Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 20 stycznia 2012

Rude prowokatorki

 Mieszanka trawki z jabłkiem, czy jak kto woli żubra z jabłkiem niczego sobie. Osobiście nie przepadam, ale... Zołza narobiła mi spirytusem smaku i... czystego przecież pić nie będę, choć tam jakiś zapas do tych chrustów w piwnicy stoi. Odwilż jak sto diabłów, a z odwilżą śnieg gęsty, wielki i mokry walił przez całe popołudnie,Bleee! Nie powiem, zrobiło się malowniczo, nawet bardzo. Bielutko, czyściutko... i ... łopata... śnieg, pryzma, łopata.... śnieg, pryzma, łopata, śnieg, pryzma.... szuuuuuuuuuussssssss.....w duecie na cztery ręce. To i potem tego zmachanego robaka trzeba na 40% upoić. A mnie wczoraj małpy jedne, wiewiórki znowu wabiły. Prowokatorki. Mam biurko w kącie między oknem i drzwiami balkonowymi. A one mają swoją codzienną trasę właśnie nad drzwiami balonowymi, po bluszczu, na okno- galopem po parapecie, szus na cisa, potem na górny taras (widać brzeg z okna), na krokiew i na strych. Często  trasę pokonują w odwrotnym kierunku. Nierzadko biegają po brzegu górnego tarasu, siedzą tam i wcinają orzechy, które im wysypujemy. Niestety, paskudy są bardzo czujne, zmyślne i ruchliwe. "Upolować" je jest strasznie trudno. Jednak wczoraj zawzięłam się i.... zdjęcia robiłam przez szybę. Na niektórych odbija się firanka. Wiem, że są niedoskonałe, ale je tu pokażę, bo miałam niemałą frajdę, że w ogóle ją "złapałam". Przyznam, że mam bzika na punkcie naszych prawie oswojonych rudzielców. Wróć- jednego rudzielca i jednego czarnucha.
 Pisałam wykład, kiedy.... tup tup tup.... galopem przeleciała po parapecie. Aha, dzisiaj trasa odwrotna. No to... wzięłam aparat i stanęłam sobie przy drzwiach balkonowych. najpierw zapędziła się za filar na balkonie. Zobaczyłam tylko ogonek. No to po ptokach pomyślałam. Trudno. Ale....
 Jest. Wraca. Szybciutko nastawiłam aparat i zaczęłam pstrykać jak szalona. Zupełnie jakby mi odbiło. MUSIAŁM ją mieć. Oczywiście aparat ustawia się w jakimś czasie, to i zdjęć musiałam wyrzucić sporo.
 Wiewiórka podleciała pod drzwi i.... siadła sobie tyłem na progu. Wstrzymałam oddech. Spróbujcie robić zdjęcia na półoddechu...
 Potem powoli przesuwała się wzdłuż drzwi. Nadal prawie nie oddychałam. Zero ruchu...
 A ona dalej spokojnie ....
 Tu nagle coś do niej dotarło. Uniosła łepek....Przestałam oddychać...
 Wróciła i.... bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Teraz ona zgłupiała. Przestałyśmy oddychać obie....A minę ma taką, jakby chciała powidzieć: No i czego się gapisz? Wiewiórki nie widziałaś????
 Odwróciła się i poleciała na murek przy zejściu do piwnicy.... jeszcze chwilę pomarudziła. Wskoczyła na bluszcz przy ścianie i tyle ją widziałam.
 A po godzinie.... słyszę,że idzie po bluszczu nad drzwiami balkonowymi. Łaps za aparat... a to była ta ciemniejsza. Teraz ona sobie na spacer wyszła. Trasą odwrotną.
Pobujała się na bluszczu, potem na parapet, ale tu już nie miałam szans.
No i wieczorem nauczyłam się nastawiać aparat na zdjęcia seryjne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz