrony gniazdo zniszczyły (całą końcówkę czerwca darły się w ogrodzie na brzozach), a tu taka niespodzianka. W dodatku ruda jest autentycznie ruda, a nie ciemnobrązowa.
W sprawie ślimoli pomrowników- truję granulkami (bez przesady, tylko w miejscach, gdzie rosną roślinki, które lubią np ligularia) i jeszcze żadnego ptaka martwego z tego powodu nie znalazłam.
Prawda jest taka, że ślimol po skonsumowaniu trucizny, wydziela gęsty śluz, cały marszczy się, maleje, robi się czarny i wysycha. Takiego dziadostwa żadna zwierzyna nie tknie.
Faktycznie zrobiła się burza po słowach
pisarki, ale nie to bulwersuje. Bulwersuje to, że burzę wywołaliludzie, którzy kompletnie nie zrozumieli słów
pisarki (pewnie nie przeczytali/wysłuchali całego wywiadu), wyjęli je z kontekstu i odebrali stricte do siebie.
Znalazłam
cały wywiad i wklejam go. Nich ci „idioci”, który poczuli się dotknięci słowami
Olgi Tokarczuk przeczytają całość, ale ze zrozumieniem i solidnie walną się w
pierś mówiąc: mea culpa, rzeczywiście mój poziom jest coś nie teges, skoro
przekazu pisarki nie zrozumiałem.
A w przyszłości niech ten szanowny
oburzony ludek przeczyta/usłyszy to, co się pisze/mówi, bo wychodzi, może nie
na idiotów, ale po prostu na głupków.
Zdjęcie ze strony Sosnowskiego.
"To Sosnowski prowadził rozmowę z Tokarczuk, teraz przerywa milczenie. "Skoro, zdaje się, muszę"
Jerzy
Sosnowski, który przed tygodniem prowadził spotkanie z Olgą Tokarczuk,
postanowił po raz pierwszy odnieść się do kontrowersji, jakie wywołały
słowa noblistki. Pisarz zamieścił na swojej stronie komentarz, w którym
przedstawił szerszy kontekst, w jakim padły słowa pisarki o
"literaturze, która nie jest dla idiotów".
Olga Tokarczuk była w miniony weekend uczestniczką jednego z paneli
dyskusyjnych na powołanym przez siebie Festiwalu Góry Literatury, gdzie
mówiła, do kogo adresuje swoje książki. — Literatura nie jest dla
idiotów. Żeby czytać, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość —
komentowała noblistka, co spotkało się z krytyką.
— Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają
iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie
jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję,
pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które
piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą — mówiła autorka
"Biegunów" i "Empuzjonu".
"Najpierw może ustalmy, o
czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania
naprawdę nie służy rozumieniu" — zaznacza już we wstępie swojego tekstu Jerzy Sosnowski,
pisarz, dziennikarz i historyk literatury, który w połowie lipca
prowadził spotkanie z Olgą Tokarczuk w ramach Festiwalu Góry Literatury.
Obecnie na Górnym Śląsku dobiega końca ósma edycja festiwalu.
Poza przeklejeniem trafnego komentarza znajomego z FB nie
odzywałem się w sprawie g…burzy na temat wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo
liczyłem, że skoro przedmiot afery jest — najłagodniej mówiąc — dęty, to
rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już kilka osób w sieci zaczęło mnie "wywoływać do tablicy", więc jednak "przerywam milczenie", jak to prześlicznościowo ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.
— zaznaczył na wstępie."
Nagranie spotkania z noblistką, które odbyło się w sobotę 16 lipca na Zamku Sarny w ramach Festiwalu Góry Literatury, jest w całości dostępne na stronie festiwalu w mediach społecznościowych:
Poza przeklejeniem
trafnego komentarza znajomego z FB nie odzywałem się w sprawie g…burzy na temat
wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo liczyłem, że skoro przedmiot afery jest –
najłagodniej mówiąc – dęty, to rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już
kilka osób w sieci zaczęło mnie „wywoływać do tablicy”, więc jednak „przerywam milczenie”,
jak to prześlicznościowo
ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.
Najpierw może
ustalmy, o czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania
naprawdę nie służy rozumieniu. Cały ten fragment prowadzonej przeze mnie
rozmowy brzmiał tak (spisuję z podcastu na stronie Festiwal Góry Literatury, od
1:02:47). Ponieważ w piśmie coś ważnego się gubi, przypominam tylko, że rozmowa
toczyła się z obustronnymi mrugnięciami do siebie; jak Olga była uprzejma
zaznaczyć na początku, my się znamy od kilkudziesięciu lat, wielokrotnie się
spieraliśmy, ale zawsze z zainteresowaniem słuchając drugiej strony i nigdy z
agresją.
„JS: Mnie się
niezwykle podoba podtytuł „Empuzjonu” – czyli „Horror przyrodoleczniczy” – i
chciałbym, żebyś powiedziała, jak widzisz… Bo tak: z jednej strony tradycja
Manna, którego traktujesz ironicznie…
OT: Ale z
miłością. Naprawdę.
JS: No, tak.
Manna tak. Ale czułego narratora wobec mężczyzn nie stosujesz. Ale Manna
rzeczywiście.
OT: Jak to nie?!
JS: Natomiast…
Jednocześnie horror jest z tradycji literatury gatunkowej, żeby nie powiedzieć,
że literatury masowej, bo to pojęcie już dzisiaj coraz mniej znaczy. I ty
konsekwentnie od lat jakby grasz na dwóch stolikach, które w dodatku zsuwasz razem,
nie?
OT: …
JS: Bo jesteś
Noblistką, bardzo popularną pisarką – to są dwa zdania, które jednak w XX wieku
często oznaczały zupełnie inne obiegi, mam wrażenie.
OT: Podzielam
fascynację prozą gatunkową czytelników. Czytelnicy jakoś czują się
bardziej bezpiecznie, jeżeli kupują książkę, która jest gatunkowa; kupują
kryminał – wiedzą mniej więcej, co będzie się działo, albo horror, i te sposoby
opowiadania mają swoje prawidła, w nich się dobrze jest poczuć, czytelnik się
też czuje bezpiecznie. Mnie sprawia przyjemność jakby rozmontowywanie czy
przesuwanie tych granic…
JS: No
właśnie, bo w wykładzie noblowskim to bardzo zgryźliwie o tych gatunkach
mówiłaś przecież!
OT: Bo głęboko
wierzę, że można literaturę gatunkową podnieść na wysoki poziom. Powiedzmy sobie
szczerze, proszę państwa, cała literatura, jakakolwiek, gatunkowa –
niegatunkowa… Literatura nie jest dla idiotów (śmiechy wśród publiczności,
oklaski). Ja nie… nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje
książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy.
Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś
kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze.
Te książki, które piszemy – tak jak mówiłam – one są gdzieś zawieszone, zawsze
się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie
nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis.
Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują,
którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie
podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich. (oklaski, okrzyki: brawo!)
Z drugiej strony
też chcę ich ośmielić do tego, że można mówić o rzeczach poważnych wcale nie zaciukając się nad jakimiś zdaniami na
sześć stron i w ogóle z jakąś… Wydaje mi się, że literatura przede wszystkim
powinna poszerzać nam świadomość, a w jaki sposób to zrobi, to już jest kwestia
tego, kto to pisze. Po każdej książce powinniśmy być jakby bardziej wolni i
wiedzieć więcej, czy czuć więcej – to jest cel tego. I zabawa, bo to jest
zabawa z taką prozą gatunkową, daje mi jakiś rodzaj przyjemności. Z
całą świadomością tego, że horror różni się od powieści detektywistycznej czy
kryminalnej tym, że wprowadza wątki nadprzyrodzone. I ten wątek nadprzyrodzony
tutaj wydawał mi się nawet jakoś konieczny…” (pisarka przechodzi do wyjaśniania
roli Natury w swojej powieści, wprowadzonej przez ów wątek).
Teraz parę
kontekstów:
„Nigdy nie oczekiwałam, że… moje książki mają
iść pod strzechy” to nie wyraz niechęci do czytelnictwa na wsi (skądinąd:
naprawdę po wsiach jest dzisiaj tyle chat krytych strzechą?!), tylko
aluzja do słów Mickiewicza: „O, gdybym kiedy dożył tej pociechy, żeby te
księgi zbłądziły pod strzechy…”, a bliżej do trawestującego go Witkacego:
„Nie zabrną me twory popod żadne strzechy, bo wtedy na szczęście żadnych
strzech nie będzie…”. Jeśli ktoś tego nie wie, to – przepraszam bardzo –
ilustruje własnym przykładem podstawową tezę Autorki: że książki,
wypowiedzi pisarzy, są zawieszone w kulturze, odsyłają do siebie nawzajem,
i kompetencja kulturowa polega właśnie na odczytywaniu (poza największymi
erudytami – zawsze tylko częściowym) tych „linków”, aluzji, powinowactw.
„Idiota” nie jest w dzisiejszym języku, i to od
kilkudziesięciu lat, synonimem człowieka z niepełnosprawnością
intelektualną, tylko aroganckiego głupka. Vide: „Nie bądź idiotą, Brunner”
(ze „Stawki większej niż życie”, sprzed ponad pół wieku).
„Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś
kompetencję” – kompetencję, nie pozycję społeczną, willę z ogródkiem albo
tytuł profesorski. Sto lat po „Buncie mas” Ortegi y Gasseta jest (moim
zdaniem) trochę kompromitujące mieszanie tych kategorii. Przypominam jego
zdanie, niestety wciąż aktualne: „Dla chwili obecnej charakterystyczne
jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i
banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i
banalnymi i do narzucania tych
cech wszystkim innym” (podkr. JS). Nie ma w tym słynnym
aforyzmie mowy o statusie klasowym – jest o mentalności.
Mówi to wszystko pisarka, której w latach 90.
wielu krytyków starszego pokolenia zarzucało powinowactwo z Whartonem,
przy czym to nazwisko wówczas znaczyło tyle, ile trochę później Coelho.
Niemało wśród dzisiejszych jej chwalców twierdziło wtedy, że Tokarczuk
kopiuje i UPRASZCZA (rzecz jasna nieudolnie, bo nie należała do ówczesnego
Parnasu) Marqueza i Hessego. Teza, którą głosiłem z kilkoma – dosłownie:
kilkoma – krytykami, że jej twórczość to wywiedziona z postmodernizmu „gra
na dwóch stolikach”, podwójne adresowanie powieści, przyjaznych dla
odbiorcy, a jednocześnie otwartych na głębokie interpretacje, była
odrzucana jako wyraz „pokoleniowego impresariatu”, kreowanie na wielkość
„neo-gówniarzerii” (to określenia z tamtej epoki). Młodsi od nas mają,
rzecz jasna, prawo tego nie wiedzieć, my oboje pamiętamy (co poradzić).
Ten sam postmodernizm zakwestionował podział na
literaturę (sztukę) masową i literaturę (sztukę) ambitną, zwracając nie
bez słuszności uwagę, że skonstruowanie obu tych pojęć służy stratyfikacji
społecznej. To znaczy: zarówno znajomość tej pierwszej („wielokrotnie
czytałem Trędowatą Mniszkówny”), jak nieznajomość drugiej („nie znam
Czarodziejskiej góry Manna”) wykluczała z tzw. dobrego towarzystwa, które
po wojnie w Polsce nie miało innych wyznaczników swojej elitarności (jak
pozycja finansowa czy mieszkanie we właściwych regionach). Nie oznaczało
to jednak – i tego anty-postmoderniści nie rozumieli, jak zresztą dalej
nie rozumieją – zakwestionowania różnicy między jakością roboty
artystycznej czy intelektualnej: postmodernizm mógł bawić się konwencją
kryminału („Imię róży” Umberta Eco) albo filmu sensacyjnego („Dzikość
serca” Lyncha), ale nie twierdził, że Zenon Martyniuk jest równie
atrakcyjny, co Jimi Hendrix albo (!) Jan Sebastian Bach.
Dodajmy jeszcze, że chodzi o wypowiedź pisarki,
zaangażowanej w pomoc wykluczonym, wielokrotnie protestującej przeciwko
sztucznym hierarchiom, wypowiedź wygłoszoną na festiwalu, stworzonym przez
nią samą dla ożywienia zakątka, który jest bardzo piękny, dokąd chętnie
przyjeżdżają turyści, ale który na mapie kulturalnej Polski był przez
dekady nieomal zupełnie białą plamą. W tym kontekście warto zwrócić uwagę
na reakcje publiczności, doprawdy nie złożonej wyłącznie przez przyjezdnych
ze stolycy lub z Wrocławia. Na miejscu zdanie, które oburzyło internautów,
wywołało aplauz!
Dopiero teraz
wychodzi bezmiar nieporozumienia, wywołanego przez niejaką panią Staśko (ta
formuła nie jest wyrazem pogardy, tylko niechęci). Moje pytanie dotyczyło
wykorzystywania w „Empuzjonie” dwóch kontekstów kulturowych: literatury
„wysokoartystycznej” i literatury gatunkowej, o której OT w wykładzie
noblowskim mówiła z dezaprobatą, że zamyka czytelnika na
intelektualno-artystyczną przygodę. W odpowiedzi OT stwierdziła, w mojej
ocenie, kilka kwestii oczywistych. Po pierwsze, że z literatury gatunkowej da
się zrobić wehikuł dla refleksji serio. Po drugie, że refleksja serio,
poszerzająca naszą wolność, a więc m.in. obdarowująca wyzwoleniem ze
schematyzmu, jest celem literatury. Po trzecie, że czytelnicy literatury,
którzy (siłą rzeczy) chcą się ze schematów wyrwać, stanowią od dawna klub dość
elitarny – oczywiście nie w sensie klasowym, tylko mentalnym. Po czwarte, że
rozpowszechniony w dobie internetu egalitaryzm kulturowy w duchu „a ja nic w
tej książce nie widzę, proszę pisać jakoś inaczej” (autentyk) jest ufundowany
na wyobrażeniu, że literatura nie wymaga pewnych umiejętności przyrodzonych i
pewnej orientacji w kulturze. To ostatnie powinna zapewniać szkoła, a jeśli
tego nie robi, można uprawiać skuteczne samokształcenie, ale trzeba tego
chcieć. Kto nie chce, a wypowiada się z pozycji „najmądrzejszego w całej wsi”
(znów: żadnych antywiejskich resentymentów, w tym powiedzeniu chodzi o
geograficzny zakres porównania), sam sytuuje się na pozycjach aroganckiego
głupka. Po piąte, że mimo oczywistej równości moralnej (każdemu przysługuje ta
sama godność) i politycznej (każdy ma te same prawa), różnicujemy się sami,
chcąc się rozwijać lub nie.
Czy takie
postawienie sprawy wyraża pogardę? Nie; jest natomiast wyrazem dezaprobaty dla
silnych dziś zjawisk społecznych. Łatwość zyskania odbiorców w internecie
sprawia, że zanika potrzebny wspólnocie kult kompetencji, znajomości rzeczy:
więc ktoś, kto nie zna fizyki, szerzy bzdury o chemitrails; ktoś, kto nie zna
się na lotnictwie, orzeka z wielką pewnością o wypadkach lotniczych, a ktoś,
kto przeczytał niewiele, a z kanonu kultury w ogóle nic, rozdaje rangi w
literaturze. Upomnienie się o to, że, aby oceniać, trzeba najpierw coś
wiedzieć, i że nie wszystko jest dla wszystkich, stanowi akt walki z
populizmem, a nie pogardę dla ludzi „prostych” w sensie klasowym. Przeciwnie,
kiedy doktorantka (a może już doktorka, nie udało mi się tego ustalić) z
Uniwersytetu Adama Mickiewicza w zdaniu „literatura nie jest dla idiotów” widzi
atak na klasę nieuprzywilejowanych, definiuje tych, których rzekomo broni, w
sposób wielce obraźliwy."
Tradycyjna impreza „Hefaiston”odbywa się, na zamku Helfsztyn, w końcu
sierpnia każdego roku.
Jest to wyjątkowe spotkanie, którego nazwa
nawiązuje do greckiego boga ognia i wojny Hefajstosa (Hefajstos),
„Tradycja corocznych zjazdów kowali na Helfštýnie rozpoczęła się w 1982 roku.
Początkowo w imprezie brali udział wyłącznie kowale z byłej
Czechosłowacji.
Dzięki staraniom mistrza kowala Alfreda Habermanna, który
rozpowszechniał informacje o tym wydarzeniu nie tylko w Czechosłowacji, ale także
poza jej granicami, spotkania stopniowo przekształciły się w miejsce
spotkań kowali z całego świata.
Hefaiston odwiedzają kowale artyści z Europy Środkowej i Zachodniej,
ale także z Japonii, Argentyny, Kanady, Izraela, Uzbekistanu itd.
Główna zasada Hefaistonu pozostaje niezmienna od lat.
Rozpoczyna się na tydzień przed głównym konkursem warsztatami
The Blacksmith Forum. Podczas forum jeden lub grupy kowali pracujących
na zamku realizują swoje pomysły i projekty. Ich prace są następnie wystawiane
na zamku, a podczas weekendu konfrontowane z pracami kowalskich
konkurentów.
Każde spotkanie związane jest z zawodami. Jury ekspertów ocenia prace kowali
w dwóch kategoriach, dzieła sprowadzone do Helfštýna oraz dzieła powstałe
bezpośrednio na zamku. Jury ocenia eksponaty w następujących kategoriach:[5]
Klasyczne kowalstwo artystyczne
Prace rzeźbiarskie i rzeźba kameralna
Biżuteria
Bronie
Obróbka metalu damasceńskiego
Prace odlewnicze żelaza
Oddech wiatru- rzeźba na drugim dziedzińcu.
Od 2008 roku najlepsi kowale otrzymują Nagrodę
im. Alfreda Habermanna.
Część wystawionych dzieł pozostaje w posiadaniu zamku,
a Helfštýn stanowi jedną z największych na świecie kolekcji kowalstwa
artystycznego.”
Imprezę „Hefaiston” organizuje Muzeum Jana Ámosa Komenskiego
w Przerowie,
a eksponaty zamkowe m.in. , Wyższa Szkoła Sztuki i Sztuki Stosowanej
oraz Wyższa Szkoła Zawodowa w Turnovie . Po zakończeniu imprezy
muzeum
nabywa również eksponaty, które znajdują się w jego zbiorach.
Zamek Helfštýn od roku 1982 zaczął się stopniowo
specjalizować w kowalstwie artystycznym. Przygotowano specjalne
pomieszczenia na stałą ekspozycję, zrekonstruowano zabytkowe kuźnie
na trzecim dziedzińcu. Odnowiony budynek dawnej piekarni przerobiono
na Studio Kowalskie z atelier. Odbywają się tu kursy kowalstwa
artystycznego a od roku 1989, zawsze na tydzień
przed Hefaistonem, Forum Kowalskie, na którym prezentują
się wybrane pracownie kowalskie. Wykonane przez nie dzieła
wzbogacają stałą ekspozycję zamkową.
Do zamku zjeżdżają się kowale z całego świata aby
zaprezentować swoje prace. Podczas prezentacji możnaoglądać i podziwiać wyroby
sklasyfikowane według rożnych kategorii – kowalstwo klasyczne
i artystyczne, biżuteria, broń i prace kowalsko-odlewnicze.
Niewątpliwą atrakcją jest możliwość obserwowania mistrzów kowalstwa w czasie
swojej pracy. W czasie dwóch godzin kowale wykonują swoje prace
konkursowe, które na zakończenie są oceniane. Duzą popularnością
cieszy się konkurs kucia.
Na dziedzińcu zamku górnego, kowale prezentują swoją sztukę bezpośrednio przed publicznością. Każda osoba lub zespół ma do dyspozycji ściśle określony czas, w którym musi stworzyć własną kreację, należącą do jednej z sześciu kategorii. Pomysłom i wyobraźni nie ma granic.
Podczas imprezy zwiedzający nie tylko zapoznają się z pracą kowali,mogą również kupić niektóre eksponaty. Organizowane są wystawy prac kowalskich, rzeźby są także eksponowane w różnych miejsca na zamku.
Na zamku dostępna jest także stała ekspozycja
narzędzi, niezbędnych do wykonywania rzemiosła kowalskiego oraz
ekspozycja zabytkowych urządzeń do tłoczenia monet.
W „Hefaistonie” corocznie uczestniczy kilkuset zgłoszonych
artystów kowali z całego świata, a imprezę, w ciągu dwóch dni, odwiedza około
11 tysięcy osób.
„Oto państwo PiS: antyaborcyjny Pawka Morozow uprzejmie
donosi
Wzorcowa
rodzina PiS to taka, w której mężczyzna zna swoje obowiązki wobec rządzącej
partii, a kobieta, pełna cnót niewieścich, zna swoje obowiązki względem męża.
Jak nie zna, to mąż je wyegzekwuje przemocą albo donosem.
Gdy w wolnej Polsce będziemy mieli prodemokratyczną edukację
obywatelską, przypadek Justyny Wydrzyńskiej, jak i cała działalność Aborcji bez
Granic będzie ukazywany jako klasyczny przypadek nieposłuszeństwa
obywatelskiego. Wydrzyńska, łamiąc barbarzyńskie prawo (zakazu aborcji), działa
jawnie, publicznie, z pełną gotowością do poniesienia konsekwencji, a
jednocześnie z pełną świadomością, że racja moralna jest po jej stronie. To
władza działa niemoralnie, łamiąc podstawowe prawa człowieka (bo kobieta też
jest człowiekiem) do wolności decydowania o własnym ciele i własnym
rodzicielstwie. Wydrzyńska jest odważna, bezkompromisowa, skuteczna i
bynajmniej nie osamotniona (ma ogromne wsparcie).
Ale nie chodzi tu tylko o wzorcowy przypadek nieposłuszeństwa
obywatelskiego. Justyna Wydrzyńska i proces, wytoczony jej przez męża kobiety,
której chciała pomóc, obnażył przedziwny obraz polskiej rodziny, wspierany i
promowany przez rządzącą partię. Oto jest mąż, przemocowy władca, który donosi
policji na swoją krnąbrną żonę, bo ta nie chce wypełnić obowiązku danego jej
przez księży (w tym zapewne i przez księdza Dębskiego) i władzę partyjną (w tym
z pewnością przez panią Przyłębską). W obrębie tak zwanej „świętej tradycyjnej
rodziny" opiewanej przez Kościół, Ordo Iuris i PiS żona jest biernym
narzędziem rozpłodu, a posiadanie dzieci obowiązkiem mężczyzny oraz widomym świadectwem
jego władzy, a także władzy innych patriarchalnych ciał.
Nie wiem, czy PiS stawia jakieś wyzwania głowom rodzin, na przykład:
„Prawdziwy mężczyzna musi dostarczyć państwu dwójkę, trójkę lub szóstkę dzieci,
nieważne żywych czy martwych". Dostarczanie państwu dzieci jest po prostu
obowiązkiem każdego patrioty. Martwe też się liczą, bo zwiększają stan pogłowia
PiS w zaświatach (bo chyba o to chodzi w wyroku TK PiS zmuszającym kobiety do
rodzenia martwych dzieci).
A więc wzorcowa rodzina PiS to taka, w której mężczyzna zna swoje
obowiązki wobec rządzącej partii, a kobieta, pełna cnót niewieścich, zna swoje
obowiązki względem męża. Jak nie zna, to mąż je wyegzekwuje przemocą, donosem
na policję lub do TVP Info. Redaktor Holecka może przecież umieścić przypadek
krnąbrnej żony na żółtym pasku, co będzie – przewidziała to Atwood – wstępem do
słusznego ukamienowania.
Nie znalazłam w prawicowej prasie żadnego tekstu, który potępiałby męża
donosiciela, choć znalazłam kilka tekstów rytualnie potępiających Pawkę Morozowa
i bolszewizm.
Na
przykład Piotr Zychowicz kilka lat temu pisał ze
zgrozą : „To jest właśnie bolszewizm w pełnej krasie. System, którego nadrzędnym
celem była deprawacja rasy ludzkiej. Rozbicie wszelkich więzi społecznych – na
czele z więzami rodzinnymi – i wyprodukowanie społeczeństwa bezwzględnych
fanatyków. Donosicieli, oprawców…". I dodał, cytując Babla: „W Związku
Sowieckim szczerze rozmawiać można było tylko z żoną pod kołdrą w łóżku".
No, w państwie PiS nie poleca się…”