Wczoraj pożegnałam jaskółki. To była jedna z tych szczególnych chwil, kiedy cieszyłam się, że je widzę w takiej gromadzie i jednocześnie ogarniał mnie żal, bo wiedziałam, co się świeci. Szykowały się do odlotu. Miałam w tym roku szczęście, że mogłam je w takiej chwili zobaczyć. W zeszłym roku zbyt późno zorientowałam się, iż jaskółki odleciały. Wczoraj było mi dane „pożegnać” się z nimi. To był ranek, zdjęcia robiłam z dosyć dużej odległości. W dodatku ptaki ciągle się podrywały całym stadkiem, bo były płoszone a to przez przejeżdżający samochód, a to przez zrywające się gołębie. One same były mocno podekscytowane. Siadały na przewodach, coś tam sobie głośno „opowiadały”, potem się podrywały, niektóre siedziały, inne latały dookoła nich. Był moment, iż całe stado siadło i kilka minut siedziało spokojnie. Potem znowu było w powietrzu. Przysiadło na moment. W końcu całe poderwało się do lotu, zrobiło kilka kręgów nad moją głową i głośno świergocząc, pomknęło w stronę Południa, w stronę czeskich Beskidów.
Wszystko trwało może z 20 minut.
Zdążyłam je nagrać, ale film
jest byle jaki. Stałam między dwoma tujami, miałam ograniczone pole widzenia. Coś tam jednak nagrałam.