Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 12 listopada 2015

Polscy neonaziści

Czytałam różne relacje z wczorajszego pochodu-marszu niepodległości. Ten wstrząsnął mną najbardziej, Podkreśliłam na czerwono fragment mówiący o tym, jak odbierają takie sceny dzieci,  co należałby jak najczęściej uświadamiać dorosłym. I pytanie- czy reszta społeczeństwa znajdzie dość siły i odwagi, żeby powstrzymać tę straszliwą bandę nazioli, zaczynającą wprowadzać faszyzm do Polski? 
"Takie hasło:
Jedząc kebaba
dorabiasz kurwę Araba
Długo nie rozumiałem, o co chodzi. W końcu ze znajomą językoznawczynią doszłyśmy do znaczenia tego sloganu: maszerujący patrioci z nieprzechodniego w języku polskim czasownika „dorabiać” zrobili czasownik przechodni. Linijka „dorabiasz kurwę Araba” oznacza właściwie „sprawiasz, że kurwa Arab się dorabia”. Znaczenie epitetu „kurwa Arab” jest oczywiste; słowo to zostało dodane chyba tylko po to, żeby łatwiej się skandowało.
Imaginarium seksualne w odniesieniu do Arabów jest rozwijane w innych hasłach. Na przykład:
Jebać Araba
bo kozę to nie wypada
Pierwsze wrażenie miałem takie, że młodzi patrioci najchętniej jebaliby kozę, ale że nie wypada, zadowolą się od biedy Arabem. Wspomniana znajoma doszukiwała się tu jakiejś kontaminacji, ja – amalgamatu, ale tak naprawdę chodzi chyba tylko o to, aby zmieścić jakoś „jebać Arabów” i „Arabowie jebią kozy” w jednym haśle. I wychodzi taki naprędce sklecony potworek. Ważne jest wyrażenie emocji: nienawiści, gniewu, chęci upokorzenia.
I taki chyba jest cały Marsz. W gruncie rzeczy bardzo prosty, nie trzeba wielkiego aparatu kulturoznawczego, aby zrozumieć jego ideologię. Jest ona prosta jak marszowe hasła:
Islam źle
ole ole ole
Wszyscy biorący udział w Marszu są wkurwieni. Chcą odwetu, poczucia siły i wpływu na otaczającą ich rzeczywistość. W pewnym momencie ktoś wykrzyczał: „TVN”, na co natychmiast odpowiedział okrzyk z przeciwnej strony ulicy: „Idziemy po was”. Przyjęty entuzjastycznie, krzykami i skandowaniem. I o ile tym razem nie zdobyto Sejmu, ani nawet budki z kebabem, o tyle ogrom Marszu pozwalał poczuć się tak, jakby właśnie doszło do narodowego zamachu stanu.
Raz do roku ci ludzie, młodzi narodowcy („nowi polscy naziści”, jak słusznie nazywa ich mój znajomy, w którym szedłem w demonstracji) mogą spotkać się w jednym miejscu. I to nie byle jakim, ale w samej stolicy państwa, które jednocześnie kochają i nienawidzą. Manifestują w nim całą gamę swoich emocji: miłość (do Polski wielkiej, czystej i białej), nienawiść (do wszystkiego, co jej zagraża, przede wszystkim do komunistów, uchodźców i pomniejszych Innych), agresję (wobec owych Innych, albo po prostu przechodniów, jak ci, którzy na moście Poniatowskiego rzucili petardą w starszego pana pod mostem i śmiali się, że ucieka).
Są to głównie mężczyźni z mniejszych miast. Organizatorzy marszu fetyszyzują weteranów i kobiety, mając nadzieję na poprawienie nimi obrazu demonstracji, ale nie ma co ukrywać: większość uczestników to „młodzi mężczyźni w sile wieku”. O nadmierną reprezentację tej grupy oskarża się uciekających z Syrii uchodźców, ale, naprawdę, to tutaj dominacja „młodych mężczyzn w sile wieku” jest naprawdę przygniatająca.
Może jedna na dziesięć osób to kobieta, zazwyczaj schowana w ramionach swojego chłopaka. Rodzin z dziećmi nie ma prawie wcale: nieliczne, które spotkałem, chowały się po bokach mostu, próbując powstrzymać dzieci od płaczu. Ich widok zdyskredytował w moich oczach Marsz dużo mocniej niż jakikolwiek reportaż o spalonym przystanku.
Było za to dużo tego, co można by nazwać „prawicowym folkiem”. Niklot, Blood Libel League, NOP (którego przedstawiciel przemawiał pod koniec na błoniach Stadionu Narodowego), ONR (też przemawiał), neonaziści wszelkiej maści, Forza Nuova i węgierscy faszyści. Ludzie wyśmiewają „nową brunatną falę” jako wymysł Michnika i potrzebującej stracha na wróble Gazety Wyborczej, ale naprawdę: ci ludzie istnieją. Widziałem ich. Mają race i są wkurwieni.
No właśnie, wkurwienie. Centralny punkt tego marszu. Nie było tutaj prawie żadnych treści pozytywnych, sam wkurw. Poprzednie Marsze były chaotyczne, nieprzygotowane, ludzie rzucali cegłówkami na lewo i prawo, niszczyli przystanki. Tutaj tłum był dużo bardziej zorganizowany, choć w retoryce jeszcze bardziej agresywny, niż parę lat temu. Przeszedł na Stadion Narodowy bez uszczerbku na miejskim mieniu, nie dając wyrazu swojego wkurwienia na lewo i prawo, ale wymierzając je precyzyjnie, w konkretnych ludzi i grupy społeczne.
Zupełnie jak w 1934 roku w Norymberdze."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz