Pora roku zrobiła się taka nijaka. Niby piękna zima,
śnieg pada i lekki mróz, ale już w dzień ptaki się nawołują i od czasu do czasu
wiewióry śmigają po drzewach. Nasza ruda (Kminek/Kminkula?) znalazła sobie
towarzysza/kę do pary i kiedy tylko
przyświeca słońce wyczyniają w iglastych harce.
Cieszymy się bardzo, bo już myśleliśmy, że rudas zarzuci tobołek na
plecy i wyniesie się w świat, w poszukiwaniu nowej rodzinki. Na razie widujemy
go, jak śmiga wzdłuż ulicy do sąsiedniego ogródka. Pewnie gania na na randki. Wiosna się zbliża, a wiewiórki potrafią wydać do
trzech miotów w ciągu roku. Fajnie byłoby. Takich rudych piękności nigdy za
wiele w naszym ogrodzie. Tym bardziej, że wycinając stare oliwniki,
odsłoniliśmy duże krzewu leszczyny, które już mają niesamowite ilości pąków.
Jak dobrze pójdzie, będzie urodzaj orzechów. Orzechy laskowe zostawiamy rudym.
Znaczy się, nim zorientujemy się, że już są dojrzałe, to pod leszczynami
zostają tylko skorupki. Niech im na zdrowie idzie. My sobie te włoskie (w
ograniczonej ilości) zjemy. Kombinujemy nad zakupem szczeniaka. Sytuacja jest
na razie patowa. Chcemy, bo fajnie mieć takiego milaczka w domu. Brakuje nam
Zuzki, a w naszym domu zawsze były psy i jakoś bez psa smędomendolnie jest. Nie
chcemy, bo to rok z głowy nim się piesek przyzwyczai, ułoży, nim się dopasujemy
i zaakceptujemy wzajemnie. Pieska trzeba od początku przyzwyczajać do bycia
współdomownikiem. Na to idzie ogrom czasu. Chcemy go oswoić z jazdą samochodem, nauczyć pozostawać samemu w domu. I to trzeba zrobić bez psich
stresów. Mały szczeniak jest absorbujący, a my jesteśmy zajęci różnymi
sprawami- przede wszystkim- sklepem. I
tak, jak ta panna na wydaniu, co to „i chciałaby i boi się”, miotamy się od
decyzji, co decyzji. Mnie jeszcze powstrzymuje inna rzecz- boję się, że nie dam
rady przeżywać psich chorób, jakichś nieszczęść, cierpienia zwierzęcego. Za
miękka jestem na takie rzeczy. Jeszcze teraz mam przed oczami widok Zuzki po
operacji i jej widok, kiedy już nie żyła. Pamiętam również moment usypiania
kochanego pekińczyka. Nie było wyjścia- miał 17 lat i był bardzo schorowany.
Cierpiał na epilepsję, nie pożyłby długo, ale nie miałam siły patrzeć na jego
cierpienie, podjęłam decyzję. Dobrze, że miałam już Zuzkę, która mi złagodziła
ból po Agacie. Kiedy pies choruje i nie
potrafi powiedzieć, co go boli, jestem też chora. Ta niemoc w dojściu „do
źródła’ mnie dobija. Każdy psi jęk, każde westchnienie powoduje, że we mnie
serce staje, bo pewnie dzieje się już naprawdę coś złego, coś nieodwracalnego.
Może to takie moje fanaberie, może ktoś powie, że pies to tylko pies, co tam
się aż tak przejmować. Wiem, że kiedy biorę psa do domu, to ja jestem
odpowiedzialna dosłownie za wszystko, co jest z pieskiem związane. I za psie
radości, i za psie smutki też.
Jeszcze trochę naszej Zuzki. Ogromnie mi jej
brakuje.
Zdjęcia z ostatniego roku jej życia. Miała 14 lat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz