Mama traci siły, słabnie. To co przedwczoraj
było możliwe dzisiaj już jest niemożliwe. Siły, fizjologia, pamięć odmawiają
posłuszeństwa. Wczoraj jeszcze jadła samodzielnie przy stole, dzisiaj już na
siedząco w łóżku, karmiona jak dziecko. Jadła na komendę: masz… przełknij…
masz… przełknij. Nie pamięta, że należy przełykać, buzia wypchana, przebiera.
Ściska mnie przerażenie. Kompletnie nie mam pojęcia, jak teraz działać. Robię
na wyczucie. Podkłady, pampersy… kąpanie? Jeszcze dzisiaj rano z trudem, przytrzymując się mnie, weszła
pod prysznic, w południe już nie miała pojęcia jak złapać się balkonika. Też
niepotrzebny do przedwczoraj, teraz stał się niezbędny. Piorunujące tempo.
Szukam po necie jak prowadzić higienę człowieka starego, który nie chodzi. Nie
dam sama rady. To wszystko jest takie profesjonalne. Mama jest wyższa ode
mnie, często bezwładna. Nie utrzymam.
Jaskół stara się podtrzymać mnie na duchu. Tam, gdzie może, pomaga, ale
nie wszędzie może. Siostra…. brat…mama ma troje dzieci. Od 5 lat opiekuję
się nią sama. Ani razu nie otrzymałam propozycji pomocy, ani od jednego, ani od
drugiego. Brat tylko przyjeżdża i "zagląda" do mamy. I na tym się jego zainteresowanie nią kończy. Jaskół i Młoda, zanim wyjechała, to moje podpory w tych trudnych
latach. A teraz jest już tragicznie. To
nie dramat, związany z pracą, z wysiłkiem, z czasem- to problem do rozwiązania. To dramat, bo człowiek niknie w oczach. To
moja pamięć z przeszłości i porównanie z teraźniejszością- człowiek wtedy i
dziś. Niepojęte, nie do przyjęcia. Niemoc, żal, dławienie w gardle i ból żołądka.
I tak za każdym razem, kiedy wejdę do mieszkania mamy, kiedy ją kąpię,
przebieram jej pościel. To szalony strach rano i nasłuchiwanie czy oddycha po
nocy, czy się obudzi. Patrzę na tę twarz
coraz bardziej skurczoną, coraz mniejszą. Patrzę w te oczy, ledwo widzące,
patrzę na tę skórę suchutką i siwe włosy. Przez głowę mkną mi obrazy z przeszłości.
Nie potrafię się pogodzić. To wieczny wyrzut sumienia i rozdwojenie pragnień-
oby jak najkrócej: nie, jeszcze nie teraz. Strasznie, strasznie to trudne. Kiedy
odchodził ojciec też byłam przy nim, zanim zabrali go do szpitala. Leżał na
podłodze na kołdrze, którą mu podłożyłam, po jego upadku. Mało czego świadomy,
próbował coś powiedzieć, próbował wstawać… Przemawiałam łagodnie,
powstrzymywałam. Byłam z tym sama prawie dwie godziny, do momentu przyjazdu karetki (nieważne, gdzie
była reszta- tak się złożyło i już). I wtedy też ta bezsilność, to przerażenie
i to rozdwojenie- matko, żeby się nie męczył-
dlaczego tak szybko, jeszcze nie teraz…A teraz mama… myślałam, że
już okrzepłam, że nauczyłam się, że potrafię
przyjąć spokojnie…nic z tego.
Jutro muszę załatwić opiekunkę do pomocy.
PS. Zaglądam do Was, czasem komentuję, ale,
wybaczcie, nie mam siły…