Wczoraj kolejna wyprawa z
Bezą. Wybraliśmy spokojny las na granicy polsko- czeskiej, a w zasadzie to ten
las jest już czeski.
Słupek graniczny. Kiedyś pewnie byłby tu jeszcze pas zaoranej ziemi i kręcący się wopiści. Teraz tylko słupek został.
Tablica po czeskiej stronie. Bardzo podoba mi się czeskie słowo "pokuta" czyli kara. To słowo bardziej adekwatne opisuje konsekwencje popełnionego czynu. Naruszyłeś- odpokutujesz😄.
Niedawno byliśmy w tym lesie, ale obeszliśmy tylko jego inny kawałek.
Pogoda świetna, słoneczna, niemniej dosyć zimno. Nad ranem pierwszy solidny
przymrozek oszronił trawniki i zepsuł mojego wspaniałego niecierpka oraz
begonie. Trudno. W przyszłym roku zasadzę ich więcej, bo widzę, że nie żrą ich
ślimole i kwitną do pierwszych przymrozków.
Do lasu to my z Bezką zawsze
i nieustannie możemy. Jaskół chyba też i gdyby nie te nasze przypadłości nożno-
kręgosłupowe, to wyprawy w las byłyby dłuższe oraz dalsze.
Wchodzisz w las i nagle
czujesz się jak w świątyni, kolorowej, słonecznej rozświetlonej, miejscami
też zacienionej, tajemniczej.
I cisza, ta jesienna, taka uspokajająca. Żaden głos
tutaj nie dochodzi. Słychać tylko szelest liści pod naszymi nogami i szłapkami
buszującej w nich Bezy. Podobał się jej ten szelest. Beza w takich miejscach chodzi bez smyczy, ma dużo swobody, nie przeszkadzamy jej w poznawaniu świata. W pełni to wykorzystuje, zachwycona "nowościami"- tyle zapachów, tyle przestrzeni do ogarnięcia, mnóstwo wrażeń
Patrzę na leśne kolory i nie potrafię nimi oczu nasycić.
Las porasta kopce, między
którymi są głębokie jary. Korony drzew, rosnących w jarach są na wysokości
naszych oczu.
Nad głowami korony drzew, rosnących na kopcach. Taki układ
drzewostanu sprawie, że feeria kolorów jest wszędzie. Przesuwające się słońce
(a o tej godzinie i porze roku robi to szybko) rozświetla coraz to inną część
lasu. Magia nadal działa.
Kopce porasta głównie las
bukowo- grabowy.
Na grabach narośla, spowodowane odrostami
W środku buczyny paśnik dla saren. Jeszcze pusty, ale pewnie za niedługo zapełnią go sianem. Niesamowicie piękne są te srebrne pnie buków, takie gładkie, strzeliste, eleganckie.
Buki i graby to charakterystyczne drzewa dla tej części Śląska
Cieszyńskiego. Rosną tu też dęby, jesiony, rzadko świerki, a w miejscach po
wyrębach rosną modrzewie, brzozy i inne drzewa liściaste. Podszytu prawie wcale nie ma, a runo bardzo ubogie- głównie płożąca się dzika jeżyna, paprocie i mchy.
W paprociach pojawił się leśny dziadek, taki zielony gnomek😄😄😄 bardzo au courant w tym miejscu. Powiedział- dość, buszujcie sobie do woli, ja muszę dać szansę moim kolanom na odpoczynek. No to sobie buszowałyśmy w tych liściach, wśród bukowych kolumn, podziwiając kolory i wdychając zapach jesiennego lasu.
Nie zabrakło leśnej babki, drugiego gnomka, co to z zamiłowaniem lata po leśnych alejach. Babski gnomek targa na plecach garb- plecaczek, w którym znajduje się miseczka i butla z wodą dla spragnionego futrzaka. To podstawowe wyposażenie plecaczka oprócz niego są w plecaczku tysiące pierdółek (paszport i książeczka sanitarna Bezki, dokumenty moje, telefon, itp.), które są "niezbędne" podczas wypraw (w tym psie woreczki higieniczne, gdyby wyprawa odbyła się do miejsc publicznych).
Udało mi się sfilmować drapola, kołującego nad lasem.
Ja to jestem taka wariatka,
że wszystko mi się w lesie, w terenie, w przyrodzie podoba. Całościowo i
detalicznie.
Wczoraj wymarzona pogoda na spacery z Bezą w terenie. Tym razem,
zrywając z tradycją (wyjazdy dopołudniowe), wybraliśmy się w teren po południu.
Musieliśmy przejechać przez wieś, obok obu kościołów, a że pora była na mszę
cmentarną, to pobocze zostało zastawione samochodami, wszędzie było pełno
kręcących się ludzi w jakimś lekkim oczadzeniu. No cóż, trzeba poszukać wujka
Józka, a tam idzie sąsiadka z dzieciakami, trzeba się ukłonić, tu wózek
zaklinował się między kostki chodnika, gdzie indziej wieniec obsunął się z
ręki, zahaczył o znicz, ten poleciał na chodnik i roztrzaskał się z hukiem.
Od dawna, w to święto, unikam cmentarzy oraz okolicy w ich pobliżu.
Przejechaliśmy spokojnie, a potem już nad stawy droga prosta. Beza
uwielbia takie wycieczki. Wykurzyła z samochodu jak tylko sprawdziliśmy, że nie
ma w pobliżu jakiegoś psa.
Poszliśmy groblą nad samym stawem. Pogoda piękna, słońce schodziło już
ku zachodowi, co akurat nie było fajne, bo świeciło prosto w oczy (staw był z
tej strony), a światło było jeszcze ostre.
Planowaliśmy groblą obejść staw i może
wejść w kawałek lasu. Jednak nie przewidzieliśmy, że niedaleko zainstalowano
armatki hukowe (by straszyć ptaki na stawach hodowlanych) i co parę minut odzywał
się głośny wystrzał. Strzelały dwie armatki ze strony w którą szliśmy i jedna
armatka, gdzieś z tyłu nas. Beza zaczęła się niepokoić, a potem wyraźnie bać.
Biegała po grobli od Jaskóła do mnie i nie miała zamiaru zająć się np. obwąchiwaniem
terenu.Początkowo myśleliśmy, że jednak
się przyzwyczai, ale nic z tego, zaczęła drżeć i gdyby nie my, to uciekłaby w
popłochu do samochodu (albo- straszne- w świat). Denerwowała się również, kiedy
ryby, wyskakujące nad powierzchnię wody z głośnym pluskiem w nią wpadały.
Robiły to często, przypuszczalnie w poszukiwaniu tlenu. W oddali była maszyna
napowietrzająca wodę, pewnie niewystarczająco, staw zamulony, glony w nim to i tlenu rybom
brakowało.
Na tafli umieszczono bojki w kształcie krasnali czy innych ludzików😂😂😂, mają odstraszać ptaki. Nie mam pojęcia, ile ptaków odstraszyły, ale sporo jeszcze ich kręciło się po stawie oraz nad stawem.
Przy brzegu pływały śnięte ryby- widok nieprzyjemny.
Dla Bezy plusk rzucających się ponad lustro wody ryb, był dźwiękiem zupełnie nowym, a że stała na górze grobli, ryby
wykonywały te ewolucje błyskawicznie, to nie potrafiła określić pochodzenia
dźwięku. Pierwszy raz coś takiego słyszała. To wzmagało jej niepokój.
Zrobiliśmy kilka zdjęć, nakręciliśmy filmy i postanowiliśmy nie męczyć Bezy dalszym spacerem.
Zrobiło nam się jej szkoda. Trudno, może innym razem tu przyjedziemy, a
może w ogóle, bo miejsce interesujące, ale psom nieprzyjazne.
Po godzinie wróciliśmy do domu.
Taka piękna droga, pod koranami starych dębów, prowadzi do Wodnej Doliny.
Jeszcze trochę zdjęć stawu i jego okolicy.
Dzikie gęsi przy tablicy z informacjami na ich temat, czyżby chciały nanieść jakieś poprawki?
Perspektywa skróciła obraz, ale na zdjęciu są stawy, jeden za drugim. Wzdłuż grobli, którą szliśmy, w dole, biegnie szutrowa droga, a za nią znajduje się sporo stawów.
Trawę na groblach wypasają owce, które hoduje właściciel Wodnej Doliny.
Na środku stawu jest wyspa. Kiedyś hodowano na niej króliki. Futrzaki biegały dziko po całej wyspie i mnożyły się na potęgę. Staw zmienił się w ciągu 15 lat. Dawniej można było wypożyczyć rower wodny i popływać na nim po całym stawie. Do dyspozycji były również kajaki oraz łódka. O królikach na wyspie wiem właśnie stąd, że podpłynęłyśmy z Młodą na rowerze wodnym do brzegu wyspy i zobaczyłyśmy stado długouchych różnej maści oraz wielkości. Teraz w miejscu, gdzie był pomost z kajakami łódką i rowerami, jest urządzenie napowietrzające wodę.
W dali widać drugie urządzenie napowietrzające wodę.
Więcej ptactwa wodnego było przy lesie, po drugiej stronie stawu.
Beza ewakuuje się do samochodu.
I jeszcze dygresja. Tu wszędzie są stawy hodowlane bardziej lub mniej zarybione.
I w związku z tym są one oblegane przez ptactwo wodne. Stawy te znajdują się na
obszarze „Natura 2000”. Czy to nie dziwne, że akurat na obszarze chronionym
prawnie, strzela się z armatek, by płoszyć ptaki, które były powodem objęcia
obszaru ochroną? Niedawno toczyła się walka mieszkańców domów, położonych nad
bardzo dużym stawem z jego właścicielem, który zainstalował armatkę niecałe 50
metrów od domów. Co się okazało? Pozwolenie na montowanie armatek wydaje
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Czytałam pismo z urzędu do mieszkańców-
uzasadnienie- właściciel jest narażony na straty hodowlane z powodu nadmiernego
żerowania ptaków, dlatego dostał pozwolenie na płoszenie ich za pomocąarmatki hukowej. Brak słów.
Na stawie pływały krzyżówki i inne ptactwo wodne, na grobli stały
dzikie gęsi, nad stawem latały rybitwy. Nie widziałam ani jednej czapli a
zawsze ich tam pełno było. Te huki dochodzą aż do nas, do ogrodu. Przyznam, że
nie same huki, choć też i one, są denerwujące. Najbardziej wkurza mnie
świadomość płoszenia ptaków w ich naturalnym środowisku prawnie objętym ochroną i szczerze mówiąc, w nosie mam zyski właścicieli
stawów.