Trzy dni temu, 6,30 rano.
No nie, jeszcze nie przerwa, jeszcze nie odpoczynek. Ciągle się kręci. Ludzie nie przyjmują do wiadomości, że sklep jest czynny w określonych dniach i muszą się pozbierać, zakupy zrobić w tych dniach: „A jo se zapomnioł”, „To nie bydzie otwarte?”, "Mogym jeszcze w pióntek kupić, mocie zawarte, to co jo tera zrobiym?”. No i miej tu sumienie odprawić z kwitkiem. Do bramki, koło domu, co i rusz dzwonek- stoi taka sirota, bo musi, bo mięso już kupione...Telefon się urywa.
I zawsze uwaga- w Internecie macie podane godziny... tu podaje z jakieś strony, nie wiadomo skąd taka strona, kto tam to wpisał, ale godziny i dni otwarcia naszego sklepu są jeszcze sprzed 15 lat, kiedy pracowaliśmy od poniedziałku do soboty włączenie, po 9 godzin. Rozdawaliśmy wizytówki, kiedy zmienialiśmy godziny pracy (zawsze z nowym czasem pracy sklepu). Niektórzy przychodzą z pierwszymi wizytówkami. Nie było go przez 10 lat i ma pretensje, że są zmiany.
No, niestety, zdrowie, siły już nie te. A stronę internetową mamy tylko jedną i tam zmieniamy godziny w odpowiednim czasie.
Czyli jeszcze dodatkowo w piątek, poniedziałek i wtorek Jaskół pracuje do 13, ja już mam inne zajęcia. Muszę jednak ogarnąć choć trochę dom. A jak mnie wkurzy, to kichnę na to wszystko (najbardziej prawdopodobna wersja), naprawdę świat się nie zawali, jak coś będzie niedosprzątane.
A fiołek nadal kwitnie. Kwitnie od maja bez przerwy. Widać trafiłam z miejscem dla niego.
Dzisiaj mgła zepsuła mi plany. Jest dosyć gęsta. Miałam jechać na zakupy. Auteczko odmrożone, zagrzane, a mgła spada i spada, ale w pewnym momencie zatrzymało się to spadanie, świat stał się wokół mlecznobiały. Widzialność 20 metrów, a ja muszę dostać się na główną drogę (środek prostki między dwoma zakrętami). Nie zaryzykuję przy tak słabej widzialności. No i znowu trzeba przemeblować porządek dnia i to nie tylko tego, ale tych następnych też. Jaskół wyjeżdża podopinać sprawy administracyjne, a ja te zakupy muszę zrobić, tym razem, sama.
Podobno idą mocne mrozy i śnieg ma trochę popadać. Nie znoszę zimna. Taka perspektywa mnie dołuje.
Postanowiłam kupić kolorowe mikroświatełka i powiesić je holiku, by ożywiły te mroczne zimowe czasy. Widziałam takie fajne złote pszczółki, ale one odpadają, bo to są solary. Takie kupię później i wiosną i owinę "sznurem pszczółkowym" krzew mahoni, rosnącej przy tarasie. A w ogóle, to czasem taka tandetka daje wiele radości i zamierzam sobie tej radości trochę dostarczyć.
Skończyłam czytać powieść o Chopinie. To nie jest biografia. To powieść, zawierająca dużo wątków biograficznych, do których autorzy wykorzystali
sporo ze spuścizny po kompozytorze. Ponoć jest ona bogata. I przetrwała chyba tylko dlatego, że została we Francji. W Polsce prawdopodobnie zostałaby zniszczona.
Książkę warto przeczytać, ale to „kobyła literacka” i jak ktoś ma kłopot czytać 700 stronicowe pozycje, to będzie to dla niego dosyć spore wyzwania.
Ten haft chyba może być uznany za świąteczny. Pełno teraz renów, jeleni, sarenek na pocztówkach, jako ozdoby. Poduchę wyhaftowałam ojcu na urodziny, jakieś 20 lat temu. Taty już nie ma, poszewka wróciła do mnie.
Wieszajcie jemiołę, jemioła cuda robi. No i miejsce pod nią całuśne.




