Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 25 września 2012

Lęki codzienne


Jestem na wpół uduszona. To nerwica mnie dopada co i rusz. A dzisiaj z powodu mamy. Musieliśmy nagle wyjechać i przed wyjazdem jeszcze zaszłam do jej mieszkania zobaczyć, czy wszystko w porządku. Wchodzę do pokoju i widzę, że śpi w dziwnej pozycji- głowa lekko wykręcona w górę, oparta na podgiętej ręce, twarz wysunięta do przodu.
-Mamo, śpisz?- pytam półgłosem. Cisza.
- Mamo!!- mówię głośno. Nic, cisza. Stoję i myśli lecą mi błyskawicznie: No nie. Teraz? Czyżby się stało? Umarła????? Kurcze… jak to? Robię się kamiennie spokojna. Zawsze w takich sytuacjach podbramkowych, ogarnia mnie spokój szachisty. Kamień, mur, beton.
- Mamo, śpisz???!!!- teraz już bardzo głośno i spokojnie mówię.
- Co? Uhmmmm…- odzywa się po długiej, bardzo długiej  chwili zaspanym głosem. O rany…. Napięcie opadło, ale w tym samym momencie wszystko się we mnie rozszalało. W środku zaczęłam dygotać, w gardle ucisk. Zaczyna mnie dusić. Koniec, przepadło. Do teraz mnie jeszcze trzyma. Każdy taki mocny stres, od niedawna, wyzwala „duszonko” (przedtem atakowało żołądek). Pozostałości z mojego niewątpliwie mocno „spokojnego” życia. Nie, nie da się tego leczyć farmakologicznie. Inaczej- da się, ale to nie ma sensu. Te wszystkie wyciszacze autują mnie też z wszelkiej aktywności, a to jeszcze bardziej mnie wkurza. Kiedyś pan psychiatra (ach ta depresja, niekończąca się udręka)  dał mi środki, które po miesiącu zażywania, wyzwalały we mnie agresję, zamiast wyciszać i leczyć mi nerwy. Podziękowałam. Serce przebadałam, bo gdy pierwszy raz zaczęłam się dusić, wylądowałam na pogotowiu (wymusili to na mnie moi domowi). Myślałam, że mam atak serca. Jedno EKG, potem następne. Serce jak dzwon. Psychoterapię prowadzi mi mój Jaskół. Jest w tym genialny. Te wiewiórki… dzięcioły, zachody słońca…cała ta zabawa w fotografowanie, to intuicja- wiem, że to też mnie ratuje.  Czas… czas musi to wyrównać, wyciszyć.J
Nie szukam rady, nie skarżę się, nie wymyślam cudów tutaj. Czasem muszę upuścić z siebie parę. Wiem, że sama muszę się z moimi lękami i stanami ducha uporać. I wiem, że pisanie, nazywanie rzeczy po imieniu, odkrywanie ich, wyrzucanie na zewnątrz, też pomaga. I wiem również, że nie ja sama w takiej sytuacji tkwię. 
Koronki




Moja druga ulubiona róża:)

1 komentarz: