Wczoraj uszyłam nowe zasłony do pokoju. Wpuściłam
się z nimi w maliny, bo zamówiłam materiał w jednym kawałku- całe 13 metrów . To kora, wiec
trzeba było ją zdekatyzować. Bałam się, że jak najpierw potnę ją na zasłony, a
potem je zmoczę, to skurczą mi się gotowce. No to wzięłam cały kawał materiału
i wsadziłam do wanny, do bardzo ciepłej wody. Boszszsz… namokło to pieroństwo
tak, że miałam problem włożyć go do pralki, żeby odwirować. Jakoś wepchnęłam,
odwirowało się i wyciągnęłam z trudem do kosza. A potem cały ten kawał
materiału rozwiesiłyśmy na sznurach w ogrodzie. Podwójnie, co tam, poczwórnie
złożony i przerzucony kilkakrotnie przez sznury. Pocięłam… uszyłam i… okazało
się, że zasłony kończą się 5 centymetrów
nad podłogą. Szlag by trafił. Odmierzyłam je tak, jak poprzednie, które
wręcz się oparły na podłodze- 2,60
cm , tak, jak pokój wysoki (w tym zapas na podwinięcia= wielkość żabki).
Kompletnie nie mam pojęcia, czy tamte były źle mierzone, czy „sufit się
podniósł”. W sumie to powinien się „obniżyć”, bo „dodaliśmy”
do wysokości pokoju nową podłogę. Stare zasłony
przewiesiłam do pokoju obok, gdzie sięgają podłogi. Nic nie rozumiem z tego. Mogła
być różnica 1-3
centymetrów , ale nie 5. Zasłony są idealnie równe, czyli
nie chodzi o moje ”krzywe oko”. Zresztą przyciąć na wymiar duże bryty materiału
wcale nie jest takie proste. Musiałam najpierw wyrównać „początek”, bo
sprzedawca odciął z beli z różnicą na szerokości około 5 centymetrów . A
potem na podłodze, na kolanach, metrem odmierzyć pięć równych kawałków kory, która się „naciąga” i
fałduje na swoich oryginalnych marszczeniach. To zadanie wykonałam tak, jak
należy. Trzeba jeszcze raz zmierzyć wysokość pokoju, żeby na przyszłość
wiedzieć. Nie zdziwię się, jak różnica w wysokościach między dwoma
sąsiadującymi pokojami będzie faktycznie wynosiła 10 centymetrów . W
tym domu już nic mnie nie zdziwi jeżeli chodzi o wymiary i „równości”. Nowe
zasłony nadały pokojowi to „coś”, czego oczekiwałam po nich. Zrobił się
przytulny, swojski, taki wiejski. I to jest jakiś
optymistyczny akcent w dzisiejszym, szarym dniu.
Sen Bezy
To nic, że w całym domu huczy, słychać warkot wiertła, stukanie młotem i wymiana okien idzie na całego. Grunt, że jest ukochany gumowiec w który można wtulić nos. Reszta się nie liczy
Tu też można się zdrzemnąć. Na wszelki wypadek przytrzymam sobie pani tenisówkę pod łapą.
Pełnia szczęścia. Przy nosku są jeszcze gumowce, ukochane gumowce, które tak dobrze się gryzie w biegu, kiedy maszerują na pani po ogrodzie.Teraz nic mnie nie ruszy. Nawet nie wiem, ze zabrano mi sprzed nosa czerwone gumiaki. Śpię sobie...
Tak też mogę. Warunek- jeden czerwony pod, drugi obok
Sama rozkosz spania- adidasy młodszej pani. Jak przytulnie w środku:)
Zaraz sobie chrapnę, tylko przestańcie ganiać tam i z powrotem po pokoju.
Każdy dobrze wie, że pościel trzeba wietrzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz