„Jestem
Polką, żyję w Polsce. Wiem, jak to jest w Polsce być kobietą.
Wiem wszystko o mniej lub bardziej subtelnym, mniej lub bardziej
otwartym: lekceważeniu, poniżaniu, wykorzystywaniu i molestowaniu.
Z
nauk odbytych na własnej, osobistej skórze wiem sporo o przemocy –
i jej przemilczaniu. Książki mogłabym pisać (może i napiszę) o
nierównych szansach, nieuczciwych zasadach i niesprawiedliwych,
podwójnych standardach. Zalecenia, by „wyluzować” ,„nie
przesadzać”, bo to „tylko żarty”, „tylko słowa”, „tylko
końskie zaloty” – także znam jak własne, mimo oznak niezgody
manifestowanych od zawsze. Wydawało mi się dotychczas, że wiem
dużo, wystarczająco już dużo, o baniu się. W końcu od zawsze
nas tutaj porządnie straszono.
Aż
do dzisiaj myślałam, że wiem, co znaczy się bać, dziś się to
zmieniło. Dziś partia rządząca ustami swoich liderek i liderów
pierwszy raz w życiu napędziła mi porządnego stracha. Nie jest to
lęk byle jaki, powierzchowny, płytki ani abstrakcyjny. To jest
zupełnie konkretny, przytłaczających rozmiarów lęk deluxe,
egzotyczny i importowany. Dostarczany do Polski na specjalne
zamówienie w czasie i przestrzeni – wprost z Salwadoru, z
nazistowskich Niemiec i z Rumunii spod rządów Ceaușescu. Ten lęk
smakuje cierpieniem i – nie zawaham się użyć tego słowa –
totalitaryzmem. To lęk przed odczłowieczeniem, przed – dosłownym
– uprzedmiotowieniem.
Wszyscy
i wszystkie zgadzają się na to i gładko przechodzimy dalej, by nie
tracić czasu na zbędne pierdoły. Od dzisiaj osoby bez macic
pozostają ludźmi, resztę obejmuje jakaś inna forma, porządek
odrębny. Osoby z macicami mają dowodzić swojej użyteczności i
funkcjonalności, istnieją w ściśle określonym celu. Wprost do
tego celu prowadzi scenariusz przewidziany czyjąś nieugiętą wolą
i zapisami w prawie. Po wykorzystaniu zgodnie z przeznaczeniem,
kobiety na ogół nadają się do ponownego użycia, przynajmniej
jeszcze przez jakiś czas. Czy jako przedmioty zaczniemy porównywać
swoje parametry, wyniki, osiągi? Czy żyjąc w stanie ciągłej
zależności od łaski, niełaski, donosu, kaprysu – ze strachu
zaczniemy kolaborować z systemem? Pierwszy raz w życiu czuję, jak
to jest bać się, że ktoś zaprzeczy mojemu człowieczeństwu.
Swoje pretensje do sprawowania nade mną władzy w majestacie prawa
rozciągnie aż do granic sprawowania kontroli i nad moją śmiercią.
Więc, przyjmijmy, to już pewne – nie jesteśmy ludźmi. Są nimi blastocysty, zarodki i płody, posiadające swoich gorliwych obrońców, adwokatów, prawa, a może nawet stowarzyszenia, ulubione rozrywki, doroczne festyny. My nie mamy praw, żyjemy w ciągłym lęku, a nierówną walkę z tym cholernym uprzedmiotowieniem trzecią już dekadę prowadzimy same.
O
ile w ogóle, najczęściej bowiem nic nie prowadzimy, kompletnie się
nie wychylając. Już trzecią dekadę pozwalamy wszystkim wycierać
sobie brudne usta naszym życiem i codziennym losem, traktowanym z
lekceważeniem jako sprawa „zastępcza”, „obyczajowa”,
„światopoglądowa”. Nie protestujemy, kiedy się to dzieje, więc
teraz konsekwentnie wypada zgodzić się z faktami. Doprowadziły nas
one do punktu, w którym państwo będzie zwyczajnie, naturalnie i w
imię etycznej czystości właśnie nas uśmiercać. Utylizować
krnąbrne, psujące się przedmioty.
Jest
w naszej kulturze coś bardzo głęboko zaszczepionego, co każe nam
kobiet nie uważać za ludzi. Nie szanować kobiecego życia,
zdrowia, nie przejmować się cierpieniem kobiet. Mamy to na co
dzień. Ostateczne uprzedmiotowienie w prawie to zaledwie ostatni,
symboliczny krok, finalizujący tę od dawna oczywistą transakcję.
Jedną stroną tej transakcji jest konieczna dla nas ofiara złożona
z ciał, człowieczeństwa i wolności kobiet. A co po drugiej
stronie? Po co to wszystko? Czy to tylko po to, by napawać się
przewagą, kontrolą i władzą? Czy tylko dlatego, by symboliczny
fallus na wieki pozostał wielki i dumnie sterczący?
Może
inaczej. Spróbujmy pomyśleć świat, w którym kobiety są ludźmi
i w pełni wykorzystują swoje ludzkie prawa, w tym reprodukcyjne.
Życie i zdrowie kobiet jest bezwzględnie szanowane i troskliwie
chronione, żadna abstrakcyjna idea nie wytrzymuje konfrontacji z
nadrzędnym celem dobrostanu myślących i czujących istot,
niezależnie od tego, czy mają one macicę. W tym świecie KOBIETY
MAJĄ PEŁNĄ KONTROLĘ NAD SWOJĄ PŁODNOŚCIĄ.
U
licha, co się wtedy stanie? Co się takiego przerażającego stanie,
kiedy to zrobimy? Dlaczego tak bardzo nie potrafimy sobie tego
wyobrazić, że uciekamy się wciąż do dręczenia, torturowania i
odczłowieczania? Dlaczego posuwamy się do każdego okrucieństwa i
każdej potworności, byle tylko ta idea nigdy nie została
urzeczywistniona? Dysponując wszelkimi środkami, by kobiety mogły
realnie decydować o rozrodczości własnej i naszego gatunku –
jaki mamy interes w tym, by pozostało to czymś nieosiągalnym i
niewyobrażalnym?
A
może… Może kobiety miałyby czelność sprowadzać dzieci tylko
do takiego świata, w którym dobrze i bezpiecznie żyje się im
samym? Kto kontroluje ciała i rozrodczość kobiet – ma władzę
nad tym, gdzie, kiedy i po co dzieci będą zaludniać wspólnoty,
napędzać gospodarki, jakie będą się wyznaczać nasze wspólne
cele. Gdybyśmy oddały i oddali władzę reprodukcji całkiem w ręce
kobiet – te wspólnoty musiałyby przybrać takie kształty, by
każda przyszła matka naprawdę chciała w swojej pozostawać. Z
reguły matki nie łakną dla swoich dzieci strachu, cierpienia,
poniżenia, głodu. Nasze wspólnoty musiałyby być dla nich
wystarczająco bezpieczne, dostatnie, stabilne. Wypełnione
szacunkiem do siebie, do innych, do życia. Ten szacunek musiałby
być widoczny w faktach, zamiast w deklaracjach.
Polityka prowadzona za pomocą macic mogłaby – po raz kolejny – okazać się najskuteczniejszym ze wszystkich narzędzi rewolucji w historii naszych dziejów. Czy nie w ten sposób powstał patriarchat oraz kapitalizm?
Polityka
reprodukcyjna w rękach kobiet stałaby się przyczyną
fundamentalnych przemian społecznych, politycznych i ekonomicznych.
Demografia wszędzie byłaby sprawdzianem jakości życia i
sensowności każdego ustroju. Kobiety być może odmawiałyby
sprowadzania dzieci na świat, w którym mają one ginąć w
bezsensownej walce o ziemię, religię, ropę albo prestiż.
Kobiety
mogłyby chcieć dla swoich dzieci więcej, niż niepewne, niepełne,
niedostatnie życie. Mogłoby się okazać, że gdy to kobiety zaczną
wybierać zasady, wybiorą dla nas i dla siebie takie, które służą
słabym zamiast silnym, skoro najsłabsze są dzieci. Zasady oparte o
współpracę, troskę, opiekę i wzajemną pomoc. Uniwersalny kult
produktywności, wilczej wrogości, walki wraz z bzdurnym dogmatem
„nieustającego wzrostu” trafiłyby do kosza.
No
ale. To tylko gdybania, a fakty są takie, że kobiety nie są
ludźmi, a ich prawa, w tym reprodukcyjne, to w Polsce „zastępcze
tematy” (pamiętajmy, by powtarzać to odpowiednio często).
Posłuszne politycznym priorytetom rządzących, potulnie i w
milczeniu wracajmy tam, gdzie nasze miejsce – na półkę z
macicami. Nie decydować, nie wpływać na nic, milczeć, nie mieć
żadnego znaczenia. Rodzić i umierać.”
Iza
Palińska: Zastępcze życia kobiet /
Przepraszam,
tym razem wyłączam komentarze. Proszę, nie uznawać tego za objaw
nieuprzejmości w uniemożliwianiu wyrażania swoich opinii. Uważam,
że w sprawie prawa do samostanowienia kobiet (w tym do aborcji)
zamieściłam już tutaj sporo artykułów (owszem wklejki, ale
dobrze napisane), pod którymi pojawiało się dużo komentarzy.
Myślę, że zostały w nich wyrażone opinie, które teraz pewnie
powtórzyłyby się. A tak naprawdę, to temat jest tak drażliwy, że
nie chcę tutaj żadnej „wojenki” słownej.