Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
Ptaszora
sobie wyhaftowałam (haft 24x17 centymetrów). Ma być oprawiony w ramki, ale jak znam siebie, to tysiąc lat
minie, nim jakąś odpowiednią znajdę. A tymczasem haft idzie na „rolkę” i do
pudełka. Wzórznalazłam w Internecie,
kiedy czytałam o arrasach, gobelinach, kobiercachoraz haftach średniowiecznych. Inspiracją do
poszukiwania wiedzy na ten temat była lektura „Wawelu”. Fajne też są iluminacje
w starych księgach, które mogą posłużyć jako wzory do haftu. Na razie do
przemyślenia iwyobrażenia ich sobie
jako haft.
A teraz myślę, co by tu robótkowo zacząć, bo planów wiele było, ale
się rozmyły. Chyba wyjmę okrągłe krosno i utkam dywanik z włóczki po sprutych szalikowych "boa". Jak wyjdzie to na dalszy ciąg tkania czekają dwa pudła włóczki,
kupionej na zasadzie „zrobię sobie kamizelkę albo szalik, albo…albo no co????”.
Pani sroka w późnojesiennych mrocznych klimatach.
Spadło trochę
śniegu, temperatura taka ni pies ni wydra czyli około zera stopni. Ani to nie mrozi,
ani to nie grzeje, do kitu z taką pogodą. Zdążyłam przed przymrozkami i tym
okropnym mroźnym wiatrem okryć włókniną wszystkie nowe nasadzenia. Ketmie nie
lubią zimnych wiatrów, a te moje to jeszcze takie "roślinkowe dzieciaki”,
nieodporne. Begonie z donic wyrzuciłam, komarzyca tak zaparła się korzeniami,
że nie dałam rady jej wyciągnąć. Teraz tkwi przemarznięta w tych donicach i
wkurza mnie swoim smętnym widokiem.
Ta ciągle pięknie kwitnie, ale ona jest zasłonięta od mrozu i wiatru, na razie uniknęła losu siostrzyc z tarasu. Na zdjęciu begonia jeszcze przed przymrozkiem. Teraz już jej tam nie ma
Obok komarzycy, na okienku, kwitnie jeszcze pelargonia.
Róże już się kończą. Nie pomoże im nawet śniegowa otulina.
Do ogrodu wrócił krogulec i urządza
polowania na małe ptaszki. Jesienią jastrząb przetrzebił stado sierpówek. Nie
da rady ptaszorów ustrzec- przyroda ma swoje sposoby, by zapewnić sobie
równowagę.
Kończy się
listopad, a ja odliczam czas do momentu, kiedy zacznie dnia przybywać. Już
niecały miesiąc został.
Leżę sobie na łóżku w ramach „prostowania kręgosłupa” (normalnego a nie
moralnego- tego się skrzywić u mnie nie da), patrzę w okno i „kombinuję”, bo
wiadomo, że podczas takiego leniuchowania, przychodzą do głowy myśli na różne tematy.
Dzisiaj dopadł mnie dylemat. Dotyczy on apostazji i chrztu. No bo, jak
to jest, zaczęłam się zastanawiać, czy jak wierzący dokona apostazji to czy ten
akt pociąga za sobą wymazanie chrztu? I czy po apostazji człowiek staje się
poganinem? Ja już pomijam, że nie wierzę w to, iż taki człowiek od razu pozbywa
się wiary i ma ją w głębokim poważaniu. Myślę, że do końca życia nie pozbędzie
się chrześcijańskich naleciałości choćby w podświadomości przy różnych
czynnościach (święta, uroczystości rodzinne itp.). On przestanie brać udział w
obrzędowości i życiu swojego Kościoła, ale prawdopodobnie „katolik” w nim
zostanie. Bo czy można pozbyć się chrześcijańskich „lęków”, kiedy żyło się z
nimi wiele lat?
Rozmyślania dotyczą katolików- dosyć dużo teraz czyta się o aktach apostazji w Kościele Katolickim i nie doczytałam się ani jednej wzmianki o apostazji w innych Kościołach, choć pewnie też są.
Wracając do apostazji i chrztu otóż:
„Sakramentów nie można wycofać, nie można ich odwołać ani
odwrócić ich skutków. Tak jest również z chrztem – i nie zmieni tego żaden,
nawet złożony zgodnie z prawem kanonicznym akt apostazji.”
„W prawie kanonicznym apostazja to
dobrowolne, świadome i całkowite wyrzeczenie się oraz odstąpienie osoby
ochrzczonej od wiary chrześcijańskiej, ale nie zamazanie znamienia chrztu.
Stara zasada Kościoła mówi: semel catolicus, semper catolicus (raz katolik, na
zawsze katolik) i nigdy nie przestała być aktualna.”
A co z innymi sakramentami i udziałem
apostaty w np. uroczystościach kościelnych?
„Apostazja a wyproszenie ze ślubu
lub mszy
Duchowny podkreśla, by zwrócić uwagę, że
osoba, która dokonała apostazji, nie może brać udziału w żadnych obrzędach
kultu.
— Apostata nie tylko nie może spełniać
żadnych czynności liturgicznych, ale także brać udziału w jakichkolwiek
obrzędach kultu. To znaczy, że może być nawet wyproszony lub usunięty ze
świątyni, a w razie odmowy, czynności liturgiczne powinny być przerwane. Te
ograniczenia są konsekwencją podjętej przez tę osobę decyzji i ekskomuniki,
która jest najsurowszą karą kościelną
— podkreśla ks. Mariusz Bakalarz. (…)
— Obecność rodziców chrzestnych nie jest
elementem koniecznym do ważności
chrztu. Prawo kanoniczne stanowi, że wystarczy jeden chrzestny,
a może nie być ich nawet w ogóle. Jeśli rodzic chrzestny odstąpi od Kościoła
poprzez apostazję,
herezję i schizmę, traci wówczas kwalifikacje do wypełniania swego zadania (ma
być, zgodnie z podjętym przez siebie zobowiązaniem, nauczycielem i przykładem
wiary dla dziecka), a w określonych sytuacjach rodzice dziecka mogą biskupa
diecezjalnego prosić o wyznaczenie jego zastępcy.
— Chrzest raz ważnie udzielony nie traci
nigdy swej ważności, ponieważ wyciska na duszy ochrzczonego niezatartą pieczęć
sakramentalną. Sytuacja rodziców chrzestnych nie ma także żadnego wpływu na
możliwość przyjęcia kolejnych sakramentów.
Podobnie jest w przypadku innego
sakramentu – bierzmowania. Jeżeli świadek dokona apostazji, nie ma to wpływu na
ważność bierzmowania osoby, która otrzymywała sakrament.
— Nie ma również wpływu na możliwość
zawarcia w przyszłości małżeństwa, przyjęcia święceń czy złożenia ślubów
zakonnych. Obecność świadka, podobnie, jak obecność rodziców chrzestnych, nie
jest elementem istotnym do ważności Bierzmowania — dodaje ks. Mariusz Bakalarz.
Apostazja a ważność małżeństwa
Innym nurtującym pytaniem dla osób, które
chcą wystąpić z Kościoła, jest kwestia ważności małżeństwa. Szczególnie jeżeli
wystąpienia dokonuje jeden ze współmałżonków. Czy apostazja unieważnia małżeństwo?
— Podobnie, jak z Chrztem Świętym ma się sprawa z
małżeństwem sakramentalnym. Jeśli małżeństwo zostało ważnie zawarte, to
apostazja, herezja czy schizma jednego z małżonków nie sprawia, że małżeństwo
staje się nieważne. Węzeł małżeński trwa do śmierci jednego z małżonków —
wyjaśnia ks. Bakalarz.”
Dygresja- nie ma racji ksiądz Pieronek,bo według słownika:
"apostazja «odstępstwo od wiary, od wyznawanych zasad lub przekonań» (https://sjp.pwn.pl/slowniki/apostata.html)
Owszem jest apostata odstępcą, ale nie regeneratem, odszczepieńcem, tu już trochę księżunio przegiął. Chciał wzmocnić negatywny wydźwięk apostazji, by od niej takimi określeniami odstraszać. I jestem przekonana, znając język nienawiści do ludzi, jakimi się mnóstwo księży posługuje, że w swoich parafiach tak właśnie apostatów określają, tym samym obrażając ich i ich decyzje. Ale czego się nie robi, by przestraszyć "owieczki". Nikt nie chce w społeczności funkcjonować z taką łatą nadaną przez księdza.
Mamy już jasność, jakie skutki niesie ze sobą apostazja, ale co dalej? Czyli chcąc całkowicie
odciąć się od tych naleciałości/uzależnienia od Kościoła należało by się
„odchrzcić”? Zniwelować chrzest?
Czy Wy czujecie to diabelskie zagranie kościółkowych? Mimo,
że ktoś zostanie apostatą, nadal jest chrześcijaninem, czy mu się to podoba czy
nie.
A jeżeli by się „odchrzcić”, to jak to zrobić? Stanąć w
balii i co? Wodą ze źródła zmyć „wodę święconą chrzcicielską”? Wiem, że
trywializuję, ale mało rodziców wychowanych w wierze katolickiej, zdaje sobie
sprawę z tego, w co ładują dziecko chrzcząc je bez jego świadomości i zgody.
Może i w dobrej wierze, ale skazują dziecko na dożywotnie bycie katolikiem nawet
wtedy, kiedy ono już nie zechce nim być.
Często młodzi rodzice muszą stoczyć
całe batalie z rodziną, by postawić na swoim i nie chrzcić dziecka, ale takich
przypadków ciągle jeszcze jest mało. Najczęściej machają ręką- co szkodzi,
krzywdy mu nie robimy, jak zechce to potem zrezygnuje. Otóż nie, wprawdzie
odejdzie z kościoła, ale chrześcijaninem zostanie. A jak zechce mu się wyznawać
inną wiarę lub zostać poganinem, to następuje konflikt interesów. Jeden apostata
powie- wychodzę i na resztę kicham, nie czuję się katolikiem, nie czuję się
chrześcijaninem, a papier? Olać go.
Ale są ludzie wrażliwi, którzy będą w rozterkach- wyszedłem
ze wspólnoty, dokonałem apostazji, a ciągle jestem chrześcijaninem, choć już
tego nie chcę. Męczy mnie to, nie czuję się komfortowo, czuję ciągle presję.
Są też ludzie, którzy dokonali apostazji, bo nie chcieli mieć
do czynienia z Kościołem, ale nie przestali wierzyć lub chcą wierzyć np. w
bogów pogańskich. Świadomość bycia ochrzczonym im w tym przeszkadza.
Logiczne było by, aby wraz ze zgodą na apostazję, Kościół
unieważniał akt chrztu, uwolnił chcącego od wszystkiego, co związane z wiarą
chrześcijańska, ale żaden Kościół na coś takiego nie pójdzie. Nie będzie pomagał
we wzmacnianiu się pogaństwa (neo pogaństwa). Nie po to ponad 2000 lat ogniem i
mieczem wpajał wiarę, by teraz godzić się na utratę wiernych.
Wszak w aktach
kościelnych cały czas istnieją księgi ochrzczonych i na nich Kościół bazuje,
podając liczbę wiernych- katolików. Nie zająknie się przy tym, że coraz więcej
z nich występuje z tego Kościoła.
Kilka definicji związanych z prawem kanonicznym.
Apostazja, czyli odstępstwo: wg prawa
kanonicznego jest to całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej (kan. 751). Na
odstępcę nakładana jest kara ekskomuniki mocą samego prawa (latae sententiae).
Apostazja może być potwierdzona w księdze chrztu. Kara ekskomuniki jest w
zasadzie czasowym i odwracalnym zawieszeniem katolika w prawach członka
organizacji kościelnej. Ekskomunikowany odstępca w dalszym ciągu jest
katolikiem i członkiem wspólnoty wierzących. Ma jednak ograniczone prawa, np. do
przyjmowania sakramentów lub do katolickiego pogrzebu. Odstępca nadal winien
jest posłuszeństwo władzom kościelnym i obowiązany jest uczęszczać na msze w
niedziele i święta oraz spowiadać się co najmniej raz na rok.
Ekskomunikaferendae sententiae:
kara na osobę poważnie łamiącą kodeks prawa kanonicznego nałożona decyzją władz
kościelnych (np. biskupa ordynariusza), a nie mocą samego prawa. Należy do
rodzaju tzw. kar poprawczych. Jak wspomnieliśmy powyżej, pełni rolę czasowego i
odwracalnego zawieszenia w prawach członka. Jedyna różnica polega na osobowym,
zamiast kanonicznego, źródle kary. Ekskomunika, wbrew znaczeniu źródłosłowu (ex
communio - łac. „poza wspólnotą”, „poza społecznością”), nie oznacza
zaprzestania bycia członkiem Kościoła, czyli wiernym.
Semel catholicus semper catholicus - teza,
że człowiek raz ochrzczony zostaje katolikiem i będzie nim na zawsze (por. kan.
11). Argumentacja na rzecz tej tezy zasadza się na wierze w mistyczne (czyli
tajemnicze) ciało Chrystusa, jakim rzekomo jest Kościół, do którego ochrzczony zostaje
wcielony podczas ceremonii chrztu (kan. 204). Wcielenie następuje na
mocy prawa kanonicznego i woli rodziców chrzczonego. Zgoda chrzczonego na
członkostwo w Kościele Kat. nie jest wymagana, choć w ogólnej doktrynie o
sakramentach jest powiedziane, że przyjmujący je musi być o zdrowych zmysłach,
być świadomy i musi zdawać sobie sprawę ze znaczenia i symboliki danego
sakramentu. Oraz wyraźnie prosić o udzielenie sakramentu. Chrzest wyciska ponoć
„niezmywalny znak” na „duszy” chrzczonego i znak ten rzekomo piętnuje człowieka
jako katolika na zawsze.
Teza ta jest bezpośrednią przesłanką do nieuznawania całkowitego wystąpienia z
Kościoła kat. przez hierarchów.
Wystąpienie - Kościół katolicki nie uznaje
całkowitego wystąpienia z Kościoła. Nie ma czegoś takiego ani w swojej
doktrynie, ani w prawie. Nie posiada też procedury ani ceremonii, która
skutkowałaby całkowitym wystąpieniem z Kościoła i zaprzestaniem bycia
katolikiem.
Z powyższego jasno wynika, że apostazja nie jest
wystąpieniem z Kościoła katolickiego. Mylenie tych dwóch pojęć jest
najpowszechniejszym błędem przy rozważaniach na temat wystąpienia z Kościoła.”
A to recenzja do książki: Ks. Rafał Zbigniew Dettlaff „Apostazja a formalny akt wystąpienia z
Kościołakatolickiego w kanonicznym prawie karnym.”
„Autor jasno i interesująco przedstawia
zagadnienie przestępstwa apostazji i formalnego aktu wystąpienia z
Kościoła katolickiego w świetle kanonicznego prawa karnego. To praca ukazująca
praktyczną stronę rozważanego zagadnienia, o dobrych, teoretycznych podstawach.
Tematyka formalnego aktu
wystąpienia z Kościoła katolickiego nie jest czymś nowym w literaturze
kanonistycznej. Jednak zestawienie jej z przestępstwem apostazji można nazwać
nowatorskim i zasługującym na uznanie. Zgromadzony materiał źródłowy jest
bogaty i wystarczający do komplementarnego przedstawienia tematu. Został on
umiejętnie i odpowiednio wykorzystany przez Autora. Należy ufać, że
publikacja ta posłuży lepszemu poznaniu tych trudnych kwestii.
Ks. prof. UKSW dr hab. Marek Saj”
Podkreślenie moje, bo uznałam to stwierdzenie za kuriozalne.
Rozważania nad karaniem apostatów chyba są bezcelowe, wszak akt apostazji
już wyklucza z życia Kościoła. Apostacie nawet ekskomunika już nie zaszkodzi,
bo przestała go dotyczyć jako człowieka będącego poza Kościołem.
Jeżeli mnie, niewierzącą, ksiądz ekskomunikuje, to tylko się uśmiechnę,
bo czym mi to zaszkodzi?
Beza ciekawska jak zawsze. Musiała, MUSIAŁA wyjść na taras i zobaczyć, co się dzieje. Pomarudziła, obwąchała donice z begoniami- ciągle pięknie kwitną i zdegustowana wróciła "na tapczanik".
Hhoć mieliśmy żółty alert, dotyczący opadów śniegu i oblodzeń, na takim
mieszańcu pogoda poprzestała.
Zachód słońca był piękny. Zachodzi ono teraz w takim miejscu, że w
kadr wchodzi ogromny słup, który robi taki bardziej industrialny klimat- mnie
się to wszystko podoba.
U nas leciały
ogromne płaty śniegu z deszczem, a w górach spadł sam śnieg i stoki Beskidów
morawskich zabieliły się.
Nie wiem, jak to wygląda na polskich beskidzkich
szczytach. Wprawdzie ścięto zasłaniającą ich widok kukurydzę, jednak i tak nie
było ich widać. Ciesząc się zaoranym równiutko oraz zasianym oziminą polem „po
kukurydzy”, zauważyłam, że widok na daleki las orazdrogę ze starymi dębami, przysłoniły wysokie
sosny, które rosną za tym polem. To, co było widoczne jeszcze parę lat temu,
teraz znikło. Znikł też widok na pasmo Błatnej (Błotnego). Trochę mi tego żal. Odsłonił
się nieco widok na Czantorię, ponieważ sąsiad wyciął cały sad i ogromny orzech. Niesamowite, jak zmienił się cały krajobraz
wokół domu przez te ponad 30 lat, od kiedy tu mieszkam. Nie oceniam, czy na
gorsze, czy na lepsze. Jest inaczej niż było. Mocno zagęściło się domami, a to odbieram negatywnie, bo
lubię przestrzeń i brak ludzi. Za to pojawiły się dwa ogromne zagajniki: nasz
las- ogród i mocno obsadzony drzewami duży ogród po drugiej stronie drogi. Nie ma
sadów, wróciły w to miejsce ogromne pola, zrobiła się przestrzeń do „szerokiego
oddychania”. Lubiłam te sady, zwłaszcza wtedy, kiedy kwitły, a potem cieszyły
oko dojrzałymi, pięknymi w kolorach, jabłkami, ale mocno mnie one przytłaczały,
skracały perspektywę, wręcz dusiły.
Na dole
naszego ogrodu, po wycięciu sadu, wrócił widok na morawskie Beskidy, całe piękne pasmo,
zrobiło się na miedzy, przy płocie, widno i sucho, wrócił przewiew.
Nie ma sadu za płotem, ale ogromna chłodnia została. Kiedy ją zbudowali, byłam wściekła, bo przysłoniła widok na las. A potem pocieszałam się, że przecież mogli tam postawić chlewnie, albo kurniki. Chłodnia "wrosła w krajobraz", sad ją przysłonił, przyzwyczaiłam się.
A teraz mamy
w perspektywie zmiany na wprost naszej posesji. Ciekawa jestem, czy faktycznie
podzielą to pole na działki i na ile działek. Na razie obsiano je oziminą-
pięknie wyrosła.
Dzisiaj pada
deszcz, ale się już przejaśnia. Jest +8 stopni, jak na listopad to ciągle
nieźle. Do dnia, w którym zacznie przybywać „jasności’, został miesiąc i trochę
(chyba ze 4 dni po przesileniu jeszcze jest więcej nocy). Jest to bardzo
optymistyczne.
Korony drzew w zagajniku, który widzę z kuchennego okna. Mieszkają w nim puszczyki.
Chyba powinnam zacząć przedstawienie tego
wspaniałego cyklu od „Wiosny”, ponieważ jednak mamy taką porę, jaką mamy, czyli
jesień, zacznę od tej części. Zresztą nie ma większego znaczenia omawianie „Czterech
pór roku” po kolei, bo każda z części jest niejako autonomiczna i tworzy
odrębny „obraz” muzyczny.
„Jesień” to trzecia część zbioru 12
koncertów opublikowanych w 1725 roku jako op. 8 pod wspólnym tytułem Il Cimento
dell’ Armonia e dell’ Inventione (Szczyt harmonii i inwencji).
„Jesień” charakteryzuje pełne barw,
spokojne życie widziane jak gdyby oczami malarza. Początkowe Allegro przywołuje
odgłosy wiejskich pieśni i tańców, Adagio molto ukazuje śpiących w wieczornym
chłodzie wieśniaków, a finałowe Allegro przywołuje obraz łowczych gotowych o
wschodzie słońca na polowanie.
Jak pozostałe 3 części ("Wiosna", "Lato", "Zima")
„Jesień” jest doskonałym przykładem muzyki ilustracyjnej.
Do partytury każdej części zbioru, kompozytorwplótł sonety anonimowego autora.
„Jesień”
Tańcami i śpiewem świętują
wieśniacy Radość z pomyślnego na swych łanach
zbioru. Wielu z nich się z Bachusem
zadawszy po pracy, W sen zapada, nie bacząc na rozmach
wieczoru.
Porzucają zajęcia, tańczą
i śpiewają, Na co rześkie powietrze skutecznie
nakłania, Zaproszenia jesieni skwapliwie słuchają, Ciągnąc huczne zabawy choćby do zarania.
Myśliwy, dzierżąc strzelby, wyrusza
świtaniem, Trop w trop dąży, nie dając wymknąć
się zwierzynie, Co umyka zaszczuta psów i rogów
graniem.
Nim nagonka wyruszy, zwierzyna łan
minie, I choć łowczy się czasem błaźni
pudłowaniem, To zmęczona ucieczką, osaczona – ginie.”
I jeszcze trochę na temat muzyki
Vivaldiego:
„Wirtuozeria u Vivaldiego (który sam był
wielkim skrzypkiem) nie jest tylko olśniewającym popisem akrobatycznej
sprawności, ale także potężnym środkiem wyrazu. Ma istotne znaczenie
dramatyczne i jakości kolorystyczne, może także zyskiwać funkcję naśladowczą.
Wydawać by się mogło, że renesansowe
jeszcze hasło imitazione della natura
w epoce baroku już się nieco zestarzało. Nic podobnego – to właśnie w tej epoce
powstają najbardziej sugestywne obrazy dźwiękowe, a Vivaldi jest jednym z
najświetniejszych malarzy natury, znakomitym weneckim kolorystą. W Porach roku to partia solisty zawiera
szczególnie wiele fantastycznych pomysłów dźwiękowych, odmalowujących śpiew
ptaków, gwałtowny atak burzy, zacinający lodowaty deszcz. Partia orkiestry
przynosi z kolei słynne główne „tematy” koncertów (powracające wielokrotnie) –
lapidarne, chwytliwe, energiczne, narzucające się witalną rytmiką i prostym
rysunkiem melodyki.”
Nieraz
pisałam, że lubię sobie ułatwiać pracę zarówno w domu jak i w ogrodzie. Do domu
kupujemy urządzenia, które mnie wyręczają w drobniejszych pracach (robot
odkurzacz, robot myjący podłogi, pół robot do mycia okien) i inne np. kuchenne
urządzenia. Teraz zastanawiam się nad kupnem robota do mycia okien, takiego,
który wszystko sam robi. Czytam opinie i nie jestem jeszcze zdecydowana. Pewnie
do momentu, kiedy mi ręka odleci (albo Jaskółowi, który też myje okna).
Może na
początku chodziło o ułatwianie pracy, ale teraz to często szukam takich
urządzeń z konieczności. SKS daje o sobie znać i wysiadają mi mięśnie, ścięgna,
kręgosłup (ten to już tragicznie daje popalić), szybciej się męczę, co pociąga
za sobą wkurzenie, że robota czeka, a ja marudzę, bo mnie boli i nie mam ochoty
się dodatkowo dobijać.
Co tu więcej
pisać, jeżeli wiem, że coś mnie choć w połowie wyręczy w wysiłku i choć w
połowie zlikwiduje ból, to kupuję to.
Najczęściej
chodzi o narzędzia ogrodnicze.
Pokażę Wam,
co mi pomaga w pracach ogrodowych, głównie związanych z pielęgnacją krzewów i
drzew. Może komuś przyda się to, co pokażę i napiszę, bo wiem, że sporo
czytających mój blog też ma ogrody.
Piły:
Odkąd mamy
ogród, mieliśmy piłę spalinową. Najpierw była to ciężka wielka piła, bo wtedy
nie było wyboru i takie tylko były w sklepach (początki lat 90.). Piła była,
cięła stare bale po budowie konkretnie, bo lasku i drzew w ogrodzie jeszcze nie
było. Była długo, aż w końcu daliśmy ją bratu, a my kupiliśmy już lżejszą
(drzewa na razie rosły, ale piła w domu się przydaje, wiadomo). No i ta lżejsza
służyła, ale ciągle się psuła (a marka renomowana niby). I aby było weselej, to
wszystkie prace związane z wycinką uskuteczniał drwal- fachowiec. Nasza
piła służyła do bieżących prac porządkowych. I wkurzałaby nas dalej, gdyby Jaskół
nie natknął się w Necie na piłę akumulatorową, lekką zgrabną i mogącą ciąć
całkiem grube gałęzie. Na potrzeby naszego ogrodu (lasku) jak znalazł.
Piła
doskonała, ale ma jedną wadę, przy cięciu grubszych kawałków szarpie, bo ma za
mało siły by się w drewno ”wgryźć”. Do małych kawałków (śr. 10 centymetrów)
doskonała, na takie podręczne cięcia świetna. No ale… zdarzały się grubsze
wycinki, a drwala do byle konarka nie będziemy wzywać- kupiliśmy lekką piłę
spalinową.
Nie zrobiłam zdjęcia, bo jak przeciętna wygląda spalinówka każdy wie.
Trochę pomieszałam z kolejnością, ale nie szkodzi-
gdzieś tak 15 lat po założeniu ogrodu i zasadzeniu lasku, syn przywiózł mi z
Anglii małą akumulatorowa piłkę ręczą.
Cud, miód, orzeszki… lepszego prezentu
nie mógł mi zrobić. Wtedy do „obróbki” zasobów drzewnych w ogrodzie byłam sama.
Ciężkiej spalinówki nie umiałam utrzymać w ręku, a piłowanie ręczną piłką było
ponad moje siły. Ogród zarastał, krzaczory pleniły się niemożebnie, klęska
urodzaju, a ja bezsilna wobec niego.
Piłka służyła
mi chyba z 12 lat. Teraz mam drugą tej samej firmy i jestem dalej zadowolona,
bo sama sobie mogę radzić z wycinką.
Do cięcia
niezbyt grubych gałęzi polecam piłkę na długiej rękojeści. Nasza jest trochę za
wiotka, ale radzi sobie nieźle. Nie trzeba podstawiać drabiny, by wyciąć jakąś
gałąź na niezbyt dużych wysokościach.
Sekatory.
Wypróbowałam
sporo małych sekatorów. Tu akurat jest kwestia indywidualnego podejścia, co kto
woli. Nie będę o nich mówiła, bo ręczny mały sekator powinien być dopasowany do
ręki, a bajery dołączone do niego każdy sobie sam dobiera.
Zdjęcia robione w piwnicy, która jest niezbyt elegancka, jak to piwnica.
Zanim
kupiliśmy piłkę na długiej rączce, sprawiliśmy sobie sekator do cięcia gałęzi
na wysokościach. Ma on dwie opcje- możesz ciąć gałęzie, znajdujące się
niżej(wtedy przesuwasz obręcz w połowie
rączki) lub wyżej (wtedy ciągniesz za linkę na końcu rączki. Kapitalna sprawa,
bo ten sekator jest mocny, lekki i tnie szybko- nie trzeba podstawiać drabiny.
W dodatku ma dwie opcje ustawienia głowicy z ostrzem- pionowe i pod kątem (
łatwiej dojść do wycinanej gałęzi)
Gorzej z
sekatorami do cięcia grubszych gałęzi. I znów powtarza się historia z
możliwością kupienia takich. Na początku (30 lat temu) szczytem techniki były
mocniejsze sekatory na dłuższych rączkach. Długo służył mi taki sekator do
wycinania samosiejek w lasku. Ale w tych sekatorach bardzo szybko zużywały się
wewnętrzne „odbojniki” i jak tak gumowy krążek spadł, to tłukło się rączką o
rękę, b o nie było dystansu między rączkami. Sekatory tego typu psuły się,
kupowałam kolejne, aż w końcu stwierdziłam, że nie tylko w psuciu się odbojnika
jest problem. Pojawił się następny- schylanie się do wycinki, bo długie rączki
jednak były dosyć krótkie i trzeba było się schylać przy wycinaniu.
Pochylanie
się+ ciężar sekatora+ nacisk na rączki= ból rąk i pleców. No to wyszukałam
sekator z regulowanym naciskiem na ostrza i regulowaną długością rączek. Ale….
Ale kupowałam w necie i nie popatrzyłam na ciężar tego ustrojstwa. Dość
powiedzieć, że sekator tnie rewelacyjnie, można sobie dopasować długość rączek,
ale nie dla mnie ci on, nie dla mnie, bo jest bardzo ciężki. Natomiast ucieszyli
się z niego Młody i Jaskół- przy wycinaniu grubszych gałązek nie musza wyciągać
piły albo jednej, albo drugiej (co nie znaczy, że obie piły nie są w użyciu).
No i co
dalej, chciałoby się zapytać. Ano rozwiązanie samo przyszło. Oglądam na YT dużo
filmów dotyczących przycinania krzewów ( jak, kiedy je ciąć, porady). Na jednym
z nich zobaczyłam prawdziwe cudo, w sam raz dla mnie- sekator akumulatorowy.
Sprawdziłam sobie opinie wielu- od tych najtańszych do tych z górnej półki i
kupiliśmy taki znanej firmy. Podałabym, ale podobno nie wolno pokazywać marek
produktów w Necie. Nie rozumiem tego, jednak na wszelki wypadek nie podam.
Napiszę tylko, że firma produkuje narzędzia ogrodowe w jednej serii, w których
można użyć jednej ładowarki i jednego akumulatora do wszystkich.
A sekator?
Tnie jak ta lala nawet grubsze gałęzie (średnica do 3 centymetrów). Naciskam
spust jak w pistolecie i bach po gałązce. Można nim ciąć wszystko. Należy się
tylko przyzwyczaić do wolniejszego tempa, bo ostrze musi się otworzyć, a potem
zamknąć (w ręcznym trwa to krócej). No i ten sekator trochę waży (niecały
kilogram), ale można się szybko przyzwyczaić.
W zeszłym
tygodniu kupiliśmy jeszcze jedno narzędzie- szczotkę ze szpikulcem "w jednym", do
usuwania mchu z kostek chodnikowych. Jeszcze go nie wypróbowałam. To też jest
narzędzie z serii, w której do jednej rączki można przyłączyć różne końcówki.
Od kilku lat przestałam używać w ogrodzie chemii. Kiedyś kostki "randapowałam",
ale mech to paskudztwo, które na Roundup nie reaguje. I znów na jakimś filmie
zobaczyłam ten przyrząd. Oczywiście jest tych narzędzi do usuwania mchu wiele i
są różne. Wybrałam proste, bo takie bajeranckie z kilkoma „dodatkami’ nie jest
mi potrzebne. Nasze ma trochę za krótką rączkę, ale to nie problem, bo można w
każdej chwili dokupić dłuższą. Jest lekkie.Zobaczymy jak się spisze.
O rozdrabniarce do drewna pisałam TU. Kto nie chce palić gałęzi i nie ma co z nimi zrobić, polecam.
Zamek Hukvaldy w XVI wieku- rekonstrukcja zamku górnego
To ostatnia część relacji o grodzie/zamku w Hukvaldach. Trudno było
znaleźć informacje na temat architektury samego zamku. Jedyna strona,
na której znalazłam coś na ten temat, dotyczy zamków średniowiecznych
i na szczęście jest po polsku.
Wszystko inne, o czym piszę, w związku z grodem, jest oparte na czeskich
tekstach, tłumaczonych (niestety) przez translator.
„Zamek wzniesiono na podłużnym szczycie wzgórza, którego zbocza
opadają stromo w dół doliny. Kształt wzniesienia był głównym czynnikiem,
który wpłynął na plan zamku. Jego rdzeń z drugiej połowy XIII wieku
otrzymał podłużną formę zbliżoną do owalu o wymiarach 55×27 metrów,
ułożoną dłuższymi bokami na linii północny-wschód, południowy-zachód,
z uciętym wschodnim czubkiem. Z trzech stron obronę zapewniały strome
skarpy, z południowo – zachodniej przekopano dodatkowo przez grzbiet
wzgórza rów. Wewnątrz obwodu murów, po północno – wschodniej stronie
dziedzińca wzniesiono główny budynek mieszkalny o długości dłuższego
boku wynoszącej 20 metrów. Z jego najstarszej fazy budowy wiadomo
jedynie, iż posiadał trzy pomieszczenia w przyziemu, do których wiodły
dwa zachowane portale, a na pierwszym piętrze znajdowała się jedna
duża komnata. Jeszcze w pierwszej połowie XIV wieku budynek został
podwyższony o dodatkowe piętro. Po jego przeciwnej stronie, nad drogą
dojazdową, fosą i bramą górowała cylindryczna wieża o 5,5 metrach
średnicy. Zapewne pełniła ona funkcję stołpu, bez pomieszczeń
mieszkalnych. Z jej górnych kondygnacji przejścia mogły prowadzić na
chodnik obronny w koronie murów. Obwodowe mury obronne
charakteryzowała znaczna grubość 3 metrów w przyziemiu.
Przebito w nich po stronie południowej bramę, otwierającą się na 5-8
metrowej szerokości międzymurze, wyznaczone przez zewnętrzy mur
z początku XIV wieku od strony południowej i wschodniej.
Pod koniec XIV lub na początku XV wieku na południe od rdzenia zamku
rozwinęło się podzamcze, początkowo z zabudową wzniesioną
w konstrukcji drewnianej lub szachulcowej.
plan zamku górnego wg D.Menclovej: I-pierwsza kondygnacja, II-druga
kondygnacja, 1-wieża cylindryczna, 2-główny budynek mieszkalny, 3-brama,
4-zbiornik na wodę, 5-przejście z kamiennymi herbami, 6-drewniane
krużganki, 7-klatka schodowa, 8-budynek na miejscu międzymurza, 9-mur
zewnętrzny, 10-furta, 11-studnia w piwnicy, 12-studnia na dziedzińcu
W XV wieku zbudowano zachodni budynek, który wchłonął cylindryczną
wieżę od strony dziedzińca. Jego ciemne i małe pokoje na parterze
prawdopodobnie były wykorzystywane do słynnego więzienia zamkowego.
Górne piętro było natomiast zapewne użytkowane jako część rezydencji
biskupiej, co sugeruje istnienie wykusza na pozostałościach wieży.
W drugiej połowie XV wieku powstało także krótkie skrzydło południowe
na terenie dawnego międzymurza. Połączono go z sąsiednim pałacem
wschodnim za pomocą aneksu zawierającego spiralną klatkę schodową.
Pałace wschodni i zachodni pierwotnie połączone były zadaszonym
gankiem wieńczącym mury obwodowe. Dopiero później w północnej
części zastąpił je pałac renesansowy biskupa Khuena, który znacząco
zmniejszył obszar dziedzińca. Stanął on na miejscu zbiornika na wodę,
a kolejny zbiornik lub być może studnia, znajdował się
w południowo-wschodnim narożniku zamku.
Budowa studni i renesansowego pałacu zakłóciła statykę budowli,
która musiała zostać od północy podparta przyporami.”
Tak wygląda obecnie mały dziedziniec, z którego wiedzie niezbyt duża
brama na główny dziedziniec zamku. Wchodzi się po niewysokich schodkach
Zastanawiam się, czy te schodki były zawsze, czy tylko czymś
na wysokość wejścia podsypano.Schody wyglądają na bardzo stare.
W takim razie jeźdźcy, którzy przybywali do zamku, musieli zostawiać
konie na tym mniejszym dziedzińcu.
Dziwnie te schody wyglądają, ale ze względów obronnych, pewnie mała
brama doskonale się spisywała.
Wejście na główny dziedziniec.
To niebieskie za kratami to kukła damy- trochę dziwnie zrobiona,
może straszy po nocach?.
Widok od strony głównego dziedzińca.
Dziedziniec głównego zamku. Po prawej stronie jest budynek, po lewej
mur z oknami- atrapami.
Brama, przez którą idzie się do najdalszej części grodu
Tak wygląda z drugiej strony. Po prawej stronie ruina dobudowanego
później budynku.
I wreszcie ostatnia brama- przez nią wchodzimy na placyk, gdzie jest
najstarsza studnia mur, resztki bastionów, a na nich punkty widokowe.
Jeszcze jeden widok na ruiny.
Strome schodki na prawy bastion, a raczej jego resztki z punktem
widokowym.
A na górze taka ciekawostka
Oraz widok na Łysą Górę.
W jednym z postów o grodzie, pokazałam zdjęcia masywnej budowli,
która jest po prawej stronie głównej bramy i napisałam, że nie bardzo
wiem, do czego ona służyła.
Na tej samej stronie, na której przeczytałam o architekturze głównego
zamku, jest też kilka słów o tym „budynku”.
Nazywano go „Kulatiną”. A na jej temat można przeczytać:
„W odległości około 200 metrów od rdzenia zamku w kierunku zachodnim
znajdowało się drugie wywyższenie terenu. Kwestia historii jego
obwarowań nie jest do końca wyjaśniona. Starsza historiografia widziała
na nim najstarszą część zamku, inna teoria mówiła natomiast o powstaniu
tu warowni równolegle z zamkiem głównym (zamek Arnolda i biskupa
Brunona na wzgórzu zachodnim). Najbardziej prawdopodobne wydaje się
jednak, iż obwarowania zwane „Kulatina“ powstały w XIV lub dopiero
w XV wieku, jako element fortyfikacji mający na celu odsunięcie wrogich
wojsk od zamku głównego w związku z rozwojem broni palnej. Teorii tej
może przeczyć jedynie fakt, iż już od 1400 roku w dokumentach
źródłowych była mowa o dwóch zamkach w Hukvaldach. Jakby nie było
obwarowania te otrzymały z grubsza kolistą formę o wymiarach
35×27 metrów. Początkowo wykonane z drewna, z czasem przekształcono
w wieloboczny obwód muru obronnego. Jego wewnętrzna przestrzeń
została zbudowana niskimi budynkami po stronie zachodniej, od wschodu
bramę natomiast strzegła czworoboczna wieża, czy też budynek bramny,
wysunięty poza obwód obronny. W ciągu XVI wieku wzgórze „Kulatina“
połączono obwarowaniami z zamkiem głównym. One także początkowo
miały formę drewnianej palisady bądź częstokołu, lecz w XVI/XVII stuleciu
ostatecznie przekształcono je w mury dzielące wewnętrzną przestrzeń
na przedbramie i dwa podzamcza, połączone aż pięcioma bramami
(szóstą bramą był dawny wjazd na zamek górny).”
Na parkowej alei postawiono fajny "instrument".
Jaskół dał koncert
A po wyjściu z parku, kupiliśmy w sklepiku "Sztramberskie uszi", bo
być tak blisko Sztramberka i nie kupić jego "wizytówki, to było by
okropne zaniedbanie.
O grodzie Hukvaldy krąży sporo legend. Niestety, nie ma
ich tłumaczenia na polski. Z Hukvald pochodzi też wielki czeski