piątek, 23 października 2015

Selekcja naturalna

No więc dobra. Kurowałam się, kurowałam i se wyhodowałam… ropną anginę. Chciałoby się dodać -kurna. Od paru dni byłam słaba, słabsza, no nie, jeszcze nie trup, ale już blisko. Poganiana przez sprzysiężone w walce z oporną mną siły domowe, polazłam do lekarza. Antybiotyk, syropek, „ochraniacze na żołądek” i inne fuj oraz łoże. I przy tym ostatnim wszystko się we mnie zbuntowało. Nie znoszę chorować w łóżku. Krakowskim targiem, a w zasadzie oślim uporem wywalczyłam dres i leżenie na kocu, a nie w rozmemłanej pościeli, z możliwością łażenia chwilowego po domu. No i jest ok.
Nie ma już zająca w ogrodzie. Padł ofiarą selekcji naturalnej. Trzy dni temu Beza z krzaków wywlokła na trawnik  nadgryzione zajęcze zwłoki i… nie zdążyła się posilić, bo Jaskół był szybszy. Wypadł z domu, wyrwał truchło i zostawił Bezoniutkę w okrutnym żalu z wyrazem na pyszczysku- tak dobrze się zapowiadało. Nie wiemy, co zagryzło zająca. Mógł to być lis, który od paru dni wałęsa się wokół domów. Przyuważył rudzielca późnym wieczorem młody, który wracał z pracy. Lisiura bezczelnie obsikiwała nam bramę. Może rudas czuł już kolacyjkę i znaczył teren? Chudy taki, więc nie miałby problemu wleźć do ogrodu między szczeblami bramy. Drugi wariant- kuna. Zamieszkały obok, u siostry, nad garażem. Mamy zatem w ogrodzie kuny. Kuna nie ruszy tego, co przy domu, ale może szaraka nie uważa za domowy drób? Trzeci wariant- sowa. W zeszłym roku spłoszyłam ogromną sowę z drzewa, rosnącego na granicy ogrodu. Zajęczy dramat rozegrał się nocą na otwartym terenie ogrodu. Znaleźliśmy na trawie pełno futra. Beza wywlokła truchło z krzaków. Zając miał odgryziony cały pysk. Stawiam na lisa, który zagryzł i schował w krzaczorach do następnego nocnego posiłku.
Żal mi kicaja, ale z drugiej strony poczułam ulgę, bo naprawdę niezbyt uśmiechało mi się mieć szaraka w ogrodzie zimą. Ciągle „widziałam” okorowane siekaczami młode drzewka, które rosną w sadku. No cóż, natura załatwiła sprawę.
Pozbierałam pigwy, ale nic z nich nie będzie. Poukładane na parapecie, aby dojrzały, zaczęły sobie gwałtownie gnić. Zielone i gniją. Do kitu. Nie będzie ani nalewki, ani konfitury.
Kończą mi się siły. Idę zdrowieć. Przy okazji czytam kapitalną książkę A. Zielińskiego: „Sarmaci, katolicy, zwycięzcy. Kłamstwa, przemilczenia i półprawdy w historii Polski”. Powinna być ona obowiązkową lekturą w szkołach i oberobowiązkową dla tych wszystkich, którzy zwą się Polakami-katolikami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz