Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 3 maja 2012

W obliczu zagłady...


Pisane wczoraj…
- Wiesz wydaje mi się, że to wszystko za szybko leci- zebrało mi się na filozofię.
- A konkretnie co?- zainteresowanie Jaskóła było ledwo letnie.
- No wszystko. Czuję się, jakby świat był rakietą i pędził przed siebie. To wszystko zaraz gruchnie. Wcale nie żartuję, naprawdę mam takie odczucia. Jakaś szalona karuzela, albo pojazd mknący z prędkością światła. A w tym wszystkim my- ludzkość, lecąca gdzieś ku zagładzie- spojrzałam na wcinającego śniadanie męża
- Żebyśmy tylko trawnik zdążyli skosić- spokojnie stwierdził Jaskół.  Trawnik rzeczywiście jest nie skoszony i rośnie w zastraszającym tempie.
- Trawnik. A po co kosić trawnik?- nagle mnie to ogromnie zainteresowało. Zagłada przecież się zbliża a on z taką, dosłownie, przyziemną sprawą wystrzelił.
- No, ładnie powinno być i tyle- odparł niewzruszony Jaskół i jednocześnie zaczęliśmy  się śmiać.  Zagłada zagładą, a porządek powinien być. Po południu przeszła burza. Gdzieś bokiem, nad Czechami. Polało jednak porządnie i dobrze, bo musiałam podlewać ogród wieczorami po tych upałach.
Co zabieram się do napisania czegoś, napiszę parę zdań i odechciewa mi się dalej.
Zmęczona wracam z ogrodu. Tak pozytywnie zmęczona, ale już na nic więcej nie mam siły.
Nawet ten „majówkowy’ tydzień jest zapełniony. Wczoraj „przyprowadziliśmy” do domu z zimowego miejsca pobytu (czyli garażu u kumpla) nasz „królewski’ motocykl.  Tam jechaliśmy samochodem i  Jaskół prowadził. A ja miałam frajdę. Pamiętam, kiedy musiałam sama wszędzie jeździć samochodem i wozić całą rodzinę, marzyłam żeby tak ktoś chociaż raz siadł za kierownicą, a ja jako pasażer. Może wydaje się to śmieszne, ale zazdrościłam koleżankom, że ich mężowie są kierowcami, a one o nic się nie martwią tylko siadają na miejscu pasażera i wożą tyłki. Lubię prowadzić samochód.  Nawet bardzo, ale gdy przez 16 lat jest się dla kogoś kierowcą (na żądanie, prośbę, konieczność), to przestaje to być zabawne. A że marzenia mi się spełniają (przy wydatnej mojej pomocy), to teraz mogę sobie pooglądać świat z miejsca pasażera. Czyli tam prowadził on, a z powrotem ja. Jaskół na Enfieldzie jechał pierwszy, a ja samochodem z tyłu jako pilot. Ponad 100 kilometrów. Niezła zabawa. Pilnowanie, żeby trzymać dystans i żeby nikt się między nas nie wtrynił.  Droga kręta, przez wsie i miasteczka. Pogoda w sam raz i piękne widoki (trochę zdążyłam zobaczyć, uważając, żeby nie najechać motocyklowi na kuper).
Co nieco wiosennego. Zdjęcia robione w ciągu dwóch ostatnich tygodni. 

 Wenus jeszcze blisko Księżyca. Nie udało mi się zrobić zdjęcia Wenus, Księżyca i Jowisza blisko siebie.
 Kwitnąca brzoza w świetle zachodzącego słońca.  Nabrała koloru starego złota.
 Pracuś :) na krzaku jagody kamczackiej.
 Czeremcha w całej okazałości. Lubię jej ostry, gorzki zapach. Kwitła dużo krócej niż zawsze. Pewnie te upały przyspieszyły przekwitanie. Zresztą narcyzy też szybko przekwitły.
 Żółta porzeczka ozdobna. Pachnie cynamonem i miodem. Miałam jeszcze różową, ale zmarzła.
 Ciągle próbuję oddać nastrój. Te trzy zdjęcia robiłam wczoraj wczesnym rankiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz