Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 21 kwietnia 2017

Bliskie spotkania trzeciego stopnia



Wkurzające jest to zimno. Cały czas boję się o rośliny. Wczoraj okryłam fortegillę, bo zaczyna kwitnąć, a głoszono -3 stopnie mroziku. Zastanawiamy się, jakie owoce pokażą się latem. Prawdopodobnie nici z czereśni i brzoskwiń. Morela zdążyła przekwitnąć przed śniegiem, ale czy pszczoły zdążyły z zapylaniem? Dobrze, że borówki amerykańskie i wiśnia spóźniają się z kwitnieniem. Ciężar śniegu złamał dorodną sosnę, a drugą pochylił mocno.  Ta złamana padając zaliczyła po drodze tuję, która też padła. Obie oparły się na młodej jarzębinie. Tę Jaskół uratował, na szczęście, szybko tnąc czub powalonej sosny. Są już pierwsze pisklaki kosów. Chyba kosów, bo gniazdo na jodle jest spore i stamtąd popiskiwania dochodzi, ale nie widziałam żadnego dorosłego ptaka w pobliżu. Przezimowały nasze piękności syczące. 


Pod tarasem mieszkają dwa zaskrońce. Ta wielka Donna już trzeci rok, a mniejszy chyba drugi. Może jest ich tam więcej, ale na razie dwa się ujawniły. Donna (muszę ją jakoś nazywać i to imię  mi pasuje do jej pełnych gracji ruchów) tak się oswoiła, że nie reaguje na nasze podglądanie. Miałam z nią dwa razy bliskie spotkania trzeciego stopnia czyli face to face.


 Raz, kiedy wygrzewała się na kompoście, a ja weszłam za płotek po grabie. Wtedy spłoszyła się, ale niespecjalnie szybko się ewakuowała. Drugi raz doszło do spotkania przy hydrancie. Pewna byłam, że syczących tam nie będzie, bo chodziłam parę razy odkręcać i zakręcać kran. Dotychczas, kiedy się pojawiałam, właziły pod taras i długo tam czekały. Tym razem byłam pewna, że też tak zrobiły, a tu suprajs. Ja sięgam ręką do kranu, a spod ściany wyskakuje na mnie Donna z sykiem. Scena jak z filmu z Luisem de Fine, gdzie bohaterowie na przemian wykrzykują ze zgrozą na swój widok.


 Jeden drugiego się wystraszył, jeden drugiego się nie spodziewał. I identycznie z nami było. Ja odskoczyłam wrzeszcząc, ona z sykiem władowała się w szczelinę pod okienkiem piwnicznym. Kiedy to zobaczyłam, poleciałam na dół (wołając Jaskóła na pomoc), by zobaczyć, czy gad nie spadł do kotłowni. Byłaby zabawa, gdyby gdzieś w piwnicy utknęła i, nie daj boziu, tam padła z głodu. Wchodzę cicho do kotłowni i czekam na jakiś szelest. Cisza. Jaskół wchodzi za mną. Szukamy gada między oknami. Jest. Widać ją między ramami okienek. Szukam wiadra z pokrywką. Nie mamy pojęcia, jak ją do tego wiaderka zepchnąć. W ogóle jak podnieść okienko, by ona w popłochu nie spadła na podłogę. Byłoby amen i alleluja, bo nie złapalibyśmy jej w piwnicy za Chiny. Ale ona jest mądralą nad mądralami. Kiedy poczuła, że ktoś jej koło zadeczka coś kręci, wysunęła się na zewnątrz przez tę samą szczelinę, którą wpełzła. Huk spadającego kamienia z mojego serca ogłuszył chyba z pół Europy. Rzuciłam się po jakiś worek, by zapchać tę szczelinę pod okienkiem. Złapałam reklamówkę, wyleciałam na zewnątrz, nawet nie patrzyłam, czy ona gdzieś tam jest. Jej biznes, by mi nie wejść pod nogi. Utkałam, upchałam, ucisnęłam szczelnie worek w dziurze i nazad do piwnicy, by go jakoś od wewnętrznej strony zablokować. Podomykałam, podociskałam i wreszcie lekko odetchnęłam. Nie życzę sobie gadów w piwnicy. Odkąd zrobiło się cieplej,  otwierałam zewnętrzne drzwi, by suszyć i wietrzyć piwnicę, i za każdym razem stawiałam w poprzek wejścia styropianową płytę. A co robiła piękna gadzina, kiedy w piwnicy pracowałam w pocie czoła, by uszczelnić okienko? Ano podpełzła pod hydrant i bacznie kontrolowała sytuację. Jaskół stał na tarasie i obserwował gada. Potem ja cicho podeszłam do barierki- rzeczywiście wygrzewała się spokojnie na słońcu pod hydrantem. 

Wieczorem moje dorosłe dziecko wyśmiało mnie lekko:
- Mami, przecież ona sama wyszłaby z tej piwnicy, wystarczyło zostawić jej otwarte drzwi. A jak masz wątpliwości, to wystarczyło jej oprzeć deseczkę o schody.
No fakt, przecież w zeszłym roku wpełzła na schody tarasowe, a w ogóle to gady włażą na drzewa.
No i mam kolejne lęki, bo nie chciałabym, żeby gadzina, ośmielona naszym spokojem, wpełzła kiedyś do pokoju, lub znaleźć ją pod łóżkiem w sypialni.
Zeszłoroczne zdjęcie małego gada i Bezy 
I mały gad w powiększeniu
Ta duża jest dwa razy taka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz