Trochę za dużo tego covidowego szaleństwa na moje nerwy. Czerwona strefa. Obostrzenia, Pilnujemy się jak diabli, ale żyć trzeba. Zamówiliśmy dodatkowo lampę UV do sklepu. Jak pomoże zwalczać wszelkie dziadostwo, to dobrze, jak nie, strata niewielka. Nie, to nie jest przewrażliwienie, jeżeli możemy dbać o siebie i innych, to dlaczego tego nie robić? Czy to wielkie wyrzeczenia? Bywało gorzej- szukanie po kieszeniach drobnych na mleko dla synka, zapożyczanie się przed pierwszym, by zaraz po wypłacie oddawać, palenie kartonami w CO, bo już w marcu brakło opału, a nie było możliwości zdobyć forsy na nowy, spłata dwóch pożyczek w ciągu tygodnia, jak mnie zwolniono bezprawnie z dnia na dzień (zapożyczyłam się wtedy na nowo u ojca), praca na dwóch uczelniach za jedną pensję w budżetówce (tak, tak marnie płaciły prywatne doktorowi wykładowcy za etat- 1500 na rękę- mniej niż zarabiałam w podstawówce).
Noszenie maseczek? Mycie rąk? Trochę dłuższe kolejki przed sklepem? A pamiętam, kiedy w 80tym stałam wieczorem 2 godziny, w listopadzie, przed piekarnią, po to, by po dojściu do lady dowiedzieć się, że chleba brakło, a następna partia będzie za dwie godziny. A kolejki po mięso, proszki, papier toaletowy...I to ciągłe dorabianie- nadliczbówki, zastępstwa, godziny na uczelniach. I ciągle z tym sama. Teraz mam Jaskóła, dorosłe dzieci, mam pomoc, oparcie, ale wtedy musiałam sobie sama radzić. Ograniczanie wolności, bo maseczki? A godzina policyjna? Tego nie pamiętacie? A legitymowanie na ulicach, w pociągach? Głuche telefony, brak towaru, kartki... Ludzie opamiętajcie się- te obostrzenia są konieczne i mają nam służyć, nie ma nic ponad konieczność. I chociaż trudno jest, to przynajmniej dla mnie, są to uciążliwości do zniesienia. Myślę, że jak ktoś podejdzie do całej sprawy racjonalnie, sam przyzna, że to jeszcze mieści się w granicach do wytrzymania.
Ech...
Dzisiaj wiewiórki, ciągła i nieustająca moja radość.
W ogrodzie już nie ma rudych wiewiórek. Zostały trzy brązowe. Kiedyś było ich więcej. Ja widuję blisko domu trzy.
Na początku pażdziernika Jaskół pozbierał trochę orzechów z postanowieniem zrobienia zapasów dla wiewiórek, by je potem systematycznie im sypać. Uznałam, ze to bez sensu, bo orzechów w tym roku jest mało, niech sobie same zbierają. Te, które przyniósł, wsypałam do miski i wystawiłam na taras. Widać zrozumiała, o co chodzi, bo zabiera się do podbierania.
Te trzy zdjęcia robiłam z zaskoczenia, przez szybę.
Następne już normalnie
W trakcie zakopywania orzechaI akcja pod cisem
Potem wysypałam orzechy z miski na taras. Zabrały je i zakopały. Nie udało mi się zrobić więcej zdjęć, ale przyłapałam Bezę na złodziejstwie. Poszła na taras, wzięła jednego orzecha w zęby i zakopała go pod cisem. Ziemię nagarnęła nosem na kupkę, po czym odeszła zadowolona. Zazdrośnica, bo nie sądzę, by ulitowała się nad rudasami i pomogła im robić zapasy.
I jeszcze filmik. Uśmiałam się, ponieważ wiewióra zakopała orzech dokładnie w krecim kopcu.
Spokojnych dni😃 wszystkim😁