Ze stworzeniem świata to jak z robótkami ręcznymi - generalnie na pewno można wiele z owych robótek ręcznych wykonać lepiej, bo to zawsze jest tak, że każda kolejna robótka jest z reguły lepsza od wcześniejszej. My znamy tylko jeden świat, ten rzekomo stworzony przez Boga, ale nie można wykluczyć, że to co my znamy to tylko jedna z "robótek" Boga, a inne są w takiej odległości od nas, że zapewne nigdy ich nie poznamy. I nie wiemy i raczej nie dowiemy się, czy istnieją gorsze lub lepsze światy niż nasz, który i tak do końca jeszcze nie został poznany.
Ale założenie jest takie, że jakiś Bóg istnieje. Powiedzmy to Bóg chrześcijański. Chrześcijanie twierdzą, że ich Bóg jest wszechmogący, no.... ale jednak nie jest. Mówisz, że nasz świat jest jedną z robótek Boga, czyli zakładasz, że Bóg istnieje. Skoro istnieje, to dlaczego jedną robótkę partoli a drugiej nie, zakładając, że jest wszechmogący? No i jeżeli spartolił nasz świat, to nie jest miłosierny, bo dopuszcza zło. To jest druga cecha Boga, która jest, mówiąc delikatnie, problematyczna.
Nie zakładam, że Bóg jest. Dla mnie nadal jest zagadką skąd się wzięło życie na Ziemi, jak, skąd wziął się człowiek. W miarę rozwoju nauki być może będą jakieś bardziej konkretne wiadomości podparte niezbitymi dowodami. W głębi duszy skłaniam się do teorii, że być może, gdzieś w szalenie odległym od Ziemi miejscu, dziś dla nas niedostępnym żyli ewentualnie może nadal żyją nasi Twórcy.
A ta teoria o Annunakich? Moze wcale nie jest taka odległa prawdy? Nie wierze, że człowieka stworzył jakiś bóg- nadczłowiek (?). Bardziej przemawia do mnie teoria ewolucji. Z czasem też się "stworzenie świata' przez boga nie zgadza. No bo- uwaga paradoks- dlaczego tak późno się do tego zabrał (historia opisana w Biblii), skoro jest wszechmocny, wszechwładny? Nie nudziło mu się być samotnym bytem w niebiesiech? Nudziło i stworzył człowieka:):):):) A teraz ma z nim tylko same kłopoty. Te wieczne modły, skargi, żądania, przekupywania, jęczenie, jojczenie i te wycia zwane pieśniami religijnymi ( nie mylić ze śpiewami chóralnymi prawie profesjonalnymi)- sama bym się odwróciła i trzasła tym ludzkim światem. Wierzę, że gdzieś w Kosmosie jest życie podobne do ziemskiego, albo w innej formie, ale inteligentne w ludzkim tego słowa znaczeniu.
Ja nie wiem, czy to napisał chrześcijanin, raczej to wywód filozoficzny. Taki sam wywód może dotyczyć boga niechrześcijańskiego, przy założeniu, że jest on wszechmogący. Ja nie uznaję takiego pół na pół. To nie wyznawca ma trochę racji i trochę jej nie ma. Wyznawca jest przekonany, że ma rację (czasem gotowy jest za nią zabić), a jego adwersarz jest przekonany, że ten wyznawca nie ma racji- i teraz dopiero jest przeciwstawność.
ten sylogizm może mieć pewien swój sens jedynie dla teisty, do tego jeszcze takiego, który wierzy w istnienie jedynego boga o konkretnych cechach i właściwościach... dla każdego innego, kto wierzy w innego boga, czy ich całą grupę, a także dla ateisty, ta cała łamigłówka jest bełkotem bez znaczenia... ale to jeszcze nie koniec... o ile wiadomo, Epikur i inni podzielający jego światopogląd wierzyli w istnienie bogów z rodzimego panteonu swojej okolicy, do tego żaden z tych bogów nie był uważany za w stu procentach wszechmogący, każdy miał swoje mniej lub bardziej określone granice kompetencji /np. Zeusa ograniczały trzy Mojry/... więc jest bardzo wątpliwe, czy owa łamigłówka powstała w tamtych właśnie kręgach... dodajmy do tego, że pojęcie "zła/dobra" absolutnego ma sens tylko w uniwersum monoteistycznym, pod warunkiem zresztą, że taki bóg je określił, bo wcale zresztą nie musiał... za to w uniwersum z większą ilością bogów, bez względu na relacje między nimi, najczęściej mamy do czynienia ze "złem/dobrem" relatywnym, które po swojemu może definiować każdy z bogów danego panteonu, może poza panteonem henoteistycznym, w którym wszyscy bogowie słuchają bez dyskusji jednego szefa... p.jzns :)
Dla ateisty, a taką jestem, nie jest to bełkot, tylko całkiem sensowne zadanie z logiki. Nie rozumiem założenia, że ateista lub różni wierzący nie mogą rozprawiać o bogu. Dla każdego wierzącego w różnych religiach jego bóg jest wszechmogący. Nie znam religii, w której tak nie jest. Łamigłówka powstała w tamtych kręgach, nazwa jest od wywodów Epikura- od dylematów Epikura, roztrząsającego istnienie szczęścia i zła.
Epikur nie znał boga chrześcijańskiego, ale zastanawiał się nad istnieniem cierpienia w kontekście szczęścia. Paradoks o bogu dotyczył jakiegoś nieokreślonego boga, bo Epikur miał przecież duży ich wybór. W sumie chodziło mu o paradoks- jak pogodzić wielkość boską, wszechmoc boską z występowaniem zła. Natomiast paradoks o Bogu ( w takim brzemieniu jak tu podaję) dokładnie sformułował Hume. Nazwał go paradoksem zła, zastanawiał się nad tym, czy można pogodzić istnienie Boga wszechmogącego z występującym na świecie złem. No i dalej są pytania w wykresie. Nie rozumiem, dlaczego pojęcia zło-dobro mają sens w uniwersum monoteistycznym? Przecież one występują niezależnie od istnienia boga czy bogów. Zło, dobro jest zawsze takie samo. Co innego pojęcie grzechu jako czynienie zła. I tu już wkracza religia.
ależ oczywiście, ateiści śmiało mogą sobie rozprawiać o różnych bogach w ramach rozrywki intelektualnej do niczego nie zobowiązującej, zdając sobie sprawę, że owi bogowie to tylko iluzje, byty urojone, czyste abstrakcje... co więcej, jako że ateizm nie jest światopoglądem, tylko pewnym jego fragmentem, mogą w ferworze dyskusji poruszyć tematy poważniejsze, niż jakieś zmyślone byty... zatem, czy każdy bóg musi być wszechmogący?... w monoteizmie /niekoniecznie tylko w tym odbiblijnym/, być może tak, ale w politeizmie już nie, bo tam wielu bogów ma swoich szefów lub adwersarzy, z którymi muszą się liczyć, którzy jakoś tam ich ograniczają... dochodzi jeszcze pytanie, czy sam overgod, szef wszystkich szefów, zawsze ma być tym wszechmogącym, czy jednak podlega jakimś nadrzędniejszym prawom, niekoniecznie boskiego pochodzenia... coś jak tramwaj, który jedzie jak chce, staje gdy chce, ale sam z siebie z szyn nie wyskoczy... ... natomiast wracając do głównego tematu, to paradoks tworzy samo założenie, że ów omnipotentny bóg ma obowiązek kochać ludzi i robić im dobrze... i przy okazji inne, ukryte założenie, że musi być racjonalny w swoich działaniach... a przecież skoro może wszystko, to może też ulegać niekontrolowanym emocjom, kaprysom i postępować randomowo...
W Każdej religii jest jeden bóg "wiodący" i chyba temu nie zaprzeczysz. Ten bóg wiodący jest z założenia wszechmogący, bo inaczej nie byłby głównym. I każda wiara opiera się właśnie na tym że bóg wszystko może i jest sprawczy w każdym aspekcie. Inaczej wiara nie miałaby sensu, bo po co komu słaby bóg? Dałeś przykład Zeusa i Mójr- No i masz paradoks- gdyby Zeus był wszechmocny, to zapanowałby na śmiercią, unieszkodliwiłby zło. A teraz pytanie- czy śmierć to zło? Ale nie chce się teraz nad tym rozwijać. Tu nie chodzi o to, czy bóg jest w monoteizmie czy w politeizmie- chodzi o te zależność lub jej brak- wszech mogący i nie potrafi zlikwidować czegoś, w tym przypadku zła. No to jaki on wszechmogący? Masz inny paradoks- jeżeli bóg jest miłosierny, to dlaczego pozwala na krzywdę ludzką i zwierzęcą? Jest różnica między bogiem pierwotnym żydowskim Jahwe- okrutny, mściwy wręcz sam zły i Chrystusem- głosił miłość bliźniego. Ale to tez okazało się problematyczne (popatrz na cytat, jaki na dole komentarzy do BBM podałam). Ponieważ boga wymyślili ludzie, więc założyli, że powinien być miłosierny, itp. Taką sobie postać wymyślili, nadali jej cechy ( na swoje podobieństwo) i teraz wymagają, by ten ich bóg spełniał to, czego oni od niego oczekują. I nagle okazuje się, ze tak to nie działa, że są paradoksy typu epikurejski, że wizja boga rozjeżdża się z tymi oczekiwaniami w sposób drastyczny. Bóg nie może ulegać swoim słabostkom, bo w wyobrażeniu wiernych, on ich nie ma, To jest byt doskonały.
omawiany rzekomy paradoks jest w istocie rzeczy sofizmatem, bo przypisując omnibogu wszechmocność jednocześnie ogranicza się go własnością miłosierności, więc taka konstrukcja nie może działać, musi się rozjechać... "u nas kupisz auto w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie czarne"... ten sofizmat ma miejsce w właściwie w każdym systemie religijnym, ogranicznik jest tu nieistotny... choć bóg-Słońce istniejący w wielu religiach świata: niby wszechmocny, ale wciąż jeździ jak ten wspomniany tramwaj, według pewnego rozkładu jazdy, który co mądrzejsi /np. kapłani Ra lub Kukulcana/ rozkminili, tylko tu jest sytuacja nieco prostsza: zawsze można powiedzieć, że ten bóg tak lubi i tak chce sobie jeździć o takich porach, a człowiek ma guzik do gadania... to, że akurat jakoś nigdy się nie opóźnił i pojechał objazdem nie stanowi zagadnienia, bo to wcale nie znaczy, że nigdy się nie zdarzy... jednak rozkład jazdy to jest prosta sprawa i obiektywnie obserwowalna, za to miłosierność to kwestia subiektywna: to samo doświadczenie dla jednego może być miłe, a dla innego już niekoniecznie i wielu zdążyło tej niemiłosierności doświadczyć... w tym momencie nieraz zachodzi taki proces myślowy: "skoro ta piłka nie jest okrągła, to znaczy, że jej nie ma", LOL...
Nie sofizmat, to wiara, że bóg istnieje, a jeżeli istnieje, to zgodnie z wyobrażeniem ludzkim jest wszechmocny. Na takiej podstawie stworzony jest ten paradoks. Dla mnie, ateistki ten bóg jest dziwny, jakiś niekonsekwentny i traktuję go tylko jako temat dyskusji, ale dla wierzących to podstawa, a przecież Epikur jednak w jakiegoś boga wierzył i miał problem w zrozumieniu jego postępowania, dlatego powstał ten paradoks. Problem tkwi chyba nie w tym, że jest on wszechmogący, ale w tym, czy w ogóle istnieje. Bo, jak napisałam, istnienie boga jest oparte na wierze w niego, a zachowanie boga oparte na wyobrażeniach ludzkich o nim. I to, co piszesz może być zrozumiałe dla ateisty, ale dla wierzącego będzie stanowić dysonans i jakieś bluźnierstwo. Wracam do wywodu- ja to odbieram jako świetny wywód logiczny z bogiem jako bohaterem w tle.
spytałem Google, w jakich bogów wierzył Epikur i wyszło tak: "Epikur wierzył w istnienie bogów, ale uważał, że istnieją oni w swoim świecie, odległym od ludzkich spraw, i nie ingerują w życie ludzi ani w wszechświat. Odrzucał więc pogląd, że bogowie kierują ludzkim losem lub karzą za złe czyny, a zjawiska przyrodnicze interpretował jako wyniki działania atomów, a nie boskiej interwencji.".. trzeba jeszcze pamiętać, że większość pism na temat filozofów greckich pisanych było z chrystianocentrycznego punktu widzenia i do tej pory zresztą filozofia europejska jest tym chrystianocentryzmem przesiąknięta... na przykład ktoś wspomina o bogu, a ktoś inny zwykle rozumie tego jednego, konkretnego... powiem więcej, że nawet większość osób areligijnych /tzw. ateistów/ nadal rozumuje po chrześcijańsku, po prostu mają klapki na mózgach, tak silna była kościelna indoktrynacja przez wieki w Europie... tak więc autorstwo Epikura tego omawianego diagramu jest bardzo mocno wątpliwe...
A tak, zgadzam się, że bardzo często jako jedynego boga postrzega się tego chrześcijańskiego, co zaburza wywody filozoficzne ( te sprzed Jezusa). I zgadzam się, ze u ateistów jak powiedzieć: bóg, to pierwsza myśl kleci ku temu chrześcijańskiemu. I nie ma się co dziwić, najczęściej przywoływany bóg i najczęściej omawiany bóg i najmocniej narzucony bóg. Ten diagram sformułował Hume i nazwał go epikurejskim, bo Epikur też prowadził takie rozważania, ale diagramu tego nie stworzył. Hume zobrazował paradoks, który zauważył Epikur. Poza tym prawdopodobnie Epikur w dyskusjach ze stoikami, jako argument "przeciw" wszechmocy boga/bogów zrobił taki wywód. Bo ten wywód dotyczy nie tylko wszechmocy boga, ale również nasuwa wątpliwości, czy w ogóle bóg istnieje. I to jest właśnie to, co piszesz na początku- Epikur traktował bogów jako byty, które nie zajmują się sprawami ludzkimi. Może i są, ale co ich tam ludzkość obchodzi, a najpewniej ich nie ma (dowód-paradoks)
tak, nie można wykluczyć, że Epikur mógł używać tego rozumowania jako argumentu na nieistnienie boga o takich właściwościach lub na nieistnienie w ogóle...
tak nawiasem mówiąc, ciekawostka: ponoć w starożytnim Rzymie pierwszych chrześcijan nazywano "ateistami"... jest w tym pewna logika, bo skoro nie wierzyli oni w istnienie powszechnie wyznawanych bogów, a i innych przecież nie ma, to jakby w żadnych nie wierzyli... tego samego rozumowania używa też wielu katolików /czy w ogóle chrześcijan/ w stosunku do wyznawców religii nieabrahamicznych, a czasem nawet do wszystkich innych, niż ich własna...
No popatrz, a ja byłam przekonana, że ich nazywano innowiercami. Ale poleciałam po pomoc do Netu i faktycznie, masz rację, nazywano ich ateistami albo jeszcze charystyjanami. taki jeden "paradoks", że człowiek się trochę podkształcił:) Katolicy to raczej wywrzeszczą ze złością innowiercy, że jest "poganem" "psem nieczystym", "kozim synem". A ja byłam dla koleżanek kociarą, chociaż to też było zarezerwowane dla osób z innej wiary.
swego czasu katolicy znali tylko podział na "wierzących" i "żydów", bo im się w głowach inna opcja nie mieściła, potem pojawili się "jehowy", czyli "kocia wiara", która im tą bańkę informacyjną trochę skomplikowała... jeszcze bardziej skomplikowane pewnie było w regionach, gdzie znano protestantyzm... ale w sumie do tej pory, nawet przy obecnym dostępie do informacji jest sporo nieporozumień nazewniczych... choćby taki agnostyk... zwykle oznacza on osobę niezdecydowaną, taką która nie wie, czy wierzy w jakąś bozię, czy nie... a tymczasem jest to bzdura, bo agnostycyzm dotyczy kwestii poznania świata jako takiego i w kwestiach "boskich" mówi tylko tyle, że nie ma dowodów na istnienie, czy nieistnienie jakichkolwiek bogów, nie jest to nazwa żadnego światopoglądu...
Tak sobie myślę o tym agnostyku i o ateiście- to się nakłada, jeżeli ateista nie wierzy w boga, a agnostyk dodaje, że nie ma boga, bo nie udowodniono jego istnienia, to różnica jest nikła. I zastanawiam się, czy gdyby udowodnić istnienie boga, to który z nich szybciej stał się wierzącym. Agnostyk wierzy, ze bóg istnieje, ale szuka dowodów na to istnienie i dopóki ich się nie dostarczy to jakby trwał w zawieszeniu między wiarą a nie wiarą. No ta, ja jestem ateistką i od razu mówię, że nie wierze, a dopiero potem dodaję, że boga nie ma i gdyby mi teraz udowodniono, że on jest to i tak od tego nie stanę się wierzącą. Niewiara to był w większości mój wybór. Agnostyk, jakby bardziej opierał to, co widzi i zna na rozumie, ateista też, ale jego przekonania w tę, cz w inna stronę są bardzie trwałe. No i jak piszesz ateista dokładnie mówi o bogu, agnostyk o rzeczywistości. Chociaż z drugiej strony, ja też, dopóki nie zobaczę, nie dotknę, nie poczuję, to nie jestem przekonana. Ale to chyba cecha charakteru, a nie "filozofii".
popalmy... /wypowiedź wodza z "Tańczącego z wilkami", moje ulubione z tego filmu/... zamiennie: napijmy się herbaty/piwa/rudej na myszach lub popatrzmy na wyszytego żurawia na ścianie...
Ano, popalmy:):):)Herbatę piję. Rudej na myszach nie znoszę, alkohol w odstawce już chyba 3 rok. Nie mam ochoty. Żuraw się jeno ostał do poparzenia- dobre i to.
Jest wielu ludzi ignorujacych wiedzę, naukę, logikę. Dlatego ulegają manipulacji,jaką jest wiara.Może nie zawsze świadomie,bez zastanawiania się jak destrukcyjna jest ta wiara dla psychiki czlowieka i szkodliwa dla spoleczenstw.Przykladow wokoł az nadto.
Nie każdy czuje się dobrze w nauce, nie każdy ma pęd do wiedzy, nie każdy ma umiejętność logicznego myślenia, ale powala totalna ignorancja ludzi, którzy mianują się wierzącymi. i nie chodzi tu o jakąś ekstra wiedzę, oni nie znają nawet założeń swojej wiary oraz podstawowych elementów obrządku swojego Kościoła- znają, ale od strony fizycznej, natomiast źródła takiego postępowania często nie znają. Natomiast wymagać od wierzących, by znali paradoks epikurejski jest pewnego rodzaju okrucieństwem, bo to narzuca im rozumowanie, a przecież oni mają ślepo wierzyć, w to, co im dyktuje ich Kościół.
Ja kiedyś łapałam wierzących właśnie na ten paradoks- zadawałam pytanie o wszechmoc Boga i zło jakie jest wokół nas- zresztą wielu ludzi dziwi się, że był Oświęcim, były/ są epidemie, są kataklizmy, wojny, jest tyle zła wokół nas, a Bóg, widząc to zło, nic z tym nie robi. Spotykałam się ze zdziwieniem i pokrętnymi tłumaczeniami. Dałam sobie spokój.
Dzięki, chętnie wysłucham/przeczytam. Ja nie mam wątpliwości- Jezus to rebeliant, postać historyczna. Nauki, które głosił Jezus są nowatorskie dla świata tamtego judaizmu. Naraził się i Żydom i Rzymianom, dlatego "poległ". Kościół katolicki to dla mnie samo zło. Ale tu chodzi o Boga- w wydaniu Epikura- pogańskiego, w wydaniu Huma- chrześcijańskiego- Boga-ojca, Jahwe, tego, który stworzył Świat. Takich paradoksów/ dylematów, dotyczących boga chrześcijańskiego ja mam więcej.
"– Kościół stara się pokazać wypowiedzi Jezusa jako bardzo szlachetne, ale one nie są takie. To często obraźliwe, plemienne i wykluczające epitety – niewierzący to chwasty, żmije, psy, wieprze. Nawet posyłając apostołów, Jezus każe omijać miasta pogan i Samarytan jako niegodnych Dobrej Nowiny (Mt 10, 5-6), nie należy bowiem rzucać pereł przed wieprze (Mt 7, 6). Świadczy to o tym, że Jezus używał określeń, które były i są stygmatyzujące i obraźliwe." https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2316737,1,a-ja-po-swojemu.read Czyli ani Kościół, ani Jezus. Smutne dla chrześcijan, no ale.... oni WIERZĄ.
Za mała jest moja wiedza religijna, zresztą sama Biblia nie do końca jest wiarygodna, abym mogła dac sensowny głos w dyskusji. Natomiast jako czlowiekowi wierzacemu nic mi się nie wyklucza, nie obejmuję go zadnym ludzkim systemem logicznym i filozoficznym i nie mam takiej potrzeby. Może to i bezmyślne, ale to chyba właśnie wiara? ;)
Nie jest bezmyślne Repo- napisałam Piotrowi, że wierzący są silni swoją wiarą i żadne rozumowe wywody im Boga nie obrzydzą, ani nie dadzą Go sobie zanegować. Dla mnie to jest jasne. Na tym polega wiara. Ja mam ciut prościej, jeżeli chodzi o rozumowe przedstawianie Boga, w tym takie wywody, bo dla mnie jest to czysta logika, spekulacje myślowe i można sobie fajnie rozum poćwiczyć. No i nie mam w podświadomości, że naruszam jakieś tabu.
Jeśli.chodzi o tabu to też nie mam takiego poczucia. Po prostu dla mnie pytanie: gdzie był Bog, kiedy był Oświęcim? nie ma sensu. Nie mam takiej wiary, że czekam na śmierć, bo to będzie spotkanie z Bogiem, kocham to niedoskonałe życie. Za to świeta Tereska z Lisieux była szczesliwa, że choruje na gruźlicę i niedługo jej ziemska wedrowka się skończy.
Pytanie: "Gdzie był Bóg, kiedy był Oświęcim?" jest stawiane bardzo często w dyskusjach, kiedy jedna strona ( niekoniecznie ateiści), w dyskusji o istnieniu Boga, podaje jako argument na nieistnienie. Ja się nad tym zastanawiałam, ale nie jest to dla mnie argument główny, ja po prostu nie wierzę i już. Nie masz takiej wiary, że po śmierci spotkasz się z Bogiem, ale w lepsze życie po śmierci, co obiecał Chrystus, chyba wierzysz? No nie wiem:):):). Nie wnikam, bo to nie moja sprawa. Dyskusja jest o Bogu i nie chcę, by dyskutujący poczuli jakiś dyskomfort, że ja tu próbuję im umniejszać Boga, czy ich wiarę. Podchodzę do tego paradoksu jako do wywodu logicznego. No ale... dla mnie to jest w pewnym sensie dowód na nieistnienie, taka kropa nad i.
Genialne! Co mogę więcej powiedzieć? Sama w pewnym okresie użerałam się z takimi (i innymi) pytaniami. Żaden ksiądz nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi, bełkotali tylko jakieś pierdoły. No to się zraziłam i żegnaj, Gienia! Dla pewności, że zrobiłam wszystko dla uratowania mojej wiary, przeczytałam Biblię od deski do deski. I w tym momencie do końca straciłam resztki wiary. Czytam teraz rozmaite książki o kościele katolickim, jego strukturze, nadużyciach na najwyższych szczeblach hierarchii - tylko obrzydzenie bierze. A są to źródła wiarygodne, sprawdzone, bo inaczej po publikacji autorzy z pierdla by nie wyjrzeli. Może pora uwierzyć w UFO i reinkarnację? 🛸🛸👽
Nigdy nie wierzyłam, Biblię przeczytałam, przeczytałam opracowania Biblii (kilka). Przeczytałam kilku ojców Kościoła, filozofów różnych, napisałam artykuły o św Tomaszu i św. Augustynie, o Erazmie, a Kanta zdawałam na egzaminie kierunkowym, czyli musiałam przegryźć ich filozofię... dla mnie to wszystko jest zabawą w gdybanie, takie rozważania i dywagacje na temat "jest, czy go nie ma". Oczywiście w otoczce religii chrześcijańskiej. No i ten nieszczęsny KK. To jest zaraza całej ludzkości. I tak, rozumiem ludzi wierzących, nie rozumiem, dlaczego siedzą jeszcze w strukturach KK. UFO i reinkarnacja to tematy przerobione i chyba należy się dobrze zastanowić, czy nie ma w tym prawdy. Sporo dowodów jest, ale to jeszcze mało. Na pewno ta wiara jest bardziej bezpieczna niż wiara w boga, która otumania a przynależność do jakiegokolwiek Kościoła robi z człowieka zakładnika boga i kościelnych notabli.
Otóż to. Wierzyłam chyba do czasu studiów, potem już zdechło. Aktualnie mam fazę na Roberta Bernatowicza, oglądam wszystkie filmy na jego kanale i wszystkie wywiady z nim. Przeplata UFO z duchowością i reinkarnacją. Uwielbiam gościa.
No, co podcinasz, co podcinasz... na emeryturze ma się mało czasu wolnego. Jest tyle interesujących rzeczy do zobaczenia, przeczytania, zrobienia ( byle nie porządki). Ale my jeszcze z Jaskółem pracujemy, przecież sklep idzie pełną parą. To też czas zabiera:)
oficjalna, formalna emerytura to tylko system... prawdziwa emerytura jest wtedy, gdy w jakiejś sprawie powiesz sobie "już nie chce mi się tego robić"... nie ma czegoś takiego, jak emerytura ogólna... nie, wróć, taka jest wtedy, gdy sobie postanawiasz, że nie robisz już totalnie nic... a ten bąk pożegnalny?... to samo tak jakoś, pozaemerycko, LOL...
My tu mówimy o tej formalnej emeryturze, która dotyczy pracy zawodowej. "Już nie chce mi się tego robić", to ja często mówiłam, bo miałam tej pracy dość, po dziurki w nosie, po kokardy i jeszcze wyżej. Akurat w naszym systemie emerytalnym , by mieć jakieś zabezpieczenie, nie może sobie powiedzieć- nie chcę tego robić i pójść "na wolne" od pracy w ogóle. Z reguły mówi się"mam dość" i zmienia pracę, jeżeli jest taka możliwość na zupełnie inną ( w szkolnictwie wyższym i w oświacie marnie z tym). Ja miałam możliwość, bo już mieliśmy 3 lata sklep i trzasnęłam pracą na państwowym garnuszku bez żalu. Mogłam znów aplikować na uczelnię, ale uznałam, że to bez sensu, bo na uczelniach wtedy było coraz gorzej, a moje nerwy też się w końcu zużyły. Jakoś przeżyliśmy do państwowych emerytur w miarę dobrze.
Ze stworzeniem świata to jak z robótkami ręcznymi - generalnie na pewno można wiele z owych robótek ręcznych wykonać lepiej, bo to zawsze jest tak, że każda kolejna robótka jest z reguły lepsza od wcześniejszej. My znamy tylko jeden świat, ten rzekomo stworzony przez Boga, ale nie można wykluczyć, że to co my znamy to tylko jedna z "robótek" Boga, a inne są w takiej odległości od nas, że zapewne nigdy ich nie poznamy. I nie wiemy i raczej nie dowiemy się, czy
OdpowiedzUsuńistnieją gorsze lub lepsze światy niż nasz, który i tak do końca jeszcze nie został poznany.
Ale założenie jest takie, że jakiś Bóg istnieje. Powiedzmy to Bóg chrześcijański. Chrześcijanie twierdzą, że ich Bóg jest wszechmogący, no.... ale jednak nie jest. Mówisz, że nasz świat jest jedną z robótek Boga, czyli zakładasz, że Bóg istnieje. Skoro istnieje, to dlaczego jedną robótkę partoli a drugiej nie, zakładając, że jest wszechmogący? No i jeżeli spartolił nasz świat, to nie jest miłosierny, bo dopuszcza zło. To jest druga cecha Boga, która jest, mówiąc delikatnie, problematyczna.
UsuńNie zakładam, że Bóg jest. Dla mnie nadal jest zagadką skąd się wzięło życie na Ziemi, jak, skąd wziął się człowiek. W miarę rozwoju nauki być może będą jakieś bardziej konkretne wiadomości podparte niezbitymi dowodami. W głębi duszy skłaniam się do teorii, że być może, gdzieś w szalenie odległym od Ziemi miejscu, dziś dla nas niedostępnym żyli ewentualnie może nadal żyją nasi Twórcy.
UsuńA ta teoria o Annunakich? Moze wcale nie jest taka odległa prawdy? Nie wierze, że człowieka stworzył jakiś bóg- nadczłowiek (?). Bardziej przemawia do mnie teoria ewolucji. Z czasem też się "stworzenie świata' przez boga nie zgadza. No bo- uwaga paradoks- dlaczego tak późno się do tego zabrał (historia opisana w Biblii), skoro jest wszechmocny, wszechwładny? Nie nudziło mu się być samotnym bytem w niebiesiech? Nudziło i stworzył człowieka:):):):) A teraz ma z nim tylko same kłopoty. Te wieczne modły, skargi, żądania, przekupywania, jęczenie, jojczenie i te wycia zwane pieśniami religijnymi ( nie mylić ze śpiewami chóralnymi prawie profesjonalnymi)- sama bym się odwróciła i trzasła tym ludzkim światem.
UsuńWierzę, że gdzieś w Kosmosie jest życie podobne do ziemskiego, albo w innej formie, ale inteligentne w ludzkim tego słowa znaczeniu.
Chrześcijanie powołują się na swojego Boga, a co z innymi bogami, bóstwami, religiami?
OdpowiedzUsuńKażdy wyznawca ma rację i nie ma racji...
Ja nie wiem, czy to napisał chrześcijanin, raczej to wywód filozoficzny. Taki sam wywód może dotyczyć boga niechrześcijańskiego, przy założeniu, że jest on wszechmogący.
UsuńJa nie uznaję takiego pół na pół. To nie wyznawca ma trochę racji i trochę jej nie ma. Wyznawca jest przekonany, że ma rację (czasem gotowy jest za nią zabić), a jego adwersarz jest przekonany, że ten wyznawca nie ma racji- i teraz dopiero jest przeciwstawność.
ten sylogizm może mieć pewien swój sens jedynie dla teisty, do tego jeszcze takiego, który wierzy w istnienie jedynego boga o konkretnych cechach i właściwościach... dla każdego innego, kto wierzy w innego boga, czy ich całą grupę, a także dla ateisty, ta cała łamigłówka jest bełkotem bez znaczenia...
OdpowiedzUsuńale to jeszcze nie koniec...
o ile wiadomo, Epikur i inni podzielający jego światopogląd wierzyli w istnienie bogów z rodzimego panteonu swojej okolicy, do tego żaden z tych bogów nie był uważany za w stu procentach wszechmogący, każdy miał swoje mniej lub bardziej określone granice kompetencji /np. Zeusa ograniczały trzy Mojry/... więc jest bardzo wątpliwe, czy owa łamigłówka powstała w tamtych właśnie kręgach...
dodajmy do tego, że pojęcie "zła/dobra" absolutnego ma sens tylko w uniwersum monoteistycznym, pod warunkiem zresztą, że taki bóg je określił, bo wcale zresztą nie musiał... za to w uniwersum z większą ilością bogów, bez względu na relacje między nimi, najczęściej mamy do czynienia ze "złem/dobrem" relatywnym, które po swojemu może definiować każdy z bogów danego panteonu, może poza panteonem henoteistycznym, w którym wszyscy bogowie słuchają bez dyskusji jednego szefa...
p.jzns :)
Dla ateisty, a taką jestem, nie jest to bełkot, tylko całkiem sensowne zadanie z logiki. Nie rozumiem założenia, że ateista lub różni wierzący nie mogą rozprawiać o bogu. Dla każdego wierzącego w różnych religiach jego bóg jest wszechmogący. Nie znam religii, w której tak nie jest.
UsuńŁamigłówka powstała w tamtych kręgach, nazwa jest od wywodów Epikura- od dylematów Epikura, roztrząsającego istnienie szczęścia i zła.
Epikur nie znał boga chrześcijańskiego, ale zastanawiał się nad istnieniem cierpienia w kontekście szczęścia. Paradoks o bogu dotyczył jakiegoś nieokreślonego boga, bo Epikur miał przecież duży ich wybór. W sumie chodziło mu o paradoks- jak pogodzić wielkość boską, wszechmoc boską z występowaniem zła. Natomiast paradoks o Bogu ( w takim brzemieniu jak tu podaję) dokładnie sformułował Hume. Nazwał go paradoksem zła, zastanawiał się nad tym, czy można pogodzić istnienie Boga wszechmogącego z występującym na świecie złem. No i dalej są pytania w wykresie.
Nie rozumiem, dlaczego pojęcia zło-dobro mają sens w uniwersum monoteistycznym? Przecież one występują niezależnie od istnienia boga czy bogów.
Zło, dobro jest zawsze takie samo. Co innego pojęcie grzechu jako czynienie zła. I tu już wkracza religia.
ależ oczywiście, ateiści śmiało mogą sobie rozprawiać o różnych bogach w ramach rozrywki intelektualnej do niczego nie zobowiązującej, zdając sobie sprawę, że owi bogowie to tylko iluzje, byty urojone, czyste abstrakcje... co więcej, jako że ateizm nie jest światopoglądem, tylko pewnym jego fragmentem, mogą w ferworze dyskusji poruszyć tematy poważniejsze, niż jakieś zmyślone byty...
Usuńzatem, czy każdy bóg musi być wszechmogący?... w monoteizmie /niekoniecznie tylko w tym odbiblijnym/, być może tak, ale w politeizmie już nie, bo tam wielu bogów ma swoich szefów lub adwersarzy, z którymi muszą się liczyć, którzy jakoś tam ich ograniczają... dochodzi jeszcze pytanie, czy sam overgod, szef wszystkich szefów, zawsze ma być tym wszechmogącym, czy jednak podlega jakimś nadrzędniejszym prawom, niekoniecznie boskiego pochodzenia... coś jak tramwaj, który jedzie jak chce, staje gdy chce, ale sam z siebie z szyn nie wyskoczy...
...
natomiast wracając do głównego tematu, to paradoks tworzy samo założenie, że ów omnipotentny bóg ma obowiązek kochać ludzi i robić im dobrze... i przy okazji inne, ukryte założenie, że musi być racjonalny w swoich działaniach... a przecież skoro może wszystko, to może też ulegać niekontrolowanym emocjom, kaprysom i postępować randomowo...
W Każdej religii jest jeden bóg "wiodący" i chyba temu nie zaprzeczysz. Ten bóg wiodący jest z założenia wszechmogący, bo inaczej nie byłby głównym. I każda wiara opiera się właśnie na tym że bóg wszystko może i jest sprawczy w każdym aspekcie. Inaczej wiara nie miałaby sensu, bo po co komu słaby bóg?
UsuńDałeś przykład Zeusa i Mójr- No i masz paradoks- gdyby Zeus był wszechmocny, to zapanowałby na śmiercią, unieszkodliwiłby zło.
A teraz pytanie- czy śmierć to zło? Ale nie chce się teraz nad tym rozwijać.
Tu nie chodzi o to, czy bóg jest w monoteizmie czy w politeizmie- chodzi o te zależność lub jej brak- wszech mogący i nie potrafi zlikwidować czegoś, w tym przypadku zła. No to jaki on wszechmogący?
Masz inny paradoks- jeżeli bóg jest miłosierny, to dlaczego pozwala na krzywdę ludzką i zwierzęcą?
Jest różnica między bogiem pierwotnym żydowskim Jahwe- okrutny, mściwy wręcz sam zły i Chrystusem- głosił miłość bliźniego. Ale to tez okazało się problematyczne (popatrz na cytat, jaki na dole komentarzy do BBM podałam).
Ponieważ boga wymyślili ludzie, więc założyli, że powinien być miłosierny, itp. Taką sobie postać wymyślili, nadali jej cechy ( na swoje podobieństwo) i teraz wymagają, by ten ich bóg spełniał to, czego oni od niego oczekują. I nagle okazuje się, ze tak to nie działa, że są paradoksy typu epikurejski, że wizja boga rozjeżdża się z tymi oczekiwaniami w sposób drastyczny.
Bóg nie może ulegać swoim słabostkom, bo w wyobrażeniu wiernych, on ich nie ma, To jest byt doskonały.
omawiany rzekomy paradoks jest w istocie rzeczy sofizmatem, bo przypisując omnibogu wszechmocność jednocześnie ogranicza się go własnością miłosierności, więc taka konstrukcja nie może działać, musi się rozjechać... "u nas kupisz auto w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie czarne"...
Usuńten sofizmat ma miejsce w właściwie w każdym systemie religijnym, ogranicznik jest tu nieistotny... choć bóg-Słońce istniejący w wielu religiach świata: niby wszechmocny, ale wciąż jeździ jak ten wspomniany tramwaj, według pewnego rozkładu jazdy, który co mądrzejsi /np. kapłani Ra lub Kukulcana/ rozkminili, tylko tu jest sytuacja nieco prostsza: zawsze można powiedzieć, że ten bóg tak lubi i tak chce sobie jeździć o takich porach, a człowiek ma guzik do gadania... to, że akurat jakoś nigdy się nie opóźnił i pojechał objazdem nie stanowi zagadnienia, bo to wcale nie znaczy, że nigdy się nie zdarzy... jednak rozkład jazdy to jest prosta sprawa i obiektywnie obserwowalna, za to miłosierność to kwestia subiektywna: to samo doświadczenie dla jednego może być miłe, a dla innego już niekoniecznie i wielu zdążyło tej niemiłosierności doświadczyć... w tym momencie nieraz zachodzi taki proces myślowy: "skoro ta piłka nie jest okrągła, to znaczy, że jej nie ma", LOL...
Nie sofizmat, to wiara, że bóg istnieje, a jeżeli istnieje, to zgodnie z wyobrażeniem ludzkim jest wszechmocny. Na takiej podstawie stworzony jest ten paradoks. Dla mnie, ateistki ten bóg jest dziwny, jakiś niekonsekwentny i traktuję go tylko jako temat dyskusji, ale dla wierzących to podstawa, a przecież Epikur jednak w jakiegoś boga wierzył i miał problem w zrozumieniu jego postępowania, dlatego powstał ten paradoks.
UsuńProblem tkwi chyba nie w tym, że jest on wszechmogący, ale w tym, czy w ogóle istnieje. Bo, jak napisałam, istnienie boga jest oparte na wierze w niego, a zachowanie boga oparte na wyobrażeniach ludzkich o nim. I to, co piszesz może być zrozumiałe dla ateisty, ale dla wierzącego będzie stanowić dysonans i jakieś bluźnierstwo.
Wracam do wywodu- ja to odbieram jako świetny wywód logiczny z bogiem jako bohaterem w tle.
spytałem Google, w jakich bogów wierzył Epikur i wyszło tak:
Usuń"Epikur wierzył w istnienie bogów, ale uważał, że istnieją oni w swoim świecie, odległym od ludzkich spraw, i nie ingerują w życie ludzi ani w wszechświat. Odrzucał więc pogląd, że bogowie kierują ludzkim losem lub karzą za złe czyny, a zjawiska przyrodnicze interpretował jako wyniki działania atomów, a nie boskiej interwencji."..
trzeba jeszcze pamiętać, że większość pism na temat filozofów greckich pisanych było z chrystianocentrycznego punktu widzenia i do tej pory zresztą filozofia europejska jest tym chrystianocentryzmem przesiąknięta... na przykład ktoś wspomina o bogu, a ktoś inny zwykle rozumie tego jednego, konkretnego... powiem więcej, że nawet większość osób areligijnych /tzw. ateistów/ nadal rozumuje po chrześcijańsku, po prostu mają klapki na mózgach, tak silna była kościelna indoktrynacja przez wieki w Europie...
tak więc autorstwo Epikura tego omawianego diagramu jest bardzo mocno wątpliwe...
A tak, zgadzam się, że bardzo często jako jedynego boga postrzega się tego chrześcijańskiego, co zaburza wywody filozoficzne ( te sprzed Jezusa). I zgadzam się, ze u ateistów jak powiedzieć: bóg, to pierwsza myśl kleci ku temu chrześcijańskiemu. I nie ma się co dziwić, najczęściej przywoływany bóg i najczęściej omawiany bóg i najmocniej narzucony bóg.
UsuńTen diagram sformułował Hume i nazwał go epikurejskim, bo Epikur też prowadził takie rozważania, ale diagramu tego nie stworzył. Hume zobrazował paradoks, który zauważył Epikur.
Poza tym prawdopodobnie Epikur w dyskusjach ze stoikami, jako argument "przeciw" wszechmocy boga/bogów zrobił taki wywód. Bo ten wywód dotyczy nie tylko wszechmocy boga, ale również nasuwa wątpliwości, czy w ogóle bóg istnieje. I to jest właśnie to, co piszesz na początku- Epikur traktował bogów jako byty, które nie zajmują się sprawami ludzkimi. Może i są, ale co ich tam ludzkość obchodzi, a najpewniej ich nie ma (dowód-paradoks)
tak, nie można wykluczyć, że Epikur mógł używać tego rozumowania jako argumentu na nieistnienie boga o takich właściwościach lub na nieistnienie w ogóle...
Usuńtak nawiasem mówiąc, ciekawostka: ponoć w starożytnim Rzymie pierwszych chrześcijan nazywano "ateistami"... jest w tym pewna logika, bo skoro nie wierzyli oni w istnienie powszechnie wyznawanych bogów, a i innych przecież nie ma, to jakby w żadnych nie wierzyli... tego samego rozumowania używa też wielu katolików /czy w ogóle chrześcijan/ w stosunku do wyznawców religii nieabrahamicznych, a czasem nawet do wszystkich innych, niż ich własna...
UsuńNo popatrz, a ja byłam przekonana, że ich nazywano innowiercami. Ale poleciałam po pomoc do Netu i faktycznie, masz rację, nazywano ich ateistami albo jeszcze charystyjanami.
Usuńtaki jeden "paradoks", że człowiek się trochę podkształcił:)
Katolicy to raczej wywrzeszczą ze złością innowiercy, że jest "poganem" "psem nieczystym", "kozim synem". A ja byłam dla koleżanek kociarą, chociaż to też było zarezerwowane dla osób z innej wiary.
swego czasu katolicy znali tylko podział na "wierzących" i "żydów", bo im się w głowach inna opcja nie mieściła, potem pojawili się "jehowy", czyli "kocia wiara", która im tą bańkę informacyjną trochę skomplikowała... jeszcze bardziej skomplikowane pewnie było w regionach, gdzie znano protestantyzm...
Usuńale w sumie do tej pory, nawet przy obecnym dostępie do informacji jest sporo nieporozumień nazewniczych... choćby taki agnostyk... zwykle oznacza on osobę niezdecydowaną, taką która nie wie, czy wierzy w jakąś bozię, czy nie... a tymczasem jest to bzdura, bo agnostycyzm dotyczy kwestii poznania świata jako takiego i w kwestiach "boskich" mówi tylko tyle, że nie ma dowodów na istnienie, czy nieistnienie jakichkolwiek bogów, nie jest to nazwa żadnego światopoglądu...
Tak sobie myślę o tym agnostyku i o ateiście- to się nakłada, jeżeli ateista nie wierzy w boga, a agnostyk dodaje, że nie ma boga, bo nie udowodniono jego istnienia, to różnica jest nikła. I zastanawiam się, czy gdyby udowodnić istnienie boga, to który z nich szybciej stał się wierzącym. Agnostyk wierzy, ze bóg istnieje, ale szuka dowodów na to istnienie i dopóki ich się nie dostarczy to jakby trwał w zawieszeniu między wiarą a nie wiarą. No ta, ja jestem ateistką i od razu mówię, że nie wierze, a dopiero potem dodaję, że boga nie ma i gdyby mi teraz udowodniono, że on jest to i tak od tego nie stanę się wierzącą. Niewiara to był w większości mój wybór.
UsuńAgnostyk, jakby bardziej opierał to, co widzi i zna na rozumie, ateista też, ale jego przekonania w tę, cz w inna stronę są bardzie trwałe. No i jak piszesz ateista dokładnie mówi o bogu, agnostyk o rzeczywistości.
Chociaż z drugiej strony, ja też, dopóki nie zobaczę, nie dotknę, nie poczuję, to nie jestem przekonana. Ale to chyba cecha charakteru, a nie "filozofii".
popalmy...
Usuń/wypowiedź wodza z "Tańczącego z wilkami", moje ulubione z tego filmu/...
zamiennie:
napijmy się herbaty/piwa/rudej na myszach lub popatrzmy na wyszytego żurawia na ścianie...
Ano, popalmy:):):)Herbatę piję. Rudej na myszach nie znoszę, alkohol w odstawce już chyba 3 rok. Nie mam ochoty. Żuraw się jeno ostał do poparzenia- dobre i to.
UsuńPomyślę o tym jak się wyśpię:)
OdpowiedzUsuńSpokojnego spania i fajnych snów. :):):):)
UsuńJest wielu ludzi ignorujacych wiedzę, naukę, logikę. Dlatego ulegają manipulacji,jaką jest wiara.Może nie zawsze świadomie,bez zastanawiania się jak destrukcyjna jest ta wiara dla psychiki czlowieka i szkodliwa dla spoleczenstw.Przykladow wokoł az nadto.
OdpowiedzUsuńNie każdy czuje się dobrze w nauce, nie każdy ma pęd do wiedzy, nie każdy ma umiejętność logicznego myślenia, ale powala totalna ignorancja ludzi, którzy mianują się wierzącymi. i nie chodzi tu o jakąś ekstra wiedzę, oni nie znają nawet założeń swojej wiary oraz podstawowych elementów obrządku swojego Kościoła- znają, ale od strony fizycznej, natomiast źródła takiego postępowania często nie znają.
UsuńNatomiast wymagać od wierzących, by znali paradoks epikurejski jest pewnego rodzaju okrucieństwem, bo to narzuca im rozumowanie, a przecież oni mają ślepo wierzyć, w to, co im dyktuje ich Kościół.
Ja kiedyś łapałam wierzących właśnie na ten paradoks- zadawałam pytanie o wszechmoc Boga i zło jakie jest wokół nas- zresztą wielu ludzi dziwi się, że był Oświęcim, były/ są epidemie, są kataklizmy, wojny, jest tyle zła wokół nas, a Bóg, widząc to zło, nic z tym nie robi. Spotykałam się ze zdziwieniem i pokrętnymi tłumaczeniami. Dałam sobie spokój.
UsuńJeśli nie znasz, polecam wywiad z prof. Ireneuszem Ziemińskim- Czy Jezus jest lepszy niż Kościół? Daje do myślenia.
OdpowiedzUsuńDzięki, chętnie wysłucham/przeczytam. Ja nie mam wątpliwości- Jezus to rebeliant, postać historyczna. Nauki, które głosił Jezus są nowatorskie dla świata tamtego judaizmu. Naraził się i Żydom i Rzymianom, dlatego "poległ". Kościół katolicki to dla mnie samo zło.
UsuńAle tu chodzi o Boga- w wydaniu Epikura- pogańskiego, w wydaniu Huma- chrześcijańskiego- Boga-ojca, Jahwe, tego, który stworzył Świat.
Takich paradoksów/ dylematów, dotyczących boga chrześcijańskiego ja mam więcej.
"– Kościół stara się pokazać wypowiedzi Jezusa jako bardzo szlachetne, ale one nie są takie. To często obraźliwe, plemienne i wykluczające epitety – niewierzący to chwasty, żmije, psy, wieprze. Nawet posyłając apostołów, Jezus każe omijać miasta pogan i Samarytan jako niegodnych Dobrej Nowiny (Mt 10, 5-6), nie należy bowiem rzucać pereł przed wieprze (Mt 7, 6). Świadczy to o tym, że Jezus używał określeń, które były i są stygmatyzujące i obraźliwe."
Usuńhttps://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2316737,1,a-ja-po-swojemu.read
Czyli ani Kościół, ani Jezus. Smutne dla chrześcijan, no ale.... oni WIERZĄ.
Za mała jest moja wiedza religijna, zresztą sama Biblia nie do końca jest wiarygodna, abym mogła dac sensowny głos w dyskusji.
OdpowiedzUsuńNatomiast jako czlowiekowi wierzacemu nic mi się nie wyklucza, nie obejmuję go zadnym ludzkim systemem logicznym i filozoficznym i nie mam takiej potrzeby. Może to i bezmyślne, ale to chyba właśnie wiara? ;)
Nie jest bezmyślne Repo- napisałam Piotrowi, że wierzący są silni swoją wiarą i żadne rozumowe wywody im Boga nie obrzydzą, ani nie dadzą Go sobie zanegować. Dla mnie to jest jasne. Na tym polega wiara. Ja mam ciut prościej, jeżeli chodzi o rozumowe przedstawianie Boga, w tym takie wywody, bo dla mnie jest to czysta logika, spekulacje myślowe i można sobie fajnie rozum poćwiczyć. No i nie mam w podświadomości, że naruszam jakieś tabu.
UsuńJeśli.chodzi o tabu to też nie mam takiego poczucia. Po prostu dla mnie pytanie: gdzie był Bog, kiedy był Oświęcim? nie ma sensu. Nie mam takiej wiary, że czekam na śmierć, bo to będzie spotkanie z Bogiem, kocham to niedoskonałe życie. Za to świeta Tereska z Lisieux była szczesliwa, że choruje na gruźlicę i niedługo jej ziemska wedrowka się skończy.
UsuńPytanie: "Gdzie był Bóg, kiedy był Oświęcim?" jest stawiane bardzo często w dyskusjach, kiedy jedna strona ( niekoniecznie ateiści), w dyskusji o istnieniu Boga, podaje jako argument na nieistnienie. Ja się nad tym zastanawiałam, ale nie jest to dla mnie argument główny, ja po prostu nie wierzę i już.
UsuńNie masz takiej wiary, że po śmierci spotkasz się z Bogiem, ale w lepsze życie po śmierci, co obiecał Chrystus, chyba wierzysz? No nie wiem:):):). Nie wnikam, bo to nie moja sprawa.
Dyskusja jest o Bogu i nie chcę, by dyskutujący poczuli jakiś dyskomfort, że ja tu próbuję im umniejszać Boga, czy ich wiarę. Podchodzę do tego paradoksu jako do wywodu logicznego. No ale... dla mnie to jest w pewnym sensie dowód na nieistnienie, taka kropa nad i.
Wierzę, że się spotkam, ale jeszcze nie chcę:)
UsuńI oby jak najdłużej nie doszło do tego spotkania:)
UsuńGenialne! Co mogę więcej powiedzieć? Sama w pewnym okresie użerałam się z takimi (i innymi) pytaniami. Żaden ksiądz nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi, bełkotali tylko jakieś pierdoły. No to się zraziłam i żegnaj, Gienia! Dla pewności, że zrobiłam wszystko dla uratowania mojej wiary, przeczytałam Biblię od deski do deski. I w tym momencie do końca straciłam resztki wiary. Czytam teraz rozmaite książki o kościele katolickim, jego strukturze, nadużyciach na najwyższych szczeblach hierarchii - tylko obrzydzenie bierze. A są to źródła wiarygodne, sprawdzone, bo inaczej po publikacji autorzy z pierdla by nie wyjrzeli.
OdpowiedzUsuńMoże pora uwierzyć w UFO i reinkarnację? 🛸🛸👽
I wybacz te okropne powtórzenia.
UsuńNigdy nie wierzyłam, Biblię przeczytałam, przeczytałam opracowania Biblii (kilka). Przeczytałam kilku ojców Kościoła, filozofów różnych, napisałam artykuły o św Tomaszu i św. Augustynie, o Erazmie, a Kanta zdawałam na egzaminie kierunkowym, czyli musiałam przegryźć ich filozofię... dla mnie to wszystko jest zabawą w gdybanie, takie rozważania i dywagacje na temat "jest, czy go nie ma". Oczywiście w otoczce religii chrześcijańskiej.
UsuńNo i ten nieszczęsny KK. To jest zaraza całej ludzkości.
I tak, rozumiem ludzi wierzących, nie rozumiem, dlaczego siedzą jeszcze w strukturach KK.
UFO i reinkarnacja to tematy przerobione i chyba należy się dobrze zastanowić, czy nie ma w tym prawdy. Sporo dowodów jest, ale to jeszcze mało.
Na pewno ta wiara jest bardziej bezpieczna niż wiara w boga, która otumania a przynależność do jakiegokolwiek Kościoła robi z człowieka zakładnika boga i kościelnych notabli.
Otóż to.
UsuńWierzyłam chyba do czasu studiów, potem już zdechło.
Aktualnie mam fazę na Roberta Bernatowicza, oglądam wszystkie filmy na jego kanale i wszystkie wywiady z nim. Przeplata UFO z duchowością i reinkarnacją. Uwielbiam gościa.
Nie znam. Może warto zobaczyć? Ale czasu... czasu wolnego mi trzeba:):):):)
UsuńNie strasz mnie! Ja już tak chcę na emeryturę, a Ty mi skrzydła podcinasz... 😢
UsuńNo, co podcinasz, co podcinasz... na emeryturze ma się mało czasu wolnego. Jest tyle interesujących rzeczy do zobaczenia, przeczytania, zrobienia ( byle nie porządki). Ale my jeszcze z Jaskółem pracujemy, przecież sklep idzie pełną parą. To też czas zabiera:)
Usuńoficjalna, formalna emerytura to tylko system... prawdziwa emerytura jest wtedy, gdy w jakiejś sprawie powiesz sobie "już nie chce mi się tego robić"... nie ma czegoś takiego, jak emerytura ogólna... nie, wróć, taka jest wtedy, gdy sobie postanawiasz, że nie robisz już totalnie nic... a ten bąk pożegnalny?... to samo tak jakoś, pozaemerycko, LOL...
UsuńMy tu mówimy o tej formalnej emeryturze, która dotyczy pracy zawodowej. "Już nie chce mi się tego robić", to ja często mówiłam, bo miałam tej pracy dość, po dziurki w nosie, po kokardy i jeszcze wyżej. Akurat w naszym systemie emerytalnym , by mieć jakieś zabezpieczenie, nie może sobie powiedzieć- nie chcę tego robić i pójść "na wolne" od pracy w ogóle. Z reguły mówi się"mam dość" i zmienia pracę, jeżeli jest taka możliwość na zupełnie inną ( w szkolnictwie wyższym i w oświacie marnie z tym). Ja miałam możliwość, bo już mieliśmy 3 lata sklep i trzasnęłam pracą na państwowym garnuszku bez żalu. Mogłam znów aplikować na uczelnię, ale uznałam, że to bez sensu, bo na uczelniach wtedy było coraz gorzej, a moje nerwy też się w końcu zużyły. Jakoś przeżyliśmy do państwowych emerytur w miarę dobrze.
Usuń