wtorek, 11 stycznia 2022

Słodki chrust

Nie jestem miłośniczką przesiadywania w kuchni ani miłośniczką gotowania tudzież pieczenia. Jedzenie traktuję jako potrzebę, by przeżyć i nie rozczulam się nad ekstra potrawami, chociaż od czasu do czasu, lubię zjeść coś nowego. Zawsze bardziej lubiłam piec ciasta, niż gotować. A gotować zaczęłam, kiedy miałam 12 lat. Gosposia wyszła za mąż, następne bywały krótko, jednak ponoć „się nie nadawały’” (jakkolwiek by to zrozumieć), mama pracowała (ach te spotkania rodzicielskie, dyżury oraz konferencje) i studiowała, starsza siostra więcej przesiadywała u ciotki, bo była w liceum i „musiała mieć spokój”, dlatego większość gotowania spadła na mnie.

Uczyłam się gotować na zasadzie: jutro ugotujesz to i to, przepis znajdziesz w książce. Koniec, kropka. Ponieważ od małego dziecka uczono nas podchodzić do problemów zadaniowo, toteż sama główkowałam, jak to ugotować, by zadanie wykonać dobrze. Jakoś szło do przodu, chociaż niekiedy ojciec krzywił się i sarkał, że breji jeść nie będzie- należy to wywalić do wiadra z żarciem dla świniaków. Nieraz się poryczałam, buntowałam, wrzeszczałam, że mogą sobie sami gotować, jak się nie podoba, niemniej robiłam to dalej z większym zaparciem, że ja im jeszcze ugotuję (z podtekstem- dosypię trutki na szczury), jak to zbuntowana smarkula miewa w zwyczaju. Ojciec bardziej dokuczał matce, że sobie studiuje, a on musi takie obiady jadać, ale na zwolnienie mnie z gotowania nie miało to wpływu. Matka wzruszała ramionami i kwitowała krótko- „Poradzi sobie”, albo „Przyzwyczaisz się”.

No to gotowałam zaraz po przyjściu ze szkoły. Najczęściej były to obiady jednodaniowe, proste, ponieważ ja też miałam jeszcze inne obowiązki- ćwiczenie na lekcje pianina, zadania domowe oraz prace około domowe, które nam ojciec przydzielał.

Najpierw nauczyłam się gotować zupy proste, zabielane śmietaną z mąką. Potem te ze zasmażkami. Te pierwsze najczęściej bywały za rzadkie, te drugie często były mączną breją. Cholerne zasmażki do dzisiaj mi nie wychodzą i jak nie muszę, to nie robię z nimi dań. No taki mam feler, że nie trafiam z proporcją zasmażkową. Potem nauczyłam się piec mięso. Owszem, rolady śląskie  też wtedy zaczęłam robić, ale to był hit mojej mamy i ona sama się nimi bawiła. Tych wszystkich surówek, mizerii, sałatek nauczyłam się „po drodze”, a nie było z nich zwolnienia, bo u nas do każdego drugiego dania obowiązkowo była jakaś „zielenina’  i kompot. No i bigos, bigos, który lubię robić, a który też rewelacyjnie przyrządzała moja mama. Ona  robiła prawdziwe myśliwskie bigosy, bo miała do dyspozycji dziczyznę różnego rodzaju.

Ja takich możliwości już nie mam, ale kiedy gotuję bigos trzymam się jej wskazówek: więcej kiszonej kapusty niż surowej, szklanka wytrawnego czerwonego wina na koniec gotowania, dużo suszonych grzybów szlachetnych, dużo zmiażdżonych  owoców jałowca, co najmniej trzy różne gatunki mięs (wołowina, wieprzowina, drób a jak się da, to dziczyzna), dwa gatunki kiełbas (tych bardziej szlachetnych), boczek i słonina (przesmażone w kostce), niezbyt dużo przecieru pomidorowego (by bigos nie był zbyt słodki), pieprz, sól i to wszystko przez cały tydzień, po kilka godzin, przegotowywać na wolnym ogniu pilnując, aby się nie przypaliło. To tak w skrócie o bigosie. Tak, torty i bigos moja mama robiła rewelacyjne.

Ciasta zaczęłam piec również w, mniej więcej, tym samym czasie. Tego nauczyła mnie też ona. Mogę o matce różne rzeczy pisać, ale jedno muszę przyznać- piekła ciasta genialne, a jej torty robiły furorę. Potem ja piekłam torty dla całej rodziny, a teraz torty piecze Młoda i  też ma do tego talent.

Przez wszystkie lata moich kulinarnych zmagań, korzystałam głównie z jednej starej książki kucharskiej. Kiedy wyprowadziłam się do "swoich domów", wyprosiłam tę książkę od mamy i towarzyszy mi ona do teraz.

Książka bardzo sfatygowana. Matka pewnie używała jej wiele razy. Sama przyznawała, że kiedy wychodziła za mąż, umiała tylko parzyć kawę. Nie ma się co dziwić, bo wychodziła za mąż, mając 18 lat, zaraz po maturze, a w domu moich dziadków zawsze była pomoc domowa, która zajmowała się gotowaniem i innymi prozaicznymi domowymi czynnościami. Skąd, zatem, miała umieć gotować?

Tę książkę dostała, kiedy była już 7 lat mężatką, ale i w jej domu, jak to bywało na leśniczówkach, miała do pomocy gosposię oraz gajowego. Książka jest nagrodą za zagospodarowanie obejścia leśniczówki. O tak, takie rzeczy moja mama uwielbiała- remontować, urządzać, zakładać ogrody. Leśniczówkę tę, dostał mój tata, zaraz po ślubie z mamą (1950 rok). Budynek byl do remontu, a obejście zaniedbane.

Cały czas trzymam w książce różne karteczki i opakowania. Te są po proszku do pieczenia. Nie mam pojęcia, skąd mama miała niemiecki proszek w czasach głębokiego stalinizmu w Polsce. Może od wujka z Niemiec, który słał paczki „biednym” krewnym? Matka biegle władała językiem niemieckim, ale tej umiejętności już nam nie przekazała. Szkoda.

Są też kartki z przepisami na ciasta, pisane ręcznie przez mamę. Ten jest na fajne ciasto orzechowe

I przepis, z którego korzystam, aby upiec chrust- chrust, nie faworki, bo u nas mówi się na ten rodzaj ciastek chrust.

Tak podaje się, według autora książki, chrust ( jedno z nielicznych zdjęć zamieszczonych w książce)


 
Zawsze ściśle trzymam proporcje i zawsze używam do ciasta spirytusu 90%.

Robię ciasto, a potem tłukę je dosyć długo wałkiem do ciasta. Moja mama robiła ciasto, formowała je w wałek, chwytała za koniec i tłukła ciastem o stół bardzo mocno. Wszystko po to, by je napowietrzyć. Im dłużej i mocniej się tłucze, tym bardzie kruche wychodzą ciastka.

Potem ciasto wałkuję na bardzo cienki plaster (na 2/3 milimetry), kroję paski- 2 cm szerokości, te paski kroję na części– wychodzą paseczki pięciocentymetrowe ( ostatnio mniej przykładam wagi do tych wszystkich długości i szerokości, byle nie były zbyt duże), w środku każdego robię nacięcie i przewlekam róg przez to nacięcie.

Smażę na bardzo gorącym oleju rzepakowym (moja mama smażyła na smalcu wieprzowym lub na Ceresie- kto pamięta Ceres?). Ciastka wrzucam małymi partiami, smażę krótko z jednej strony (złoty kolor), potem szpikulcem przewracam na drugą stronę, bardzo krótko trzymam i cedzakiem wyjmuję na talerz. Posypuję jeszcze gorące cukrem pudrem.

Tak wyszły w Sylwestra- tradycyjnie piekę chrust w Sylwestra oraz w Tłusty Czwartek

Bukiet goździków to nasza tegoroczna choinka. Goździki kupiłam, przed B.N. i jeszcze się pięknie (3. tydzień) trzymają w wazonie.


 A takie śliczne pierniczki otrzymaliśmy od wnuków z Anglii. Syn z synową pozwalają swoim chłopakom uczestniczyć we wszelkich pracach kuchennych, głównie w gotowaniu oraz pieczeniu. Super sprawa.


 

 

Miłego dnia.



 

 

 

33 komentarze:

  1. Wychodząc za mąż to nawet wody na herbatę nie potrafiłam ugotować i długo czaszkowałam "skąd się woda w zupie bierze". Bo mnie nie wolno było nawet wchodzić do kuchni. Dziwne, bo dziś mogę u Ciebie komentować- zaraz spróbuję jak jest u innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie całe życie gotowałam dla rodziny. Najpierw w domu rodzinnym, potem w swoich, by, kiedy rodzice się zestarzeli, znów gotować dla nich i nas obiady. Może dlatego nie lubię gotować, bo siedzenie w kuchni jest dla mnie średnią przyjemnością.

      Usuń
  2. Cale zycie myslalam ze cers to taki twardy smalec...
    Dzisiaj Sie doczytalam, ze to byl chemicznie utwardzony olej rzepakowy :)))
    Ksiazke taka tez odziedziczylam po mamie, nawet z wyliczeniami ile kosztuja skladniki do konkretnego ciasta (np. faworkow), i tez w stanie pojedynczych kartek. Przy wyprowadzce poszla do smietnika (sentymentalna nie jestem :) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ceres był w kostkach. U nas w domu często używany, ale w smaku był paskudny. Książkę zachowałam, nie dlatego, że pamiątka, ale są w niej naprawdę dobre, sprawdzone przepisy. Mam dosyć dużo różnych książek kucharskich, ta jest niezawodna.

      Usuń
  3. Piękna opowieść, Jaskółko! Fantastyczne zdjęcia "ilustrujące". Byłam dzieckiem w latach siedemdziesiątych i Twój tekst przywołał wspomnienia i wzbudził pewną nostalgię. Pamiętam "Kuchnię polską" o specyficznym zapachu przypraw, wanilii, wypieków... Dziękuję! Nieustająco - proszę, pogłaszcz lub podrap Bezę! Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja jestem o rok od tej książki starsza. Moje dzieciństwo przypadło na lata gomółkowskie, młodość -gierkowskie. Te drugie były już dożo fajniejsze, luźniejsze. Wychowałam się tak naprawdę w gospodarstwie rolnym, bo przecież leśniczówki musiały być samowystarczalne. Wtedy tylko niektóre wędliny i mięso,cukier, oraz żółte sery kupowało się. Nawet mąkę mieliśmy swoją. Przetwory, wypieki to była codzienność. Dużo tego się u nas robiło. Było nas sporo do wykarmienia (pięcioro- rodzina i gosposia na równych prawach członka rodziny). No i ta siermiężność we wszystkim. Trzeba było sobie radzić.
      A wiesz, że ta książka też niesie z sobą zapach wanilii, a może mi się już wydaje tylko?
      Bezka dziękuje, macha ogonem:)

      Usuń
    2. Kiedyś spędziłam jeden z najpiękniejszych dni w leśniczówce właśnie. Poszłam na długi spacer po lesie z córką gospodarzy - studentką pierwszego roku, a ja byłam w podstawówce. Wielki szmat dnia spędziłam w oborze głaszcząc krowę i smyrając maciorę między uszami. Potem w ogromnej kuchni, takiej z fajerką, piekłyśmy kokosowe bezy, którym częstowałam niemiecką wyżlicę ostrowłosą Azę. Jak zręcznie chwytała je w locie!!! Tak to był piękny dzień! Wydawało mi się, że ta studentka, Krysia, była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Czy Ty lubiłaś mieszkać w leśniczówce?

      Usuń
    3. Życie w leśniczówce to był mój świat. Las to był mój świat, bo w domu było mocno toksycznie. Ale mimo różnych trudności, dosyć ciężkiego życia, warunków, bardzo często tęsknię do tamtych chwil i miejsc. Może inaczej, gdybym miała możliwość zamieszkać przy lesie, z dala od siedzib ludzkich, byłabym bardzo szczęśliwa. Przez kilka lat przyjeżdżali do nas letnicy. Myślę, że byli bardzo zadowoleni i zauroczeni pobytem. Na co dzień, było mniej malowniczo, ale rekompensowałam to sobie łażeniem po lesie, czytaniem i byciem sama z sobą. Moi rodzice przydzielali nam dużo pracy, jednak kiedy zrobiliśmy, co trzeba, wolny czas był tylko dla nas i nikt specjalnie się nami nie interesował. Dawało to poczucie wolności i nieskrępowania.
      A wiesz, że też mieliśmy wyżły ostrowłose i jedna z nich miała na imię Aza? Druga nazywała się Bela. Siedziały w klacie, a podczas polowań na kaczki ich rolę przynoszenia kaczek przejmował mój młodszy brat, bo one za Chiny do wody nie chciały włazić.

      Usuń
  4. Pyszny post 😊 ja nigdy nie lubiłam i nie lubię gotować. Wkurza mnie to, ze człowiek musi jeść , by żyć. Chciałabym móc łykać posiłki w tabletkach 😁 Takie kosmiczne. Moja córki tez nie lubi gotować, dlatego postanowiłam prowadzić Goa niej bloga z prostymi, krótkimi w przygotowaniu, przepisami. Pozdrawiam🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze, kiedy czytam posty na temat gotowania, czuję się jak melepeta, bo mnie to raczej nie interesuje, a przecież wypadało by coś o tym skrobnąć, bo może ja nie umiem gotować?
      Byłam niejadkiem i gdyby nie mus przeżycia, pewnie pozostałbym nim do teraz. Niestety, mój organizm postanowił jeść i to czasem dużo. Moja hipoglikemia też się odzywa. Jednak nie zmusiło mnie to do polubienia gotowania i jemy raczej normalne, niewyszukane potrawy.

      Usuń
  5. Moja mam robiła chruściki, ale najbardziej lubiliśmy róże karnawałowe z konfiturą w środku.
    Ale apetycznie dziś, a takie skarby w zeszytach to chyba każdy przechowuje...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu nie wchodzi komentarz normalnie? Hmmmmmmm.. Smażyłam również róże karnawałowe z wiśnią w środku. Jednak chrust przebija wszystko, chociaż robi się go z tego samego ciasta.
      Mam dwa zeszyty A-4 z wklejanymi i przepisywanymi przepisami na ciasta oraz ciasteczka. Z wielu w ogóle nie skorzystałam. Są, trwają, czekają. W tej starej książce powinnam zrobić porządek. Powinnam.... zrobiłam jej zdjęcia i odłożyłam z całą zawartością na półkę:):):) Może kiedyś...

      Usuń
    2. Komentarze wchodzą jak chcą, najgorsze, gdy nie wchodzą wcale, a chcesz zabrać głos w dyskusji...

      Usuń
    3. No właśnie, kilka razy chciałam się u Ciebie odezwać, ale nie wyszło. Będę dalej próbować:) Czytam i podziwiam zdjęcia, a raczej miejsca, które nam pokazujesz:)

      Usuń
  6. Bardzo ladna ta dekoracja z goździkami, w ogole caly wystroj z zasłona i serweta na stole super wygląda.Gotowanie nigdy nie bylo moją specjalnością:)) ..nie wspominajac o pieczeniu.Od wielu lat staram sie jesc niskoweglowodanowo i tylko taka dieta mi sluży,wiec o cukrze ani o mące mowy być nie może:))a z domu rodzinnego - tak,pamietam chrust,paczki,roze krnawalowe i inne niezdrowe przysmaki,glownie babcia sie tym zajmowala,mama raczej poszla w ksiażki:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, wystrój raczej codzienny. Owszem, zmieniają się kwiaty, serwetka i raczej nie ma mandarynek:):):)
      Moja mama też poszła w książki, ale piec lubiła i piekła bardzo dobrze. Nie piekła tylko pączków, a te z kolei smażyła moja babcia cieszynianka. Pączki nadziewała powidłami śliwkowymi, smażyła je na smalcu wieprzowym tak, by miały na obwodzie biały paseczek. Pycha. A ja teraz pączków nie lubię, zazwyczaj są to ciężkie gnioty naładowane różnymi nadzieniami.
      Nie stosuję specjalnej diety, ale staram się nie przesadzać w niczym w jedzeniu.
      Gotuję jednodaniowe obiady- zupa z dodatkami albo drugie danie, nigdy razem. I to wystarcza.

      Usuń
  7. Pierniczki najpiekniejsze! I az kapia od milosci wnuczkowej.
    Ja wole mniej pracochlonne ciasta, wymiksuje wszystko razem, przeloze do rynienki albo tortownicy i z glowy. Kiedys usmazylam chrusty, ale po jednym razie juz mi sie odechcialo, za duzo dlubaniny.
    Bigos robie mniej wiecej tak samo, ale bez dziczyzny.
    I tez specjalnie nie lubie babrac sie w garach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, ze pierniczki są super? Podobne dostali ciocia i wujek, oraz ciocio- babcia i wujek-dziadek:)
      Na ogół właśnie takie ciasta piekę, o których piszesz, najwięcej ciast piecze teraz Młoda, a my korzystamy na tym:)
      U nas można kupić dziczyznę, jest to jednak wyprawa do miasta, a raczej mi się nie chce tam specjalnie jechać. Wszystko inne w bigosie jest takie, jak opisałam.

      Usuń
  8. U nas był też chrust. Chrust mojej mamy był najlepszy. Jej tort orzechowy też miał wszystkie torty pod sobą. Moim ciastem jest mazurek makowo-orzechowy. Zeszyt z przepisami mam stareńki. Zdobyłam się na eleganckie przepisanie w eleganckim notatniku a i tak używam starego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mama też piekła tort orzechowy. Może w tamtych latach był on na topie? Fakt, że dorównywał mu tylko tort makowy. Mazurki piekłam kilka razy, ale nie mam do nich przekonania. Podziwiam kogoś, kto je piecze.
      Kilka razy próbowałam moje zeszyty przepisać, doszłam do wniosku, że stracą "klimat".

      Usuń
  9. U mnie były faworki
    I to jedyne co ze słodkich rzeczy lubię robić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, bo ja też lubię smażyć faworki. Szybko się zagniata ciasto i szybko smaży. Trochę jest pracy przy formowaniu, ale za ten smak warto.

      Usuń
  10. w domu rodzinnym używaliśmy czasem słowa "chrusty", ale generalnie mówiło się jednak "faworki"... pamiętam, że Babcia miała taki specjalny nóż-kółeczko, którym się kroiło ciasto na paski z falistymi brzegami... tą "Kuchnię Polską" mamy w domu w twardej oprawie pokrytej bordowym(?) płótnem, jeszcze po Mamie, do tego jeszcze gruby plik różnych przepisów z różnych lat, ale funkcjonuje to raczej jako pamiątka, ciekawostka, niż praktyczny podręcznik gotowania...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten nóż to radełko. Takie radełka używa się również przy robieniu krojów do szycia.
      Moja książka też jest w twardej oprawie, była zielona, teraz strasznie poszarzała. Muszę ją skleić, tylko nie bardzo widzi mi się klejenie za pomocą taśmy. Taka książka powinna być elegancko odnowiona.
      Zeszyty z przepisami pisanymi przez babcie i mamy są cenne. Teraz, gdy jest ogromny wysyp różnych dziwnych przepisów kulinarnych fajnie jest wrócić do starych sprawdzonych i sercu bliskich.

      Usuń
  11. Moja Mama tez miała taka książkę i ja się na niej uczylam.Były bardzo dobre przepisy.Pamietam ze wiele razy robilam te Chrusty.Wróciłas mi wspomnienia jak to mama była w szpitalu i dzwoni -tylko nie ruszaj piekarnika ,a ja właśnie juz wyjelam z niego babkę bo zrobilam z tej książki dla niej.Miała nosa ,bo lubilam piec juz w 5 klasie.Wyganiala mnie z kuchni mówiąc ze jeszcze się dość narobie w życiu.Lubie piec i gotować i niestety jeść.A książkę chyba młody wyrzucił po śmierci babci i moim wyjeździe.Szkoda ze nie pomyślałam zabrać.Takie opakowania z proszku i cukru waniliowego z przepisami,plus dopiski ręczne tez mialam .Ale fajne wspomnienia Dzięki za przepis chruściki jutro zrobię.Pozdrawiam Marta uk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wydanie z 1957 roku. Prawdopodobnie (w tak krótkim czasie po wojnie) było jednym z pierwszych wydań książek kucharskich, dlatego ono królowało w kuchniach polskich. Bardzo dobra książka. Współczesne nie umywają się do niej chociaż kolorowe i przepiękne.
      Lubiłam piec, nie lubiłam gotować. W rodzinie indywidualistów trudno było trafić w gust i smak obiadem. Zawsze ktoś marudził. Za to ciasta pożerali w ilościach ogromnych.
      Babkę piaskową ucierało się w glinianej makutrze (miała wewnątrz takie rowki) tłuczkiem do kartofli (drewnianym). Żółtka z cukrem do białości- droga przez mękę. No, ale piekło się, oj piekło i cieszyło, że rośnie:)
      Nasze pokolenie dziewczyn przysposabiano do pracy w kuchni, swojej córy już tak nie goniłam, a jednak bardzo lubi piec i gotować:)
      Udanego smażenia:)

      Usuń
  12. Mnie zachwyca ta część opowieści w której wypadają stare przepisy i kartki z książki kucharskiej )) nie gotuję za często, choć lubię ale książek kucharskich mam dużo ;-) łącznie z Nigellą Lowson. Zwłaszcza pięknie wydane ze zdjęciami. Poza tym u nas w domu zdecydowanie królowały faworki. No i zazdroszczę dzieciństwa w leśniczówce ...w dodatku Międzygórze. tak sie składa, że to mój ukochany kawałek kraju tutejszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tetaru- Międzyrzecze, ale też przepiękny kawałek w Puszczy Pszczyńskiej:):) A łęgi nad Pszczynką do teraz są urokliwe. Kiedy tam mieszkałam byłam małym dzieckiem, wyprowadziliśmy się do drugiej leśniczówki, kiedy miałam 6 lat, a jednak pamiętam wiele rzeczy z tamtego miejsca. Teraz się to ucywilizowało, ale w tamtych latach to była mała wioska wśród lasów. Leśniczówka stała prawie dwa kilometry od niej na skraju puszczy.

      Usuń
  13. Mam taką samą książkę, moją rówieśniczkę z 1956. Dostała ją moja teściowa, Rosjanka, od swojej polskiej teściowej. Potem, po naszym ślubie, przekazała mnie. Oprócz przepisów są tam różne praktyczne rady.
    Często korzystałam z przepisów, bo są niezawodne. Teraz raczej korzystam z nowszej, z 1987 roku, a ta stara czeka na jakąś oprawę, bo jest już mocno zużyta, a jako rodzinnej pamiątce, należy jej się. W tej nowej przepisy nie różnią się, jest tylko staranniej wydana, z dużą ilością zdjęć. Dziękuję za przypomnienie. Lubię gotować, a nauczyłam się w szkole, mieliśmy gotowanie w programie. Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki (na tzw. "robotach" był podział). Do dzisiaj mam szkolne zeszyty z przepisami i korzystam z nich. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku - Ala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie również najlepszego nowego roku:)
      Trochę na zajęciach praktycznych gotowałyśmy, bo chłopcy mieli zajęcia w pracowni technicznej. Złościło mnie to- wolałam wbijać gwoździe i przykręcać śruby. Gotować wtedy musiałam w domu i trochę już umiałam. W 6 klasie, kiedy były zajęcia z szycia i haftowania, naprawiłam maszyny do szycia, a haftowałam w domu byle jak- wejdź na mój blog z robótkami, to zobaczysz, jak się skończył ten bunt.

      https://mojerekoczyny.blogspot.com/2021/12/biscornu-grudniowe.html

      Usuń
    2. Dzięki za zaproszenie, robótki cudne.
      W mojej podstawówce dziewczynki też wbijały gwoździe, a chłopcy haftowali.
      Rok był podzielony na 3 okresy i w 2 z nich podział zajęć był tradycyjny, a w trzecim - zamiana :) Pozdrowionka - Ala

      Usuń
  14. Ta książka to moje dzieciństwo - to samo wydanie u mnie z błędem- zdublowane jest kilka stron, a kilka brakuje. Z wypiekami na twarzy oglądałam wszystkie obrazki i poznawałam dziwne potrawy i ciekawostki - jak sznurowanie kury lub wyciskanie dołków w cieście z pomocą ciężarka zawiniętego w szmatkę. I te prawie przeźroczyste kartki i jeszcze te ręcznie zapisane przez moja mamę przepisy. Taka książka kucharska to symbol pokolenia. To chyba jedna z tych rzeczy , której nie wyobrażam sobie wyrzucić/oddać - musi być ze mną :)Dziękuję za to wspomnienie.
    mMa

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo smaczny wpis Jaskolko.
    Ja tez najbardziej cenie przepisy starej daty, tez mam podobna ksiazke kucharska, jeszcze z Polski, i jej najbardziej ufam.
    Jak Ty uwazam ze chrust to chrust a nie faworki i nie rozumiem dlaczego ludzie zmieniaja tradycyjne nazwy. Twoj wyglada bardzo zachecajaco. Dawniej, gdy dzieci byly w domu, robilam i wychodzily mi dobrze, teraz zamawiam online z polskich sklepow i chociaz sa smaczne gdzie im do tych od Mamy a nawet moich.....
    Dobrego weekendu.

    OdpowiedzUsuń