Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 4 marca 2025

Ale żoz, czyli o wiośnie i wyborach finansowych

 Owoce na kalinie, rosnącej przy tarasie nie znalazły amatora. Wiszą od jesieni do teraz  i robią kolorowy akcent.


Moja koleżanka, kiedy uczyłyśmy się w liceum, miała taką fajną przyśpiewkę, gdy coś się działo w klasie lub w szkole. Wiecie, chodzi o takie małe aferki, które wprawiają w osłupienie, albo w wesołość lub zażenowanie. Przyśpiewka była taka: wersja hard- zszokowana- „Ale jaja, jak berety, o babariba, o babariba,  ŻOZ!!” Wersja złagodzona „Ale wkoło jest wesoło, o babariba, o babariba ŻOZ”. Przy czym ostatni ŻOZ, wrzeszczała na cały regulator.

Tak mi się ta przyśpiewka wbiła w łepetynę (może dlatego, że trafna była w tych momentach, rozbijała napięcie i nic innego nam wtedy nie pozostawało, jak się przystosować do sytuacji), że potem, ile razy coś się w moim życiu działo, to sobie ją śpiewałam. Zazwyczaj wtedy, kiedy wychodziłam z pierwszego „szoku” i czas łagodził pierwsze wrażenie.

A dzisiaj szłam sobie z Bezą na porannym spacerze (6,15) po ogrodzie i miałam ochotę drzeć się na cały regulator „O, babariba, o babariba, ale ŻOZ!!!”, bo „Wiosna, panie sierżancie”, wiosna się rozkręca. HA!!!!!!!

 Kosy podśpiewują, z zagajnika dolatuje werbel dzięcioła, zięby dają koncert no i przyleciały do ogrodu grubasy- gołębie wędrowne. Samiec dał koncert gruchania sznaps barytonem, po czym obleciał cały ogród radośnie trzaskając skrzydłami w locie. Potem trzy sztuki czupurzyły się na brzozach. Śnieżyczki w końcu wyszły z ziemi i kwitną na całego. W tym roku nie zauważyłam na nich ani jednego ślimola. Widać ostatnie mrozy je wytępiły. W zeszłym roku była ich już w lutym plaga- takie drobne bez skorupek, być może potomkowie ślinników. Ślinniki wielkie pojawiły się w ogrodzie dopiero w kwietniu i maju.

 No ale nie wszystko jest takie happy. Wczoraj miałam ogromną „nieprzyjemność”, ale była konieczna. Od miesiąca bolało mnie kolano i to tak, że ściany gryźć. Przeciągałam sprawę na przeciwbólówkach, bo myślałam, że to zapalenie, albo przesilenie, ale jak mi porządnie dopięło to zarejestrowałam się w klinice dla sportowców (całe wsie i miasteczka tam leczą urazy wszelkie). Czekałam tydzień na wizytę. Ortopeda zbadał, powykręcał mi kolano na wszystkie strony, cud, że nie odkręcił od razu dolnej części nogi od kolana. Wszystko delikatnie z wyczuciem do tego stopnia, że miałam problem określić, gdzie mnie to boli. Byłam wszak też na mocnej tabletce przeciw bólowej. Ale fachowiec znalazł- jak dotknął bolącego miejsca, to mało z bólu nie zemdlałam. No to mamy- potem USG, potem prześwietlenie i znów do ortopedy z wynikami (dostał zdjęcie od razu komputerowym przekazem). Pokazał mi zdjęcie, coś tłumaczył O zwężeniu się przy łąkotce w jednym miejscu, pokazał „kałużę” wody która zebrała się pod kolanem i zarządził ściągnięcie tej wody oraz zastrzyk przeciwbólowy w okolicy łękotki. Hmmmmm… słucham, a w mojej głowie nagle: ale żoz babariba, ale żoz…w wersji hard i o mało na głos tego nie wyśpiewałam.

A potem do zabiegówki i zaczęła się jazda. Najpierw ściąganie wody spod kolana- niedużo, ale jednak trochę poczułam. Potem zastrzyk przeciwbólowy w kolano, między kosteczki i szuranie wewnątrz igłą, i nastrzykiwanie. A to już mocno bolała i dłużej trwało. Przeżyłam.

Cała impreza trwała 2 godziny. A ile by to trwało na NFZ? Najpierw rodzinny, skierowanie do ortopedy, potem ortopeda, skierowanie na RTG, czekanie na prześwietlenie, czekanie na wyniki, potem ortopeda- ewentualnie zabieg na miejscu. A wszystko w innych miejscowościach. Dziękuję….

W połowie nocy, po odespaniu wszystkich wrażeń i napięć, obudziłam się, bo ból w tych miejscach, gdzie miałam zastrzyki, był spory. Rano powlokłam się na spacer z Bezą- chodzenie tak nie bolało („babinka” podpierała się laseczką), jak wstawanie, ale te wszystkie wczesnowiosenne ogrodowe bajery warte były tego.

Teraz suszenie chodniczków i ręczników, w słońcu, na tarasie, temp +15 stopni w cieniu. W najbliższych dniach ogród- grabienie spomiędzy śnieżyczek i narcyzów liści, przycinanie, może sypanie ziemi do donic przed dom i na tarasy.

Ortopeda zalecił rower- nie mam roweru terenowego, mamy stacjonarny. Od lat stoi na tarasie. Trzeba go wysunąć, odkurzyć no i jazda „dla zdrowotności”.

I teraz taka moja dygresja na temat finansowych wyborów. Tam gdzie kwoty są nieduże, tak do 2000 tysięcy (powiedzmy za cykl wizyt i leczenia), leczymy się prywatnie- nie piszcie, że przecież płacimy składki zdrowotne i NFZ powinien to pokrywać. Owszem, ale sami wiecie, że czas oczekiwania na wizytę, na zabieg, na operację jest strasznie długi. Często potem jeszcze są dodatkowe opłaty, by mieć np. leczenie lepsze, lepszy sprzęt rehabilitacyjny, czy lepszą plombę. My ciągle płacimy dodatkową składkę zdrowotną, bo nadal pracujemy. No, fakt, złodziejstwo i bezczelność NFZ nie ma granic, jednak już dawno machnęliśmy na to ręką. Wyżej d…y nie podskoczymy, a leczyć się i to szybko, czasem trzeba.

Skąd forsa na to? Ano oszczędzamy, wybieramy wydatki. I tak np. naszym pierwszym wyborem jest szybkie i dobre leczenie, zamiast zagranicznych wycieczek czy wczasów w Polsce lub w innym kraju. Na to wszystko stać nas teraz, ale „liczymy, przeliczamy” i wybieramy- krótka przyjemność, czy zabezpieczenie sobie dobrego zdrowia na dłużej, oszczędzenie sobie długotrwałego bólu, bałaganu organizacyjnego domu, lepszego sprzętu, lepszej obsługi medycznej.

Może jeszcze kiedyś, kiedy nie było szybkiego Internetu, kiedy nie było możliwości oglądania tysięcy zdjęć z różnych zakątków świata, możliwości oglądania filmików z różnych stron i to filmików robionych przez różnych ludzi- dyletantów turystów, co to przeleci kamerką i „pokaże”, po fachowe filmy, w których filmowiec ma dostęp do miejsc, gdzie inni wejść nie mogą- może wtedy nasz wybór nie byłby tak oczywisty. Ale teraz? Teraz, kiedy ja to mogę zobaczyć w domu, nie muszę koniecznie tam być. Tak, nie doznam wielu rzeczy charakterystycznych dla danego miejsca- zapachu, słońca, wiatru, smaków kuchni, kolorów, ciepła piasku na plaży, czy odgłosów. No nie doznam. Jednak, co mi po doznaniach, kiedy jak złapie mnie choróbsko, to szybko przestaną w mojej głowie siedzieć. Człowiek ma to do siebie, że zawsze skupia się na sobie, swoim wnętrzu, bólu i nie w głowie mu wtedy myśleć o tamtych przyjemnościach, które jednak, jakby na to nie spojrzeć, dosyć szybko zacierają się w pamięci- byłam, widziałam i tyle. Nie mam napinki, potrafię oprzeć się tych wszystkim „must have”, „Ależ kochana żałuj”, „Musisz koniecznie to zobaczyć”, „Jak to nie byłaś? Naprawdę? Ooooo…..”. Miałam koleżankę, która trochę jeździła po świecie. Po każdej takiej podróży, zapraszała nas na kawę, winko i oglądanie zdjęć. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jej okrzyki: „Dziewczyny to musicie zobaczyć”, „Naprawdę nie chcesz tam pojechać? Dziwna jesteś”, „ Popatrzcie, tam trzeba być”, „Ja bym na twoim miejscu nie wahała się i jechała”, „Nie mów, że nie możesz wyskrobać parę groszy i pojechać”. Po godzinie takich komentarzy na długo odechciewało nam się to wszystko oglądać. Przy czym, faktycznie, jak się tam nie było, to te „zachwyty” nie działały. I nie brała kobieta pod uwagę, że dwie z nas były samotne, na jednej pensji, z dzieciakami do odchowania, a jedna miała męża sknerę. Ale to pomijam, bo mnie naprawdę to nie imponowało i nie ciągnęło mnie do takiego zwiedzania.

I nie są to w moim przypadku „kwaśne winogrona”. Zawsze byłam racjonalna, pewnie dzięki tej cesze charakteru, mogę z całym sumieniem powiedzieć, że większość moich wyborów była trafna i raczej ich nie żałowałam. I tak jest w przypadku wyborów- przyjemność czy leczenie albo przyjemność czy dobry sprzęt, ułatwiający życie, w domu.

A swoją drogę, jest ogromna przyjemność w świadomości (być może ta z podróżowania nigdy mi tej nie zastąpiła), że stać mnie na szybkie i dobre leczenie. I tego się trzymam.

Biedronkę ufilcowałam na życzenie. Teraz zażyczono sobie żabę. Chyba przy niej polegnę.




23 komentarze:

  1. O Dżezuniu, jak ja kolanowe sprawy rozumiem...
    Stąd wiem, że łąkotka nie łękotka, ale to drobiazg..

    Prześliczna biedroneczka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiłam, zły nawyk nazywania jeszcze z czasów, kiedy trenowałam.
      Z biedroną namęczyłam się przy uzyskaniu kształtu:):):) Nie wiem, jak rozgryźć żabę:)

      Usuń
    2. No, a tu mnie Repo pyta o wiewiórkę:):):) Wyzwania się mnożą.

      Usuń
  2. https://mavir.hu/web/mavir/feszekmegfigyeles To może zerkniesz na tę węgierską stronę. W tym gnieździe znosi jaja raróg. Już się wokół niego kręci, składa bardzo wcześnie jaja. Moje kolana też są "kosztowne" jak brylanty. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Raróg, jak sokół- prześliczny, zobaczyłam filmik. Super. Lubię takie podglądania gniazd. Teraz jest sporo kamerek, które filmują życie ptaków. I ukryte kamery w lasach. Niesamowite, co ptaki i zwierzaki wyczyniają.
      A do ogrodu drozdy przyleciały i pierwszy tego roku usłyszałam ich śpiew. Dzisiaj rano.
      To moja pierwsza przygoda z kolanem. Jaskół leczy systematycznie. Pozostałości po naszych sportach wyczynowych.

      Usuń
  3. bo to od razu trzeba wyrwać skierowanie na rentgen od rodzinnego, zawsze to jedna wizyta u ortopedy mniej, jałowa zresztą wizyta, bo on i tak wtedy zacznie od wysłania pacjenta na rentgen...
    ale nie zawsze jest tak źle... mnie się kiedyś trafił kardiolog, który aparat do echa serca ma na miejscu i tym sposobem już jest oszczędność czasu... ale radość moja nie trwała długo, bo i tak mnie wysłał na tomografię, co oznaczało co najmniej półtora miesiąca czekania na wynik...
    p.jzns:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aha, a kalinę to w jakimś filmie (serialu) używano do leczenia raka... zadziałało, bo jak chłopaki nazbierali tej kaliny i przynieśli chorej do szpitala, to rak się wystraszył i uciekł...

      Usuń
    2. Piotrze, właśnie chciałam uniknąć łażenie do rodzinnego- 2 wsie dalej, potem rentgen w Cieszynie, a klinika w Żorach. Załatwiliśmy to wszystko w ciągu dwóch godzin w klinice. o to mi chodzi- oszczędzam, by nie łazić po lekarzach i tracić w bólu czas. Do państwowego ortopedy też musiałabym długo czekać- przerabiałam z neurologiem, do którego w końcu się na NFZ nie dostałam ( ciągle terminy przesuwali). Jaskół leczy kolana w klinie, ja byłam u tego samego lekarza.
      "Jan serce"- ale... no przestań.

      Usuń
    3. Dziewczyna miał na imię Kalina, tam ja znalazł ( ta której miał szukać). Gdyby rak uciekał tylko po pokazaniu kaliny, świat byłby cudny.

      Usuń
  4. No niestety, odczułam NFZ na własnej skórze i wychodzi na to, że zawsze płacimy.
    Teraz czekam na wizytę w klinice stomatologicznej, na szczęście mam jakieś oszczędności...
    Zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zęby też leczymy prywatnie. Tylko podstawowe leczenie- grypa, przeziębienia, czy inne krótkotrwałe dolegliwości (bez diagnozy specjalisty) POZ. Nawet badania profilaktyczne w POZ są płatne- np. hormony, czy inne bardziej skomplikowane.

      Usuń
  5. Całe życie to wybory. Najlepiej byłoby mieć pieniądze na wszystko i do tego całą.rodzinę, wraz z sobą, o żelaznym zdrowiu, ale życie to nie bajka. My mamy środki, mamy siły, ale sytuacja nie pozwala na żadne wyjazdy. I co? I nic, żyjemy na miarę możliwości, bo frustrowanie się nic nam.nie da. Poczytam u ludzi co tam w wielkim świecie.
    Biedronka wyszła super, a próbowałaś kiedyś wiewiórkę sfilcować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojego ulubionego mema o wizycie u ortopedy, w roli głównej starszy pan o uśmiechu przez zaciśnięte zęby, nie mam możliwości wrzucić, więc chociaż opiszę.
      Ortopeda: musimy amputować powyżej kolana. Pacjent: panie doktorze, ale jak ja będę żył jako sama noga?

      Usuń
    2.  To do drugiego komentarza
      Cały czas dokonujemy wyborów. W tych samych warunkach wybór dla jednych będzie bolesny, dla innych w miarę normalny i oczywisty. Nie każdy potrafi przewidywać, a nawet jak przewiduje, to działa w myśl zasady ”jakoś to będzie”. Otóż nie zawsze „jest jakoś”.
      W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że się starzejemy, że będziemy chorować, że potrzebne będzie leczenie i nasz wybór padł na dobre leczenie kosztem ograniczenia przyjemności z „włóczenia się” po świecie. Ale równie dobrze mogło to być kosztem lepszych ciuchów, samochodu itp. Nas też stać na wycieczki dalsze, czy lot samolotem gdzieś w świat, jednak wolimy leczenie się bez kolejek. Dla nas wybór był jasny.
      Wiewiórkę da się ufilcować, są filmiki, ale ja mało wierzę w swoje zdolności w tym kierunku. Boję się, że zamiast wiewiórki ufilcuję gremlina.

      Usuń
    3. Też fajny by był 😄
      Nie jestem zwolenniczką odmawiania sobie wszystkiego celem zabezpieczenia przyszłych pokoleń, budowania domów hangarów itp. ale o swój dobrostan na tzw. stare lata zadbać warto. Jednego.dnia.jest się sprawnym i wystarczy poślizgnąć się na dywaniku.

      Usuń
    4. My mamy ogromny dom ( dwa odrębne mieszkania), nie chciałam takiego, marzył mi się mały domek z ogródkiem. Jednak rodzice zadecydowali, a przystał na to mój poprzedni mąż, że dobudują dom do starego, który kupili dla siebie i siostry. Ich wywłaszczono i wtedy postanowili podzielić wszystko między nas troje (siostrę, brata i mnie)- dostaliśmy spadek już wtedy, za ich życia. Moja mama szukała dworku do remontu, ale konserwator itp. Zrezygnowała. Za to jak dobudowali naszą część do starego, zrobiła z rozmachem z tego dworek w stylu kolonialnym. No, a to namnożyło metrów kwadratowych.
      Mój poprzedni mąż zmarł dwa lata po przeprowadzce, potem przez 16 lat sama to utrzymywałam długi, kredyt pod hipotekę, remonty, ogrzewanie itp.), do momentu, kiedy pojawił się Jaskół. Ale nie żałuję- mamy duży jasny dom, ciepły przestronny. Już go przystosowaliśmy do starości- szerokie drzwi, jeden schodek przed wejściem, szeroka kabina z uchwytami (wszystko ewentualnie na wózek), poręcze przy schodach do piwnicy, poręcze przy schodach na tarasy itp. ułatwienia. Mam pojęcie, co to znaczy opiekować się starym człowiekiem, leżącym, z Alzheimerem (matka) i wiem, w którym kierunku ułatwić sobie taką opiekę. Mamy prześcieradła nie przemakające, materac antyodleżynowy, chodzik, kule. No popatrz, przygotowanie ani na wojnę. Trzeba to mieć, bo potem nie ma czasu na organizowanie.

      Usuń
  6. Wiem,o jakiej klinice piszesz.U nas też jest znana.Lubię to urokliwe miasteczko z bardzo ładnym Rynkiem. Życie to ciągłe wybory,że tak banalnie powiem, lubię Twoją trzeźwą ocene rzeczywistosci ,bez wrzasku i emocji(made in Poland),czuje się spokoj i taka wyważoną empatię do świata i ludzi.Mam nadzieję,że pomogły te zabiegi na kolano i ze cię już nie boli,albo dużo mniej.Ja staram się uciekać od chorob,może nie zawsze na wlasnych nogach,ale na rowerze:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przychodnia jest bardzo dobra. I mamy do niej 20 kilometrów, czyli blisko. Moje kolano to nie jest jakaś duża sprawa. Chyba szybko dało znać, że coś się rozwija. Mogłam sobie tego miesięcznego bólu oszczędzić, bo dzisiaj jest drugi dzień po zabiegu i boli dużo mniej.
      Powiem szczerze- życie mnie tak przeczołgało, że do różnych spraw podchodzę z rezerwą i mam zawsze plan B, jak plan A nie wypali. Nie zawsze ma się to czego pragniemy, a w zasadzie rzadko ma się to czego pragniemy. I przy całym moim optymizmie, godzę się na takie warunki, ale nie z jakąś wielką dla mnie stratą. Wiele przyjemności z niego wyciągam:).
      Ja na razie na rowerze stacjonarnym, bo nie mam terenowego. Jaskół nie może, Beza nie może, a samej tak jakoś nie bardzo udzierać po terenie. Zresztą zobaczymy- przez większość życia jeździłam na rowerze- do szkoły, do pracy, na zakupy- sprzęt mi nie obcy, a raczej bardzo oswojony.

      Usuń
  7. No i dobrze, że lekarz rozpoznał. Ja 35 lat chodziłam z potrzaskaną łąkotką ( bo to jest łąkotka a nie łękotka), którą sobie uszkodziłam zaraz w pierwszym roku szkółki baletowej no ale wtedy jeszcze nie było USG i żeby sprawdzić co to- bo na rtg nic nie wychodziło - to trzeba było otworzyć staw operacyjnie a nikt się do tego nie palił, bo to duże ryzyko wprowadzenia infekcji. Dopiero tak zwany rtg tunelowy wskazał winowajcę i mnie zoperowano. Gdy mnie 5 dnia po operacji (1987r)spionizowano to się aż popłakałam ze szczęścia, że wreszcie nic mnie nie boli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiłam:).
      No to musiało Cię nieźle boleć. Moje współczucia, dla ówczesnej małej dziewczynki, po operacji kolana.
      Kolana są skomplikowane w budowie. I bardzo bolą, nawet przy reumatyzmie. Łatwiej wstawić endoprotezę biodra niż kolana. Moja koleżanka już trzeci rok się waha, a ci po wstawieniu endoprotezy w kolano rzadko są zadowoleni.
      Ja swoje 4 lata szkółki baletowej przeżyłam bez kontuzji. O dziwo nawet 6 lat wyczynu też bez kontuzji- nie liczę stłuczeń kolana przy biegu przez płotki. A może te stłuczenia dały jakieś mikrourazy, bo lewa noga była zakroczną i tym kolanem waliłam czasem w płotek. No nie wiem. Mogło być z przesilenia przy noszeniu ciężkich rzeczy itp. Grunt, że szybko zdiagnozowane i chyba wyleczone. Już mniej boli.

      Usuń
  8. Cóż... Każdy z nas chyba się wzdryga na hasło NFZ ;) Mi wysiadają łokcie i to tak już konkretniej bym powiedziała i muszę się wybrać w końcu do specjalisty. Tylko, że jak wyżej wsponiał Piotr- najpierw rodzinny, potem specjalista, potem prześwietlenie i znów specjalista... Na polskie realia to jakiś rok lub dwa bujania się po przychodniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie najgorsze, że tak długo trwa. Choroba ma czas się rozwinąć, a potem długie leczenie. I to też z poślizgami czasowymi.

      Usuń