Przedwczoraj Beza była u swojego weta.
Dostała szczepionkę przeciw wściekliźnie i porządne kropelki przeciw kleszczom.
Podczas poprzedniego pobytu u wet. również dostała takie krople i nałapała
multum kleszczy. Powiedzieliśmy wet., że nie prosimy o krople wabiące kleszcze,
a o odstraszające. Roześmiał się i dał, podobno, dużo mocniejsze. Beza
wynalazła w samochodzie nowe miejsce do podróżowania. Wdrapała się na półkę nad
bagażnikiem z tyłu i miała przepiękne widoki przez wszystkie okna. W drodze
powrotnej siedziała jednak na moich kolanach. Pozwala sobie zakładać szelki i
na smyczy chodzi spokojnie. Czyli mamy krok do przodu.
Wczoraj i dzisiaj ciepło, majowo, słonecznie, pachnąco bzami.
Byłam na naszym wiejskim cmentarzyku. Przy płocie kwitną przepiękne, stare
kasztany. Stałam, patrzyłam na nie i strasznie zachciało mi się mieć taki kasztan
w ogrodzie. Mam wprawdzie mały, który sam się zasiał między sosnami i w
przyszłym roku go przesadzę na otwarte miejsce, ale mnie się zachciało takiego
ogromnego, kwitnącego i pachnącego już, zaraz, natychmiast.
Pierwszy lęg kosów już lata. Pod wieczór siedział
taki mały nastroszony na drucie elektrycznym i kurczowo się go trzymał. Nawet
się nie poruszył. Dopiero po godzinie przeleciał niezdarnie na brzeg balkonu. W
tym roku jest mniej drozdów w ogrodzie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale
przypuszczam, że kot sąsiadów zrobił swoje. Łazi po naszym ogrodzie i nie ma na
niego silnych. Nie chcę go tutaj, ze względu na ptaki i rudasy, ale nie mam
pojęcia, jak go zniechęcić do tych wizyt. Nie pomaga straszenie, przeganianie. Przyłazi
i robi szkody. Beza na razie boi się go. Natomiast kot jej ani trochę. Czy ktoś
zna sposób, żeby kocisko zniechęcić do wizyt w naszym ogrodzie? Nie mam nic
przeciw kotom, ale niech sobie siedzą u siebie.
Rzekomo mocniejsze krople przeciw kleszczom wtarliśmy
Bezie w futro wczoraj rano. Nie wiem, czy one skuteczniejsze, ale na pewno
strasznie śmierdzące. Potem sierściuch szalała na trawniku ze starą rękawiczką.
Biegała jak szalona to na trawniku, to po schodach na taras. W pewnym momencie,
w ogromnym pędzie, potknęła się o schodek i poleciała na mordkę. Zatrzymała się dopiero
w połowie tarasu. Siadła oszołomiona. Widziałam tę akcję i wystraszyłam się, że
złamała łapkę. Dokładnie ją obejrzałam, podotykałam. Nic. W porządku, ale Bezę
jakby ktoś odmienił. Przestała szaleć, skakać, zmarkotniała, „spoważniała”. No
nie ta Beza. Czasem popiskiwała. Baliśmy się, że może te krople ja struły, albo
ten upadek coś niedobrego zdziałał. Próbowałam żartować, że namaściliśmy ją
kroplami na dorosłość, a ona to wzięła sobie do serca, jednak wcale nie było nam
do śmiechu.
Dzisiaj już jest lepiej. Być może to trzepnięcie z ogromną siłą o schodek organizmem było tak bardzo traumatycznym przeżyciem, że teraz długo dochodzi
do siebie. I tak dobrze, iż łepetyny nie rozbiła.
W dużym przybliżeniu
Siedziały na drucie dwie i robiły toaletę. Dosyć długo ona trwała. Machały skrzydełkami, dziobem iskały się pod skrzydłem, ogonkiem i na grzebiecie.Jaskółek usiadł i zaczął czyścić piórka
Nagle jaskółek poderwał się do lotu i.....
I.................
W sekundę było po wszystkim.
A potem jaskółka trochę oszołomiona została sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz