Leje, no kurcze, leje. Tak się cieszyłam, że woda z
piwnicy zeszła, a tu znowu wielkie kałuże i dalej jej przybywa. Przeszłam przez
ogród, liczyłam straty. Jeden z wierzchołków akacji złamany, druga, młoda,
prawie przygięta do ziemi. Kwitną obłędnie, ale kiście kwiatów są tak mokre, że
gałęzie nie wytrzymują. W dodatku wczoraj przeszła bokiem burza i zerwał się
wicher. Chyba wtedy ten wierzchołek trzasnął. Ta młoda, jak się nie podniesie,
będzie do wycięcia. Z niepokojem patrzę też na kalinę wielkokwiatową. W tym
roku jej kuliste kwiatostany są wielkości litrowego garnka, a niektóre ciut
większe. One też są przygięte do ziemi, ale gałęzie kaliny nie są tak kruche,
jak akacji i wytrzymują napór wody. Brzoskwinia okryta pomarszczonymi liśćmi-
kędzierzawość ją dopadła. Niedawno, w jednym z nielicznych słonecznych dni,
zdążyłam ją opryskać i chyba się uratuje. Młode drzewko, byłoby szkoda, żeby
zginęło. Rzodkiewka wyrosła, piękna, jednak nie da się jej w ogóle jeść. Cała
przesiąknięta zapachem i smakiem gliny podprawionym zgnilizną. Do wyrzucenia
dwa rzędy. Rozsada zgniła. Postanowiłam po raz ostatni wysiewać rozsadę kwiatów
jednorocznych. Po cholerę tyle kombinowania, pracy gdy potem okazuje się, że
nawet połowa nie nadaje się do sadzenia, albo zupełnie nie wzejdzie. Kiedyś
przysłuchiwałam się rozmowie, w której jedna pani pytała drugą (rolniczkę z
wielkim gospodarstwem) dlaczego kupuje truskawki w sklepie, przecież ma tyle
pola. Na to ta druga odrzekła, że nie ma czasu się bawić w uprawę truskawek,
tym bardziej, że same są z nimi kłopoty. Najpierw pomyślałam, że jest wygodna,
a potem zrozumiałam, iż czasem nie warto czegoś robić, bo po przeliczeniu więcej
się włoży pracy, pieniędzy i zmartwienia w coś, co w ogóle nie przyniesie
efektów. Tym bardziej w uprawach. Jak nie upał i susza, to ulewy i mokro,
choroby, szkodniki, gradobicie. Czasem wystarczy 5 minut i po ptokach. Można
zamiast plonów liczyć straty. Dlatego w następnym roku rozsadę kupię u
ogrodnika, a pęczek rzodkiewek w sklepie. I proszę mnie nie przekonywać, że to z
chemią, więc nie należy. Tu też sadownik pryska i nie ma czystych zbiorów ogródkowych.
W pełnym słońcu z dwoma wierzchołkamiOgromne białe, pachnące bukiety
A tu już tylko z jednym, mizernym wierzchołkiem
Drugi wierzchołek smętnie zwisa wzdłuż pnia, kiściami kwiatów w dół.
Młoda akacja mocno pochylona. Chyba jej nie uratujemy.
Akacja na sąsiednim wzgórzu- 500 metrów od domu. W tle góra Lipowiec- 20 kilometrów w linii prostej:)
Akacje przed burzą.
A to resztki ze złamanej gałęzi. Pachnie w całym domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz