Rano obudziło mnie świergotanie jaskółki. Dziwnie
brzmiało. I z dziwnej strony dochodziło. Na pewno nie zza okna. Hmmmm…… coś
gdzieś się dzieje. Wyszłam z łóżka, stanęłam w holiku- wszystkie drzwi
przymknięte. Nagle…. Z klatki schodowej dobiegło świergotanie jaskółek. Stanęłam
na pierwszym schodku i zadarłam głowę. Na piętrze, na balustradzie siedziały
dwie jaskółki. No tak… Jaskół otworzył rano drzwi na pole i ptaszki wleciały,
ale nie wiedziały jak wylecieć z powrotem. Po co wleciały? Ano seks, choćby na
drutach, seksem, ale rzeczywistość skrzeczy. Trzeba gniazdo budować, bo wynik
tego sekszenia się jest oczywisty. Teraz ja poleciałam migiem po aparat z
nadzieją, że może uda mi się zrobić im parę fotek. Owszem, zrobiłam, ale są
niewyraźne, ponieważ jaskółki śmigały w ogromnym tempie po całej klatce. Poza tym, w tym miejscu jest dosyć ciemno, a ja nie
miałam czasu cokolwiek ustawić w aparacie (przybliżenie też starło ostrość
obrazu). Nie chciałam, żeby się ptaki stresowały. I tak były bardzo spłoszone.
Zrobiłam parę zdjęć, otworzyłam okno na górze i nawet nie mrugnęłam powieką a
jaskółek już nie było. Jeszcze trochę nerwowo polatały przed domem i
pooooooszły „w niebo”. Teraz od czasu do czasu
dolatuje do mnie ich świergotanie.
Siedzą na drutach i coś sobie opowiadają.